Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Weszliśmy to jakiegoś zakładu samochodowego. Musiał być nieużywany od dłuższego czasu, bo na szafkach zbierał się kurz. Bucky przesunął na bok wielką zasłonę, z której wyleciało trochę kurzu, a ja psiknęłam kilka razy. 
Spojrzałam na spokojną twarz Sam'a, od momentu rozmowy z Barnes'em jest spokojniejszy, ale i tak niby nie wiedział po co tu jesteśmy. 

— Mów w końcu po co tu jesteśmy — przerwałam ciszę — Włamujemy się do jakiegoś zakładu, a ty nadal nic nie mówisz.

— Zastanawialiście się nad tym czy nie lepiej wyciągnąć Zemo z więzienia? Nie musielibyśmy tam co chwile chodzić, żeby prosić go o kolejne rady.

Spojrzałam zszokowana na Sam'a.

— Jak to wyciągnąć go z pudła?! Uderzyłeś się w głowę? — spytał zirytowany przyjaciel.

— Nie mamy żadnych tropów, nie mamy niczego.

— Ale mamy jednego z najgorszych ludzi w więzieniu — stanęłam przed Bucky'm — Nie rozumiesz, że wyciągnięcie go będzie oznaczać kłopoty?

— Większym kłopotem jest ośmiu superżołnierzy na wolności, nie uważasz? — ominął mnie i poszedł dalej.

Oczywiście, oni też są kłopotem, ale Zemo będzie próbował uciec i nas zabić. Bucky chyba nie zdawał sobie z tego sprawy.

— Będzie próbował nami manipulować, a w szczególności tobą — obok mnie stanął Sam.

Bucky znalazł włącznik od światła i w pomieszczeniu wreszcie zrobiło się jasno. Przed nami stał zakurzony samochód, a rzeczy zostawione są tak, jakby ktoś nagle zniknął.

— Zemo nienawidzi wszystkich superżołnierzy...

— Czyli nas też — przerwałam mu —
Będzie próbował nas zabić.

— To sam go wtedy zabiję —powiedział bez wahania, chociaż wiem, że by tego nie zrobił — Jest walnięty, ale ma zasady.

— Na przykład, żeby zabić nas wszystkich — Sam coraz bardziej się wkurzał — I czemu tu jesteśmy?

Matko, gdybym się nie zgodziła pomóc Sam'owi, to teraz bym leżała w ciepłym mieszkaniu i czytała książkę, a nie stała w jakimś zakładzie nie wiedząc co ze sobą zrobić. Dodatkowo wkurzając się przez głupie pomysły Barnes'a.

— Wiemy jakie to ważne dla ciebie, ale to będzie katastrofa — podeszłam do bruneta, próbując zapanować nad emocjami — Sama bym chciała ich jak najszybciej znaleźć, ale mając dodatkowo Zemo, będziemy musieli być dwa razy ostrożniejsi.

— Tak, wiem. Tylko to nasz jedyny plan — westchnął — Co mamy innego zrobić? Dołączyć do fejkowego Kapitana Ameryki?

— Fejkowego? — uniosłam zdziwiona brwi.

— Tak, fejkowego — spojrzał się na mnie, a później na Sam'a —
Nie jestem taki staroświecki jak wam się wydaje — nie odezwaliśmy się — Okej, przedstawię wam czysto hipotetyczny scenariusz.

— Coś ty zrobił? — zrobiłam krok w jego stronę.

Nie chciałam tego słyszeć. Bucky zrobił tam coś bardzo głupiego, przez co chyba naprawdę zrobię mu krzywdę. 
Działał sam, my jesteśmy tylko jego głupią pomocą, a tak nie powinno być. Mieliśmy być zespołem, który razem wymyśla plan.

— Ja nic nie zrobiłem — uniósł ręce w geście obronnym — Co gdyby nagle wszyscy więźniowie zaczęli się bić? W tamtym zakładzie na jednego strażnika przypada dziewięciu więźniów.

— Dlaczego niby wszyscy więźniowie mieliby się bić? — spytałam.

— Jest wiele powodów, Elizabeth — patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem.

Poczułam się dziwnie słysząc w jego ustach moje pełne imię. Zawsze zwracał do mnie zdrobiale.

— Wracając — przeczesał nerwowo włosy. Nie podobało mi się to — Gdy wszyscy więźniowie zaczynają się bić, wdraża się procedury awaryjne. Przy takim czymś nie jest trudno się przemknąć.

Spojrzeliśmy na siebie nawzajem z Sam'em z przerażeniem w oczach.

— Dodatkowo jakimś cudem uruchomiłby się alarm pożarowy. Wiecie dodatkowy stres dla strażników i wszystkich w budynku. Ktoś mógłby to wykorzystać, nie?

— Nie, taka sytuacja zdarza się raz na milion — przygryzłam wargę — Cholera Bucky, o co w tym wszystkim chodzi? Gdzie my jesteśmy?

Nagle za sobą usłyszałem otwieranie się drzwi. Od razu odwróciłam się w tamtą stronę, wyciągając nóż. Upadł mi w momencie, gdy zdałam sobie sprawę kto przede mną stoi w stroju strażnika. Nie byłam w stanie nic zrobić, poczułam chyba wszystkie emocje jednocześnie.

— O nie! Co on tu robi?! — krzyknął wkurzony Sam i chciał podejść do Zemo, ale zatrzymał go Bucky — Puszczaj!

— Nie chciałem wam mówić, bo byście się nie zgodzili.

— I dlatego wolałeś działać sam?! —wreszcie udało mi się ruszyć i popchnęłam Barnes'a na ścianę — Jak mogłeś to zrobić?! Jesteśmy zespołem ta? To działamy razem i nie mamy tajemnic!

Miałam taką ochotę włożyć mu głowę do wrzątku. Może wtedy jego mózg odmroziłby się do końca i normalnie funkcjonował, a nie jak ostatni idiota.

— Uważam, że mogę być...

— Zamknij się – przerwał Sam Zemo — Myślałem, że się ogarnąłeś, ale ci jeszcze bardziej odbiło. Człowieku! Czy ty wiesz co właśnie zrobiłeś?! Pomogłeś mu uciec.

— Steve nie podpisał protokołu z Sokovii, a wasza dwójka go poparła. Nastawialiście karku dla mnie, proszę zróbcie to ten ostatni raz.

Patrzyłam mu w oczy, nie widziałam w nich determinacji tylko błaganie. Byłam zła za to co zrobił znowu bez naszej wiedzy, ale z jednym miał rację. Nie mieliśmy żadnych tropów, oni mogli być wszędzie, a my sami nie wiedzieliśmy jak się za to zabrać. 

— Okej — usłyszałam za sobą słaby głos Sam'a — Ja się zgadzam, ale jeśli wywinie jakiś numer, wraca do więzienia.

Bucky spojrzał na mnie oczekująco. Odsunęłam się od niego i podniosłam nóż z ziemi. Bez zastanowienia rzuciłam w Zemo, nóż przeleciał kilka centymetrów od jego twarzy i wbił się w ścianę za mężczyzną. 

— Następnym razem nie spudłuję —rzuciłam ostro do Zemo.

— Ustalmy jedno, nie wolno ci nawet mrugnąć bez naszej zgody, zrozumiano? — powiedział Sam.

— Oczywiście — Baron, żeby zrobić nam nazłość kilka razy zamrugał — Chodźcie za mną.

Bez zastanowienia ruszyłam za nim, wyciągając jeszcze nóż ze ściany. Wiedziałam, że będą z tego kłopoty, a nie chciałam znowu przez kilka lat się ukrywać. 
Weszliśmy do kolejnego pomieszczenia, w którym było pełno starych modeli samochodów. Wszystkie wyglądały jak nowe, na nich kurz się nie zbierał, więc musiał ktoś tu przychodzić i je czyścić.
Stanęłam przed czarnym samochodem, uśmiechnęłam się pod nosem przypominając sobie historię.

— Austin A czterdzieści Devon — obok mnie stanął Bucky — Wspomnienia wracają co?

— Tak — próbowałam ukryć uśmiech pod włosami — Miałeś go tylko przeparkować, a jeździłeś nim po mieście, żeby przypodobać się dziewczyną. Właściciel cię zauważył i przez miesiąc musiałeś myć mu wszystkie samochody.

— Nie chciałem przypodobać dziewczyną tylko tobie — odwróciłam się zdziwiona w jego stronę — Wiem, że nadal jesteś zła za to wszystko co zrobiłem, ale daj mi jeszcze jedną szansę. To co powiedziałem i co zrobiłem dzisiaj, naprawdę przepraszam.

— Chcesz mieć spokój tak? To dlaczego postanowiłeś nam pomóc? — chciało mi się płakać — Będąc obok mnie nigdy nie zapomnisz o przeszłości.

— Chodźcie gołąbeczki — obok nas przeszedł Zemo — Musimy wpaść do Selby.

Bucky chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Spojrzeliśmy na siebie ostatni raz i ruszyliśmy za mężczyzną. Ta cała złość, którą przed chwilą czułam gdzieś wyparowała. Widziałam po Bucky'm, że żałuje tego co zrobił, ale przez powiedzenie zwykłego przepraszam mu tego tak szybko nie wybaczę.
Ale boję się, że już pomału to robię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro