Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nic nigdy nie zabolało mnie tak bardzo jak jego słowa. Przez tyle czasu byliśmy razem, w pewnym momencie nie odchodziliśmy od siebie na krok. Rozumiem, że niekiedy zbyt długie towarzystwo wkurza i gdyby tylko powiedział to dałabym mu wolną rękę, ale on wolał zniknąć bez słowa. 
Poczułam na ramieniu czyjąś rękę, szybko się odwróciłam i chciałam tą osobę uderzyć w twarz, ale okazało się, że to Sam. Widząc przyjaciela nie wytrzymałam i wybuchałam płaczem. Ten o nic nie pytając, od razu mnie do siebie przytulił. Tak bardzo tego potrzebowałam, tego jednego szczerego przytulenia. Przez cały czas uważałam Bucky'ego za przyjaciela, kogoś na kim mogę się oprzeć, a teraz? Nie wiem już co o tym wszystkich myśleć. 

— Weź kilka głębokich wdechów — usłyszałam głos Sam'a.

Posłuchałam go, przez chyba minutę stałam oparta głową o jego klatkę piersiową, a gdy już udało się uspokoić zrobiłam krok w tył i spojrzałam na przyjaciela. 
Był smutny, wiedział jak bardzo zależało mi na relacji z Bucky'm, a skończyło się jak skończyło. Nic już nas nie łączy.

— Okej — wytarłam szybko łzy — Nie róbmy szopki na środku ulicy.

— Jeszcze sobie z nim pogadam — Sam ścisnął mocno szczękę.

— Nie wysilaj się — pociągnęłam nosem — To już koniec.

Kątem oka zauważyłam, że z budynku wyszedł Bucky i dodatkowo w naszą stronę szli Walker i jego przydupas. Trzy osoby, których teraz nie chciałam widzieć. 
Wzięłam kolejny głęboki oddech i odwróciłam się w ich stronę.

— Chcieliśmy podejść na początku, ale widzieliśmy, że potrzebujecie...

— Mów co chcesz — aż sama się zdziwiłam słysząc swój głos, był bez jakichkolwiek emocji.

— Musimy trzymać się razem, bo inaczej sobie nie poradzimy.

Spojrzeliśmy się z Sam'em na siebie i widziałam, że też nie ma ochoty na rozmowę z nimi.

— Co o nich wiesz? — spytał Sam.

Na sobie czułam cały czas wzrok Bucky'ego, a próba skupienia się na rozmowie średnio przez to wychodziła. 

— Rządzi nimi Karli Morgenthau, kryje się dzięki cywilom. Jak na razie kompletujemy listę.

— Trzeba przyznać, że jest całkiem niezła w zacieraniu śladów — powiedział Lemar, opierając się o samochód policyjny — Widziano ją ostatnio w Europie Środkowo Wschodniej.

Trochę daleko.

— Prawdopodobnie wiezie dla uchodźców te wszystkie leki.

Boże, miałam ochotę stamtąd pójść i po prostu później dowiedzieć się od Sam'a o czym rozmawiali. Zamiast mówić od rzeczy to jeszcze przedłużają. Jeśli na wojnie też tak dużo mówili, to dziwię się, że jeszcze żyją.

— Od Blipa jest strasznie dużo obozów dla uchodźców, jakbyście nie wiedzieli — odezwał się w końcu Bucky — Będziesz się musiał dobrze rozglądać.

— Testy na wzrok zaliczyłem na setkę.

— Nikt nie pytał o twoje testy — prychnęłam — Wiecie gdzie ona jest?

— Jeszcze nie, ale już niedługo się dowiemy.

Zaśmiałam się bez emocji. Zamiast jej szukać to urządzają sobie z nami pogawędkę. Te wszystkie informacje mogą już nie być aktualne, bo ta cała Karli możliwe, że jedzie sobie znowu na drugi koniec świata.

— Góra cię nieźle ciśnie, widzę — Barnes był tak samo zirytowany jak ja.

— Uspokójcie się — na ramieniu poczułam dłoń Sam'a — Walker ma rację — spojrzał na Amerykę — Wy musicie uzyskać najpierw zgody by coś zrobić. My jesteśmy wolnymi strzelcami, więc możemy trochę więcej od was. Współpraca tu nie wchodzi w grę.

Sam poklepał mnie po ramieniu, więc odwróciłam się cała nasza trójka ruszyła na drugi koniec ulicy.

— Mała rada na pożegnanie — słysząc znowu jego głos, powoli odwróciłam się w stronę żołnierzy — Nie próbujcie wchodzić mi w drogę.

— Słaba kopia Steve'a nie będzie mi mówić co mam robić — pokazałam im jeszcze środkowy palec i odwróciłam się, słysząc jeszcze ciche komentarze Walker'a.

W ciszy szliśmy w stronę centrum. Byłam już strasznie zmęczona, ten dzień naprawdę dał mi w dupę i jedyne na co miałam ochotę, to na dobrego, mocnego drinka. Gdybym te dziewięćdziesiąt lat temu wiedziała, że już nigdy nie będę mogła się napić i tańczyć nawalona na jakieś imprezie to chyba te ostatnie minuty spędziłabym w barze, pijąc i zapamiętując te uczucie. Może to źle brzmi, ale alkohol chociaż na chwilę dał mi tą swobodę, której nie chciałam wypuszczać jak byłam trzeźwa.

— Wiem, co musimy zrobić — odezwał się Bucky, czym lekko mnie zaskoczył.

— Izajasz mówił o ''naszych'' —spojrzałam na bruneta — Mówił o Hydrze, to byli kiedyś nasi, a w pewnym momencie jeden chciał...

— Nie — szybko powiedziałam, rozumiejąc co chce zrobić — Nie ma mowy.

— Tylko on zna wszystkie sekrety Hydry.

— Co z tego? — stanęłam przed nim — Nie pamiętasz co ci zrobił? Teraz nagle sobie z nim usiądziesz przy kawce, jak starzy dobrzy przyjaciele?

— Może nie przy kawce i nie jak starzy dobrzy przyjaciele — podtrzymywał mój wzrok — Ale on może być naszą jedyną opcją.

— Uderzyłeś się w głowę?

— Możesz przestać się na mnie rzucać? — przybliżył się wkurzony — Sama wiesz, że nie mamy innego planu, więc w końcu zgódź się normalnie, a nie zawsze przy tym marudząc.

Zaskoczył mnie, po jego oczach widziałam, że był wkurzony, ale mówił strasznie spokojnie. 
Nie wiedziałam co mam mu na to odpowiedzieć, naprawdę za każdym razem marudzę przed jakimś planem?

— Zróbmy to, ale tylko rozmowa — odezwał się Sam, odsuwając nas od siebie.

Wiedziałam, że u Bucky'ego zwykła rozmowa nie wystarczy. Zrobi coś jeszcze przez co ja i Sam znowu będziemy sie wkurzać.
Może marudzę, ale zdaję sobie sprawę jakie mogą być konsekwencje jakiegoś planu, a on ma to kompletnie gdzieś. Nawet jeśli ma rękę z vibranium to nie oznacza, że jest nieśmiertelny.
Zawsze trzeba przemyśleć plan, a Bucky tego nigdy nie robi. On nie boi się śmierci, niekiedy wygląda to tak jakby tylko na nią czekał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro