Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bucky nie chciał nam powiedzieć gdzie jechaliśmy. Cała droga zajęła jakieś pół godziny niezręcznej ciszy i nawet Sam, który siedział z przodu, nie odzywał się. Wjechaliśmy na jakieś stare osiedle i miałam nadzieję, że Barnes nie prowadził nas znowu do jakiegoś super-żołnierza, o którym nikt nie miał pojęcia. Jeszcze bardziej nie wybaczyłabym mu, że ukrywał przed nami tak ważną informację, kolejny raz.
Bez słowa patrzyłam jak parkuje przed małym domkiem, wszystkie okna były zasłonięte, a trawa dość dawno niekoszona. Wyglądało na to, że ktoś niezbyt bardzo dbał o swoją posesję, więc spodziewałam się, że ta osoba nie była przyzwyczajona do gości. Moje skrzydła na szczęście zdołały szybko wyschnąć i mogłam je schować, nakładając na siebie kurtkę.
Co on znowu wymyślił? Dlaczego do cholery nie chciał nic powiedzieć tylko trzymać mnie i Sam'a w napięciu. Nie zdziwiłabym się gdyby z domu wyszedł jakiś mutant z głową psa, a Bucky postanowił to przed nami ukryć.
Wyszłam z samochodu i włożyłam dłoń do kieszeni kurtki, w której miałam ukryty sztylet. Sama ulica wyglądała na bardzo zaniedbaną, wszędzie walały się śmieci, a wszystkie domy nie były w najlepszym stanie. Czułam na sobie wzrok wszystkich sąsiadów, którzy ukrywali się za oknem i nas podglądali. Nie było słychać nawet dzieci bawiących się na placu, więc to osiedle musiało być dość niebezpieczne.
Ruszyłam za Bucky'm, który dość niechętnie szedł w stronę domu. Widziałam jego napięte ramiona pod kurtką i coraz bardziej obawiałam się tego co znajdziemy w środku. Ze zmrużonymi oczami i gotową bronią, patrzyłam jak brunet trzy razy dzwoni na dzwonek i dwa razy puka.
Spojrzeliśmy na siebie z Sam'em i unieśliśmy brwi, wyglądało na to, że Bucky przebywał tu dość często skoro nawet z właścicielem mają swój własny kod.
Drzwi powoli się otworzyły, a ja wstrzymałam oddech, niezdolna nic powiedzieć. Nie wiedziałam czy serce bardziej zabolało mnie na myśl, że Bucky tak szybko znalazł pocieszenie w innej kobiecie i z nią zamieszkał, sądząc po jego bluzie na wieszaku w pomieszczeniu czy fakt, że przede mną stała Yelena Belova, siostra Natashy.

— Nie spodziewałam się, że tak szybko wrócisz — odezwała się blondynka — I przyprowadzisz znajomych.

Znajomi. Tak, teraz tym byliśmy. Przyjaźń zniknęła.

— Potrzebujemy twojej pomocy — westchnął Barnes — Wpuść nas.

— Jeśli nie masz nic przeciwko — wtrącił się Sam, który nie był tak bezczelny jak Bucky.

Kobieta zmierzyła nas jeszcze raz wzrokiem i wpuściła do środka. Od razu zauważyłam, że odkłada broń, którą cały czas za sobą ukrywała.
W tych krótkich blond włosach wyglądała jak Natasha, musiałam przełknąć gulę w gardle, która powstała na myśl o mojej zmarłej przyjaciółce. Brakowało mi jej, po jej śmierci próbowałam głęboko w środku zamknąć wspomnienia z nią, a jednak po takim czasie stanęła przede mną jej siostra, która dodatkowo zamieszkała z Bucky'm.
To był cios poniżej pasa zabierając mnie tutaj i po morderczej minie Sam'a wiedziałam, że uważał to samo.

— Więc czego potrzebujecie? — kobieta usiadła na fotelu.

— Pomocy.

Ja i Sam byliśmy cicho, nie wiedzieliśmy po co Yelena była nam potrzebna, więc zostawiliśmy całą rozmowę Bucky'emu.

— I na czym to miałoby polegać?

— Potrafisz znaleźć każdego człowieka na tej planecie — Bucky patrzył na nią poważnym wzrokiem — Pomóż nam znaleźć Vindica, musimy wiedzieć gdzie teraz się znajduje, żeby na siebie nie wpaść.

— Tego Zimowego Żołnierza? — uniosła brwi — Mówiłam ci, że gdy z nim walczyłam nie dało się go łatwo złapać, więc jeśli będziecie blisko niego to szykujcie się na przegraną.

Wstrzymałam oddech, ona znała Vindica? Spojrzałam wściekła na Bucky'ego, który cały czas patrzył na kobietę. Ukrywał przed nami tak ważną informację, czy on w ogóle miał zamiar nam o tym powiedzieć?

— Ale udało ci się go unieruchomić.

— To prawda — skrzyżowała ręce — Jednak trująca strzała nie zadziałała na długo, po pięciu minutach wstał i uciekł, raniąc mnie przy tym w nogę.

Trująca strzała? To mogło pomóc, Yelena była tam sama, ale większą grupą można było go zatrzymać, jednak teraz interesowała mnie inna rzecz.

— Kiedy to się stało? — odezwałam się.

— Jakieś trzy tygodnie temu.

— I nie miałeś zamiaru nam o tym powiedzieć? — warknęłam wściekła na Bucky'ego.

— Gdybyś mnie nie unikała to bym ci powiedział — spojrzał na mnie swoimi pustymi oczami.

— Mogłeś mi powiedzieć, że chodzi o Vindica, do cholery!

— Nie wszystko się kręci wokół ciebie! — krzyknął wzburzony — Chcesz wiedzieć wszystko, być wszędzie, ale zrozum, że każdy ma swoje tajemnice i nie musisz o nich wiedzieć! Jeśli ktoś ci będzie chciał o nich powiedzieć to powie i go kurwa do tego nie zmuszaj!

Zostałam bez słowa, nie rozumiałam czemu na mnie nakrzyczał. Te słowa wzięły się znikąd i nie nawiązywały do całej rozmowy, ale bardzo mnie zabolały. Miałam prawo wiedzieć wszystkie informacje o Vindic'u, który był prawdopodobnie moim synem.
Patrzyliśmy na siebie z Bucky'm bez słowa, jego klatka piersiowa szybko się unosiła i zaciskał mocno pięści aż jego metalowa ręka zatrzeszczała. Nie byłam w stanie dłużej patrzeć na te puste oczy, w któryś kiedyś było tyle emocji.
Odwróciłam się i wyszłam z domu, usłyszałam za sobą głos Sam'a, ale nie chciałam go słuchać. Musiałam być sama, z dala od nich wszystkich.
Wyciągnęłam skrzydła, które rozerwały kurtkę i wzbiłam się w powietrze, nie patrząc w dół. Wiedziałam, że zobaczę tam Sam'a patrzącego na mnie ze zmartwieniem, a nie potrzebowałam tego teraz. Nie chciałam litości, nienawidziłam tego, gdy ludzie tak na mnie patrzyli. Jakbym była słaba, a taka nie byłam.
Już nigdy więcej.

Hej! Wybaczcie, że tak długo nie pojawiał się rozdział, ale miałam strasznie dużo rzeczy na głowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro