Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tydzień. Minął cholerny tydzień, a Bucky się nie odezwał. Dzwoniłam do niego trzy razy, ale nie chciałam dalej próbować. Skoro nie chciał ze mną rozmawiać i postanowił znowu odejść bez słowa to pozwoliłam mu na to, bo miałam dość starania się, jeśli on zrezygnował.
Czułam się okropnie, cały tydzień przeleżałam w domu, zastanawiając się dlaczego to zrobił i następnego dnia zniknął. Wiedziałam, że oboje byliśmy pijani i puściły nam hamulce, ale ja byłam w stanie zabrać to na klatę, a on postanowił uciec jak ostatni tchórz.
Gdy przypominam sobie jaka byłam szczęśliwa podczas kochania się z nim to bierze mnie na wymioty. Zachowałam się jak naiwna nastolatka myśląca, że jej crush w końcu zwrócił na nią uwagę i nie zdawałam sobie sprawy, że chciał po prostu zaliczyć.
Mimo to chciałam dać mu szansę, jednak przy piątym dniu bez odzewu zrezygnowałam. Musiałam wytrzymać ten ból, który znowu spowodował Bucky swoim zniknięciem i żyć dalej. Raz już dałam radę, więc teraz też powinnam, prawda?
Nie mogłam pozwolić by ból znowu nade mną zawładnął, byłam dorosłą kobietą, można nawet powiedzieć, że staruszką i nie mogłam załamywać się przez mężczyzn, którzy myślą kutasem, a nie głową.
Warknęłam pod nosem wściekła na siebie, że znowu odpłynęłam myślami. Musiałam skupić się na misji, a nie na relacji z Bucky'm, którą on miał i tak w dupie.
Dostałam wiadomość od Sam'a, że budynek na Dolnym Manhattanie został otoczony przez policję, która dostała anonimową wiadomość z pogróżkami terrorystycznymi dla pracowników GRR, którzy znajdowali się w środku. Od razu wiedziałam, że za wszystkim stała Karli.
Byłam w kanale wentylacyjnym i próbowałam przeczołgać się do sali, w której znajdowali się wszyscy ludzie.

— Liz, jak sytuacja? — usłyszałam w słuchawce głos Sam'a.

— Jestem w środku, ale kanał wentylacyjny jest ciasny i długi więc trochę mi to zajmie. Dam znać, jeśli coś się zmieni.

— Uważaj na siebie.

Przygryzłam wargę słysząc znajomy głos bruneta. Wiedziałam, że Bucky też tutaj będzie, ale nie chciałam, żeby się do mnie odzywał. Nie miał do tego prawa po tym co zrobił. 
Nie odpowiedziałam na jego słowa i odsunęłam ciepło, które rosło w moim sercu.
Misja i bezbronni ludzie. To teraz było moim priorytetem.
Po kilku minutach czołgania się i probowania nie psikać przez kurz, który łaskotał mnie w nos, usłyszałam słuchawce  zdezorientowany głos Barnesa i po chwili Sharon. Uniosłam brwi zaskoczona, nie spodziewałam się jej tutaj. Tym bardziej w miejscu otoczonym przez policję.

— Co ty tu robisz? — spytałam cicho do słuchawki.

— Spokojnie, dzisiaj nie mnie szukają.

— I tak bądź ostrożna. Nie chcemy dodatkowych kłopotów — skomentował Sam.

Chciałam odpowiedzieć, żeby skupili się na misji, a rozmowy koleżeńskie odłożyli na później, ale za sobą usłyszałam jakiś syk. 
Odwróciłam głowę tak bardzo jak umiałam i z przerażeniem zobaczyłam, że za mną rozprzestrzenia się jakiś zielony gaz. Bez zastanowienia otworzyłam przejście do wentylatora i wyskoczyłam z niego w ostatnim momencie. Gaz jednak dotarł do mojej łydki i musiałam przygryźć wargę by nie krzyknąć. Ten gaz był pomieszany z jakimś kwasem i poparzył mi nogę.

— To pułapka — jęknęłam do słuchawki, patrząc na oparzenie na łydce.

Nie było głębokie, ale bolało jak cholera i utrudniało mi bieg.

— Elizabeth?! Co się dzieje? — usłyszałam niespokojny głos Bucky'ego.

Musiałam odsunąć na bok moją wściekłość. Mimo tego co zrobił, nie chciałam by umierał. 

— Karli wiedziała, że się tu pojawimy — skrzywiłam się — I wiedziała, że ktoś pójdzie przez wentylację. Wypuściła jakiś trujący gaz.

— Nic ci nie jest? — spytał zmartwiony Sam.

— Nie, wszystko w porządku. Udało mi się uciec.

Nie mówiłam im o mojej ranie. Nie chciałam stwarzać dodatkowych kłopotów, a ta rana nie była na tyle poważna bym potrzebowała dodatkowej pomocy. Każdy z nas musiał zająć się swoim zadaniem, a ja musiałam zająć się pracownikami GRR. Byłam zdania, że źle pomagają ludziom, którzy kilka lat temu zniknęli przez Thanosa, ale nie mogłam nic z tym zrobić. To właśnie przez nich powstało Flag Smasher, jednak oni działali zbyt pochopnie i okrutnie.

— Działajcie dalej, ja sobie tutaj poradzę.

— Jesteś pewna? Mogę spróbować przedostać się do środka — powiedziała Sharon.

— Zajmijcie się swoimi zadaniami.

— Liz...

— Nie, Bucky. Ty tutaj masz najmniej do powiedzenia.

Wiedziałam, że zareagowałam zbyt agresywnie, ale te słowa same ze mnie wyszły.
Pobiegłam szybko korytarzem, utykając na jedną nogę. Ból był ogromny, ale nie mogłam zrezygnować z ocalenia tych ludzi. Skupiłam się na misji, nie słuchałam nawet tego co mówili do słuchawki, to w tym momencie było mniej ważne.
Skręciłam na kolejny korytarz i zauważyłam, że pracownicy GRR zostają wyprowadzeni z pomieszczenia pełnego dymu, jednak coś mi nie pasowało. Nie dostałam żadnej informacji, że policja dotarła do budynku.
Wyciągnęłam sztylet i biegłam prosto na mężczyznę przebranego za policjanta. Byłam zdeterminowana by ocalić tych ludzi, jednak nagle poczułam mocno uderzenie w lewe ramię i wpadłam do jakiegoś pomieszczenia, wyrywając drzwi z nawiasów. Sztylet upadł z brzękiem kilka metrów dalej, a moje ciało przeszył ogromny ból i cicho jęknęłam, upadając z hukiem na ziemię.

— Liz, co się dzieje?! — głos Bucky'ego w słuchawce był stłumiony przez głośne bicie mojego serca — Liz! Odezwij się! Proszę!

Nie byłam w stanie tego zrobić. Uderzenie zbyt bardzo mnie oszołomiło i leżałam na ziemi, nie będąc w stanie wstać. 
Mój wzrok był rozmazany, ale zauważyłam, że nade mną staje jakaś postać i nachyla się do mojej twarzy. Widziałam tylko niebieskie oczy, tak samo puste jak od Bucky'ego, gdy był Zimowym Żołnierzem.

— Bucky? — szepnęłam zdezorientowana.

— Nie — głos mężczyzny był surowy i wściekły — Twój kat.

Hej! Przepraszam za nieobecność, ale miałam małą wycieczkę do przyjaciółki i wyniki egzaminów. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał, który jest małym początkiem do drugiej części!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro