Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z mocno bijącym sercem weszłam do pomieszczenia. Na jednej ze ścian wisiały małe telewizorki pokazujące jakieś kasyno. Spokojna muzyka grała, a góra pieniędzy leżała jakby nigdy nic na stole i jakiś mężczyzna w grubych okularach je liczył.
I pomyśleć, że i tak nie można nic z tym zrobić. Władze nie miały zamiaru atakować przez przekupienie, a większość policji lub tajnych agentów, którzy się tu zjawiali zostali uciszeni. 
Wyprostowałam się widząc, że na kanapie siedziała krótko obcięta kobieta, przyglądająca się nam z zaciekawieniem. 
Przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze, przez brak broni nie czułam się mimo wszystko najpewniej. Oczywiście miałam nadludzką siłę, ale ona nic nie da przy strzale z broni.

— Nie czujesz się zbyt swobodnie, Zemo? — przekrzywiła głowę — Wchodzisz jakby nigdy nic do mojego baru i stawiasz żądania, atakując przy tym moich podwładnych.

— To oferta — stanął naprzeciwko Selby, a ja oparłam się o jej kanapę zauważając, że ma ukrytą broń.

— Sporo się zmieniło przez ostatnie lata — zmierzyła mnie wzrokiem — A ty to kto?

— Przyszła żona Uśmiechniętego Tygrysa — wzruszyłam ramionami.

— Nieważne — machnęła ręką — Myślałam, że gnijesz w więzieniu.

Na szczęście nie była mną zainteresowana. 

— Widzisz, a jednak nie — powiedział to spokojnym tonem — Pewnie już wiesz czego szukam.

— Domyślam się — mrugnęła do Sam'a — Co to za oferta?

— Powiedz nam, co wiesz o serum superżołnieża — stanął obok Bucky'ego — A dostaniesz jego — pomiział go po podbródku – Razem z kodami sterującymi.

Co on wymyślił? Przecież przez takie coś będziemy musieli z nimi walczyć by nie zabrali Bucky'ego. 

— Zrobi wszystko co mu rozkażesz — Selby uśmiechnęła się tajemniczo, a mi zrobiło się niedobrze wiedząc, o czym pomyślała.

— Dobrze, że nie zabiłam cię od razu — zaśmiała się — Serum superżołnierza jest tutaj. Doktor Wilfred Nagel je stworzył, Diler Mocy mu je zlecił, ale doktorek wolał inne towarzystwo.

Trudno mi było się nie odzywać, miałam tyle pytań do tej kobiety, ale wiedziałam, że nie mogę się odezwać.

— Nagel jest tu dalej? — Zemo zrobił krok do przodu.

— Ha! Te resztki możesz wziąć sobie za darmo — Selby wstała i okrążyła kanapę, zatrzymała się przy mnie i zaczęła bawić włosami — Beze mnie Nagel'a nie znajdziesz.

Przygryzłam wargę, bojąc się, że peruka zaraz spadnie. Na szczęście Selby puściła kosmyki moich włosów w momencie jak zadzwonił komuś telefon. Przerażona spojrzałam na Sam'a, to jego telefon wibrował. 
Kobieta od razu ode mnie odeszła i stanęła przed Sam'em. Spojrzałam na Bucky'ego, który kiwnął mi lekko głową, musiałam być gotowa.

— Odbierz i daj na głośnik — powiedziała niby spokojnie, ale było czuć rozkaz.

Poczułam, że ktoś za mną stanął i mocny zapach metalu. Bucky bardziej się wyprostował i co chwilę patrzył na osobę za mną.

— Halo?

Musimy porozmawiać o tej sytuacji, doprowadza mnie to już do szału — usłyszałam głos Sarah.

— O której sytuacji mówisz? — głos Sam'a był poważny.

Brałeś coś? Mamy tylko jedną.

Wyprostowałam się, będąc gotowa do ataku. Zauważyłam, że Zemo i Bucky także.

— O co ci chodzi, co? — ciemnoskóry ścisnął mocniej telefon, Sarah nie zdała sobie sprawy, że to przedstawienie.

O tę łódź — powiedziała już wkurzona — I nie krzycz na mnie. Z bankiem to ty dałeś ciała.

— Wyprałem dla nich tyle kasy, że za kilka dni już się uspokoją — zaśmiał się.

Selby chodziła w kółko, cały czas patrząc na Sam'a. W powietrzu było czuć napięcie, dość dawno nie byłam w takiej sytuacji, a dreszcz ekscytacji przeszedł mi po plecach, mimo że byłam też przerażona.

Jasne, a potraktowali cię jak śmiecia.

Błagam, rozłącz się Sarah.

— Ten bankier już jutro nie będzie żył.

Ej! Nie jest tych chipsów chłopaki! Mieliśmy umowę — głośno westchnęła — Sam, zadzwonię jutro. Pozdrów Liz.

Pięknie.

— Sam? Liz? — spojrzała na nas wkurzona — Zabić ich!

Nagle szyba się rozbiła, a Selby upadła na ziemię z dziurą w plecach. Bez zastanowienia odwróciłam się i uderzyłam stojącego mężczyznę w brzuch, wyrywając mu broń. Końcówką karabinu uderzyłam go w głowę, a ten nieprzytomny upadł na ziemię. Pobiegliśmy szybko za ścianę i razem z Bucky'm wychyliłam się, celując w przestrzeń karabinem. Było pusto, trzech nieprzytomnych mężczyzn i martwa Selby leżeli na ziemi. 

— Wrobią nas w to — powiedziałam wkurzona.

— Mamy teraz poważniejszy problem, rzućcie broń i róbcie co każę — Zemo otworzył lekko drzwi by sprawdzić czy nikogo nie ma.

— Zwariowałeś?! Zabiją nas — odwróciłam się w jego stronę — Nie ma szans, biorę ją ze sobą.

— Liz, posłuchaj go — Bucky chwycił mój karabin.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa i nie wytrzymując już jego ciężkiego wzroku, głośno westchnęłam i odłożyłam broń na parapet. 
Zemo ruszył od razu, przeszliśmy przez kilka korytarzy, atakując kilku ochroniarzy aż wreszcie znaleźliśmy się na zewnątrz. Będąc w tych cholernych butach już kilka razy prawie się wywaliłam, gdyby nie Bucky i Sam, którzy szybko mnie łapali.
Ze spuszczoną głową przechodziliśmy obok tych wszystkich ludzi. Każdy z nich nagle dostał SMS-a i cicho coś do siebie szeptał.
Usłyszałam wystrzał, a sekundę po tym obok mojej głowy coś przeleciało. Schyliłam się i szybko ściągnęłam buty, uciekając za Sam'em i Bucky'm. Zemo pobiegł w inną stronę, ale już nie miałam szansy, żeby zawrócić. Strzały latały obok mojej głowy, poczułam mocny ból gdy jeden z nich trafił moje udo, jednak nie przestałam biec. Spojrzałam na nogę, nabój zrobił dość głęboką szramę, ale na szczęście nic więcej.
Wbiegliśmy do innej uliczki, na nasze nieszczęście była ślepa i nie mieliśmy gdzie uciec. Chwyciłam się za krwawiące udo i czekałam na koniec. Dwóch mężczyzn z wycelowaną w nas bronią, powoli podchodziło, ale nagle zostali przez kogoś zastrzeli. Myślałam, że to Zemo, jednak ten wybiegł zza ściany kilka sekund później i dopiero przy nas wyciągnął pistolet, rozglądając się na wszystkie strony.

— Wszystko okej? — podbiegł do mnie Bucky i spojrzał na nogę.

— Bywało gorzej — wzruszyłam ramionami, próbując nie okazać bólu.

— Macie Anioła Stróża — Zemo spojrzał się na mnie — Ktoś ci próbuje odebrać robotę.

Przewróciłam oczami na te słowa. Ten człowiek jest niemożliwy.

— Rzuć to, Zemo — słysząc ten głos, przewróciłabym się, gdyby nie Bucky

Zemo szybko się odwrócił, jak my wszyscy i patrzyliśmy zaskoczeni na blond kobietę stojącą przed nami. 

— Sharon? — spytałam zaskoczona.

Wiedziałam, że po tym jak ukradła tarczę Steve'a i skrzydła Sam'a musiała się ukrywać, ale nie spodziewałam się, że będzie w takim miejscu. Jakim cudem ona jeszcze żyje? 

— Powiedziałam rzuć to — nie zwróciła na nas uwagi.

Dalej z wycelowaną bronią, patrzyła na Zemo morderczym wzrokiem.
Blondyn od razu rzucił pistolet na ziemię i zrobił kilka kroków do tyłu.

— Przez ciebie straciłam wszystko.

Wyprostowałam się, bojąc się do czego to wszystko zmierza. Zemo jest nam potrzebny i Kate nie może go zabić. 

— Czekaj — przed Zemo stanął Sam — Ktoś wytwarza serum superżołnierza, a on ma trop.

— To wiadomo już czemu tu jesteście.

— A co z tobą? — zrobiłam krok do przodu lekko kulejąc — Nie spodziewałam się ciebie w takim miejscu.

— Nie pamiętasz, że ukradłam tarczę i skrzydła? Musiałam się gdzieś ukryć, nie mam tak łatwo jak wy.

Odwróciłam wzrok, miała rację. Głupio mi teraz, że nie pomyślałam o tym by jej też pomóc.

— My też musieliśmy uciekać —powiedział Sam.

Też miał rację, jednak do teraz nawet o niej nie pomyślałam.

— Potrzebna nam pomoc — Bucky zmienił temat.

Sharon spojrzała na moją nogę i przez chwilę milczała. 

— Wrócimy do tego jeszcze — schowała broń i głośno westchnęła —Chodźcie za mną.

Po tych słowach poczułam czyjąś dłoń na talii. Odwróciłam się w stronę Bucky'ego i odsunęłam. 

— Poradzę sobie.

— Tak, a ja jestem Kapitan Ameryka.

Znowu chwycił mnie za talię, tym razem mocniej i nie miałam szans, żeby protestować, bo ruszył razem ze mną za Kate. Udo dalej bolało, ale teraz bardziej byłam zainteresowana tym dziwnym mrowieniem w miejscu, za które trzymał mnie Bucky. Mężczyzna szedł jakby nigdy nic, była to dość niewygodna pozycja, ale nie chciałam marudzić. Znając go, wkurzył by się i zabrał mnie na ręce, a to by było jeszcze dziwniejsze. 
Byłam na siebie zła, nie chciałam znowu mieć nadziei, że mnie nie zostawi, a gdzieś tam z tyłu głowy mi to siedziało. Wiedziałam, że to się nie wydarzy. 
Po wszystkim znowu każdy z nas pójdzie swoją drogą, a Bucky pojawi się tylko gdy znowu coś się wydarzy.

— Byłbyś niezłym Kapitanem Ameryką — powiedziałam, a mężczyzna tylko prychnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro