7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Terapia Katie zawsze odbywała się w salonie jej psycholożki, Amy. Było to duże, przestronne, ale jednocześnie przytulne pomieszczenie. Stała tam duża kanapa, kominek z cegieł które miały swój naturalny kolor, mały stolik kawowy na którym zawsze stały świeże kwiaty, i biały puchaty dywan. Dodatkowo na kanapie leżały kolorowe poduszki, które ogrzewały pomieszczenie, a na ścianie wisiał abstrakcyjny obraz. Katie lubiała się w niego wpatrywać, zastanawiając się co przedstawia, kiedy Amy zadawała jej kolejne pytania, na które nie miała zamiaru odpowiadać. Po kilku spotkaniach znudziły się jej te zwykłe, kolorowe plamy i skupiła się bardziej na widoku za oknem. Przedstawiał on malutki ogródek, po którym chodziły ptaki szukając pożywienia, kwiaty kołysały się na wietrze a koty sąsiadów co jakiś czas przeciskiwały się między deskami płota. Na tym spotkaniu nie była jednak tym zainteresowana. Ten kolorowy świat stał się nagle dla niej odległy, bardziej niż zwykle, ale też bardziej pozytywnie. Po prostu o nim nie myślała. Nie pragnęła go, nie bała się go, nie odrzucała go. Siedziała wiciszona na kanapie, opierając się o żółtą poduszkę o przyjemnym w dotyku materiale, i obserwowała swoją terapeutkę siedzącą naprzeciwko.

Kobieta, jak na ironię, milczała. Tym razem nie próbowała jej zagadywać. Nie wyciągała żadnych odpowiedzi. Nie uśmiechała się sztucznie, ani szczerze. Po prostu patrzyła na nią, bez większych uczuć, ale z jakimś ciepłem w oczach. I Katie bardzo chciała nadal się jej opierać. Chciałaby znowu stamtąd wyjść, jeśli miałaby przez to znowu poznać kogoś, kto choć na chwilę rozjaśni jej życie. Jednocześnie nie miała zamiaru tego zrobić, wiedząc, że urazi tym kobietę, przez którą to wszystko się wydarzyło. Była to dla Katie dziwna myśl. Że blondynka, którą do tej pory traktowała jak wroga numer jeden, teraz nagle stała się dla niej swego rodzaju szczęściem. A może ona była jedynie jego przekaźnikiem. Może nie miała jej go dać, ale miała ją popchnąć w jego kierunku?

Czy to było złe, że zastanawiała się nad tym, ciągle mając w głowie obraz Louisa? Chłopaka, którego poznała niecałe dwa tygodnie temu, a który sprawił, że pierwszy raz od dłuższego czasu uśmiechała się z własnej woli? Czy to wszystko oznacza, że psycholodzy faktycznie pomagają? Czy to, że ich odwiedzisz, nawet bez rozmów, przyniesie ci jakiegoś farta? Czy to było było złe, że zadawała sobie tyle pytań? Czy ona, do diabła, wyłączyła piekarnik?

Amy nagle, niespodziewanie się uśmiechnęła, co najmniej jakby usłyszała tą ostatnią myśl. Przez chwilę przestraszyło to Katie, żeby zaraz zdała sobie sprawę, że to niedorzeczne, i musi się ogarnąć. Żeby więc zapomnieć o tym, co przed chwilą analizowała i kalkulowała, zaczęła mówić.

A było to zjawisko niezwykle rzadkie w tym domu, kiedy przyjeżdżała tu w każdą sobotę. Wręcz niespotykane. Dlatego, kiedy Amy wsłuchała się w jej słowa, coś w jej podświadomości krzyknęło,"trzeba media powiadomić!", a to jeszcze bardziej powiększyło jej uśmiech.

- Byłam na koncercie. Z tym chłopakiem, który na mnie wpadł. Poznałam jego znajomych... i chyba się nawet z nim zaprzyjaźniłam. - Opowiedziała pokrótce, czekając na reakcję kobiety. Kiedy jej jednak nie dostała, mówiła dalej, byleby z powrotem nie zapadła nieprzyjemna cisza. - Lubię go. Jest miły. Powiedziałam mu o swojej chorobie, ale nie wyglądał, jakby był przez to jakiś zniechęcony. To dziwne, wszyscy zawsze są zniechęceni. Nawet lekarze. Powiedział mi, że mnie nie zostawi. To takie miłe, nie uważa pani? Mam nadzieję, że nie kłamie. Czasami mam takie wrażenie, kiedy to sobie przypominam. Bo po co miałby mi coś takiego obiecywać? Dopiero się poznaliśmy. Jestem dla niego nikim. Ale z drugiej strony, chcę, żeby to jednak była prawda. Jak pani myśli, mówił on szczerze?

Po tym nagłym słowotoku, blondynka jeszcze przez chwilę siedziała cicho, czekając, czy aby Katie czegoś jeszcze nie doda. W końcu jednak odpowiedziała.

- Ktoś mądry kiedyś powiedział, że jeśli nie spróbujesz, to się nie przekonasz. A jeśli się nie przekonasz, to będziesz się zastanawiać do końca życia.
- To już niedługo - odpowiedziała sarkastycznie, nagle uznając, że rozmowa z tą kobietą jest bez sensu. I tak nie dostanie od niej takich odpowiedzi, jakich by chciała. Jasnych.
- I chcesz do tego czasu się nad tym zastanawiać?

Amy wydawała się nie zrażona słowami brunetki. Katie z kolei zacisnęła pięści na jej wypowiedź. Przypomniała jej się jednak ostatnia sytuacja, która niezwykle podobnie się zaczynała, i natychmiast się rozluźniła. Nie chciała tutaj kolejnej dramy. Nie, kiedy jej mama już się ucieszyła, że jej córka znowu normalnie funkcjonuję, skoro nawet sama wychodzi.

Po chwili dopiero dotarł do niej sens słów, które wypowiedziała blondynka. To było irytujące, ale miała rację. Wolałaby żałować, że się nie udało, aniżeli, że nigdy nie spróbowała.

- I jaka jest twoja decyzja?

+++++++++++++++++++++++++++++++++++

- Hej - powiedziała cicho, kiedy Louis z ogromnym uśmiechem otworzył ramiona, dzięki czemu mogła swobodnie się do niego przytulić. Kiedy już chciała się odsunąć, mocno uścisnął jej chore ciało, przez co zabolały ją wszystkie żebra, a mimo to poczuła się lepiej. Z rozbawieniem pomyślała, że mógłby ją zgnieść, a ona by czuła się spokojna i szczęśliwa.
- Idziemy na lody? - Zapytał, wykonując dziwny ruch brwiami, przez który się zaśmiała.
- Tak! Chcę czekoladowe!
- To twój ulubiony smak?

Brązowowłosa skinęła głową, szczerząc się. Nie była na lodach przez baaardzo długi czas. Ostatnim razem chyba jak była dzieckiem. Jej mama zawsze mówiła, że lepiej zjeść coś normalnego, niż wydawać pieniądze na takie pierdoły. Osobiście się z tym nie zgadzała. Nie mogła nic jednak zrobić. Była na utrzymaniu mamy, a praca podczas jej choroby wydawała jej się być odległym tematem. Teraz jednak udało ją się namówić, żeby dała jej kilka dolarów.

- Wolę truskawkowe, albo cytrynowe - oznajmił chłopak, a Katie w myślach stwierdziła, że te smaki do niego pasują.

Pięć minut później stali przed budką na mieście, odbierając swoje wafelki z lodami. Katie wyciągnęła pieniądze, żeby zapłacić, lecz chłopak wyprzedził ją, cofając jej rękę.

- Ej!
- Jedz, młoda. - Powiedział, wystawiając w jej stronę język.
- Jestem tylko rok młodsza!
- Dorośli nigdy nie potrafią zrozumieć dzieci, a dzieci męczy konieczność stałego objaśniania. - Zacytował teatralnie, łapiąc się za serce, jakby zaraz miał zejść na zawał z powodu wieku. Katie prychnęła na to oburzona, lecz rozbawiona.
- "Mały Książę"?
- Owszem. Jak byłem mały, mama czytała mi go zawsze na dobranoc. Nie lubiłem żadnej innej książki.

Jego oczy spotkały się z tymi dziewczyny, która patrzyła na niego z jakimś dziwnym błyskiem w oku. Chciała mu odpowiedzieć w podobny sposób, ale ona nigdy nie miała dobranocek przed snem. Jej mama po prostu całowała ją w policzek i nakrywała po sam czubek głowy, po czym gasiła światło i wychodziła. Nigdy nie miała za złe tego, że kobieta nie czytała jej książek. Chyba nawet nie miały takich, czyli dziecięcych, w domu. Ale kiedy inni wspominali takie rzeczy, czuła pewne braki. Nierówności życia społecznego zawsze za nią podążały, niczym dobry stary przyjaciel. Wiedziała, że już nigdy przed nimi nie ucieknie. Zostało jej już nie dużo życia, za mało, żeby pójść na studia, a później zacząć pracę. Mogła by już teraz zarabiać, ale przy ciągłych wizytach w szpitalach, nie byłoby to łatwe. Po za tym, nie zarobiłaby wiele w restauracji jako kelnerka, czy w sklepie jako sprzedawczyni. Już do końca pozostanie przy tej niższej klasie społecznej.

Rozmyślając, nawet nie zauważyła, jak skończyła jeść, tak samo jak Louis. Stali właśnie przed wyjściem z głównej części miasta, powoli zbliżając się do obrzeży.
- To co teraz? Idziemy do mnie?

Katie natychmiast się speszyła. Znali się od niedawna, nie czuła się zbytnio pewnie, żeby pójść do jego prywatnego miejsca - domu. Kiedy jednak patrzył na nią oczami pełnymi radości i nadziei... jak mogła mu odmówić?!

Takim sposobem kolejne kilka minut później weszła do domu chłopaka. Rozejrzała się po przedpokoju, ściągając bluzę. Było to nieduże pomieszczenie, w którym stały same szafy na odzienia wierzchnie i buty. Kiedy przeszli do kolejnego pokoju, rzuciły jej się w oczy spore schody, świeże kwiaty, wypolerowana podłoga i otwarte drzwi do salonu i kuchni.

Nagle po schodach zbiegł mały chłopiec, tupiąc przy tym głośno, z niemal wojennym okrzykiem "Louis!". Spojrzała zaskoczona na przyjaciela, kiedy dziecko wpadło na niego z pełnym impetem, przytulając się do jego nóg.

Chłopak zaśmiał się głośno, biorąc go na ręce w taki sposób, żeby mógł patrzeć na Katie.

- George, to jest Katie. Katie, to mój młodszy brat.
- Miło mi cię poznać! - Oznajmił chłopiec, a jego uśmiech niezwykle przypomniał jej jego brata.
- Mi ciebie również! Ile masz lat, George?

Chłopiec nie odpowiedział, ale pokazał cztery paluszki, na co dziewczyna skinęła głową. Był przeuroczy. W tym samym momencie w drzwiach które prowadziły do kuchni pojawiła się kobieta w średnim wieku, niezwykle podobna do Louisa i jego brata.

- Dzień dobry... - przywitała się Katie, po raz kolejny speszona, ale z uprzejmym uśmiechem na twarzy.
- Witaj! Jak się nazywasz? - Zapytała nieznajoma, również zdziwiona tym niespodziewanym spotkaniem.
- Jestem Katie.
- Oh! A więc to ty! Louis, czemu nic nie mówisz! Mogłeś zadzwonić, że przyjdziecie! Przygotowała bym coś!
- Mamo... - zaczął chłopak, ale kobieta natychmiast mu przerwała, z powrotem zwracając się do dziewczyny.
- Musisz za to zostać na kolację. Koniecznie. Zaraz będzie mój mąż z zakupami, więc będzie pewnie gotowa za jakąś godzinę.

Katie czuła na sobie wzrok całej trójki, czekającej na odpowiedź. W końcu odezwał się również Louis, po raz kolejny patrząc na nią dużymi oczami, którym nie mogła się oprzeć.

- Zostaniesz, Katie?

Dziewczyna westchnęła głośno, i wyraźnie skinęła głową, zgadzając się.
- Zadzwonię tylko do mamy, że będę później - poinformowała, wyciągając telefon, kiedy rodzeństwo zaczęło się cieszyć, a ich mama z powrotem zniknęła w kuchni z usatysfakcjonowanym uśmiechem.

+++++++++++++++++++++++++++++++++++

- To jak się poznaliście? - Zapytał tata Louisa, kiedy w końcu wszyscy usiedli przy stole, kierując swoje pytanie do pary przyjaciół. Louis posłał rozbawione spojrzenie Katie, zaczynając tłumaczyć.
- Katie biegła, i ja też... i wbiegliśmy na skrzyżowanie, i tak jakby siebie nie zauważyliśmy.

Katie zaśmiała się cicho na to ostatnie stwierdzenie, nim chłopak kontynuował.

- I ja tak jakby okazałem się być grubszy i silniejszy, i przewróciłem Katie, przez co ta wylądowała w szpitalu...

Ojciec Louisa otwarł szerzej oczy, zaskoczony.

- No nie gadaj!

- i później przyszedłem ją przeprosić, i właśnie tak się poznaliśmy.

Katie zaśmiała się z miny taty chłopaka. Był zaskoczony ale też rozbawiony jednocześnie. Nagle niespodziewanie wybuchnął śmiechem, powodując, że jego żona pokiwała głową z dezaprobatą ale radością w oczach, młodszy brat patrzył na wszystkich niezrozumiale, a Louis posyłał chłopcu zabawne miny, które parodiowały ich rodziców.

A Katie siedziała tam, patrząc na ten obraz idealnej rodziny z pewnym żalem w sercu. Kochała swoją mamę całym sercem, ale to była tylko jej mama. Nie miała pełnej rodziny, i to, siłą rzeczy, się na niej odbiło. Potrzebowała więcej. A kto miał jej to zapewnić? Mama, która ledwo wiązała koniec z końcem, i ciągle pracowała, czy ojciec, którego nawet na oczy nie widziała? A może rodzeństwo, którego nigdy nie miała?

Westchnęła cicho pod nosem, wyobrażając sobie, że ludzie wokół niej są jej rodziną. Wyobraziła sobie własnego tatę. Własną siostrę, zamiast Georga. Mamę, która w końcu jest szczęśliwa i zrelaksowana. A później zdała sobie sprawę, że to jest nie możliwe, i czar prysł. Nie mogła mieć czegoś, czego nie miała przez tyle lat. Zawsze starała się stąpać twardo po ziemi, i nie liczyć, że nagle coś spadnie jej z nieba. Tego też nauczyła ją jej mama. Musiała sobie radzić w życiu sama, i nie oczekiwać niczego dobrego, a być gotowa na najgorsze. Tyle. I nie miała serca, żeby rodzina wokół niej, która jest taka szczęśliwa, musiała nagle przeżyć jej stratę, która może się wydarzyć w każdym momencie. Może umrzeć nagle, jak za pstryknięciem palca, i musiała to pamiętać. Nie zasługiwała na nikogo, jeśli nie myślała o tym, że może go zranić. A to było ostatnią rzeczą, której jej było potrzeba.

Nie przywiązuj się, Katie. Nie rań ich swoją obecnością a później jej brakiem. Nie zasługują na to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro