2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły dwa tygodnie, a soboty zaczęły kojarzyć się Katie jedynie z wizytami u psycholog. Nieprzyjemnymi wizytami – należy dodać. Amy, chociaż sprawiała wrażenie stabilnej, konkretnej kobiety była urodzoną optymistką. Do tego stopnia, że gdy raz przechodząc przez próg kuchni się o niego potknęła i prawie upadła, to zaczęła cieszyć się, że prawa fizyki działają.

Może to było powodem, przez który Katie nie potrafiła się przed nią otworzyć. Bała się wpuścić do swojego świata, w którym zajmowała się przede wszystkim umieraniem, radość z życia, jaka propagowała Amy. Bo czym niby miała się cieszyć? Tym, że za niedługo dostanie swoją własną tabliczkę na cmentarzu?

Katie prychnela głośno i pogardliwie na tą myśl, przez co psycholog spojrzała na nią zaskoczona. Właśnie odbywała się ich trzecia sesja. Trzecia, na której blondynka próbuje przebić się przez barierę jaką stworzyła w swojej psychice nastolatka. Niestety, jej próby jak zwykłe spełzły na niczym. Katie wcale nie zależało na tym, żeby poczuć się lepiej. A przynajmniej nie w taki sposób. Chciała być zdrowa, ale skoro była chora, to automatycznie uważała, że już po wszystkim. Nawet nie próbowała walczyć. Widocznie dochodziła do wniosku, że albo jest zdrowa albo umierająca. I nie istniał dla niej żaden stan pomiędzy.

– Wszystko w porządku? – Zapytała, a zmęczona już tym Katie spojrzała na nią zdenerwowana.
– Proszę przestać. Jak usłyszę jeszcze jedno takie pytanie… co chce pani usłyszeć? “Nie, jest okropnie, umieram”?!
– Właściwie, to zdecydowanie bardziej zależy mi na “Jestem gotowa z panią porozmawiać i opowiedzieć pani, co czuję”.

I w tym momencie cały spokój który Katie w sobie miała, wyparował.
– Nie zrozumiała mnie pani. Nie jestem tu, bo chcę z panią rozmawiać. Jestem tu, bo moja mama tego chcę, a to jest najprawdopodobniej ostatnia rzecz jaką mogę dla niej zrobić przed śmiercią. Dlatego błagam, niech pani zamilknie chociaż na chwilę i nie stara się pobudzić rozmowy. – Poprosiła, a kobieta z zaskoczeniem zauważyła, jak w jej oczach pojawiają się łzy. Naprawdę tego nie chciała. Mimo to, blondynka postanowiła się nie poddawać. Była na dobrej drodze – dziewczyna w końcu zaczęła mówić o tym, co czuje, nawet jeśli nie do końca świadomie.
– Dlaczego uważasz, że umrzesz?

Po policzkach brunetki niekontrolowanie spłynęło kilka łez. Walczyła ze sobą, żeby nie zacząć pociągać nosem. Zastanowiła się nad pytaniem kobiety. Skąd to wiedziała? A czy to nie było oczywiste? Czy to, że choroba miała ją wykończyć nie było już faktem? Kiedy kolejne łzy wydostały się z jej oczu, zadała sobie także inne pytanie. Co ona tu właściwie robi, i dlaczego jeszcze tu jest? Drzwi na zewnątrz były otwarte. A ona nie była pacjentem szpitala psychiatrycznego, tylko nastolatką, zmuszoną do rozmowy z starą znajomą mamy.

– A nie mam racji?
– Oczywiście, że ją masz – oznajmiła kobieta, kiwając głową na potwierdzenie swoich słów. – Jeśli jesteś w stu procentach pewna, że nie dożyjesz tygodnia, to masz zdecydowanie rację.

Zszokowana brunetka otworzyła usta. Przed chwilą była niemal pewna, że psycholog jej zaprzeczy. Tym czasem ona jakby nic wyjawiła, że uważa, że dziewczyna siedząca na przeciwko umrze. A przynajmniej tak to odebrała Katie, która nie zrozumiała podtekstu.

Teraz już nie było szans, żeby powstrzymała płacz. Kiedy cichy szloch opuścił jej usta, szybko wstała z kanapy, i nim Amy zdążyła zareagować, wyszła z domu, nawet nie zakładając na siebie kurtki.

Nie wiedziała co chciała zrobić. Wiedziała, że każdy oddech sprawiał jej ból. Ciepły, kwietniowy powiew wiatru zawiał jej prosto w załzawione oczy, już całkowicie ograniczając widzenie. Jak najszybciej pozwalały jej nogi robiła kroki do przodu, krztusząc się własnymi łzami i tlenem. Gdzieś w tle usłyszała nawoływanie psycholog, ale teraz już ją to nie obchodziło. Codziennie powtarzała sobie, że umrze. Ale kiedy obca osoba jej to powiedziała… To było głupie i żałosne. Zabolało ją to. Zabolała ją prawda. Dlaczego? Może dlatego, że mimo wszystko liczyła, że ona sobie tylko to wmawia. Że to nie jest prawda, i zaraz wróci do swojego normalnego życia, całkowicie zdrowa. Że te garści włosów, które jej wypadają  są spowodowane tylko niedoborem witamin. Że nagły spadek wagi jest normalny w tym wieku. Że krwotoki z nosa są spowodowane jedynie stresem. Że w szpitalu jest tylko na badaniach kontrolnych, a nie bo jej stan z dnia na dzień jest gorszy.

Upierdliwe myśli w jej głowie powtarzały jej “Jesteś idiotką!” a ona niemo się z nimi zgadzała. Była tak skupiona na myśleniu o tym, jak głupia i żałosna jest, że nie mogła zauważyć, jak chłopak z bocznego chodnika biegnie prosto na nią, patrząc na drogę obok, zamiast przed siebie. Jedyne co poczuła, to ból, kiedy brunet wpadł na jej słabe i drobne ciało z ogromnym impetem, przez co wylądowała na chodniku, uderzając się o niego głową. Zanim ogarnęła ją przyjemna ciemność usłyszała jeszcze głos przestraszonego biegacza, pytającego, czy wszystko w porządku, co było chyba najgłupszym pytaniem, jakie mógł zadać w tej sytuacji.

Do cholery, a wyglądam, jakby było?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro