4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Minęły dwa dni, a Katie w końcu mogła wyjść ze szpitala. Wsiadając do samochodu jej mamy odetchnęła z ulgą. Ten szpital był tak nowoczesny i komfortowy, że aż nieswojo się w nim czuła. Zdecydowanie przez swoje życie nie przywykła do takich rzeczy.

Wracając do domu patrzyła na swoje kolana, gdzie leżał bukiet stokrotek. Ten sam, co dostała w dzień wypadku od Louisa. Mimowolnie się uśmiechnęła. Nie potrafiła stwierdzić, dlaczego go wzięła. Większość kwiatów była ubrudzona jej, już zaschniętą, krwią, co wyglądało dosyć obrzydliwie. Mimo to nie potrafiła ich wyrzucić ani zostawić w sali. Miała tylko nadzieję, że nie zwiędną przez chwilę bez wody.

Kiedy w końcu dotarła do domu niemal pobiegła do swojego pokoju, od razu rzucając się na łóżko. To było jej bezpieczne miejsce. Jej świątynia. Przestrzeń, gdzie prawo przyciągania działało z potrójną siłą.

Nawet nie zauważyła, kiedy minęła godzina, a ona nadal wpatrywała się sufit swojego pokoju, przykryta kołdrą. Była zmęczona, ale jak na złość nie mogła zasnąć. Widocznie Orfeusz miał dzisiaj kogoś innego w swoich objęciach, i wcale nie chciał go zamienić na Bogu ducha winną brunetkę.

Dziewczyna popatrzyła w bok, szukając jakiegoś interesującego punktu zaczepienia w jej pokoju. Nie był on duży. Jasno zielone ściany wprowadzały uspokajający nastrój. Łóżko na którym leżała, chociaż małe, było dużo bardziej wygodne od tych szpitalnych. Okno na jednej ze ścian wpuszczało odrobinę światła, ale Katie przywykła zasłaniać je roletą, żeby nie budziło jej rano ze snu, a następnie nie podnosiła jej cały dzień. Niby taka prosta i krótka czynność, a wydawała jej się trudniejsza od dziesięć przysiadów. A może po prostu to jej lenistwo przez nią przemawiało? Zdecydowanie wolała myśleć, że jest energooszczędna.

Jedynymi meblami w pokoju była szafa, w której trzymała swoje ubrania, oraz mała szafka nocna. Spojrzała na nią, sama nie wiedząc, czego się spodziewa. Kiedy zobaczyła na niej stokrotki, znowu niekontrolowanie się uśmiechnęła. Całkowicie o nich zapomniała! Nawet nie wsadziła ich do wody.

Nie opłacało się już tego robić. Nadal jednak nie chciała ich wyrzucać. Może to była kwestia tego, że chyba pierwszy raz w życiu dostała kwiaty. Nie miała taty obok, który dawałby jej i jej mamie bukiet na dzień kobiet i wszystkie inne okazje. A Melissa nigdy nie znalazła innego mężczyzny, który by go zastąpił. Dlatego nie pamiętała kiedy ostatni raz widziała kwiaty gdzieś indziej, niż w ogródku sąsiadów.

Brunetka nagle wpadła na pewien pomysł. Powoli zwlekała się z łóżka, otwierając jedyną półkę w nocnej szafce. Wyciągnęła z niej średniej grubości książkę, którą otworzyła mniej więcej na środku. Przeczytała stronę którą wylosowała, ale dochodząc do wniosku, że nic z niej nie rozumie, całkowicie zignorowała słowa na niej.

Zamiast tego wzięła do rąk kwiaty, rozłączając je od siebie i wkładając między strony. Miała nadzieję, że w efekcie się wysuszą, bo nigdy wcześniej nie próbowała tego robić.

Kiedy skończyła, ostatni raz rzuciła spojrzeniem na książkę, i z cichym i głuchym hukiem ją zamknęła.

Przez chwilę jeszcze wpatrywała się w okładkę. Słysząc dźwięk wiadomości dochodzący z jej szpitalnej torby zmarszczyła brwi. Powoli odłożyła swojego rodzaju trumnę dla jej stokrotek na miejsce, i zaczęła szukać po kieszeniach swojego telefonu.

Kiedy po pięciu minutach rozgrzebywania rzeczy go odnalazła, uśmiechnęła się usatysfakcjonowana. Ekran natychmiast się podświetlił, pokazując godzinę osiemnastą. Katie jednak zwróciła uwagę na pierwsze (i jedyne) powiadomienie, które wyświetlało się zaraz pod nią. Z zaskoczeniem zauważyła, że jest to sms od nieznajomego numeru.

Z lekkim zawahaniem kliknęła na niego, a natychmiast ekran się zmienił i teraz przed oczami miała czat z nieznanym numerem.

Hej! Jak się czujesz?  Jeszcze raz przepraszam Cię za tą sytuację na chodniku. Tak mi głupio.  – Brzmiała treść wiadomości, przez którą Katie przeszły dreszcze. Zaskoczona usiadła na podłodze, opierając się plecami o ścianę i podłączając smartfon do ładowarki, kiedy wyświetlił jej się komunikat "niski poziom naładowania baterii". Przez chwilę zastanawiała się co odpisać, i czy w ogóle odpisywać. Dawno nie miała kontaktu z rówieśnikami. Zresztą, ograniczyła je z pewnych powodów, przez które też nie powinna nawiązywać kontaktu, z jak się domyśliła, Louisem.

Mimo to nie potrafiła się powstrzymać, i po kolejnej chwili zastanowienia wklepała na klawiaturze kilka literek.

Cześć, jest w porządku. Dziękuje, że pytasz. I nie przepraszaj. Na serio. Zdążyłam już zapomnieć o całym zajściu.

Kłamstwo. Głowa nadal ją bolała, kiedy ją dotykała. Lekarz powiedział jej jednak, że to normalne. Po prostu nabiła sobie guza, który zejdzie po paru dniach. Nie chciała jednak martwić chłopaka, który wydawał jej się być miły.

Napewno? Przestraszyłem się, kiedy w szpitalu zaczęła Ci lecieć krew.

Katie zagryzła wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Była ciekawa, czy skoro jej mama dała mu jej numer, to czy też wygadała się o jej chorobie. Postanowiła jednak niepotrzebnie nie kłamać. I tak nie znalazła by na to zjawisko żadnego logicznego wytłumaczenia.

To nic takiego. Często mi się to zdarza, więc się nie przejmuj.

Dziewczyna czekała, kiedy wyświetlił jej się dymek z trzema kropkami, który wskazywał, że chłopak odpisuje.

Nawet jeśli, to napewno było to jakoś związane z twoim upadkiem. Czuję się winny. Pozwolisz mi się jakoś odkupić?

Uniosła brwi na ostatnie zdanie. Odkupić? Niemal się zaśmiała, jeszcze parę razy powtarzając to słowo w myślach. To nie on musiał się odkupić, tylko ona, i to najlepiej u Boga. Nie zostało jej za dużo czasu.

Co masz na myśli?

Moi znajomi będą grać w piątek koncert w twoim mieście. W ramach przeprosin pozwól, że cię na niego zaproszę. Jedzenie i napoje na mój koszt.

Brunetka pokiwała głową, zastanawiając się nad tym, czego chłopak tak naprawdę od niej chcę. Był miły. Aż irytująco miły. A nikt z jej znajomych nigdy nie był dla niej tak miły, nawet gdy była zdrowa. Co on mógł mieć na celu? Napewno nie zależało mu na pochwaleniu się w jakiś sposób przed znajomymi, że wyrwał dziewczynę. Gdyby była ładna, podejrzewałaby go o to. Ale aktualnie miała zapadnięte oczy, kościste policzki, cerę jak zmarły i przerzedzone włosy, które uparła się, że nie zgoli. Do tego równie kościste ciało, na którym nie odznaczały się żadne krągłości.

Proszę? – Napisał, dając znać o swoim istnieniu. Dzięki Bogu, bo dziewczyna już zdążyła zapomnieć, że z nim pisze. Wahała się jeszcze chwilę. Jednak myśl, że tak dawno nie wychodziła z domu z kimś innym niż jej mamą pchała ją do podjęcia decyzji. Po za tym, i tak nie miała już nic do stracenia.

Dobrze. – Odpisała w końcu, nim jak poparzona odstawiła telefon na podłogę. W tym samym momencie zawołała ją Melissa, a ta niemal się zerwała w stronę drzwi. Wolała nie patrzeć na odpowiedź chłopaka, z obawy, że zaraz napisze "żartowałem idiotko!"

Co ja zrobiłam. – pomyślała jeszcze, kiedy zamykając drzwi pokoju, zobaczyła jak ekran jej telefonu się samoistnie podświetla. Nie mogła już więc zobaczyć treści wiadomości, która brzmiała następująco:

Świetnie! Nie mogę się doczekać!

Nie mogła też wiedzieć, jak Louis, siedząc w swoim domu na kanapie w salonie szczerzy się do telefonu, wyobrażając sobie ich spotkanie.

A szkoda, bo wtedy napewno zrozumiałby, że chłopak nie miał żadnych niecnych zamiarów wobec niej. Wręcz przeciwnie – miał być powodem, przez który będzie uśmiechać się codziennie rano po obudzeniu. Ale tego to nawet on jeszcze nie wiedział.

Zabawne. Czyżby nie zdawali sobie sprawy, że dwie dusze nigdy nie spotykają się przez przypadek?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro