Część 2 Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Nie przespała nocy. Zaczynała tracić zmysły, kilku krotnie zrywała się z łóżka, mając wrażenie że coś stuka w jej okno. Jednak to tylko jej słuch płatał jej figle, a stres nasilał paranoje. Zostawiła okno otwarte na szeroko w nadziei, że Eddie do niej przyjdzie, że powie jej że wszystko jest w porządku. Doskonale wiedziała, że nadzieja jest matką głupich. Całą sobą czuła, że spotkało go coś okropnego. Nie wiedziała gdzie go szukać, od rana jeździła z Steve'em po opuszczonych budynkach i magazynach. Dzwonili po szpitalach w mieście i okolicy, zgłosili zaginięcie na policje, ale odesłali ich z kwitkiem bo było na to jeszcze zbyt wcześnie. Nigdzie nie było po nim śladu, nawet poszlaki. Siedzieli w samochodzie, wpatrując się bez sensu w przestrzeń. Tracili nadzieje, aż w końcu poddali się. Harrington odwiózł ją do domu. Zaczynało się ściemniać, nadchodził wieczór. Oboje byli wyczerpani i głodni. Zatrzymał się na jej podjeździe, spojrzał w jej przekrwione od łez oczy. Nie potrafił jej pomóc.

-Jutro spróbujemy ponownie.-Powiedział, ale ona zaśmiała się pod nosem i schowała twarz w dłonie. Czuła obezwładniającą ją niemoc. Pokręciła na boki głową.

-Jutro nie będzie już czego szukać. Jebana policja jest bezużyteczna.- Burknęła. Wyjrzała przez przednią szybę samochodu i w tym momencie otworzyły się drzwi od jej domu. Na ganku stanęła przygnębiona Grace. Była blada i nie miała raczej dobrych wieści. Rose wyszła bez słowa z samochodu i podeszła do matki, która od razu chwyciła jej dłoń. Spojrzała jej w ozy i powiedziała.

-Był tu Wayne, powiedział że Eddie jest w szpitalu w ciężkim stanie.-Mówiła z pełnym przejęciem. Przez ostatnie miesiące polubiła Munsona i przyzwyczaiła do jego obecności w ich życiu. Nie chciała nawet wyobrażać sobie nawet, jakie emocje ogarnęły Rose. 

-Muszę tam jechać.-Powiedziała odsuwając się od matki. Czuła łzy napływające do jej ozy. Steve wychylił się z samochodu i przyglądał całej sytuacji, nie wiedząc co się dzieje.

-Wszystko w porządku ?-Zapytał spoglądając niepewnie na dziewczynę i jej matkę. Ich spojrzenia zwróciły się w jego stronę. Rose zaczynała zanosić się płaczem. Podbiegła do samochodu i powiedziała.

-Musimy jechać do szpitala.- Wsiadła do samochodu nie dając mu żadnego wytłumaczenia na to zamieszanie. Zaczął się stresować. Zajął miejsce kierowcy i z nerwów nie mógł trafić kluczykiem do stacyjki. Cały się trząsł, nie potrafił pracować pod presją.

-Dowiem się co się stało?

-Eddie jest w szpitalu.- Wyjaśniła zapinając pasy, a chłopak wycofał z podjazdu. Oboje z jednej strony poczuli ulgę związaną z tym, że chłopak się znalazł. Teraz ogarniał ich strach, ponieważ nie wiedzieli w jak bardzo złym stanie został znaleziony. Rose wyobrażała sobie najgorsze. Bała się, że go straci. Spoglądała nerwowo na pierścionek zaręczynowy, położyła drżącą dłoń na dolnej części swojego brzucha. Nosiła w sobie część Munsona, co podnosiło ją na duchu. 

-Nie możesz się teraz tak stresować.-Zwrócił jej uwagę Harrington, spoglądając na jej brzuch. Wciąż był idealnie płaski, ale oboje doskonale wiedzieli że tworzy się tam nowe życie. Dziewczyna wciąż nie była pewna czy je zatrzyma, ale wiedziała że jeśli straci Eddie'ego więcej strat już nie zniesie.-Na prawdę zamierzasz za niego wyjść?-Zapytał chcą wyrwać ją z zamyślenia. Jednak pytanie miało też drugie dno. Po cichu liczył, że dziewczyna się rozmyśli.

-Tak.- Odpowiedziała nawet się nie wahając. To była rzecz której była pewna. Chciała spędzić resztę życia z Edwardem Munsonem.

~~~

   Nie mogła uwierzyć w to, że to się dzieje. Podbiegli pod wyznaczona salę a na korytarzu zobaczyli przygnębionego Wayne'a. Mężczyzna był w opłakanym stanie. Stał oparty o ścianę i chował twarz w dłoniach. Rose podbiegła do niego, a on widząc jej drobną zapłakaną twarz, nic nie mówiąc objął ją i pogładził po plecach. Obejmując ją, zauważył stojącego za nią Harringtona z którym przywitał się gestem dłoni.

-Co się stało?-Zapytała łamiącym głosem, a mężczyzna kładąc dłoń na jej ramieniu znalazł w sobie tyle siły by odpowiedzieć jej na to pytanie.

-Zadzwonili do mnie, że przywieziono do szpitala młodego, skatowanego chłopaka w długich włosach. Powiedzieli, że nie miał przy sobie dokumentów ale podejrzewali, że to mój bratanek. Miałem przyjechać i sprawdzić. Miałem nadzieje, że nie...- Zaczynał łamać mu się głos. Oczy zachodziły łzami, a usta łamały się w podkowę.- Prawie go nie poznałem, ktoś go pobił i zaatakował nożem.- Wybuchł płaczem, a dziewczynie zmiękły nogi. Cały jej świat zaczął wirować, a słowa mężczyzny dudniły jej w głowie. Przełknęła nerwowo ślinę i powiedziała.

-Muszę go zobaczyć.

-Wejdź.-Wskazał dłonią na salkę na przeciwko.-Śpi, lekarz powiedział że najbliższe dwadzieścia cztery godziny są decydujące.-Dodał. Zataił jednak informację o tym, że prawdopodobnie jego bratanek zapadł w śpiączkę, z której może się nie wybudzić. Dziewczyna weszła niepewnie do pokoju. Odwlekała moment, w którym zdecyduje się na niego spojrzeć. Bała się tego co zastanie i słusznie. To co zobaczyła sprawiło, że musiała usiąść. Podparła się o krzesło i opadła w nie bez sił. Eddie nie przypominał siebie, na jego twarzy nie znalazła miejsca bez opuchlizny i sączących się ran. Jego oczy prawie zniknęły pod opuchniętymi powiekami. Jego nos był połamany i poskładany do kupy, na tyle ile potrafili poskładać go lekarze. Z jego zakrwawionych ust wychodziła długa rura, przez którą oddychał. W jego włosach znajdowała się zaschnięta krew. Lekarze nie wszystko zdążyli oczyścić. Maszyna do której był podłączony wydawała z siebie regularny piszczący dźwięk, a na ekranie widziała pracę jego serca. Jego puls był niski, ale najważniejsze było, że jego serce biło.  Usłyszała kroki i gdy odwróciła się, do sali wchodził starszy Munson. Usiadł na krześle obok dziewczyny i przez chwile siedzieli w milczeniu. Dziewczyna chwyciła dłoń Munsona, gładziła ją uważając by nie zahaczyć o wbity w nią wenflon.

-Wyjdzie z tego prawda ?- Zapytała. Nie chciała tracić nadziei. Mimo, że wiedziała, że jest naiwna nie chciała przestawać wierzyć w możliwe szczęśliwe zakończenie. Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas. Podrapał się nerwowo po karku i odpowiedział jej.

-Jest już po jednym zabiegu, miał krwotok wewnętrzny , połamane żebra i wstrząs mózgu. Jest silny, wierzę że da sobie radę.- Powiedział, a ona przytaknęła na słowa mężczyzny. Nie przyjmowała innej opcji.

-Musi.-Powiedziała cicho. Miała wrażenie, że zaraz rozpadnie się na małe kawałeczki. Nie potrafiła znaleźć w sobie siły, by to przetrwać. Nie wiele jej brakowało by całkowicie się załamać. Nic nie mogła zrobić, nic poza trzymaniem go za dłoń. Obwiniała się, że nie udało jej się go znaleźć wystarczająco szybko.

-Kiedy przyjeżdżał  do mnie z moim bratem, jeszcze za młodu był bardzo energicznym dzieckiem. Miał wiele pasji, wszystkiego był ciekaw i wszędzie było go pełno. Grał na gitarze, hodował mrówki, uwielbiał się przebierać za różne postacie i odgrywać scenki . Jego ojciec nie potrafił tego znieść, bił go pasem i mówił że nikt go nigdy nie polubi takiej ,,cioty". -Powiedział. Dziewczyna zauważyła niezadowolenie, które wdarło się na jego twarz.- Zawsze kiedy jego ojciec mówił mu taki okropne rzeczy, pocieszałem Eddie'ego. Mówiłem, że kiedyś będzie kimś wielkim.

-Jest wyjątkowy, to trzeba przyznać.-Zaśmiała się przez łzy, a mężczyzna pogładził ją po plecach. 

-To wspaniały, wartościowy dzieciak. Trzeba go tylko dobrze nakierować.- Mówił. Zaczął podnosić się z fotela, spojrzał na dziewczynę i ze szczerym uśmiechem dodał.- Dlatego cieszę się, że ma ciebie.-Powiedział i ruszył w stronę drzwi. Zostawił ją samą, chciał by miała okazję spędzić trochę czasu z Eddie'em.  

-Musisz się obudzić.-Nachyliła się w jego stronę.- Nie dam sobie bez ciebie rady.- Mówiła, nie wiedząc czy jego słowa docierają do jego głowy. Nie miała świadomości, że słyszy każde jej słowo, że stara się obudzić. Toczył walkę, o której wiedział tylko on. Był zamknięty we własnym ciele, które zaczynało być jego więzieniem. Czuł jakby dostawał ataku klaustrofobii, chciał krzyczeć ale nawet nie drgnął. Musiał znaleźć w sobie siłę, całą jaką miał  i włożyć ją w starania by się obudzić. Chciał otworzyć oczy, chwycić jej dłoń i powiedzieć że jest przy niej, że ją kocha. Chciał otrzeć jej zły, które spływały po jej czerwonych policzkach, kapały na jej spodnie i moczyły ich materiał. Czuł jej dotyk, to jak gładzi powierzchnie jego dłoni, przeganiając choć odrobinę nieznośny ból, na który nie pomagała już nawet morfina.- Zachowam dziecko, ale musisz się obudzić. Będziemy szczęśliwą rodziną z przedmieściami, ale musisz to dla mnie zrobić. Ze wszystkim damy sobie radę.- Mówiła, czując jak łzy wpływają jej do ust, spływają po jej szyi. Zacisnęła mocniej dłoń na jego bladej i zimniej ręce, a jego powieki nieznacznie drgnęły dając jej nadzieję. Zebrał się w sobie, dał z siebie wszystko. Jego oczy rozchyliły się nieznacznie, a z ust wydobył świst, spowodowany krztuszącą go rurą.



~~~

Przepraszam za tak krótki rozdział, ale nie mam ostatnio zbyt wiele czasu. Mam jednak nadzieję, że wam się podoba. 

Zauważyłam znaczny spadek wyświetleń i głosów. Ciekawi mnie czym to jest spowodowane.  Dajcie znać, czy zaczęła nudzić was fabuła czy może macie jakieś uwagi. Wszystkie wezmę sobie do serca i postaram się wprowadzić korzystne dla was zmiany. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro