Rozdział pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W milczeniu przyglądam się ojcu. Szybko podpisuje kilka dokumentów, wkłada je do czarnej teczki i podaje Veronice, cycatej blondynce, która jest jego bratanicą, a którą posuwa Alex, informatyk. Ciekawa jestem, czy ojciec o tym wiedział, czy po prostu żył w nieświadomości, że za jego plecami córka jego brata była obracana przez prawie czterdziestolatka. Wujek Ronald był cholernie przewrażliwiony na punkcie swojej córeczki, która jakby nie patrzeć, za kilkanaście dni będzie obchodzić swoje dwudzieste dziewiąte urodziny. Nie trzymałam się z kuzynką zbyt blisko, jednak wiele razy zwierzała mi się, iż tatuś przesadza i ma go po dziurki w nosie. W każdej chwili mogła odciąć się od ojca, zamieszkać sama, usamodzielnić się, ale wolała żyć na garnuszku ojca i jego forsy, którą wcale jej nie obrzucał. Vera była leniwa, chociaż sekretarką była świetną. Myślę, że to zasługa tego, iż byliśmy rodziną. Zależało jej na aprobacie mojego ojca, starała się, stawała na głowie i liczyła, iż wreszcie jej zarobki pójdą w górę. Pozostało mi tylko życzyć powodzenia.

Kiedy Vera dowiedziała się, że jestem z Victorem, wpadła w dziwną furię. Wykrzyczała mi pewnego dnia, jak bardzo jest to niesprawiedliwe, że trafiło akurat na mnie. Victor jej się podobał, przymilała się do niego, kociła, a on zbywał ją wymuszonym uśmiechem. Czasami, kiedy spotykaliśmy się w biurze mojego tatulka, musiałam zaciskać usta, aby nie wybuchnąć śmiechem. Posyłał mi wtedy to spojrzenie mówiące tylko jedno: "zabierzcie ode mnie tę wariatkę!". Współczułam mu, bo Veronica naprawdę przesadzała, a jej zaloty były koszmarnie męczące. Victor wyraźnie dał jej do zrozumienia, iż nie jest zainteresowany, ale to jak grochem o ścianę. Vera nie zamierzała ustąpić nawet wtedy, kiedy zaczęliśmy się spotykać. Dała sobie spokój po naszym ślubie, na który przyszła z nadąsaną miną. Od tej pory nasze stosunki bardzo się pogorszyły, nad czym zbytnio nie ubolewałam.






****

Z myśli wyrywa mnie odgłos zamykanych drzwi. Potrząsam głową, wracam na ziemię i spoglądam na ojca. Podpiera łokcie na stole, brodę na dłoniach, po czym wlepia we mnie te ciemnie niczym smoła oczy. Reprymenda za trzy... dwa... jeden...

- Więc! Nie zaliczyłaś egzaminu, Nadia. Myślałem, że się do niego przygotowałaś.

- Och, tatulku! Wiesz, że nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem, tak? Studia to ciężka sprawa.

- Owszem, dlatego musisz się bardziej przyłożyć. Nie żartuję. Wiesz, że na ciebie liczę.

- Wiem, a ty wiesz, że nienawidzę czuć na sobie presji - burczę pod nosem, podnoszę tyłek z fotela za osiem tysięcy dolców i pochodzę do ogromnego okna, aby wlepić wzrok w panoramę Seattle - Poprawię go.

- Oczywiście, że go poprawisz. Mam nadzieję, że tym razem będę miał powód do dumy.

- Mówisz tak, jakbym zawaliła całe studia, a to tylko jeden egzamin, który na dodatek mogę poprawić! O co tyle szumu?! - podnoszę głos, odwracam się i patrzę mu w oczy. Wygląda na zaskoczonego moim wybuchem - Nie patrz tak na mnie! Wiesz, że jestem impulsywna, kiedy ktoś podnosi mi ciśnienie.

- Czy wszystko u ciebie w porządku, córeczko? - marszczy grube, ciemne brwi, podchodzi i chwyta w place moją brodę, po czym zmuszona jestem stanąć z nim twarzą w twarz. Kocham go, naprawdę go kocham, ale czasami doprowadza mnie do białej gorączki - Mam nadzieję, że twój mąż jest dobrym mężem?

- Nawet o tym nie myśl. Nie będę ci się zwierzać z mojego małżeńskiego życia, już ci to mówiłam.

- Nie każę ci się zwierzać, po prostu pytam, czy Victor dobrze cię traktuje. Mam prawo się martwić.

- Nie musisz, nic złego się nie dzieje. Victor jest wzorowym mężem, przynajmniej na razie. Zadowolony?

- Jesteś kąśliwa - wzdycha ciężko, zdegustowany kreci głową i wraca na swój fotel - Nie lubię tego.

- A wiesz, ilu ja rzeczy nie lubię? - prycham pod nosem, podchodzę bliżej, a moja impulsywność właśnie przejmuje nade mną kontrolę - Nie lubię przeklętych korków, wstawać o szóstej rano, chodzić na zajęcia i wkuwać, praktycznie nie mając czasu na nic innego. Nie lubię, kiedy Victor karci mnie jak małe dziecko, nie lubię tych rodzinnych obiadków, na które mnie zabiera i nie lubię, kiedy traktujesz mnie w ten sposób!

- Uspokój się! - upomina mnie jak dziesięciolatkę, która przypadkiem rozbiła drogocenną wazę. Ten ton znam doskonale - Nie wiem, co cię dzisiaj ugryzło, ale jeśli masz zamiar mówić do mnie w ten sposób, wróć do męża - zakłada na nos okulary w grubej, czarnej oprawie i skupia wzrok na papierach.

- Do męża? Mówisz tak, jakby był moim pieprzonym właścicielem! Wrócę do domu, tato! Do własnego domu! - chwytam torebkę, otwieram drzwi i wychodzę, nawet nie odwracając się za siebie.

Wchodzę do domu nabuzowana jak diabli, zsuwam z nóg szpilki i człapię do kuchni, aby napić się melisy i uspokoić. Ojciec potrafi wkurwić mnie w sekundę, a potem, jak gdyby nigdy nic, zmienia ton i brzmi niczym kołysanka do snu. Jestem jego oczkiem w głowie, troszczy się o mnie, wspiera, ale też wbija szpilkę pod same żebra, jeśli zawalam coś, co według niego jest ważne. Owszem, ten cholerny egzamin był ważny i zrobiłam wszystko, aby go zdać. Niestety miałam pecha, zabrakło trzech punktów i było po wszystkim. Oczywiście ojca ten mały szczegół nie interesował, liczyło się to, że oblałam i go zawiodłam, a on nie omieszkał podarować sobie pouczającej gadki, co czyni za każdym razem. Uczyłam się dobrze, rzadko kiedy oblewałam egzamin, ale kiedy już to robiłam, ojciec wyłaził ze skóry, dręcząc mnie i wywołując poczucie winy. Wtedy nachodziły mnie myśli, żeby rzucić to w cholerę i iść własną drogą. Niestety to ojciec zdecydował za mnie. Postawił sprawę jasno, nie dając mi żadnego wyboru. Oświadczył, że mam studiować prawo i koniec kropka! Walczyłam dzielnie, ale na nic się to zdało. Wylałam morze łez, z czeluści umysłu wyciągnęłam na światło dzienne nawet szantaże, jednak ojciec machnął ręką i zapisał mnie na prywatną uczelnię. Nauka ciągnęła się niczym flaki z olejem, a do końca była daleka droga. I chociaż od początku wiedziałam, że łatwo nie będzie, rzeczywistość okazała się o wiele gorsza. Brakowało mi czasu, wkuwania było od cholery, a ja miałam coraz bardziej dość. Czasami nachodziły mnie piękne myśli o wyjechaniu gdzieś daleko stąd, najlepiej na piękną plażę z błękitną wodą i olaniu reszty świata. Ależ ojciec by się wściekł! Zatrudniłby tysiące ludzi, żeby tylko sprowadzić mnie z powrotem. Nie tolerował sprzeciwu, a ja, tak samo jak i on, potrafiłam wyprowadzić go z równowagi w przeciągu kilku sekund. Charakter odziedziczyłam po nim.

- Nadia? - podskakuję na dochodzący z holu głos, opuszczam kuchnię i zmierzam na spotkanie z mężem, który poluźnia krawat i odkłada na szafkę skórzaną torbę - Co robisz w domu o tej godzinie? - marszczy brwi, spoglądając na swój odpicowany, złoty zegarek - Powinnaś być na uczelni do osiemnastej.

- Tak, ale oblałam egzamin i resztę mam w dupie - obojętnie wzruszam ramionami, a Victor zamiera. Po prostu stoi, gapiąc się w moje oczy niczym ciele w malowane wrota. Wspominałam, że na punkcie mojego studiowania podziela opinię mojego ojca? - Daruj sobie gadkę, dobrze? Ojciec już cię wyręczył.

- Dlaczego oblałaś? - pyta zaskoczony, nie spuszczając ze mnie wzroku - Nie zrozumiałaś czegoś?

- Nie rozumiem wielu rzeczy, ale mniejsza z tym. Uczyłam się, niestety zabrakło mi tylko trzech punktów.

- Mam nadzieję, że będziesz mogła poprawić? - przytakuję głową, zaciskam zęby i wracam do kuchni. Słyszę za sobą jego kroki, a po chwili czuję dłonie obejmujące moją talię - Wiedz, że jestem z ciebie bardzo dumny. Twój ojciec czasami przesadza, robiąc z igły widły. Przecież ty i tak sobie poradzisz.

- Wiem, co nie zmienia faktu, że mam ogromną ochotę rzucić te studia i wyjechać bardzo daleko stąd.

- C-co takiego? - jego głos brzmi jak szept. Gdybym nie stała tak blisko niego, zapewne nawet nie miałabym szans, żeby go usłyszeć - Powiedz, że nie mówisz poważnie, że to jest jedynie głupi żart? - odwraca mnie w swoją stronę, zmusza, abym na niego spojrzała więc unoszę głowę i patrzę w równie ciemne oczy mojego męża - Nawet nie waż się tego zrobić, Nadia. To nieodpowiedzialne, rozumiesz?

- Nieodpowiedzialne? Raczej szalone i piękne. Móc cieszyć się całym dniem, nie martwić nauką, egzaminami i presją, która nade mną ciąży. Ani ty, ani ojciec nie dajecie mi żyć, Victor! Jestem tym zmęczona, mózg mi siada! Niedługo wyląduję w psychiatryku. Te studia to był ogromny błąd, porażka.

- Nie mów tak! Jesteś bardzo zdolna, sama się na nie zdecydowałaś. Chcesz zostać adwokatem, tak?

- Ja się na to zdecydowałam? Zwariowałeś? To ojciec za mnie zdecydował, Victorze. Może na początku trochę mi zależało, żeby go zadowolić, ale teraz już coraz mniej. Jestem wypompowana z energii. Może weźmiesz sobie wolne w pracy i wyjedziemy na kilka dni? - uśmiecham się szeroko, zarzucam dłonie na jego szyję i staję na palcach, aby złożyć na jego ustach czułego buziaka - Spędzimy czas tylko we dwoje.

- Nie mogę, kochanie. Mam naprawdę mnóstwo pracy - obejmuje mnie mocno i odwzajemnia pocałunek, przypierając mnie do blatu wyspy kuchennej - Ale teraz mogę rozładować twój stres, poczujesz się o wiele lepiej - gryzie mnie w wargę, bierze na ręce i zanosi wprost do naszego ogromnego łóżka.

Rano budzi mnie hałas. Uchylam powieki, ziewam przeciągle i spoglądam poduszkę obok, ale jest pusta. W dodatku dziwny hałas się nasila, zrywam się z łóżka, człapię przez korytarz i docieram wprost przed lekko uchylone drzwi gabinetu mojego męża. Rozmawia przez telefon, w tym samym czasie rozrzucając papiery po biurku i podłodze. Rzadko widuję Victora, kiedy jest wkurzony i bluźni niczym menel spod sklepu, ale ostatnio zdarzało mu się to częściej. Wiele razy przyłapywałam go na nocnych rozmowach, kiedy szeptał coś do słuchawki, stojąc przy oknie. Obawiałam się, że jego interesy nie szły zbyt dobrze, skoro był nabuzowany jak diabli. Martwiły mnie te ukradkowe rozmowy, przeważnie w nocy, kiedy już spałam. Jakby nie chciał, abym usłyszała choćby słowo.

- Czy ciebie kompletnie pojebało? Myślisz, że to jest kurwa takie proste? Oświecę cię; nie, nie jest! Nie mam zamiaru aż tak ryzykować, ponieważ do stracenia jest zbyt wiele! Zaufałem ci w tej sprawie! - podnosi głos, aż podskakuję. Nie powinnam podsłuchiwać, Victor wiele razy ostrzegał mnie, żebym tego nie robiła. Jego interesy to teren dla mnie zakazany, czego nigdy nie rozumiałam. Prowadził firmę, która deptała po piętach firmie mojego ojca, wiodło mu się wspaniale, wygrywał przetargi, budował niesamowite budynki, więc skąd te cholerne tajemnice? Przecież byłam jego żoną! - Nie! Wykluczone! Na razie sprawy pozostaną takie, jakie są - kończy rozmowę, rzuca telefon na biurko, aż krzywię się na nieprzyjemny brzęk. Podchodzi do okna, w które uderza pięścią aż trzęsie się szyba. Obserwuję go przez małą szczelinę w drzwiach i zastanawiam się nad tym, co tak bardzo wyprowadziło go z równowagi? Szkoda, że nic mi nie mówił - Kurwa mać!! - wydziera się, strasząc mnie i prawie dostaję pieprzonego zawału, a z moich ust ucieka niekontrolowany pisk, przez co podskakuję i niechcący uchylam drzwi. Victor gwałtownie odwraca się za siebie, wlepia we mnie te ciemne oczy, a jego twarz nie wyraża żadnych emocji - Co ty tutaj robisz? - podchodzi, otwiera drzwi na oścież i zwija dłonie w pięści - Powiedz, że nie podsłuchiwałaś mojej rozmowy, Nadia - przełykam ślinę, czując jak strach pełza po moim ciele, zaciskając wnętrzności - Powiedz to!

- N-nie podsłuchiwałam twojej rozmowy - wbijam wzrok w bose stopy, zaciskam usta i z całych sił próbuję zapanować nad oddechem. Wiem, że lepiej powiedzieć to, co chce usłyszeć - W-właśnie szłam na dół, ale usłyszałam jak przeklinasz i się przestraszyłam. Naprawdę nie podsłuchiwałam twojej rozmowy.

- Już dobrze - przyciąga mnie do siebie, chowa w swoich ramionach i składa na czubku mojej głowy szybkiego całusa - Zdenerwował mnie jeden z kontrahentów, straciłem nad sobą panowanie i musiałem dać temu ujście. Przepraszam, kochanie - chwyta moją głowę w dłonie, unosi i głaszcze kciukami policzki - Jesteś najpiękniejszą kobietą na kuli ziemskiej, wiesz? - uśmiecha się z rozczuleniem, ogarnia kosmyk moich włosów, po czym zakłada go za ucho. Zdecydowanie uwielbiam kochanego i słodkiego Victora.

- Często mi to mówisz - chwytam jego nadgarstki, zamykam oczy, mocniej wtulając policzki w jego wielkie, męskie dłonie. Tylko przy nim czułam się bezpieczna, chociaż gdzieś w głębi duszy czułam, że Victor miał sporo za uszami. O to jednak zapytać nie mogłam - Jadłeś już śniadanie? Która właściwie jest godzina?

- Dopiero dziewiąta dziesięć, i nie, nie jadłem jeszcze śniadania. Chodź - bierze mnie za rękę i schodzimy na dół, w kuchni zastając naszą gosposia, Maddie. To prze kochana kobieta, niczym druga matka! Troskliwa, dobra, pomocna. Uwielbiałam ją! - Dzień dobry, Maddie. Co dzisiaj dobrego na śniadanie?

- Tosty francuskie, jajecznica z bekonem i szczypiorkiem oraz owoce. A dla Pani Nadii również koktajl.

- Och, tak! Jestem w niebie, Maddie. Nie ma nic lepszego, niż twój słynny jagodowy koktajl. Pycha!

- Dziękuję. Cieszę się, że pani smakuje. Jak widać, nie wszyscy są jego fanami. Prawda, panie Victorze?

- Na pewno jest pyszny, ja po prostu nie przepadam za jagodami. Możesz zastąpić je truskawkami?

- Ależ oczywiście! Robi się - klaszcze w dłonie, a ja chichoczę. Bawiło mnie zbyt poważne podejście Victora do Maddie. Pracowała dla niego od ponad ośmiu lat, a on nadal był cholernym sztywniakiem!

- Kochanie, dzisiaj moja firma organizuje bankiet. Wygrałem przetarg na budowę biurowca, dzisiaj chcę zaprezentować jego plan - och, wspaniale! Nie ma to jak zmarnować sobotni wieczór na nudny bankiet w gronie biznesmenów - Oczywiście zaszczycisz mnie swoją obecnością, prawda? - unosi brew, posłusznie przytakuję głową, w środku zatrzymując całą złość i frustrację. Byłam bardzo impulsywną osobą, wystarczyła chwila, a z uszu leciała mi furia. Victor, tak samo jak i mój ojciec, szczerze nienawidził we mnie tej cechy - Świetnie! Dominica dostarczy ci kreację na tę uroczystość. Może dzisiaj fiolet?

- Doskonale wiesz, że nie znoszę fioletu! Dlaczego nie mogę sama pojechać i kupić sukienkę?

- Oboje wiemy, jak zakończyły się twoje zakupy na ostatni bankiet, prawda? - patrzy na mnie wymownie, aż nazbyt dając mi do zrozumienia, jak bardzo bym wtedy wkurwiony. Czy to moja wina, że spodobała mi się piękna, długa suknia w kolorze czerwonego wina z odkrytymi plecami aż do tyłka? Była boska, niestety Victor na jej widok dostał szału! Od tamtego czasu Dominica, styliska jak i jego dobra znajoma, dostarczała mi sukienki pod sam nos, z czego nie była zbyt zadowolona. Nic nie poprawia kobiecie humoru jak zakupy, z nieograniczoną kwotą na karcie - Skoro fiolet odpada, to może czerwień lub błękit? Co ty na to?

- Błękit też odpada. Niech przyśle kilka kreacji w kolorze srebra, może być z koronką. Pasuje ci?

- Jak najbardziej - bierze moją dłoń, uśmiecha się szeroko i składa na wierzchu soczystego buziaka.

Godzinę później Victor wychodzi do firmy, zostawiając mnie samą. Przeważnie nie pracuje w soboty, jednak dzisiaj musi dopilnować, aby bankiet wypadł najlepiej, jak to tylko możliwe. Nigdy za nimi nie przepadałam, ponieważ moja rola ograniczała się jedynie do pięknego wyglądu, posyłaniu uśmiechów i odzywaniu się okazjonalnie. Czułam się niczym przedmiot, który jest dodatkiem do całości, bo czy było inaczej? Stałam obok mojego przystojnego męża, który z pasją opowiadał o swoich osiągnięciach, jak i przyszłych celach. A ja? Słuchałam go z uważnie, chłonęłam każde jego słowo, a podziw w moich oczach rósł. Był świetnym biznesmenem, zbudował mnóstwo osiedli, galerii handlowych, biurowców, a jego nazwisko stało się rozpoznawalne. W szybkim czasie wiele osób waliło drzwiami i oknami, żeby tylko Victor wybudował coś akurat dla nich. Aby jego nazwisko gościło na projekcie oraz na tabliczce, później już zawieszonej na ścianie w nowym budynku. Cieszyłam się, iż tak dobrze mu się powodziło i byłam z niego dumna.

Byłam jego żoną od dwóch lat, ale dopiero teraz, dzień po dniu docierało do mnie, jak bardzo  życie w jego cieniu było trudne. Studiowałam to cholerne prawo, wypruwałam sobie żyły, traciłam na to ogrom czasu, żeby tylko zobaczyć w jego oczach ten błysk dumy. Victor często powtarzał, że jest ze mnie dumny, że mnie wspiera i wierzy, że będę wspaniałym adwokatem. Ja tę wiarę gdzieś po drodze zgubiłam i być może była to poniekąd jego wina. Zamknął mnie w mydlanej bańce, w pięknym świecie luksusu, przepychu i zachcianek spełnianych po pstryknięciu palcem. Czasami nachodziły mnie myśli, że mogłabym być nikim, a to i tak niczego by nie zmieniło. Nadal mieszkałabym w cudownym domu, nadal miałabym wszystko, o czym tylko bym zamarzyła, a Victor nadal byłby moim mężem. Pytanie; po co marnować życie na coś, co nie sprawiało mi radości? Odpowiedź była prosta; presja. Gdybym tylko rzuciła studia, ojciec zmusiłby mnie, żebym wróciła na uczelnię. Wysunąłby najcięższe działa, żeby tylko postawić na swoim, bo jego córka, jego oczko w głowie, musi przynieść mu dumę.

Wkładam do ucha długi kolczyk z pięknym, szafirowym diamentem i przyglądam się sobie w lustrze. Długa, srebrna suknia spływa w dół, idealnie układając się na moim ciele. Jest piękna, niczym druga skóra, śliska i zimna. Myślę, że Victor będzie zadowolony. Wyglądam skromnie, a to lubi najbardziej. Kiedy założyłam wspomnianą wcześniej sukienkę bez pleców, stwierdził oschle, że wyglądam jak dziwka. Zabolało. Poczułam te słowa niczym siarczysty policzek, jednak ukryłam ból jak najlepsza aktorka, maskując go uśmiechem. Może inny mężczyzna spojrzał by na to inaczej, mój mąż nie akceptował pokazywania zbyt dużej ilości ciała innym mężczyznom. Twierdził, że to niestosowane, aby inni podziwiali to, co należy tylko do niego, co może oglądać w zaciszu naszej sypialni. Nie kłóciłam się. Znałam Victora wystarczająco, aby wiedzieć, kiedy jest sens ów walkę podjąć, a kiedy najlepiej się poddać. Bardzo rzadko wygrywałam.

- Nadia? - odwracam się na dochodzący z tyłu głos Maddie. Kiedy tylko wprowadziłam się do domu mojego męża, poprosiłam ją, aby zwracała się do mnie po imieniu. Czułam się z tym lepiej, jednak Victorowi bardzo się to nie spodobało. Przyznał oschle, że nie powinnam spoufalać się z personelem, ale olałam to. Maddie mówiła do mnie per Pani tylko w jego obecności - Przed chwilą znalazłam to w skrzynce na listy, zaadresowana na ciebie - wręcza mi białą, nieco wymiętą kopertę i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.

Siadam przy toaletce, palcami rozrywam kopertę i wyjmuję z niej kartkę. List jest bardzo krótki, składa się zaledwie z kilku zdań, napisanych na komputerze, a potem wydrukowanym. Nie to jest jednak ważne, a dziwna treść, którą czytam po cichutku, a włoski na moim karku stają dęba.

Witaj, piękna Nadio.

Nie znasz mnie, ale ja bardzo dobrze znam ciebie.

Zastanawiam się, czy jesteś świadoma, czym tak naprawdę zajmuje się twój mąż? Wspomniał swojej uroczej żonie, jak bardzo niebezpieczne są jego interesy? Jak cienka dzieli cię granica od zagrożenia? Byłoby szkoda, gdybyś znalazła się w samym środku huraganu. Victor brzydko pogrywa, bądź ostrożna.

Ps. Dla własnego dobra spal ten list. Dobrze ci radzę.

Przełykam ślinę, nerwowo spoglądając w stronę drzwi, przez które zaraz przejdzie mój mąż. W pośpiechu wkładam list z powrotem do koperty i wciskam na samo dno szuflady. Nie mam czasu bawić się w palenie, czym z pewnością przyciągnęłabym Victora. Nigdy nie wtrącałam się w jego interesy, dopóki nie dotyczyły mnie. Co takiego chciał przekazać mi anonim? O jakim huraganie wspomniał?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro