Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej! Chciałabym was przeprosić za znowu długą nieobecność. Nie mam zbytnio czasu na pisanie nawet w weekend. Dzisiaj znalazłam czas i napisałam dłuższy rozdział by wam to jakoś wynagrodzić.
Co do MG spróbuję też dzisiaj napisać rozdział, jednak nie obiecuję, że się uda.
Miłego czytania!

— I mam uwierzyć, że to twój samolot? — zdjęłam okulary przeciwsłoneczne i przyjrzałam się prywatnemu samolotowi.

— Jestem baronem — powiedział jakby nigdy nic — Byliśmy kimś, zanim nie zniszczyliście kraju.

Przewróciłam oczami i zwolniłam kroku.
Atmosfera delikatnie się poprawiła, jednak nadal czułam się niekomfortowo w towarzystwie Zemo. Nie ufałam mu i za każdym razem, gdy zrobił jakiś gwałtowniejszy ruch czy chował ręce do kieszeni to sięgałam po nóż. Mógł czekać tylko na odpowiedni moment by nas pozabijać i uciec.
Przy samolocie stał jakiś staruszek, którego Zemo od razu przytulił z szerokim uśmiechem i coś mu powiedział w ich ojczystym języku.
Zmrużyłam oczy nieufnie i chciałam znowu sięgnąć po nóż, ale ktoś chwycił mnie za nadgarstek.

— Przestaniesz? W ciągu ostatnich dziesięciu minut wyciągnęłaś nóż chyba z dwadzieścia razy —
Bucky patrzył na mnie zażenowany.

— Oh wybacz, że jestem ostrożna — wyrwałam rękę — Przypominam ci, że próbował nas zabić.

— Teraz tego nie zrobi, bo wie, że sam sobie nie poradzi — obok nas stanął Sam — Bucky ma rację, powinnaś trochę przystopować.

— Jeśli będzie próbował was zabić to wam nie pomogę.

Odwróciłam się i weszłam do samolotu. Usiadłam na pierwszym lepszym miejscu i na moje nieszczęście, naprzeciwko mnie usiadł Bucky. Cicho westchnęłam i odwróciłam głowę w kierunku okna.

— Dla panienki — przed moją twarzą pojawił się kieliszek z szampanem — Jest trochę ciepły, bo lodówka wysiadła.

— Nie trzeba było — uśmiechnęłam się delikatnie.

Jedynie Bucky i Sam nie dostali szampana, spojrzałam nieufanie na Zemo, który uniósł swój delikatnie i zabrał małego łyka.
Jeśli jest tu jakaś trutka to chociaż będę miała spokój.
Uniosłam kieliszek i wypiłam wszystko od razu. Skrzywiłam się czując gorzkawy smak i próbując nie zwrócić alkoholu, oparłam się o siedzenie.

— Nawet nie wiecie, jak to jest gnić latami w celi — przewróciłam oczami na słowa Zemo — A no tak, wiecie.

— Może byś powiedział w końcu gdzie lecimy — Sam nachylił się w stronę barona.

— To za chwilę, wciągnęła mnie książka — odwróciłam się w jego stronę i zauważyłam, że za
książką zakrywa jakiś mały zeszyt — To chyba coś ważnego, ale nadal nie wiem kto to Nakajima?

Zrobiło mi się słabo słysząc te nazwisko. Bucky wstał gwałtownie z siedzenia i złapał za gardło Zemo.

— Rusz to jeszcze raz, a zabiję — ścisnął go mocniej, a mężczyzna zaczął robić się czerwony.

— Zrozumiał – odsunęłam Bucky'ego od tego idioty.

W jego rękach zauważyłam notatnik Steve'a i zapisane jakieś nazwiska w tym moje. Bucky zauważył, że się przyglądam notatnikowi i szybko schował go do kieszeni. Większość nazwisk to byli ludzie z HYDRY, ale tylko Nakajima do niej nie należał.
Brunet opowiadał mi o tej misji, nie było mnie wtedy z nim, bo byłam ciężko ranna. Barnes musiał zabić jakiegoś biznesmena, zrobił to na oczach młodego chłopaka, którego też musiał zabić by nie było świadków.

— Podejrzewam kto znalazł się na tej liście — spojrzałam morderczym wzrokiem na Zemo, ale nie zwrócił na mnie uwagi — Ofiary Zimowego Żołnierza.

— Zamknij się — powiedziała cała nasza trójka wkurzonym głosem.

Zemo uniósł ręce w geście obronnym i już się nie odezwał. Przez kolejne dwadzieścia minut lecieliśmy w ciszy. Każdy był pogrążony we własnych myślach, jednak ja nie byłam w stanie się skupić przez wzrok Bucky'ego utkwiony cały czas we mnie. Ani razu się na niego nie spojrzałam, chociaż wiedziałam, że się patrzy. Zawsze przechodziły mnie dreszcze, gdy to robił.
Chciałam się spojrzeć, ale nie byłam w stanie.

— Dobra, mam tego dość — ciszę przerwał Sam — Gadaj gdzie lecimy.

— Jesteś strasznie niecierpliwy Sam — powiedział swoim irytująco spokojnym głosem blondyn — Lecimy na Madripoor.

— Żartujesz sobie? — odwróciłam się do Zemo, patrząc jeszcze na Barnes'a, który od razu upuścił wzrok.

— Tam się dowiemy najwięcej, Liz.

— Powiedz tak do mnie jeszcze raz, a wyrwę ci język — warknęłam.

W jego ustach brzmiało to obrzydliwe.

— Co jest z tym Madripoor'em? —spytał Sam.

— W dziewiętnastym wieku był mekką dla piratów i nadal jest — powiedział Bucky — To zbyt niebezpieczne, nawet tam nie dotrzemy, a już nas zabiją.

Miał rację. Nienawidzą bohaterów i innych osób pilnujących porządku. Zabiją wszystkich, nawet tych, których tylko podejrzewają o bycie szpiegiem.

— Dlatego nie możecie udać się tam jako wy — Zemo spojrzał na mnie — Pod twoim fotelem jest torba. Ty i Sam się w to ubierzecie.

— A co z Bucky'm? — spytałam.

— On będzie musiał udawać Zimowego Żołnierza.

Spojrzałam na bruneta, słysząc te słowa ścisnął mocno szczękę, ale nie odezwał się. Musiał się zgodzić, tak jak ja i Sam. Jeśli to jest jedyny sposób, żeby czegokolwiek się dowiedzieć musimy grać.

— To kim będziemy ja i Liz?

— Ty Uśmiechniętym tygrysem, a ty — wskazał na mnie palcem — Cóż, jego kochanką. Zakochaną w jego kasie.

Głośno westchnęłam i wyciągnęłam torbę. Nie odpowiedziałam, nie wiedziałam co. Będę musiała to przeboleć, bo inaczej się tam nie dostaniemy.
Wyciągnęłam ciuchy, w które miał się przebrać Sam i wyciągnęłam swoje.

— Żarty sobie robisz? —mruknęłam zażenowana — Przecież będzie mi pół tyłka widać!

W ręce trzymałam sukienkę, która ledwo zasłaniała piersi, ale jeszcze była znośna. A dół... Boże, jak kobiety mogą w takim czymś chodzić? Lekko pochylą się do przodu i już będzie wszystko widać.

— Skąd ty to w ogóle wziąłeś?

— Kazałem kupić — westchnął — Jakoś wytrzymasz

— Ty może też, jak wylecisz z tego samochodu.

Wstałam i poszłam przebrać się do toalety. Mimo że mieliśmy lecieć jeszcze kilka godzin, wolałam to ubrać, żeby wiedzieć czy nie jest aż za mała.
Ledwo co wcisnęłam ją na siebie i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Skrzywiłam się widząc, że wyglądam jak laska lekkich obyczajów. Chociaż mogłam stwierdzić, że ładnie podkreślała mi figurę. Nie była aż tak mała, ale gdybym bardziej się wypięła to wszystko by było widać.
Załamana wyszłam z toalety, a cała trójka od razu na mnie spojrzała.

— Ładnie ci w niej — jako pierwszy odezwał się Sam.

— Widzisz? Nie jest taka krótka — Zemo oparł się o siedzenie i wrócił do czytania.

Tylko Bucky się nie odezwał. Zmierzył mnie od góry do dołu i jak to on, mocniej ścisnął szczękę. Nie odrywał ode mnie wzroku, czułam jak robię się czerwona, więc szybko usiadłam na fotel i odwróciłam głowę w stronę okna. Próbując w dyskretny sposób jakoś się zasłonić.
Nie byłam przyzwyczajona do noszenia takich sukienek, które więcej odsłaniają niż zasłaniają.

— Masz — odwróciłam głowę w stronę Bucky'ego, który wystawił w moim kierunku swoją kurtkę.

— Dzięki — delikatnie się uśmiechnęłam i szybko ją ubrałam.

Od razu poczułam zapach jego perfum. Były inne, nie te co kiedyś, ale nadal ładne.
Oprałam głowę o okno i zamknęłam oczy. Byłam na siebie zła, że czując te perfumy, czułam się bezpieczna.

***

— Błagam, mogę ściągnąć te buty?—jęknęłam z bólu.

Zemo przed wyjściem dał mi jeszcze buty. Jak się okazało o rozmiar mniejszy i dość wysokie, przez co chodziłam jak niepełnosprawna kaczka.
Dodatkowo, żeby się dostać na Madripoor, musieliśmy przejść kilometr piechotą, bo taksówkarz nie chciał nas zawieść dalej.

— Też bym chciał, po co typ nosi takie wysokie buty?

— Nie zajmie to długo, więc tak nie marudźcie — odezwał się już znudzony Zemo — Pamiętajcie, nieważne co będzie się dziać, gramy do końca.

Przed nami zatrzymał się samochód z przyciemnionymi szybami. Facet w środku miał założoną jakąś maskę i nawet na nas nie patrzył.

— Pamiętaj kim masz być — otworzył przednie drzwi — Panie przodem.

Wymusiłam uśmiech i usiadłam do przodu, poprawiając przy tym włosy. Bałam dotknąć się twarzy, bo przed przyjściem tutaj, Zemo zmusił mnie bym poszła na makijaż. Miałam tyle tapety na sobie i obawiałam się, że zaraz mi to wszystko spadnie.
Samochód ruszył, poczułam jak Zemo wbija kolana w moje siedzenie.
Boże, jakie to kompromitujące.

— Hej — odwróciłam się w stronę kierowcy z uśmiechem — Nie nudzi cię taka jazda? — mężczyzna nie zareagował — No weź, jestem Jessica, a ty? — dalej się nie odzywał —Nudziarz.

— Kochanie, daj mu się skupić na jeździe.

Dziwnie nie było usłyszeć z ust Sam'a takie słowa i to jeszcze do mnie.
Wjeżdżając pod most obok nas pojawiły się cztery motory. Osoby siedzące na nich były obładowane bronią. Przygryzłam wargę ze stresu, ja nie miałam niczego czym mogłabym się bronić. Próbowałam schować gdzieś nóż, ale było go widać, więc musiałam zrezygnować.
Jazda na szczęście nie trwała długo, wychodząc z samochodu odetchnęłam z ulgą i ruszyłam za Zemo, próbując iść w miarę normalnie, mimo bólu palców. Delikatnie zadrżałam, przez zimny powiew wiatru.
Wchodząc do alejki, w której było pełno ludzi, czułam na sobie wzrok chyba każdego faceta. Szłam z uniesioną głową, chociaż w środku cała drżałam przez te odrażające spojrzenia.
Obok mnie nagle poczułam znajome perfumy, spojrzałam na Bucky'ego, który patrzył na wszystkich morderczym wzrokiem. Uderzyłam go delikatnie łokciem tak, żeby nikt nie widział by się uspokoił. Od razu jego wzrok się zmienił na bardziej obojętny.
Rozglądałam się podchodząc do Sam'a i delikatnie objęłam, widząc że będziemy wchodzić do jakiegoś klubu czy może pubu z małpą. Wszyscy mieli jakąś broń, bez wyjątku.
Wchodząc do środka od razu poczułam woń alkoholu i potu. Na ścianach były czaszki małp, co lekko mnie brzydziło.

— Oto jesteśmy — mijaliśmy jakiś ludzi, którzy nam się uważnie przyglądali — Gotowy na rozkazy, Zimowy Żołnierzu? — spytał Zemo.

Wszyscy od razu odwrócili wzrok i zaczęli przyciszone rozmowy między sobą.
Stanęliśmy przy barze i od razu podszedł do nas jakiś ciemnoskóry mężczyzna.

— Witam panowie i panią — kiwnął do mnie głową, a ja się głupio uśmiechnęłam — Ciebie się nie spodziewałem, Uśmiechnięty Tygrysie — spojrzał się na naszą dwójkę — Nie byłeś czasem zaręczony?

— Z tamtą lalunią? — prychnęłam —Poleciała do innego i zostawiła załamanego Tygryska, więc się nim zajęłam.

— Mamy do pogadania z Selby — powiedział Zemo i na szczęście zakończył tym naszą rozmowę.

Kątem oka zauważyłam, że ktoś mocniej przysłania się kapturem i odchodzi.

— To co zawsze, Uśmiechnięty Tygrysie? — spojrzał na Sam'a, który kiwnął głową na tak.

— Dla mnie też! — znowu wymusiłam uśmiech.

Zabijcie mnie.

Ciemnoskóry odszedł od nas i wyciągnął z jakiegoś słoika zdechłego węża. Mój uśmiech pobladł i spojrzałam przerażona na Bucky'ego, który próbował powstrzymać uśmiech, a widząc mój morderczy wzrok od razu spoważniał.

— Jakie larytasy, sam bym się skusił, ale nie mogę — powiedział zadowolony Zemo.

Mężczyzna kawałek skóry wrzucił do kieliszka wódki i przysnął w naszą stronę. Zabrałam go do ręki i odwróciłam się w stronę obrzydzonego przyjaciela.

— To co skarbie? — zabrał kieliszek do ręki — Do dna.

Nie odpowiedziałam, od razu wypiłam i połknęłam kawałek mięsa. Poczułam jak pali mnie w gardle. Wykrzywiłam się i szukałam czegoś do popicia na blacie, ale nic nie znalazłam.

— Dobre — chciałam się uśmiechnąć, ale znowu się wyrzywiłam.

Mężczyzna spojrzał na nas podejrzanie i gdzieś odszedł. Od razu obok Zemo pojawił się jakiś inny facet, trzymając pistolet.

— Nie jesteś tu mile widziany.

— Nie mam nic do Dilera Mocy, ale może niech sam tu przyjdzie i mi to powie.

Facet z brodą obrzucił nas spojrzeniem i odszedł.

— Diler mocy? — spojrzałam na blondyna pytająco.

— Król tego miejsca, mam nadzieję, że jakoś dostaniemy się do Selby.

— Znasz go? — spytał Sam, rozglądając się.

— Tylko ze słyszenia.

Za Zemo pojawił się jakiś mężczyzna. Od razu złapałam się za udo po broń, ale nic nie poczułam. Przygryzłam wargę, przypominając sobie, że jej nie mam.

— Zimowy Żołnierzu, do ataku — powiedział Zemo po rosyjsku.

Gdy facet złapał Zemo za ramię, Bucky od razu ruszył mocno chwytając mężczyznę za nadgarstek, boleśnie przy tym wykręcając. Chciałam ruszyć, żeby mu pomóc, ale powstrzymał mnie Sam, mocniej chwytając za rękę.
Bucky rzucił mężczyznę na ziemię i od razu podbiegł do niego drugi, którego uderzył w twarz i rzucił o ścianę. Zemo popchnął w jego kierunku kolejnego, którego uderzył z główki i kopnął w kolano. Facet upadł na ziemię z głośnym krzykiem, a ja przed sobą miałam obrazy tych wszystkich wspólnych walk, jednak większość osób nie wychodziła z nich żywa.
Pierwszy co leżał na ziemi, szybko wstał i podbiegł do bruneta, ale ten złapał go za szyję i przyszpilił do blatu obok nas. Od razu chwyciłam go za ramię, bojąc się co zaraz zrobi.

— Graj swoją rolę — szepnął Zemo.

Wszyscy wyciągnęli broń i w nas celowali. Odsunęłam rękę i patrzyłam na coraz bardziej czerwonego mężczyznę. Chciało mi się płakać, słysząc w głowie łamany kark.

— Zimowy Żołnierzu, dość.

Bucky od razu odsunął się od faceta, który upadł na ziemię, trzymając się za szyję.

— Selby już na was czeka — ciemnoskóry co przedtem dał nam wódki, patrzył na tą sytuację niewzruszony.

Ruszyliśmy za Zemo i jakimiś facetami przez ciemny korytarz. Przysunęłam się bliżej Bucky'ego i złapałam za mały palec, by dodać mu otuchy. Widziałam po jego minie, że nie chciał tego zrobić. Nikt z nas, oprócz Zemo nie chciał by to robił.
Wiedziałam, że było to dla niego trudne.
Poczułam, że brunet złapał mnie za całą dłoń i mocniej ścisnął, ale zatrzymując się przed dużymi drzwiami od razu puścił.
Było to trudne dla mnie i dla niego. Wszystkie wspomnienia wracały, a chcieliśmy zapomnieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro