Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dalej zaspana wyszłam z samochodu, cicho dziękując za podwózkę. Podeszłam do bramy, poprawiając przy tym torbę na ramieniu i bez pośpiechu ruszyłam do wojskowego samolotu, który był przygotowany dla mnie i Sam'a.
Wczoraj wieczorem zadzwonił do mnie i poprosił o pomoc przy jakieś zorganizowanej grupie buntowników, którzy kradli dla dobra osób, którzy wrócili po pięciu latach i nie mieli domów.
Nie byłam i nadal nie jestem zdziwiona ich reakcją. Rząd niby coś robi by im pomóc, jednak do teraz nie widać efektów.
Postanowiłam pomóc pomóc Sam'owi, miałam u niego dług. Po tym, gdy Bucky wyjechał bez słowa i do teraz nie ma z nim kontraktu, Sam co weekend do mnie przyjeżdżał by pomóc go znaleźć i pocieszyć.
Gdy zostawił mnie Steve, byłam załamana. Oczywiście byłam też dumna, że wreszcie postawił na swoje szczęście, jednak przez jego brak straciłam jakąś część siebie. Po dwóch tygodniach Bucky postanowił zrobić to samo, nic mi nie mówiąc.
Dalej pamiętam jakby to było wczoraj...
Weszłam do jego mieszkania ze śniadaniem i nie zastałam nic. Nie było jego ani rzeczy, więc postanowiłam zadzwonić myśląc, że zmienił lokum. Po całym dniu dzwonienia do niego bez skutku, zdałam sobie sprawę, że wyjechał. Zadzwoniłam zapłakana do Sam'a, który przyleciał do mnie najszybszym samolotem i razem postanowiliśmy poszukać Barnes'a. Do teraz nie wiem jak to zrobił, ale nie znaleźliśmy go nigdzie na kamerach ani w lotach, po prostu wyparował.
Dopiero po dwóch miesiącach zdałam sobie sprawę, że nie ma zamiaru wracać i postanowiłam żyć, próbując o nim nie myśleć. Chociaż i tak każdy napotkany mężczyzna stojący tyłem mi go przypominał.

— Witam na pokładzie panno Martin — przestraszona odskoczyłam od mężczyzny stojącego obok mnie.

Przez zamyślenie, po wejściu do samolotu go nie zauważyłam.

— Miło cię widzieć Torres —uśmiechnęłam się delikatnie i z przyniesionej torby zaczęłam wyciągać broń.

— Wow, dużo tego — stanął bliżej mnie i chciał dotknąć jednego z noży.

—Bez dotykania – uderzyłam go delikatnie w rękę, a ten od razu się cofnął.

— Wybacz... Po co ci tego aż tyle? —spytał.

— Nie biorę wszystkiego, najpierw chcę się dowiedzieć jak bardzo są niebezpieczni.

— Myślałem, że Sam wysłał ci filmik —podniósł zdziwiony brwi — Dobra, chodź. Pokażę ci.

Ruszyłam razem z Torres'em na przód samolotu i stanęłam obok niego przy małym telewizorze. Chłopak bez pośpiechu włączył filmik i stanął obok.
Otworzyłam szerzej oczy, widząc mężczyznę wyskakującego przez okno z banku, który z gracją spadł na ziemię, mimo że skakał z drugiego piętra. Jeszcze ta siła, z którą rzucił Torres'em.

— Przecież to... — nie umiałam dokończyć.

— Nie jesteśmy pewni na sto procent — oparł się o ścianę — Dzisiejsza misja jest też po to by się dowiedzieć.

— Pójdę się przygotować — mruknęłam pod nosem.

Wyszłam z małego pomieszczenia i stanęłam zaskoczona, widząc kto znajduje się na tyłach.
On był tak samo zaskoczony jak ja, bo nóż, który przed chwilą trzymał w ręce, upadł na resztę broni z hukiem.
Zaskoczenie, szybko zamieniło się we wkurzenie połączone z kilkoma innymi emocjami. Wspomnienie z dnia, w którym mnie zostawił wróciło i przed oczami znowu miałam obraz jego pustego mieszkania i wszystkie SMS-y, które wysyłałam do niego każdego dnia.
Sam stojący z boku nie wiedział co zrobić, więc tylko patrzył raz na mnie, a raz na cholernego James'a Barnes'a.
Moje nogi w pewnym momencie same ruszyły do przodu, a ręka z hukiem wylądowała na jego policzku. Dalej zaskoczony odsunął głowę w bok przez moje uderzenia, a ja mimo złości jaka we mnie buzowała, mocno go przytuliłam. Bucky przez chwilę stał nieruchomo, a gdy sam się chciał do mnie przytulić to odsunęłam się od niego gwałtownie.

— Ty cholerny dupku! Jak mogłeś?! Przecież obiecałeś! — biłam go po piersi.

— Przed tym cię próbowałem ostrzec  — usłyszałam głos Sam'a.

— Wiedziałeś, że tu będzie?! —podeszłam do przyjaciela szybkim krokiem.

— Oczywiście, że nie — powiedział spokojnie — Pojawił się nagle z pretensjami, że oddałem tarczę.

— Jeszcze z pretensjami — zaśmiałam się, odwracając do bruneta — No tak, bo tobie nic nie można zarzucić.

— Liz... — Bucky wreszcie się ogarnął i zrobił krok w moją stronę.

—Nie nazywaj mnie tak — zabrałam głęboki wdech i policzyłam do pięciu — Zniknij stąd jak najszybciej, to ci wychodzi najlepiej.

Bucky ścisnął mocno pięści, ale się nie odezwał.
Tak bardzo mi go brakowało, ale mimo wszystko widząc go tutaj bardziej czułam złość. Pojawił się tak nagle jak zniknął i to tylko dlatego, że Sam oddał tarcze.
Sama nie byłam z tego powodu zadowolona, ale ta decyzja nie należała do mnie. Sam nie czuł się gotowy by ją mieć.

— Posłuchaj — Sam delikatnie złapał mnie za ramię — Też z chęcią bym go stąd wywalił, ale może nam się przydać każda para rąk.

— Rąk, nie ręki i metalowego szpadla —spojrzałam na Bucky'ego, który odwrócił wzrok.

— Wytrzymaj, to tylko jedna misja.

— O jedną za dużo — westchnęłam, widząc błagalny wzrok Sam'a — Dobrze, spróbuję.

Zrzuciłam rękę przyjaciela i podeszłam do swojej broni, nie patrząc na Bucky'ego.
Do dwóch sakiewek na biodrze skryłam pistolety, a do kieszeni naboje. To samo zrobiłam z nożami, tym razem na udach. Resztę rzeczy schowałam do torby.
Usiadłam obok Sam'a i zapięłam pasy czując, że samolot pomału rusza. Na sobie nadal czułam wzrok dawnego przyjaciela, ale nie byłam w stanie na niego spojrzeć. Zawsze umiałam się opanować, ale ta sytuacja mnie przerosła.
Obiecał, że zostanie, a on wyjechał i teraz jakby nigdy nic wraca, jeszcze zaskoczony moją obecnością. Już wtedy wiedział, że ja i Sam jesteśmy przyjaciółmi i niekiedy sobie pomagamy.
Kątem oka na niego spojrzałam, patrzył w bok zainteresowany moją torbą, więc mogłam mu się przyjrzeć.
Ze złością musiałam przyznać, że w krótkich włosach wyglądał przystojnie, tak samo jak w tak nie zapuszczonej brodzie jak kiedyś. Ścisnęłam mocno szczękę i spojrzałam mu w oczy, Bucky wreszcie musiał poczuć, że się na niego patrzę i odwrócił głowę w moją stronę. Jego błękitne oczy patrzyły na mnie ze smutkiem, ale mimo to uśmiechnął się delikatnie.
Odwróciłam od razu głowę, taki sam wyraz twarzy miał w momencie, gdy byliśmy na pociągu, kilka minut przed naszym upadkiem, w którym uratował mi życie, tracąc przy tym rękę.
Od tamtego czasu byliśmy cały czas obok siebie nie wiedząc, że byliśmy przyjaciółmi, ale mimo to był przy mnie, ratował mnie, a teraz? Nie pojawił się by przeprosić za to co zrobił, tylko dlatego, że Sam oddał tarczę i zrobili innego Kapitana Amerykę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro