6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Katie wchodząc do knajpy, nie mogła uwierzyć. Nic a nic się w niej nie zmieniło, od kiedy była tutaj ostatnim razem, jeszcze ze swoimi znajomymi.

Stare, drewniane stoły i krzesła nie zostały przesunięte nawet o centymetr. Mała scena, na której często odbywały się występy i koncerty, wydawała się być nigdy nie wycierana z kurzu, który sprawiał, że jej czarna podłoga wyglądała na szarą. Przy barze stały te same stołki barowe, w niektórych miejscach poobdzierane ze skóry. Po drugiej stronie stał kelner, uwijający się przy tworzeniu drinków dla pełnoletnich klientów. Kelnerki krzątały się po pomieszczeniu w czarnych dżinsach i fartuszkach, uśmiechając się do młodych i przystojnych mężczyzn.

Katie uśmiechnęła się na wspomnienie, kiedy razem z Leną i Anną próbowały poderwać losowych facetów, zakładając się o to, której się uda pierwszej. Teraz, jak twierdziła brunetka, to by nie przeszło. Wtedy wyglądała lepiej, czuła się lepiej, i nie myślała tylko i wyłącznie o tym, że wszystko jest niestałe i zaraz może zniknąć z tego świata, zostawiając tutaj ludzi, których kochała.

Kiedy była w trakcie popadania w myśli, które niektórych chorych doprowadziły już do samobójstwa, nagle podszedł do niej Louis, z ogromnym uśmiechem.

Nic nie mogła poradzić na to, że automatycznie go odwzajemniła. Przy nim po prostu nie dało się być smutnym.

– Przyszłaś – zauważył. Dziewczyna miała ochotę zaśmiać się głośno, i oznajmić, że sama jest zdziwiona. Nie zdążyła jednak, kiedy ktoś krzyknął:
– Louis, debilu! Gdzieś ty polazł?

Katie wychyliła się za chłopaka, żeby zauważyć innego, trochę niższego i jeszcze bardziej chudego, z głupim uśmiechem na twarzy. Wywołany odwrócił się w jego stronę, żeby pomachać ręką, by podszedł do nich. Brunetka przełknęła głośno ślinę, a uśmiech natychmiast zszedł z jej twarzy. Co innego poznać kogoś przez przypadek, a co innego jeśli musisz się przedstawić i wytrzymać czyjś wzrok na sobie. A jak narazie zmierzali tylko do tego drugiego.

– Jack, to Katie. Katie, ten idiota to Jack.
– No, Louis! W końcu wyrwałeś jakąś laskę?!

Katie po raz kolejny przełknęła ślinę. Wątpiła, że o to chodziło brunetowi, ale przeszło jej to przez głowę, kiedy zaproponował jej spotkanie.

– To moja przyjaciółka. – Odpowiedział, niemal bez zastanowienia. Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, słysząc ostatnie słowo. Natychmiast zapomniała swoje myśli sprzed chwili  Przyjaciółka brzmiało tak dziwnie, kiedy nie słyszało się tego słowa od ponad roku.

– W takim razie, zwracam honory – Odpowiedział, unosząc ręce do góry w obronym geście, i cofając się do tyłu. Louis westchnął głośno, kiedy zaraz kolejna grupa chłopaków go zawołała, obserwując ich otwarcie z wielkimi, głupimi uśmiechami.

– Kiedy ich widzę, nie wiem, czy lepiej się dyskretnie ulotnić, czy uciekać z krzykiem – wyjawił Katie, nawet nie zerkając w jej stronę. Na twarz dziewczyny znowu wrócił uśmiech, kiedy podał jej dłoń, którą złapała. Pięć sekund później po raz kolejny była przedstawiana. Tym razem wszyscy potraktowali ją normalnie, miło witając się z nią, aczkolwiek ciągle żartując i się śmiejąc. Rozmawiając z nimi przez chwilę, zdążyła zapomnieć o swoich problemach. Oprócz chłopaków, były także trzy dziewczyny, które były partnerkami niektórych z nich.

Lacey, Hannah i Emma wydawały jej się być kochane. Od razu potraktowały ją jak jedną z nich, chwaląc jej strój i zaczynając zwykłą, damską rozmowę. Bez problemu złapała z nimi kontakt. W końcu jednak musiały przerwać niezobowiązujące narzekanie na temat niewygodnych jeansów, żeby podejść bliżej sceny. Połowa chłopaków, których przed chwilą poznała, weszła na scenę i ustawiła się przy instrumentach. Ona sama stała zaraz przed schodami, obok Lacey. Właśnie wtedy Louis ustawił się za nią, łapiąc ją za ramię.

– W porządku? Moi znajomi nie wymęczyli cię za bardzo? – Zapytał, szepcząc jej do ucha, kiedy na sali zapadła cisza. Wszyscy oczekiwali na pierwsze dźwięki młodych muzyków.
– Nie, są bardzo mili – odpowiedziała, również szeptem. Chłopak uśmiechnął się słysząc to, a jeden z drużyny rozpoczął grę od gitary, powodując, że z powrotem przenieśli na niego swój wzrok. Katie obserwowała ich z lekkim podziwem. Razem było ich pięciu, ale jak się okazało, uzupełniali się przy tym idealnie. Koncert trwał dwie godziny, a ona bawiła się przy tym świetnie. Nawet przez sekundę nie pomyślała o tym, że źle się czuje. W pewnym momencie nawet zaczęła tańczyć z Louisem, który co chwila obracał ją dokoła własnej osi, wywołując u niej głośny śmiech.

W końcu jednak ostatnia piosenka się skończyła, a salę od nowa zapełniły głośne rozmowy, komentujące występ. Katie usiadła na jedno z krzeseł, oddychając szybko. Od dawna nie miała tak długiego wysiłku fizycznego. Louis usiadł obok niej, zaczynając rozmowę. Dziewczyna nawet nie zauważyła, kiedy przeciągnęła się ona z pięciu minut do pół godziny, i musiała już wracać do domu.

– Odprowadzę Cię – oznajmił chłopak, wstając.
– Nie trzeba. Możesz wrócić do znajomych – dodała, wskazując na grupkę głową. Ten jednak zaprzeczył.
– Nie ma mowy, że wrócisz sama. Jest już ciemno i późno.

Katie po kolejnych pięciu minutach negocjacji, w końcu przystała na to, żeby chłopak poszedł z nią. Była zawstydzona, kiedy żegnała się z jego znajomymi, czując się tak, jakby im go kradła.

Kiedy świeże powietrze uderzyło ją w twarz po przekroczeniu progu knajpy, z powrotem wróciły do niej wszystkie problemy. Zdała sobie sprawę, że jej ciało całe się trzęsie, nogi bolą ją piekielnie, a głowa dziwnie pulsuje. Jeszcze ciężkiej było jej oddychać, kiedy przypomniała sobie, że gdzieś na jej płucach rozwija się rak, który ogranicza jej czas na tym świecie.

– Zimno ci? – Zapytał Louis, ściągając swoją bluzę, żeby zarzucić ja na ramiona dziewczyny. Zapewne pomyślał, że to dlatego się trzęsie, a nie przez zły stan fizyczny.
– Właściwie to nie – oznajmiła, oddając mu nakrycie. Chłopak zmarszczył brwi.
– Źle się czujesz? To głowa? Cholera, wiedziałem, że mocno ostatnio uderzyłaś.

Brunetka pokiwała przecząco głową, zatrzymując się. Oddychała głęboko, uparcie starając się przyjąć jak największą dawkę powietrza, którego jej brakowało.

– Potrzebujesz usiąść? Tam jest ławka – zauważył, ciągnąć ją za rękę. Dziewczyna opadła na nią ciężko, starając się uspokoić.

Udało jej się to dopiero po kilku minutach, w których chłopak jedynie stał obok, ciągle monitorując, czy jej stan się nie pogarsza.

– Już w porządku – oznajmiła, wstając. Natychmiast oczepała się z niewidzialnego kurzu, i poprawiła włosy, zdając sobie sprawę, że musi wyglądać okropnie. W tym momencie żałowała, że jednak choć trochę nie ukryła swojej twarzy pod warstwą makijażu.
– Napewno? Możemy jeszcze chwilę zaczekać.
– Nie, chodźmy już. Moja mama będzie się martwić, jeśli nie wrócę do jedenastej.

Brunet skinął głową. Po raz kolejny wznowili spacer, chociaż tym razem szli wolniej. Brunetka mocno myślała o tym, co ma w tej sytuacji zrobić. Zastanawiała się, czy jej mama powiedziała chłopakowi o jej chorobie. Sądząc jednak po jego ostatniej reakcji, raczej nic o niej nie wiedział. Pojawiało się więc pytanie, czy powinna mu coś o niej mówić?

Czuła się do tego zobowiązana. Przed chwilą był świadkiem konsekwencji tego nowotworu, a nawet nie wiedział, że to on. W dodatku okazywał jej zmartwienie, a to wywoływało w niej wyrzuty sumienia. Tak samo jak to, że nadal myślał, że to przez niego i ten upadek, który tak naprawdę nie miał nic wspólnego z jej stanem.

– Muszę ci o czymś powiedzieć. – Wypaliła w końcu, a Louis spojrzał na nią zaniepokojony.
– Jest gorzej? Potrzebujesz usiąść? Może zadzwonimy do twojej mamy?
– Nie, nie, nie o to chodzi.

Westchnęła głośno, nim opowiedziała mu o wszystkim, czego tak bardzo nie chciała mówić.

– Mam nowotwór. Rak płuc, trzecie stadium.

Katie chciała coś jeszcze dodać, ale nagle zabrakło jej słów. Bo co by jeszcze miała powiedzieć? "To znaczy, że umieram, i w sumie to lepiej się ze mną nie zadawać, bo jeszcze się przywiążesz, a ja i tak odejdę". W związku z tym, po prostu dalej szli przed siebie, w całkowitej ciszy, równym krokiem.

Louis nie potrafił na nią spojrzeć w tym momencie, więc patrzył na chodnik. Tak jak ona nie wiedziała co dodać, tak on nie wiedział, co jej odpowiedzieć. "Przykro mi" brzmiało żałośnie nawet w jego głowie. Jak można powiedzieć komuś, kto w tak młodym wieku tak cierpi, po prostu dwa, nic nie warte słowa? Było to nie na miejscu.

Więc milczał.

W końcu jednak zrozumiał, że jeśli się nie odezwie, dziewczyna może to źle odebrać. A on, mimo wszystko, polubił ją. Za każdym razem gdy na nią patrzył, widział uroczą dziewczynę, którą przez przypadek staranował na ulicy. Nie potrafił przyjąć do wiadomości, że może ona być tak bardzo chora. Nie zasługiwała na to.

– Nie wiem, co powiedzieć. – Wyznał.
– Więc nie mów nic. Po prostu, nie odwracaj się ode mnie. – Poprosiła od razu, patrząc na jego twarz, niemal błagalnie. Dzisiaj, dzięki niemu, pierwszy raz od roku poczuła się dobrze. Nawet nie mogła sobie wyobrazić, jak bardzo by żałowała, gdyby wiadomość o jej chorobie, miałaby zepsuć kontakt między nimi. Chłopak zatrzymał się, i ze zmartwioną miną przyciągnął ją do siebie. Zaskoczona brunetka pozwoliła mu się objąć, w końcu sama zaplatając ręce w okół jego brzucha. Chłopak tak po prostu stał i ją przytulał, czując, że tylko i wyłącznie to w odpowiednim stopniu okaże, co czuje. Zabolało go sposób, w jaki dziewczyna powiedziała to zdanie. Tak jakby naprawdę myślała, że ją zostawi. I to przez rzecz, na którą nie miała wpływu. Czyżby ludzie, których zna tak robili? A może po prostu chodziło tutaj tylko o niego, bo niedawno się poznali?

– Nie martw się. Zostanę z tobą. – Oznajmił w końcu, pewnie, wywołując tym jedną, samotną łzę u dziewczyny.

Minęły trzy minuty, nim się uspokoiła, a Louis, już jakby nigdy nic zapytał:

– To kiedy spotykamy się następnym razem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro