Rozdział dwudziesty czwarty: Wolność i Więzienie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jughead POV

Czy słyszeliście kiedyś o zjawisku zwanym "Efektem Motyla"? Nie? Już tłumaczę, jest to teoria, która opiera się na założeniu, że z pozoru błahe, bezsensowne zjawiska, zmieniają bieg historii. Przykładowo, trzepot skrzydeł motyla w mieście A, może za kilka dni spowodować tornado w mieście B. Skomplikowane? Tak może się wydawać, dopóki się tego nie doświadczy, bo gdy już przeżyje się Efekt Motyla, staje się on bardzo prosty, zrozumiały i czytelny. Jest to nic innego jak ciąg przyczyn i skutków, które oznajmiają, że z jednego zdarzenia wynika drugie i tak w kółko.

Takim zjawiskiem, które zapoczątkowało istną lawinę wydarzeń, była śmierć Diltona, zwykłego, szarego chłopaka z ewidentnym fiołem, na punkcie obronności. Bunkry, sekretne strzelnice i tak dalej. Zwykły szary chłopak? Nie, ponieważ według informacji, które znaleźliśmy z Betty w biurze jej rodziców, Dilton Doiley był również szefem gangu narkotykowego, który miał coś wspólnego ze śmiercią Jasona Blossoma.

Wiem, wiem, brzmi to nierealistycznie, ja też w to nie wierzę, ale muszę uznać fakt zdarzenia.

Nie wiedziałem co z Betty, trochę się o nią martwiłem. Ta noc, w którą Ethel nas znalazła była bardzo ciężka, a Betty... cóż, dosyć sporo ukrywała i ryzykowała, prawda? Mama Cooper raczej nie byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się, że jej córka prowadzi zakazane śledztwo, włamała się jej do biura i do ukrytej piwnicy, otworzyła tajny sejf, a na domiar złego całowała się z Jugheadem Jonesem, istnym wcieleniem diabła, które chodzi po tej ziemi. Od tamtej nocy jej nie widziałem, a minęły już dwa dni. Dwa cholerne dni, odkąd zadzwoniliśmy po szeryfa. Czterdzieści osiem godzin, które zdawały się być najgorszymi w moim życiu.

Chciałem z nią wtedy zostać, ale kazała mi iść. Zaklinała się, że jej rodzice nie mogą się jeszcze dowiedzieć, błagała, żebym poszedł, bo za chwilę zrobi się gorąco. Zrobiłem o co mnie prosiła, gdy zobaczyłem łzy zbierające się w jej zielonych oczach. Opuściłem ją, zostawiłem samą z Ethel Muggs, która wyglądała jak wyjęta ze sceny gwałtu.

Teraz żałowałem tej decyzji. Dlaczego tak często żałuje się tego, że podjęto słuszną decyzję?

Od dwóch dni nasza szkoła była przeszukiwana. Każdy kto tylko mógł mieć cokolwiek wspólnego z Diltonem był przesłuchiwany. Czekałem więc na swoją kolej. Pusta klasa od fizyki zamieniona została w prowizoryczny komisariat, wołano nas pojedynczo, byśmy mogli odpowiedzieć na zadawane nam pytania.

Od dwóch dni Betty nie było w szkole, a ja obiecałem sobie, że jeśli jutro nie przyjdzie, to pojadę do niej do domu i spotkam się z nią, choćbym miał wejść przez komin. Na całe szczęście chociaż do mnie pisała. Każda jej wiadomość wyglądała tak samo: "Nie martw się, wszystko dobrze, przysięgam, że wszystko Ci wyjaśnię."

Te wiadomości były bardzo sztuczne.

- Jughead Jones.

Głowa szeryfa Kellera wydostała się na pusty korytarz i rozejrzała się w poszukiwaniu mojej twarzy. Jako jedyny wydawałem się zmartwiony. Czy znieczulica zaszła aż tak daleko? Kilka krzeseł dalej, Archie obściskiwał się z Veronicą, ciesząc się, że wreszcie mogą być razem. Reggie również od kilku dni nie pokazywał się.

Nikt nawet nie udawał, że śmierć Diltona Doileia, jakoś ich obchodzi. Nauczyciele o nim nie wspominali, klasa siedziała cicho, zajęta swoimi sprawami. Jedynie puste krzesło, na którym zawsze siedział chudy chłopak świadczyło, że wydarzyło się coś złego.

Wstałem, czując na sobie wzrok wszystkich. Jak różne potrafią być spojrzenia. Archie patrzył na mnie z obrzydzeniem i z nienawiścią, na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech. Veronica zbyt pochłonięta była zjadaniem twarzy rudego, by zwrócić na mnie uwagę, ale za to Cheryl wpatrywała się we mnie cały czas. Patrzyła na mnie z ciekawością, która raczej niewiele miała wspólnego z tym, że właśnie zmierzałem na przesłuchanie. Kevin podniósł kciuk do góry i uśmiechnął się lekko, dając mi do zrozumienia, że dam sobie radę.

Wziąłem torbę i wszedłem do pustej klasy, zamykając za sobą drzwi.

***

- Jughead, Jughead, Jughead - szeryf rozsiadł się przy biurku i wbił we mnie wzrok - Lubiłeś się z Diltonem?

- Co to za pytanie? - parsknąłem - Tak jakby pan nie wiedział, że w tej klasie lubi mnie tylko Pana syn.

- Jughead - Szeryf Keller nagle spoważniał - Nie kpij sobie. Ten chłopak został zamordowany, poderżnięto mu gardło. Kto jak kto, ale akurat Ty nie powinieneś się z tego śmiać.

Ton jego głosu sprawił, że poczułem gęsią skórkę. Znów naszło mnie przeczucie, że coś jest nie tak. Coś jest bardzo nie tak.

- O czym Pan mówi? - zapytałem - Dilton... to było zabójstwo? Kolejne?!

Mężczyzna skinął głową, a moje dłonie się zatrzęsły. Tym razem to nie mógł być przypadek. W Riverdale działo się coś złego, ludzie ginęli, handlowano narkotykami, co jeszcze? Jak wiele zła może być ukrytego w tak małym i cichym z pozoru miasteczku? Co jeszcze musiało się wydarzyć, by ludzie zrozumieli, że tutaj nie jest bezpiecznie? Pamiętacie, jak na początku pisałem o tym, że zło z Riverdale upomni się o następną ofiarę, że nie spocznie na Jasonie? No więc właśnie się upomniało, a wybór padł na Diltona Doileia, którego inaczej można było nazwać Sugarmanem.

- Posłuchaj, nie będę owijał w bawełnę - szeryf wstał - Masz problem, chłopcze.

Spojrzałem na niego tępym wzrokiem i nie wiedzieć dlaczego zacząłem się trząść, coś w jego głosie sprawiało, że stałem się nerwowy. O czym on do cholery mówił?

- Przy ciele Diltona znaleziono coś ciekawego. Poznajesz może ten sygnet? O ile dobrze pamiętam... nosiłeś go Ty.

Poczułem, że świat zaczyna się kręcić w odwrotną stronę, gdy mężczyzna pokazał mi foliowy woreczek, w którym znajdywał się pierścień. Zwykły metalowy sygnet, barwiony na czarno, który nosiłem na swoim palcu od niepamiętnych czasów. Dostałem go kiedyś od mamy, za nim wyjechała. Nosiłem go tak długo, że traktowałem go niemal jak część ciała. Mój mózg zaczął pracować na przyspieszonych obrotach, gorączkowo starałem sobie przypomnieć moment, w którym mógłbym go zgubić.

Ja nawet nie zauważyłem, że on zniknął.

Zaczęło robić się niebezpiecznie, zupełnie jasnym stał się fakt, że ktoś starał się mnie wrobić, a ja miałem kompletnie związane ręce. Oczywiście, mogłem się kłócić, mogłem wyjaśniać wszystko po kolei i udowodnić swoją niewinność, ale ja wiedziałem, że to zły pomysł. Jak każdy pisarz, patrzyłem na swoje życie wielowątkowo, analizowałem przyczyny i skutki, a także różne wyjścia z sytuacji. Moja sytuacja miała tylko jedno wyjście. Gdybym chciał skorzystać z innej drogi musiałbym wsypać Betty.

A ja nie potrafiłem zniszczyć jej życia.

Musiałbym wyjaśnić, że tamtej nocy byłem z nią, ale to pogrążyłoby dziewczynę. Zaraz wszyscy wiedzieliby, że Elizabeth Cooper, najlepsza uczennica szkoły, perfekcyjna dziewczyna, która zawsze mierzy w najwyższe cele spotyka się ze mną. Prawdopodobnie zmusiłbym ją do przyznania się, że włamała się do biura własnych rodziców i ich okradła, a przecież mieliśmy to zachować dla siebie. Obiecałem jej, że nigdy jej nie wydam, że dam jej tyle czasu ile będzie potrzebowała, a ja nigdy nie łamię raz danego słowa. Szczególnie, gdy to słowo dałem jej.

Kolejny raz zostałem wrzucony w bieg wydarzeń, na które nie miałem wpływu. Byłem niczym Edyp, który przeżywał Fatum. Każda decyzja, którą podejmę, będzie prowadziła do katastrofy. Jeśli będę milczał, zakują mnie i wyprowadzą do więzienia, a stamtąd już prosta droga na krzesło elektryczne. Prawnik? Za jakie pieniądze? Kto zainteresuje się tym, że tak naprawdę niczego nie zrobiłem? To miasto po raz kolejny znajdzie sobie fałszywego kryminalistę, sprawa zostanie zamieciona pod dywan, a niewinny człowiek straci życie, bo przecież taka jest kara za morderstwo. Śmierć za śmierć.

Byłem nikim, nikt nie stanie w mojej obronie. Tak jak powiedział mi kiedyś Archie, moja śmierć nie będzie nikogo obchodzić.

Jeślibym próbował się wytłumaczyć, pogrążyłbym Betty.

Nie jestem dumny z tego co wtedy zrobiłem, zdradziłem wszystkie swoje ideały, które mówiły, żeby zawsze mówić prawdę. Nieważne. Dla niej mógłbym kłamać cały czas.

- Chcę adwokata z urzędu - mruknąłem - Nic więcej nie powiem. Znam swoje prawa.

Z twarzy szeryfa nic nie byłem w stanie wyczytać. Prawdopodobnie wiedział, że coś ukrywam, ale nie dał po sobie tego poznać. No tak, całemu miastu to będzie na rękę. Zabójcą Diltona zapewne jest jakiś wysoko postawiony człowiek, któremu nie podobało się to, że taki byle chłopak diluje. Postanowił się więc pozbyć problemu, a na krzyż pójdzie ktoś inny.

Historia powtórzy się, zatoczy koło, nikt nie ruszy palcem.

Chłodna stal kajdanek zacisnęła się na moich nadgarstkach. Wyprowadzali mnie jak zabójcę, którym nie byłem. Kto mógł mnie wrobić? W jakim celu? Dlaczego?

Szedłem wyprostowany, patrząc prosto przed siebie. Ktoś z boku westchnął, ktoś chwycił się za usta, ktoś krzyknął. Kevin patrzył, nic nie rozumiejącym wzrokiem na całą tę scenę, ale nie powiedział ani słowa. Nie stanął w mojej obronie, a ja nie miałem mu tego za złe. Pamiętacie tę historię z Jezusem? Biblia, jako dzieło literackie jest cudowna, znajduje się tam mnóstwo odwołań niemal do każdej możliwej sytuacji. Już wtedy wierzono,że "lepiej, by jeden umarł za wielu".

Ja nie byłem Jezusem, nie porównywałem się do niego. Porównywałem tylko te dwie sytuacje. Ludzie nie zmienili się od tego czasu nic, a nic, dalej sądzili po okładce, zamiatali pod dywan, pozbywali się niewygodnych ludzi, nawet jeśli chcieli oni dobrze. Dwa tysiące lat, miliardy wynalazków, mnóstwo pieniędzy, szczepionki, loty w kosmos, operacje plastyczne, a my dalej nie potrafimy żyć w zgodzie i spokoju. Smutne.

- Na razie, śmieciu.

- Mam nadzieję, że już nie wrócisz!

- Zawsze wiedziałam, że jesteś chory!

Cisza przeradzała się w krzyk. Ludzie zaczęli napierać na mnie, krzycząc i wymachując pięściami, do tego stopnia, że szeryf musiał mnie zasłonić. Nie udało mu się. Poczułem, że na mojej twarzy ląduje czyjaś twarda pięść, która sprawiła, że się wywróciłem.

- SPOKÓJ!

Archie dopadł do mnie, gdy się podnosiłem i z całej siły kopnął mnie w brzuch. Zaczęła się walka. Jak przez mgłę widziałem, że szeryf stara się jakoś do mnie dotrzeć, ale rozdzielili nas kumple Archiego. Moose, Chuck, Dylan i Leo, czterej wysocy, barczyści chłopcy o mózgach wielkości pistacji, którzy wykonywali każdy rozkaz swojego szefa. Teraz dawali mu czas.

Stęknąłem, czując jak powietrze wydostaje się ze mnie. Zatoczyłem się na plecy, a Archie usiadł na mnie, przygniatając mnie swoim ciężarem.

- Już po Tobie, śmieciu - wysyczał Archie, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech - Chciałem to załatwić w inny sposób, ale sprawy się pokomplikowały. No nic, dam CI coś na pamiątkę, żebyś pamiętał o mnie, gdy pójdziesz na krzesło.

- Co ja Ci zrobiłem? - wyplułem krew i wbiłem w niego wzrok - Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz? Koleś, nigdy nie wchodziłem Ci w drogę!

- Samo myślenie, że ktoś taki jak Ty jest równie dobry co my, zasługuje na karę - zaśmiał się chłopak, sprawiając, że zebrało mi się na wymioty - Myślałeś, że nie zauważę jak na nią patrzysz? Albo tego jak ona na Ciebie patrzy?

Wściekłość eksplodowała we mnie. Więc wiedział o wszystkim, przypuszczał, że Betty zbliży się do mnie, miał świadomość tego, że ona mi się podoba. Nie zrobił nic, by o nią zawalczyć, nie zrobił ni, by uczynić ją szczęśliwszą. Bo przecież ona nie chciała niczego innego, tylko miłości. On nie potrafił dać jej nawet tego. Miał w swoich dłoniach anioła i świadomie sprawiał mu przykrość. A już myślałem, że nie mogę bardziej go nienawidzić.

- Nagle się tym przejmujesz? - warknąłem w jego stronę - Teraz? Ależ Ty jesteś głupi, Andrews. Ona nawet by na mnie nie spojrzała, gdybyś traktował ją tak, jak na to zasługuje. Nigdy na nią nie zasługiwałeś. Żałosny jesteś, wiesz?

- I kto to mówi? - w oczach Archiego gościło szaleństwo. Nienawidził mnie, ale dlaczego do jasnej cholery, tak szeroko się uśmiechał? - Ty? Ty nazywasz mnie żałosnym? Co w życiu osiągnąłeś? Kim jesteś? Co możesz powiedzieć o sobie?

Spojrzałem mu prosto w oczy, wytrzymując jego agresywne spojrzenie. Miał rację, nie miałem nic, byłem nikim. Ale miałem coś, czego nie miał on. I teraz, leżąc na chłodnej podłodze, pośród rozwścieczonego tłumu, który podjudzał Archiego, z rudym bykiem, który przygniatał mnie do ziemi, nie mogłem odmówić sobie chwili satysfakcji. Satysfakcji, która nie zniknęła, nawet gdy dotarło do mnie, że to prawdopodobnie ostatnie zdanie, jakie mówię do tego człowieka. Mogłem powiedzieć co tylko chciałem, przecież i tak już tutaj nie wrócę. Słowa Archiego odbijały się echem po mojej głowie, czekało na mnie krzesło elektryczne.

Czyli już mi wszystko jedno.

- Wybaczam Ci - uśmiechnąłem się szeroko i zniżyłem głos do szeptu- Walnij mnie. No śmiało, robiłeś to przecież tyle razy, dlaczego teraz się wahasz? Masz ostatnią okazję. Ja pewnie za kilka dni umrę za coś, czego nie zrobiłem, ale Ty będziesz do końca życia żył ze świadomością, że dziewczynę odbił Ci ktoś, kogo miałeś za śmiecia. Gratuluję, Archiebaldzie.

Archie uniósł zaciśniętą pięść, oczekiwałem, aż zgaśnie światło, a tłum coraz bardziej napierał. Jeśli nie zginę na krześle to zostanę rozszarpany, wspaniała wizja śmierci.

- Ostatnie życzenie? - wydusił - Śmieciu?

- W zasadzie - odparłem - Pierdol się, Andrews. Wybaczam Ci, ale pierdol się.

Światło zgasło. Ostatnim co usłyszałem, był czyjś krzyk.

***

Elizabeth POV

Ja: Jug, co się stało?

Ja: Odpisz, kurwa, martwię się.

Ja: Przysięgam, zamorduję Cię, jeśli zaraz mi nie odpiszesz...

Jęknęłam, rzucając wściekle telefonem na łóżko. Nie odpisywał mi, robił to pierwszy raz od dawana, a ja miałam coraz gorsze przeczucia. Coś musiało się stać, inaczej Jughead odpisałby na moje wiadomości. Podeszłam do okna i wbiłam wzrok w dal, jakby z nadzieją, że zobaczę czarnowłosego chłopaka, który pójdzie wolnym krokiem i mi pomacha. Oczywiście, nic takiego się nie wydarzyło.

Nienawidziłam siedzieć bezczynnie, gdy wiedziałam, że coś się dzieje. Jughead relacjonował mi, że policja urządza przesłuchania w szkole, starając się znaleźć jakikolwiek trop. Z Ethel niewiele dało się wyciągnąć, cały czas się jąkała, płakała i powtarzała, że jest niewinna. TO było oczywiste, że jest niewinna, przecież nikt jej nie podejrzewał! Tamtej nocy, gdy ubłagałam Jugheada, by nas zostawił, chciałam z nią pogadać, wiedziałam, że łatwiej będzie jej się otworzyc przede mną, niż przed nim, ale nic to nie dało. Była zbyt roztrzęsiona, a gdy podjechał radiowóz i karetka, było już za późno na cokolwiek.

Zaczęła się typowa sąsiedzka sensacja, wszystkie okna się pouchylały, światła pozapalały, a znajome postacie zaczęły wychodzić przed domy. Archie z ojcem, moi rodzice, którzy rzucali mi wściekłe spojrzenia, reszta sąsiadów, szeryf Keller. Zabrali oszołomioną Ethel, twierdząc, że muszą dać jej leki uspokajające i sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. Złożyłam zdawkowe zeznania, nie wspominając nic o tym, że byłam gdziekolwiek z Jugheadem i zaczęłam modlić się w myślach, by Ethel również tego nie palnęła.

Błagam, oby nie palnęła.

Następnie akcja rozegrała się bardzo szybko, rodzice zaciągnęli mnie do domu, zaczął się kolejny wywiad, a ja kolejny raz powtarzałam tą samą wersję. Byłam na spacerze, chciałam się przewietrzyć, podczas drogi powrotnej podbiegła do mnie Ethel, a ja wezwałam policję, jak na przykładną obywatelkę przystało.

Tyle, że przykładne obywatelki nie włamują się do biur swoich rodziców i nie obściskują się z królem South Side Serpents, prawda?

Chyba wiedzieli, że coś kryję, widziałam to w ich oczach, gdy zamykali mnie w pokoju, bym"Odpoczęła psychicznie od szoku". Nie potrzebowałam odpoczynku, potrzebowałam zająć się czymś, potrzebowałam chwycić Jugheada za rękę, pocałować jego chłodne usta i ukryć się w jego ramionach.

I tak siedziałam, przez dwa dni, odchodząc od zmysłów, analizując co właśnie się wydarzyło. Dilton Doilei nie żyje. To on był Sugarmanem, on odpowiadał za rozprowadzanie Jingle Jangle, a to oznaczało, że miał związek ze śmiercią Jasona Blossoma. Czy zabójca wrócił i zacierał ślady? A może Dilton coś o wiedział i pozbyto się niewygodnego świadka? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Oczywistym było, że w Riverdale nie jest już bezpiecznie, że mrok pochłonął kolejną ofiarę, a ja czułam pod skórą, że pętla coraz bardziej zaciska się na szyi mojej i Jugheada. Jak długo możemy udawać, że się tym nie interesujemy? Dlaczego moi rodzice nie zawiadomili policji o tym, że Dilton dilował narkotykami? Przecież był poszukiwany!

- Elizabeth! - dobiegł mnie z dołu głos mamy - Dobre wieści! Pozwól tutaj.

Od dwóch dni prawie nie wychodziłam z pokoju, więc teraz, gdy wreszczie mi na to pozwolili, wybiegłam, trzaskając drzwiami. Zbiegłam po schodach i skierowałam się do salonu, rzucając rodzicom zaciekawione spojrzenie. Tata spojrzał na moje włosy z dezaprobatą, nienawidził, gdy chodziłam w kucyku, zresztą jak prawie każdy. Każdy, z wyjątkiem Jugheada.

To tylko włosy, dlaczego tak bardzo wszystkim przeszkadzają?

Oboje się uśmiechali, a tata nawet otworzył butelkę koniaku, mimo, że było dopiero południe. Zaciekawiłam się, zastanawiając, co mogło wprowadzić ich w tak dobry humor. Mama usiadła przy stoliku i postawiła na nim filiżankę kawy. Spojrzeli na mnie, jasnymi, zielonymi oczyma, a coś w moim wnętrzu się wywróciło. Miałam złe przeczucia.

- Co się stało? - zapytałam, wbijając paznokcie do dłoni - Czy mogę już wrócić do szkoły?

Rodzice wymienili spojrzenia, a mama upiła łyk kawy.

- Tak - odparła - Złapali go.

Zbladłam. Złapali zabójcę Diltona!

- Kto to? - zapytałam podekscytowana - Policja wykonała świetną robotę! Nareszcie coś im się udało. Kim jest zabójca?

- Tak jak podejrzewaliśmy - odezwał się tata - To ten syn FP Jonesa, nie wiem nawet jak się nazywa. Od dawna powtarzam, że te śmieci z South Side, powinno się izolować od reszty społeczeństwa i proszę, mam rację.

- Zgadzam się, Hal - dodała mama - Jaki ojciec taki syn. Ten dzieciak nie mógł być inny, sam pamiętasz jak zachowywał się FP. Jak zwierzę.

Poczułam, że robi mi się słabo. Osunęłam się cicho na kanapę i złożyłam głowę w dłoniach. To niemożliwe. Przecież Jughead był ze mną! Ktoś go wrabia! Mój mózg pracował na przyśpieszonych obrotach, nie słuchając rozmowy, którą prowadzili rodzice. To znowu się działo, znów zamiotą sprawę pod dywan, sprawa znów nie zostanie zakończona. Ludzie uwierzą, że Jughead zabił, nikt nie stanie w jego obronie, zrobią z niego kozła ofiarnego. Uniosłam głowę, wargi drżały mi jak przy ataku padaczki.

- Jak... jak to możliwe? - zapytałam drżacym głosem - Przecież...

- Przyznał się - przerwał mi tata - Dziś szeryf przesłuchiwał uczniów Twojej klasy. Przy Diltonie znaleziono jakiś przedmiot, który należał do tego dzieciaka, a podczas przesłuchania zwyczajnie się przyznał. Wybuchły jakieś zamieszki. Szeryf nie mógł wiele zrobić, dzieciak został pobity. Podobno to Archie wziął odwet za tego biednego Diltona. Młody Jones został wyniesiony ze szkoły.

- CO!? - krzyknęłam, zrywając się na równe nogi.

- Elizabeth, zmień ton! - ostrzegła mama - Mówisz do swojego ojca!

Czułam w sobie wściekłość tak ogromną, że nie potrafiłam opanować głosu i tego co robiłam. Podbiegłam szybko do wieszaka i narzuciłam na siebie kurtkę, którą od niego dostałam. Wszystko stało się jasne, ten kretyn przyznał się, by mnie chronić. Mógł się tłumaczyć, mógł powiedzieć, że był ze mną, a ja bym to przecież potwierdziła.

Musiał zgrywać rycerza, cholerny matoł.

Przysięgłam sobie, że jeżeli coś mu się stanie, to nigdy sobie tego nie wybaczę. Został pobity, znów i znów z mojego powodu. Dlaczego najgorsze rzeczy spotykają najlepsze osoby? To była moja wina, to ja nie potrafiłam zakończyć tego wszystkiego, gdybym nie ukrywała, że go kocham, gdybym raz na zawsze zrzuciła wszystkie swoje maski, Jughead swobodnie wyzwoliłby się z tych fałszywych oskarżeń. Ale Jughead wolał poświęcić siebie, by mnie obronić. Nawet teraz, gdy został przyparty do muru, nie złamał danego słowa.

Kochany matoł.

- Elizabeth, gdzie się wybierasz? - zapytał tata, wstając - Czy pozwoliliśmy Ci wyjść?

Pękłam.

- Gdzieś mam wasze zakazy! - wrzasnęłam - Idę do Jugheada, bo wiem, że jest niewinny!

- Skąd...

- Był ze mną, mamusiu - wysyczałam wściekle - Jakiś problem? Zamierzam dać mu alibi, bo w czasie, w którym zabijano Diltona, Jughead całował mnie w usta pod waszym domem! I nie marzę o niczym innym niż o tym, by tę czynność powtórzył!

- ELIZABETH!

- NIE PRÓBUJ MNIE ZATRZYMYWAĆ! - krzyknęłam i trzasnęłam drzwiami.

Koniec z udawaniem, teraz już wszystko było jasne. Zaczęłam biec, zdając sobie sprawę, że każda sekunda się liczy. Karą za zabójstwo była śmierć. Oczywiście, Jughead pierwsze stanie przed sądem, ale obawiałam się, że zdążą go wywieść z Riverdale, zanim zdążę wszystko powiedzieć. Kolejny raz musiałam naprawiać swoją głupotę. Kolejny raz mój strach wziął górę. Koniec z tym. Liczył się tylko on. Liczyło się tylko to, by był bezpieczny.

Liczyło się tylko to, by był ze mną.

- Proszę, wytrzymaj, Jug.

Wszystko zdawało się być przeciwko mnie, biegłam, czując wiatr, który wieje mi w twarz, zupełnie jakby chciał odepchnąć mnie, jakby krzyczał "ZAWRÓĆ"! Nie mogłam zawrócić, nie chciałam zawrócić. To przeze mnie znalazł się w tym cholernym areszcie, to przeze mnie został pobity. Nienawiść do Archiego eksplodowała we mnie niczym wulkan. Łzy wściekłości spłynęły mi po twarzy. Ja siedziałam w pokoju, w momencie, w którym chłopak, którego kochałam, brał na siebie winę, której nie popełnił tylko po to , by dać mi czas, który mi obiecał. Nie wierzyłam w Boga, z nas dwóch to Jug był wierzący, ale prosiłam go, bym zdążyła. Składałam obietnice, że uwierzę, jeśli tylko to wszystko dobrze się zakończy.

Dlaczego Jughead musiał mieć tak ciężko? Był dobrym człowiekiem, a dobrzy ludzie nie zasługują na cierpienie! Jak Bóg mógł na to pozwolić? Czy w tym cholernym mieście, był ktoś taki jak Bóg? Czy może zapomniał o Riverdale i pozwolił, by ogarnęły go demony? Czy Bóg, jakikolwiek, był w Tym mrocznym mieście?

Był. W sercach tych niewielu dobrych i uczciwych ludzi. Był w Jugheadzie, który uparcie nosił mały krzyżyk na swojej piersi. On, ofiara, wyrzutek, nigdy nie wątpił, że w tym świecie jest jakieś dobro. On, który nigdy dobra nje doświadczył, zdołał je dostrzec... we mnie. Nigdy nie wątpił.A powienien. Bo on dostawał w twarz zawsze najbardziej, a to było bardzo nie fair.

Wiatr wiał coraz mocniej, biegłam, nie zważajac na palący ból w piersi, na to, że brakuje mi oddechu. Budynek aresztu pojawił się przede mną nagle, samotny, stary i brzydki jak zawsze. Poczułam gęsią skórę, a mój żołądek zwinął się, wysyłając skurcz, w każdy mój mięsień. Położyłam dłoń na klamce, już miałam wejść do środka, gdy...

- Witaj, Betty. Po co tutaj przyszłaś?

Archie Andrews stał za mną. Stał i się uśmiechał.

***

- Czego chcesz? - warknęłam - Veronica ma okres, że znów zagadałeś do mnie?

- Zadałem pytanie - odparł, podchodząc bliżej - Po co tutaj przyszłaś?

Był tak blisko, że mogłam swobodnie poczuć zapach jego ostrych, krzykliwych perfum, które obezwładniały większość dziewczyn. Nie mnie. Uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy, w których byłam zakochana odkąd pamiętam. To te oczy mną zawładnęły, to ten błysk, który pojawiał się w nich sprawiał, że miękły mi nogi. Ale Archie Andrews w niczym nie przypominał już wesołego, pomocnego chłopca, którym był w młodości. Bo kiedyś on naprawdę był słodki i miły, zawsze uprzejmy i szarmancki. Kolejny już raz przeklęłam to miasteczko, które pochłaniało wszystkich po kolei. Nigdy nie powiedziałabym, że Archiego pochłonie mrok, ale tak się stało. Radosny błysk w jego oczach, został zastąpiony kpiną, pychą i wyniosłością.

To prawdziwa kpina losu, istny chichot, że pierwsi w ciemności pogrążali się ludzie, którzy zostali wychowani w świetle, Ci, którym nigdy niczego nie brakowało. Bo mrok był w tym miasteczku, to on nim rządził, to on wytyczał zasady, to on zmuszał ludzi, by zeszli z dobrej drogi, by robili złe rzeczy, by skupiali się na sobie, a nie na innych. Bardzo ciężko było mu się przeciwstawić. W zasadzie znałam tylko jedną osobę, której się to udało. I właśnie tę osobę muszę stąd wyciągnąć.

Bo Jughead Jones, wychowany i żyjący w cieniu i mroku, był najjaśniejszą postacią w tym okropnym mieście.

- Nie Twoja sprawa - mruknęłam, cofając się - Nie muszę Ci się spowiadać. Nie jesteśmy już parą.

- Nie? - udał zdziwienie - Od kiedy?

- Odkąd przelizałeś się z Veronicą na oczach całej szkoły? - parsknęłam - Tak, to był ten moment. A teraz żegnam, mam coś do zrobienia.

- Zaczęłaś spotykać się z tym żałosnym śmieciem? - zakpił Archie, a jego policzki zaczerwieniły się - Naprawdę, Betty? TO jest szczyt Twoich aspiracji? Spędzenie reszty życia w nędznej przyczepie z człowiekiem, który ledwo wiąże koniec z końcem i jest oskarżony o morderstwo? Kogo chcesz oszukać? Ty jesteś taka jak ja, jak Ronnie, nie potrafiłabyś tak żyć. Jesteś przyzwyczajona do luksusu, do centrum uwagi, a tego przy tym śmieciu nie dostaniesz. Jestem wspaniałomyślny, pozwolę Ci wrócić i przeprosić. Masz okazję stanąć po stronie wygranych. Musisz tylko przeprosić. To jak, Betty? Zostaw tego śmiecia. Możesz mieć wszystko. Możesz mieć mnie.

To co mówił miało sens.

Podeszłam bliżej, zupełnie jakbym chciała go pocałować Stanęłam na palcach, kładąc ręce na jego klatce piersiowej. Zaciągnęłam się jego perfumami, które zakręciły mi w głowie. Archie położył swoje dłonie na mojej talii, przyciskając mnie do swojego ciała. Tak wiele razy, podczas bezsennych nocy marzyłam o tym, by tkwić w jego silnych, męskich ramionach. Od lat nic się nie zmieniło. Stałam jak urzeczona, uśmiechając się słodko, skanując każdy milimetr jego pięknej twarzy. Delikatny zarost, wystające kości policzkowe, nieregularne piegi, idealne, proste zęby, lśniące bielą. Archie Andrews był idealny. Był cholernym ideałem, wartym grzechu, wartym każdej ofiary, którą można było złożyć.

Zbliżyłam swoje usta do jego ust, czując na swojej twarzy jego gorący oddech. Przymknęłam oczy, muskając delikatnie jego wargę swoją...

... Po czym z całej siły uderzyłam go w twarz z otwartej dłoni. Archie cofnął się gwałtownie i przyłożył ręce do policzków. Wydawał się zszokowany moją reakcją. Rzucił mi wściekłe spojrzenie, a ja poczułam, że moja twarz płonie. Spojrzałam na niego z odrazą, jak na robaka, którym teraz się dla mnie stał. Był tak przekonany o swej idealności, że nie brał nawet pod uwagę tego, że mogłabym mu odmówić. Prawdopodobnie byłam pierwszą dziewczyną, która to zrobiła. Nie żałowałam. Żałowałam tylko, że nie mam więcej siły, by mój cios bolał go jeszcze bardziej.

- Dalej niczego nie rozumiesz, Archie? - wysyczałam, patrząc na niego z góry - Ja nie zaczęłam spotykać się ze śmieciem, ale PRZESTAŁAM. Kpisz z Jugheada, a prawda jest taka, że nie dorastasz mu do pięt. Idź do diabła z tą swoją pychą, arogancją, z tym swoim żałosnym uśmiechem. Chcesz wiedzieć kim jesteś? Jesteś chłopcem, zwykłym chłopcem, który boi się odpowiedzialności. Dlatego nie potrafisz być z jedną dziewczyną i skaczesz z kwiatka na kwiatek. Nie masz nic wspólnego z byciem mężczyzną, do którego tutaj przyszłam. Jesteś żałosną pokraką, która w niczym nie przypomina chłopaka, w którym się zakochałam. Zeszmaciłeś się, Archie. Żałosny jesteś. Byłeś jak rasowy pies, który zmienił się w rynsztokowego kundla. Chociaż przypuszczam, że właśnie obraziłam kilka kundli.

Każda moja komórka krzyczała z radości, że wreszcie mu wszystko wygarnęłam. TO było moje rozliczenie się z przeszłością. Archie był symbolem, ostatnią bazą, którą bałam się zostawić za sobą, ostatnią kulą u nogi, która ciągnęła mnie na dno moralne, a którą bałam się odciąć. Teraz, gdy już to zrobiłam czułam się wolna, radosna, jakbym wypłynęła na powierzchnię i wzięła głęboki oddech.

Witaj z powrotem, Betty Cooper. Nie widziałyśmy się kilka dobrych lat. Tęskniłam.

- Ty suko - warknął Archie - Pożałujesz...

- Już żałuję - przerwałam mu ze śmiechem - Żałuję, że kiedykolwiek się w Tobie zakochałam, że pozwoliłam Ci się omotać! Miałam Cię za idealnego chłopaka, wiesz? Głupia byłam. Już dawno powinnam kopnąć Cię w dupę. Zejdź mi z oczu, Archie.

Chłopak był cały czerwony, jego oczy zwęziły się gwałtownie, chyba tracił nad sobą panowanie. Zaśmiał się histerycznie i zrobił krok w moim kierunku. Nie cofnęłam się, stałam twardo w miejscu, uśmiechając się lekko. Dziewczyna, którą zabiłam kilka lat temu, znów wróciła do życia. I pomyśleć, że ludzie nie wierzą w cuda.

- Mnie nie da się pozbyć - wydusił Archie, przez zaciśnięte zęby - Wydaje Ci się, że jesteś silna? Nie jesteś. Jesteś zwykłą suką, niczym więcej...

- Odsuń się od niej, frajerze.

Głos Toni przebił się klinem poprzez słowa rudowłosego chłopaka, a ja spojrzałam w jej stronę. Stali tam, przysłuchując się naszej rozmowie, nie przerywając nam ani na sekundę. Fangs, Sweet Pea i Toni, uśmiechali się do mnie przyjaźnie. Chyba słyszeli co właśnie powiedziałam, bo dwóch chłopaków zrobiło krok do przodu, rzucając Archiemu ostrzegawcze spojrzenia. Rudowłosy wyprostował się dumnie i prychnął z niesmakiem.

- To nie jest South Side - oznajmił - Zjeżdżajcie. To nie wasza sprawa.

- Nie nasza? - zakpił Swet Pea - Straszysz dziewczynę mojego brata. Dla Twojej informacji, ja i Fangs dawno nie spuściliśmy wpierdolu żadnemu Buldogowi, chętnie to nadrobimy.

- Bardzo chętnie - uśmiechnął się Fangs - Odpuść, koleś. Wiemy co chcesz zrobić, nie uda Ci się. Ta dziewczyna jest jedną z nas.

Uniosłam brwi, absolutnie zaskoczona. Formalnie nie byłam dziewczyną Jugheada, a tym bardziej nie miałam nic wspólnego z Serpents, a oni i tak stawali w mojej obronie. Zapewne robili to ze względu na Juga, ale i tak, to było do nich niepodobne. Toni podeszła do mnie, niezważając na Archiego, który wciąż stał przede mną, chwyciła mnie za ramię i uśmiechnęła sie szeroko.

- Jeszcze tu jesteś? - zapytała oszołomionego rudzielca - Chłopcy chyba wyrazili się jasno, spieprzaj stąd, Piesku, albo oni Ci w tym pomogą. Wierz mi, Sweet Pea jest bardzo zły, że Jughead tutaj trafił, a podobno Ty go jeszcze uderzyłeś, prawda to?

Czerwona twarz Archiego zmieniła kolor na biały, gdy wielki czarnowłosy chłopak warknął coś niezrozumiałego za jego plecami.

- Uderzyłeś... Jugheada? - wysapał Swee Pea, a Fangs odruchowo chwycił go za ramię - Zabiję go, puść mnie!

Archie wyczuł co się święci, bo rzucił nam ostatnie kpiące spojrzenie i oddalił się nie oglądając się za siebie. Tak oto odchodziła ostatnia kula, którą ciągnęłam za sobą przez kilka lat. Byłam wolna.

Wolna.

Kilka łez wypłynęło z moich oczu, a czyjeś ramiona mnie objęły. Poczułam obezwładniający zapach cynamonu i po chwili ujrzałam uśmiechniętą twarz Toni, która mnie przytulała. Również ją objęłam, ciesząc się jej ciepłem. Następnie stanęli za nami Fangs i Sweet Pea, którzy położyli mi dłonie na ramieniu i delikatnie poklepali.

- Dzięki - szepnęłam, ocierając łzy - Wy... słyszeliście wszystko?

- Wszystko - uśmiechnęła się dziewczyna - Już wiem co Jughead w Tobie widzi. Świetna robota, Betty.

- Co Wy tu robicie? - zapytałam, kładąc dłoń na klamce od aresztu - Nie żeby coś, ale on miał rację, rzadko pokazujecie się w North Side.

- Jughead jest tutaj - odparł Sweet Pea - Nie wiadomo w jakim stanie. Nasze miejsce jest przy nim, wiele mu zawdzięczamy.

- Co masz na myśli?

- Praca - uśmiechnął się Fangs - Jughead jest naszym przywódcą, dzięki niemu mamy legalną pracę. Zarabiamy, podnosimy się. On dał nam szansę, wyciągnął do nas rękę, a teraz sam potrzebuje pomocy. Jesteśmy tutaj, bo nasze miejsce jest u jego boku, aż do samego końca.

Kiwnęłam głową, przyjmując do wiadomości to co mi powiedzieli. Więc Jughead Jones pomógł Wężom wstać z kolan, kto by pomyślał. Jak wiele tajemnic ma jeszcze ten człowiek? Jak wiele spraw ukrywa?

Wzięłam głęboki oddech, ciesząc się, że mam ich za sobą i pchnęłam ciężkie drzwi aresztu. Nie cofnę się przed niczym, żeby go uwolnić. Tak łatwo nie dam mu od siebie uciec.

Zabawne, jak wiele może znaczyć jedna osoba, jak wiele dobra może uczynić, jeśli tylko ma ona chęć i odwagę by stanąć do walki o lepszy świat. Jughead Jones był osobą, która starała się widzieć w ludziech dobro, mimo, że oni widzieli w nim wcielenie zła. Nie przejmował się, gdy wszyscy go odpychali, nie przejmował się, gdy się wyśmiewali. Zaciskał zęby i szedł dalej.

Uratował South Side Serpents, dał im szansę na lepsze życie, dał im oddech. Ta jedna decyzja mogła całkowicie zmienić obraz Riverdale. Nikt nigdy nie błagał w imieniu ludzi z południowej części miasta, a on tak. Prosił, by dano im szansę, bo wiedział, że większość z nich nie wybrała sama swojego losu.

Uratował mnie, pokazując mi, że życie nie polega na kłamstwie, ale na prawdzie. Pokazał mi, że ten świat, w którym żyjemy może być pięknym miejscem, jeśli o niego zadbamy. Znów nauczył mnie kochać, dał mi powąchać wolności, której nigdy nie miałam.

Teraz on potrzebował ratunku i oto staliśmy, najdziwniejsza grupa ratunkowa jaką można było sobie wyobrazić. Dwóch chłopców w czarnych skórach, którzy wyglądali jak płatni mordercy, lesbijka, która spała z chłopakami i ja, zbuntowana księżniczka z North Side w spódnicy i poszarpanej kurtce pilotce.

- Idziemy, Juggie - powiedziałam, poprawiając kucyk - Wytrzymaj jeszcze trochę.



__________
__________

Hejka, Tygryski!

Jak tam wakacje? Odpoczywacie?

Na dzisiejszy dzień daję wam ten oto rozdział, mało w nim Bughead, ale chyba to odróżnia moje opowiadanie od innych. Bughead jest w nim stosunkowo mało. W każdym razie, w nastepnych rozdzialach bedzie go duuuuuuuuużo wiecej, wszak zblizamy sie do końca!

Jak wam się podobało? Tylko szczerze, przyjmę krytykę na klatę!

Czekam na wasze opinie i gwiazdki!

W następnym rozdziale... dowiecie sie gdzie Betty będzie mieszkać, jakie będą następne kroki w śledztwie i... no, dowiecie sie, że Jughead... albo nie, nie zaspojleruję.

To pa, miłego dnia!

Seeeeee Yeaaaa!

P.S: Czy ten gif z Jugiem, który ma dziecko na rękach nie jest słodki?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro