Rozdział dwudziesty pierwszy: Koniec i Początek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elizabeth POV.

 Pierwszy dzień na wolności,  dzień trzydziesty pierwszy października, Halloween, zaczął się okropnie i nic nie zapowiadało tego, że się poprawi. Oczywiście, wyjaśnijmy sobie "dzień na wolności". Nie poszłam do szkoły, ale za to cały poranek spędziłam na sprzątaniu bałaganu, który zrobiłam w swoim pokoju po wczorajszym wyjściu Jugheada.

 Wierzcie mi, było co sprzątać. Porozrzucałam wszystkie ubrania z szafy po podłodze, w przypływie wściekłości kopnęłam kosz, z którego wysypały się śmieci, ale nie miałam ochoty ich sprzątać. Zwyczajnie położyłam się wtedy na łóżku, nakryłam kołdrą po samą szyję i zasnęłam. Zła, smutna, z pełną głową wyrzutów sumienia i strachu przed tym, że być może straciłam szansę na rozbudowę naszej relacji.

Ten strach był najgorszy.

 I to wszystko przez jeden głupi komentarz, którego nawet nie chciałam wygłosić!

 Po obudzeniu się stwierdziłam jednak, że nie mogę rozpamiętywać tego co się stało, przecież i tak już tego nie cofnę. Można było tylko iść do przodu i starać się powoli i mozolnie naprawiać to co się zepsuło. Za głupotę trzeba płacić, niestety.

 Szybko pozbierałam to co wczoraj porozrzucałam, poskładałam ubrania w ładną kostkę i poukładałam je kolorystycznie w szafce. Śmieci pozamiatałam i na nowo wrzuciłam do kosza, po czym przyszedł czas, by przygotować się na najgorszą część tego dnia.

 Dziś miałam po dwóch tygodniach spotkać się z Archiem. W głębi duszy wiedziałam jak będzie wyglądać nasza rozmowa i całe to spotkanie. Postanowiłam jednak dać mu ostatnią szansę. Skoro zawaliłam z Jugheadem, to może jednak uda mi się wykrzesać jakieś okruszki uczuć dla Archiego? Ludzie się zmieniają, przecież byłam tego efektem. Pod wpływem właściwej osoby można się zmienić, ale... czy byłam właściwą osobą dla Archiego?

 Czy Archie chciał się zmienić?

 Trzeba było dać mu szansę, dokładnie tak jak zrobił ze mną Jug. Nie odtrącił, nie zbagatelizował, ale dał szansę. Delikatnie popchnął mnie w odpowiednim kierunku, a potem poszło już z górki. Zaczęłam głośniej mówić to co myślę, zaczęłam mocniej stawiać na swoim,  w swoim zachowaniu coraz mniej przypominałam już idealną dziewczynę z sąsiedztwa, tego cukierka, którym byłam.

- Elizabeth.

 W drzwiach stanęli moi rodzice, byłam tak pochłonięta swoimi myślami, że nawet nie usłyszałam dźwięku otwieranego zamka. Wyglądali tak jak zwykle, swetry i drogie spodnie, idealnie ułożone włosy, a nawet ta obojętność na  ich twarzach. Nic sie przez te dwa tygodnie nie zmieniło.

 Całe moje życie nic się nie zmieniali, więc dlaczego nagle by mieli?

 Chyba jednak nie wszystkich da się zmienić.

- Przemyślałaś swoje zachowanie? - zapytał spokojnie tata - Chcesz nam coś powiedzieć?

 Wyprostowałam się i spojrzałam im w oczy. Miałam ogromną ochotę powiedzieć, żeby zabierali swoje zakłamane twarze z mojego pokoju i najlepiej z całego mojego życia, ale to było zbyt ryzykowne. Czasem trzeba było wiedzieć kiedy ugryźć się w język. Tę lekcję zrozumiałam wczoraj i to bardzo boleśnie. Szkoda, że nie potrafiłam tego zrobić podczas rozmowy z nim.

- Chciałabym powiedzieć, że przepraszam - udałam ton skruchy - Nie powinnam była tak reagować, nic co mogłabym powiedzieć nie usprawiedliwi mojego zachowania. Przepraszam.

 Spojrzeli po sobie, zupełnie jakby próbowali wyczuć sarkazm w mojej wypowiedzi. Na szczęście kłamanie opanowałam do perfekcji, nawet tacy mistrzowie w tej sztuce, jak oni, nie wyłapią fałszu w mojej wypowiedzi, sami mnie tego wszystkiego nauczyli. Pokiwali głowami i obdarzyli mnie łaskawymi uśmiechami.

 - W takim razie zbieraj się - odezwała się mama - Archie będzie tutaj za godzinę. Zabawa zaczyna się o osiemnastej, więc będziecie mieli trochę czasu na nadrobienie zaległości. To taki dobry chłopak, musisz go przy sobie zatrzymać, Elizabeth.

- Dobrze, mamo. Zacznę przygotowania.

 Mama zarzuciła włosami i skierowała się na dół, a tata obrzucił mnie taksacyjnym spojrzeniem i zacmokał.

- Moja grzeczna córeczka. Zostań dzisiaj królową.

 Odwrócił się i podążył za mamą zamykając za sobą drzwi i zostawił mnie całą zaczerwienioną i wściekłą. Nadludzką siłą woli powstrzymałam się przed kopnięciem w kosz, do którego przed chwilą skończyłam wkładać śmieci.

- Nie nazywaj mnie córką - mruknęłam - Bo Ty już nie jesteś moim ojcem.

***

Nerwowo wygładziłam na sobie prostą,czarną, koronkową sukienkę i popatrzyłam przez duże okno, które wychodziło na parking. Przez te dwa tygodnie wszyskie liście z okolicznych klonów zdążyły już opaść na pożółkłe trawniki. Nie lubiłam jesieni, zwłaszcza takiej jak ta. Jesień zawsze kojarzyła mi się z przemijaniem, śmiercią i chorobą, czymś złym. Właściwie, to był to obraz moich myśli, do których teraz dołączyła również niepewność.

 Czekałam niespokojnie na Archiego, który miał pojawić się tutaj już za chwilę. Zamówiłam sobie truskawkowy koktajl i ze sztucznym uśmiechem wyjaśniłam Popowi, najcudowniejszemu i najmilszemu starszemu mężczyźnie, jakiego znałam, że przeszłam ospę i dlatego nie pokazywałam się tutaj jakiś czas. To była wersja oficjalna, której rodzice kazali mi się trzymać. Prawdę znał poza mną tylko Jughead no i Kevin, któremu zapewne powiedział.

 Kevin zresztą był pierwszą osobą, która do mnie zadzwoniła, gdy tylko odzyskałam swój telefon. Był miły i słodki, martwił się o swoich przyjaciół i byłam mu za to wdzięczna. On jeden był przy mnie w zasadzie od pierwszego dnia szkoły średniej. Nigdy nie potępiał, nigdy nie oceniał, jedynie obserwował i zachowywał wszystko dla siebie.

 Z radością stwierdziłam, że Jughead nie kłamał i faktycznie starał się ze mną kontaktować. Dostałam od niego chyba z dwadzieścia wiadomości o podobnej treści:

Matoł: Co się dzieje, Betty?

Matoł: Wszystko gra?

Matoł: Mogłabyś odpisać!

 Momentalnie odpisałam mu, że właśnie wyszłam, ale od tego czasu była cisza. Patrzyłam co jakiś czas, z nadzieją, że może nagle napisze i rzuci jednym ze swoich wisielczych żartów, ale czekałam na próżno. Telefon milczał.

Telefon milczał, ale za to zadzwoniił stary dzwonek przy drzwiach wejściowych, oznajmiając, że zjawił się Archie. Wstałam i zmusiłam kąciki swoich ust, by się uniosły. Chciałam dać mu szansę, naprawdę liczyłam, że może te dwa tygodnie przymusowej separacji trochę go otrząsnęły. Podeszłam do niego i dotknęłam jego policzka.

 Jego skóra była gorąca, a nie lodowato elektryzująca.

- Hej, piękna- przytulił się do mnie, kładąc swoje dłonie o wiele za nisko - Tęskniłaś?

Pokiwałam głową i stanęłam na palcach, by go pocałować. Gwałtownie przyparł swoje usta do moich, dociskając moje ciało do swojego. Miał na sobie cienką, białą koszulę, przez którą czułam mięśnie na jego brzuchu. Postarałam się skupić na jego ustach, ale nie wychodziło.

 Jego usta były pełne i agresywne , a nie wąskie i subtelne.

 Oderwał się ode mnie i uśmiechnął się, zapraszając mnie bym usiadła.

- Stęskniłem się za Tobą, wiesz? - zaczął, mrugając do mnie - Brakowało Cię w szkole.

- Naprawdę? - zapytałam zdziwiona,z nadzieją w głosie.

- Tak, ledwo dawałem sobie radę z fizyką, ale na szczęście Veronica mi pomogła.

Oh, nie wątpię, że po tak wymagających korepetycjach , będziesz mieć szóstkę. Módl się,żeby to nie była szóstka dzieci.

 Przyjrzałam mu się, odruchowo szukając zmian, ale niczego takiego  tam nie było. Archie był Archiem, zwyczajnie i po prostu. Uśmiechnął się szeroko i pewnie, odsłaniają rząd równych, białych zębów. Tym uśmiechem potrafił zapewnić sobie względy każdej dziewczyny w szkole. Każdej, ale nie moje.

Jego uśmiech był pewny i szeroki, a nie nieśmiały i ironiczny.

 Zaczął opowiadać mi o tym co mnie ominęło w szkole, o tym, jak to Buldogi rozgromiły ucziów z Greendale, a także o tym, że chłopaka Veronici znów pobił jego ojciec. Taak, Reggie miał ciężko, ale wyładowywał frustrację na innych, dlatego tak świetnie dogadywał się  z Archiem.

- Powiedz, Betty - odezwał się chłopak - Wiem, że miałaś dwa tygodnie przerwy, ale czy udało Ci się ustalić coś na temat śmiecia?

 Nie waż się tak o nim mówić. Nie Ty.

- A co konkretnie chcesz wiedzieć? - zmrużyłam oczy - Nic mi nie mówisz, więc nawet nie wiem czego szukać.

- Każda informacja mi się przyda - stwierdził patrząc na mnie brązowymi oczyma - Chcę wiedzieć o nim wszystko.

 Jest słodki, inteligentny i szczery, w każdym calu lepszy niż Ty. Nie udaje kogos kim nie jest, potrafi wybaczać ludziom, którzy na to wybaczenie nie zasługują. Ma w sobie siłę, która pozwala mu przetrwać każdą burzę. Nie jest śmieciem, tylko buntownikiem, który świadomie wybiera oddalenie od ludzi. Jest kochany i martwi się o mnie, zadał sobie trud, żeby się ze mną spotkać. Ma talent i pasję. Nie patrzy na kobietę, jak na seks lalkę. Słowem, nie dorastasz mu do pięt, kochanie. Coś jeszcze?

Spojrzałam Archiemu w oczy i już wiedziałam wszystko.

 Jego oczy były brązowe, jak dojrzałe kasztany, a nie niebieskie i zimne, jak wody arktycznego oceanu.

- Chłopak jak chłopak - mruknęłam niepewnie - Nic w nim szczególnego nie ma. Jest członkiem South Side Serpents, jeśli to Ci się przyda. Naprawdę, nie wiem co tak wam w nim przeszkadza...

- On nam przeszkadza, mała - zaśmiał się Archie - Jego inność to, że się nie dostosowuje, to, że nie uczy się na swoich błędach i nie wyciąga wniosków. Ile razy dawaliśmy mu do zrozumienia, że taki ktoś jak on nie ma tutaj miejsca? Biedak z South Side, którego ojciec siedzi za handel dragami. Całe życie mieszka w przyczepie. Przeszkadza nam to, że jest...

Że jest Sobą? To was boli?

- ... Śmieciem. Tylko marnuje powietrze.

 Zacisnęłam dłonie w pięści, wbijając paznokcie w ich wewnętrzną stronę, starając się zachować spokój. Archie nic się nie zmienił, nawet nie chciał się zmienić. Był typowym bogatym dzieciakiem, któremu ojciec dawał wszystko czego chciał, by wynagrodzić mu to, że jego matka odeszła, nie chcąc zostawać w tym mieście. Nie dziwiłam się jej. Archie wyrósł na pewnego siebie bufona, przekonanego o swojej wybitności i wspaniałości. Miał wszystko czego chciał, jego tata dorobił się fortuny inwestując pieniądze w odpowiednie akcje na giełdzie. Markowe ubrania, najlepsze telefony, drogie samochody i całonocne imprezy towarzyskie, to było jego życie. Ile razy mu na takich imprezach towarzyszyłam? Sama nie wiem.

Wszyscy byli tacy sami. Nadęci, pyszni, aroganccy, nienawistni i bezwzględni. Dlaczego ktoś taki jak Jughead miałby im przeszkadzać? Przecież on nie jest żadnym zagrożeniem. Przekrzywiłam głowę i zwróciłam uwagę na włosy Archiego.

 Jego włosy były rude, a nie czarne.

- Powiem Ci coś - zniżył głos do szeptu - Ale to musi pozostać między nami.

 Kiwnęłam szybko głową, czując narastającą ekscytację.

- Musimy się go pozbyć - szepnął - Burmistrz McCoy powiedziała mi, że był u niej i wypytywał o najbogatsze rodziny w Riverdale, mówiąc, że aspiruje do Twojej gazetki. Rozumiesz? Węszy! Jestem pewien, że szuka mordercy Jasona Blossoma...

- Nawet jeśli, to co? - zapytałam - Przecież to chyba dobrze, że ktoś stara się znaleźć mordercę, prawda?

Pokręcił głową.

- To źle - stwierdził - Bardzo źle.

 Co ukrywasz, Archie?

 Serce waliło mi jak młotem, Archie ewidentnie wiedział coś o morderstwie Jasona! Wszystko stało się jasne, to dlatego chciał usunąć Jugheada,by odsunąć podejrzenia! Kropki na kartce życia zaczęły sie łączyć. Tylko,czy to było możliwe? Zauważyłabym przecież,gdyby coś ukrywał,to mój chłopak,do cholery.

- Nie rozumiem - odparłam - Co masz na myśli?

- Im mniej wiesz tym lepiej - uciął - Nie bez powodu ktoś słono zapłacił, by ta sprawa ucichła. Przy okazji znalezienia mordercy może znaleźć jakieś brudy na Twoich rodziców, rozumiesz? Jego zabawa w Sherlocka Holmesa może spowodować poważne problemy w North Side! Co byś zrobiła, gdyby okazało się, że Twoi rodzice pójdą siedzieć i to przez niego? Bo znajdzie dowody na coś... na co nie powinien.

 Skoczyłabym mu na szyję, pocałowała go w usta i zaciągnęła do łóżka, dlaczego pytasz?

- Kończmy ten temat - zażądał - Śmierć Jasona miała pozostać tajemnicą, ale skoro i tak węszy to zwyczajnie go w to wrobimy. Nie będzie miał szans się wywinąć. Damy łapówkę komu trzeba, już to sobie przemyślałem. Raz na zawsze nauczymy go, że śmieć z South Side nie powinien mieszać się w sprawy, które dotyczą lepszych od niego. Twoim zadaniem będzie tylko upewnienie się, że dalej nad tym śledztwem pracuje. Zwyczajnie, popychaj go w odpowiednią stronę, pomagaj mu, bo jego ograniczony mózg zapewne by nawalił. Zdobywaj zaufanie, a kiedy dam Ci znak...

 Zamarłam w napięciu czekając na to co powie. W głowie kłębiły mi się bardzo różne myśli. Co będzie kazał mi zrobić? Dlaczego nie chce dac mu spokoju? Co takiego ukrywa? Czy ma coś wspólnego z tą całą sprawą? Może kogoś chroni?

 To było za wiele jak na jeden dzień!

 Dokończyłam koktajl uważając, by żadna jego kropla nie spadła na moje ubranie. Za oknem było już ciemno, zapewne zaraz wyjdziemy i skierujemy sie na zabawę, na którą nie miałam najmniejszej ochoty. Archie narzucił na siebie żółto niebieską bomberkę z logiem buldogów na plecach i wstał uśmiechając się szeroko.

- Kiedy dam Ci znak przyprowadzisz go do lasu. Tam już ja się nim zajmę.

 Serce, które wcześniej biło jak szalone teraz prawie stanęło. Przymknęłam oczy przysięgając sobie, że jakoś wyciągnę z tego Jugheada, jakoś musiałam, byłam mu to winna. Coś będę musiała wymyślić, żeby przerwać to śledztwo. Ono nie mogło być kontynuowane, naprawdę groziło mu niebezpieczeństwo.

Spojrzałam na Archiego i w jednym przebłysku chwili zrozumiałam co mi w nim nie pasuje. Tutaj nie chodziło o jego włosy, oczy, usta czy uśmiech. Chodziło tylko oto, że...

... że on nie był Jugheadem.

***

Szkoła była przystrojona cudownie, zresztą jak zwykle. Z sufitów zwisały pajęczyny, światła były zgaszone. Na każdym kroku stały elektryczne dynie, z niektórych szafek wylewała się sztuczna krew, na innych wisiały odcięte, gumowe palce. Lubiłam Halloween, mogłam się w ten dzień poczuć jak dziecko, którym kiedyś, bardzo dawno temu byłam. Szybko dorosłam, więc każdy taki dzień był dla mnie na miarę złota. Moje oczy zabłysły, gdy zobaczyłam salę gimnastyczną, przystrojoną w czarne balony i stoły, które nakryte były różnymi pysznościami. Typowy poncz, który konsystencją i kolorem przypominał krew, a smakował jak świeże wiśnie, chipsy, w kształcie duchów, żelkowe gałki oczne, ale przede wszystkim ogromna ilość pizzy sprawiły, że na ich widok niemal zapomniałam o tym jak bardzo nie chciałam tu być i jak wiele dała mi do myślenia rozmowa z Archiem.

 Niemal.

 - Wróciłaś!

 Po chiwili poczułam zapach słodkich perfum i kruczoczarne włosy zalały moje oczy. Veronica Lodge postanowiła okazać mi jak niezmiernie cieszy się na mój widok. Ucałowałam oba jej  policzki u uśmiechnęłam się promiennie. Wyglądała nieziemsko, miała na sobie bardzo krótką tiulową spodnicę i body z ogromnym dekoltem. Ładnie, ale i tak miałam wrażenie, że ubiera się jak dziwka.

 Ciekawe czemu.

 Ucałowała Archiego w kącik ust, na co wywróciłam oczami. Już nawet się z tym wszystkim nie kryli. Dajcie mi tylko jeden powód i usunę się z waszej drogi.

- Tak się cieszę, że nie masz nic przeciwko, Betty! - zawołała, łapiąc Archiego za ramię.

- Nie mam nic przeciwko...? - zapytałam nie wiedząc o czym mówi.

 Archie z zakłopotaniem wyrwał swoje ramię z jej uścisku, posyłając jej ostrzegawcze spojrzenie, a następnie podszedł do mnie, rozsiewając zapach swoich drogich perfum.

 Dlaczego nie pachniał papierosami i wiatrem?

 - No widzisz - zaczął - Reggie nie mógł przyjść, więc pomyślałem, że... no, że Veronica może być z nami.

 Pokręciłam głową z niedowierzaniem przenosząc wzrok z jednego na drugie. Oczekiwałam, że za chwilę roześmieją się pokazując mi, że żartują, ale się myliłam. Oni naprawdę chcieli być tutaj w trójkącie. Zamrugałam szybko oczami nie wiedząc, czy bardziej mnie to śmieszy czy smuci. Byłam tak zszokowana niedorzecznością tego pomysłu, że aż mnie zatkało. W milczeniu pokiwałam głową, na co oboje się uśmiechnęli.

- Jesteś świetna, mała.

- O mój Boże - wysapała Veronica - Obróćcie się i powiedzcie mi, że mam jakieś omamy. Patrzcie kto stoi przy wejściu na salę.

  Odwróciłam się dyskretnie zastanawiając się kto taki wywołał na  twarzy Veronici wyraz szoku. Na pierwszy rzut oka nie zobaczyłam nic, zwykła grupka dziewczyn ubranych w krótkie topy i spódnice, albo body z koronkowym dekoltem i obcisłe jeansy, które flirtowały z chłopakami ubranymi w drogie koszule, rozpięte prawie po pępek. Typowy, żałosny obraz, ale nagle...

 Zza jednej dziewczyn wyłonił się Jughead Jones, którego ramienia trzymała się różowo włosa dziewczyna w czarnym staniku i koronkowej bluzce, która odsłaniała jej zgrabne ciało. Uśmiechała się do niego zalotnie i prowadziła na parkiet. Poczułam, że moje policzki płoną z zazdrości, gdy zobaczyłam jak kładzie mu głowę na czarnej koszulce i zaczyna  poruszać się z nim w rytm wolnej piosenki.

Wywołali poruszenie, wszyscy pokazywali ich sobie palcami i szwptali coś pod nosami, ale im to nie przeszkadzało. Jughead szepnął coś do ucha dziewczynie, która zachichotała i pocałowała go w nos.

Chyba sobie, kurwa kpisz, Jug.

 Miało go tutaj nie być, a jednak przyszedł. Z dziewczyną, która była prześliczna. Miała ciemną karnację i pełne różowe usta. Była sporo niższa, ale zdecydowanie wyglądała na taką, dla której można było stracić głowę. Jughead... ubrany był jak Jughead. Czarna koszulka, jeansy i zwisające szelki, a także nieodłączna czapka w kształcie korony. Zazdrościłam tej dziewczynie, że miała okazję widzieć go bez niej, zazdrościłam jej, że mogła wkładać palce w jego włosy, co też, jak na złość, ciągle robiła, uśmiechając się zalotnie.

- Nie wierzę - zaśmiał się Archie - Kto byłby na tyle chory umysłowo, że chciał z nim przyjść?

Ja.

 - No właśnie - dodała Veronica - Która szanując się dziewczyna zgodziłaby się z nim spotykać?

Ja. Ja. JA!

Otrząsnęłam się z szoku i złości i znów przywołałam swój sztuczny uśmiech. Przecież to nic, była jego dziewczyną, więc to chyba normalne, że nie boi się kontaktu z nim, prawda? Poczułam, że łzy zbierają mi się pod powiekami, więc szybko je wytarłam.

Ten wieczór to tragedia, poszłam na bal z chłopakiem, którego nie kocham, on bez mojej wiedzy, zaproponował mojej najlepszej koleżance, że możemy bawić się we trójkę, a chłopak, w którym byłam zakochana wyglądał jakby był najszczęśliwszy na świecie w ramionach innej dziewczyny, która na moich oczach, znowu dała mu buziaka.

- No dobra - zaśmiał się Archie, przerywając ciszę  - Zostawmy tego patałacha, skupmy sie na mnie. Któraś chce ze mną zatańczyć?

 Veronica nie pytając się mnie o zgodę, złapała go za koszulę i zaciągnęła na sam środek parkietu, błyskając drapieżnie oczami. W zasadzie i tak nie miałam ochoty tanczyć ,miałam ochotę wrócić do domu i się rozpłakać.

 Zabawa trwała w najlepsze, z tego co zdążyłam zaobserwować to kilka dziewczyn już wychodziło  z męskich toalet, poprawiając włosy, ale zdecydowana większość bawiła się na parkiecie, zbliżając do siebie spocone ciała. Stałam oparta o framugę drzwi wiedząc, że jest to najgorszy dzień mojego życia. Mój chłopak mnie olewał. Tańczył ze mną tylko dwa razy, a Veronicę bezczelnie obłapiał na moich oczach przez cały dzień. Zrobiło mi się wstyd, że kiedykolwiek pomyślałam, że ktoś taki będzie chciał się zmienić.

 Na domiar złego chłopak, w którym byłam zakochana bawił się w najlepsze ze swoją dziewczyną sprawiając, że nie mogłam oderwać od nich wzroku. Rozmawiali, śmiali się, ona musiała być przy nim taka szczęśliwa! Przecież to widać było gołym okiem, że jest dla niego najważniejsza, nie oglądał się za żadną inną, całą swoją uwagę poświęcał tylko i wyłącznie jej. Marzyłam, by znaleźć się na jej miejscu, chciałam, by patrzył na mnie w ten sam sposób. Podobało mi sie to, że tańczyli prawie każdą piosenkę, często nie do rytmu, często myląc kroki i deptając sie wzajemnie, ale nie przeszkadzało im to. Byli razem, cieszyli się swoim towarzystwem i nic tego nie mogło tego zmienić. Kilkakrotnie widziałam, że Cheryl z nimi rozmawia, co bardzo mnie zdziwiło, ponieważ wielokrotnie głośno uskarżała się, że nienawidzi Jugheada, a tymczasem śmiała się z nimi i żartowała z tą jego dziewczyną.

 Poczułam, że dłużej nie utrzymam łez, więc pobiegłam do łazienki, chcąc poprawić rozmazany tusz. Otworzyłam drzwi i z radością stwierdziłam, że była całkowicie pusta. W ciszy wytarłam oczy i wyjęłam z torebki kosmetyczkę, przysuwając się do lustra, gdy nagle drzwi się otworzyły.

- Hej - usłyszałam, a do mojego nosa dotarł zapach cynamonu.

 Odwróciłam się gwałtownie i szybko zmrużyłam oczy. Stała przede mną, wlepiając we mnie swoje duże oczy i uśmiechając się przyjaźnie. Nie miałam powodu by się na nią złościć, przecież nic złego mi nie zrobiła, ale i tak nie potrafiłam zdobyć się na żadne uprzejmości. Znów zaczęłam zajmować się poprawianiem makijażu.

- Znamy się? - mruknęłam, nie patrząc na nią.

- Jesteś Betty, tak? - zapytała, opierając sie o umywalkę obok mnie - Jughead cały czas o Tobie mówi. Jestem Toni. Ślicznie wyglądasz.

 Starałam się nie pokazać tego, że moje serce podskoczyło mi do samego gardła, ale nie wyszło. Tusz do rzęs wypadł mi z trzęsących się rąk i poturlał sie pod umywalkę. Dziewczyna zachichotała i schyliła się, by mi go podać.

- Dziękuję, Ty też - odparłam z bólem, ponieważ naprawdę była piękna i to doprowadzało mnie do szału.

- Jughead był wczoraj u Ciebie, prawda? Nie chciał mi powiedzieć, ale wrócił cały roztrzęsiony. Chcesz pogadać?

 Odłożyłam tusz. Dlaczego ona była taka idealna? Przyjazna, miła, uprzejma i szczera? Dlaczego nie mogłam znaleźć żadnej jej wady? To przecież było kompletnie nielogiczne, każdy ma wady, więc dlaczego nie ona?!

- Nie, dziękuję - mruknęłam - Nie byłaś na niego zła, prawda? Nie powinnaś...

- O co mam być zazdrosna?- zastanowiła się dziewczyna - On tylko ciągle o Tobie myśli, mówi, szepcze Twoje imię podczas seksu... o co mam być zazdrosna?

Zapadło milczenie,podczas którego słychać było tylko bicie mojego serca. On szepcze co podczas czego? Zamrugałam kilkakrotnie powiekami, patrząc na bawiacą się nogami dziewczynę. Nie wydawała się zazdrosna, raczej zaciekawiona i zadowolona z efektu, który osiągnęły jej słowa.

- Spokojnie - zaśmiała się- Bardziej mnie to śmieszy, niż złości. Dlaczego miałabym być zła?

- No,jeśli to co mówisz to prawda... No... ja bym była wściekła, gdyby wlazł przez okno do domu innej dziewczyny, gdyby był ze mną.

 Spojrzała na mnie, wyraźnie próbując się nie roześmiać. Nie wiedziałam o co jej chodzi, czy wie, że podoba mi się jej chłopak? Nie zamierzałam jej go przecież odbijać, aż taka zła nie byłam!

- Jug jest specyficzny - powiedziała, siadając na umywalce i majtając nogami - Z jakiegoś powodu jesteś dla niego bardzo ważna, więc nie wnikam. W każdym razie wczoraj wrócił taki wściekły, że musieliśmy go we trójkę z naszymi przyjaciółmi uspokajać. Myślę, że powinnaś z nim pogadać. Tancerz z niego kiepski, ale to Ci chyba w nim nie przeszkadza, co?

 Spojrzałam na nią, szeroko otwierając oczy.

- Posłuchaj, to nie tak jak myślisz...

- Hej, hej, hej - zaśmiała się - Ja wiem co myślę. Ten dureń pewnie nie powiedział Ci, że zerwaliśmy, co? Kocham go, jest mi jak brat i chcę by był szczęśliwy, a jednocześnie widzę jak na nas patrzysz. On też Cię obserwuje. Może ucieszy Cię fakt, że musiałam go przytrzymywać, bo jak zobaczył, że Twój chłopak zabawia się z inną, to chciał mu przywalić. Sama powiedz, czy Jug nie jest lepszy?

 Patrzyłam na nią szeroko otwierając oczy ze zdumienia. Nie była jego dziewczyną, była przyjaciółką, przyszedł z nią na zabawę,mimo, że zarzekał się, że nie przyjdzie. Dlaczego zmienił zdanie? Dlaczego Toni tak bardzo chciała ze mną gadać? Dlaczego mówiła mi o tych wszystkich rzeczach? Dlaczego się nad tym zastanawiam?

 ZERWALI. BYŁ WOLNY!

 Moje serce krzyczało, kazało mi biec do niego i wykrzyczeć mu co czuję prosto w twarz, ale pierwsze musiałam wyjaśnić sobie coś z Toni.

- Czy Ty próbujesz mnie z nim zeswatać?

- Tak - wywróciła oczami -Czy Jughead jest lepszy?

- Oczywiście! -krzyknęłam - Co to za pytanie?

- Chcesz go pocałować?

- A czy wyglądam jakbym nie chciała?

- Więc dlaczego tego nie zrobisz?

- Mam chłopaka?

- Tego, który przed chwilą lizał się z Twoją przyjaciółką? Jesteście Trójkątem?

 Zaśmiałyśmy się z Toni obie, a ja poczułam przypływ sympatii do niej. Była naturalna i szczera, naprawdę przypominała mi Jugheada, ale była zdecydowanie bardziej otwarta i radosna. Miała rację, dlaczego przejmowałam się Archiem? Przecież on się mną nie przejmował! Skoro on sobie na to wszystko pozwalał, to dlaczego ja nie mogłam? Pieprzyć rudego, Jug idę po Ciebie!

- Przekonałam Cię do pogadania z nim? - spytała Toni z uśmiechem.

- Jasne - odparłam - Tylko przytrzymaj go chwilę, bo zaraz wybór króla i królowej. Zrobisz to dla mnie?

- Pewnie - oświadczyła - Nigdzie się nie ruszy. Biegnij po koronę.

 Posłałam jej promienny uśmiech i razem wyszłyśmy z łazienki, a ja poczułam, że mój świat znów zaczął się kręcić w odpowiednim kierunku. Brakowało mi takiej dziewczyny, z którą mogłam szczerze pogadać i się pośmiać. Postanowiłam, że po wszystkim znajdę Toni i się z nią zaprzyjaźnię.

 Weszłyśmy na salę idealnie w tym momencie, w którym miał być ogłoszony król i królowa, a ja z satysfakcją stwierdziłam, że Jughead faktycznie podąża za mną wzrokiem.

***

Jughead POV

 Zastanawiałem się co Toni tak długo robi w tej toalecie. Bawiłem się z nią bardzo dobrze, zważywszy na fakt, że nie byliśmy razem i , że przyszedłem tutaj tylko po to by wzbudzić zazdrość w Betty. Po tym co wczoraj mi powiedziała nie myslałem klarownie, więc wydało mi się to dobrym pomysłem.

 No i częściowo sie udało, ponieważ Betty nie odrywała ode nas wzroku, ale to raczej była wina tego, że Archie cały swój czas poświęcał Veronice. Współczułem jej trochę, ale sama sobie taki los wybrała.

 W pewnej chwili Toni stwierdziła, że koniecznie musi iść do toalety, mimo ,że byław niej dziesięć minut wcześniej. Puściłem ją i czekałem przed sceną, pod którą zbierali sie już wczyscy uczestnicy zabawy. Zbliżała się północ, a więc czas wyboru króla i królowej, najpiękniejszej i najlepszej pary na sali. Ja wrzuciłem swoją karteczkę z imionami Diltona i i Ethel, którzy wyglądali przekomicznie i rozczulili mnie.

Po chwili zauważyłem Toni, która weszła na salę dyskutując z Betty z uśmiechem na twarzy. Zbladłem. Widziałem, że Betty macha jej wesoło i odchodzi do Archiego i Veronici, a moja partnerka zmaterializowała się przy mnie.

- Co Ty... - zacząłem.

- Kiedyś mi podziękujesz - przerwała - A teraz cisza, król i królowa czekają, a Ty tutaj stoisz i czekasz.

- Pogrzało Cię? - parsknąłem -  Nie ma opcji.

 Chwyciła mnie za ramię, doskonale zdając sobie sprawę, że nie zamierzałem oglądać jak Archie tańczy z Betty i całuje ją przy wszystkich. Westchnąłem z rezygnacją, za co otrzymałem kuksańca w żebra, więc postanowiłem się zamknąć. Jak taka mała osóbka może być tak niebezpieczna?

 Na środek sceny wyszła Cheryl, co spowodowało rumieńce na twarzy Toni, a także szyderczy uśmiech na mojej. Kolejny kuksaniec w żebra. Cheryl zapukała palcem w mikrofon sprawdzając głośność i uśmiechnęła się promiennie. Przegadały wcześniej z Toni kawał czasu i nawet kilka razy ze sobą tańczyły. Przy jednej z rozmów stwierdziła nawet, że dla dobra ich relacji jest w stanie mnie tolerować. Wyobrażacie to sobie? Cóż za szczęście i łaska!

- Jako przewodnicząca Riverdale High - zaczęła - Mam nieprzyjemność przedstawić Króla i Królową Halloween. Oczywiście, wybór ten jest idiotyczny i bezpodstwny, ponieważ nie znajduję się w nim ja, ale przecież to tylko zabawa, tak?

 Ton, z którym to powiedziała dobitnie świadczył o tym, że nie traktuje tego jako zabawę. Otworzyła kopertę i przygotowała przed sobą czerwoną poduszkę, na której znajdowała się plastikowa korona z kości i plastikowy kościany diadem. Tandeta.

 Na sali zapanowała pełna napięcia cisza, wszyscy czekali na werdykt. Wszyscy prócz mnie.

- Królem Halloween zostaje... Archie Andrews!

 Szok i niedowierzanie, nikt się, kurwa nie spodziewał.

Sala wybuchneła uprzejmymi oklaskami i na scenę wbiegł rudy Adonis w przepoconej, rozpiętej koszuli, uśmiechając się zwycięsko. Wziął z poduszki koronę i wcisnął ją  na głowę, unosząc ręce do góry.

- Tak, tak, gratuluję, bardzo ładnie - zbagatelizowała Cheryl - Jego królową i oficjalnie najładniejszą dziewczyną na imprezie, poza mną, zostaje...

 Zamknąłem oczy, wiedząc co za chwilę się wydarzy. Czułem, że jak zobaczę ich pocałunek to kogoś zamorduję. Nawet nóż miałem w kieszeni.

- Alę będzie dym - zaśmiała się wesoło Cheryl - Królową Halloween zostaje Veronia Lodge!

 Toni musiała uderzyć mnie w ramię, żebym otrząsnął się z szoku. Reszta uczniów również była w szoku, nikt nie bił braw, nikt nie wiwatował, wszyscy milczeli zszokowani tym co właśnie się wydarzyło. Veronica wbiegła na scenę i jak gdyby nigdy nic, wszem i wobec pocałowała Archiego w usta.

- Co za zdzira - szepnęła Toni obok mnie - Biedna Betty.

 Pokiwałem tępo głową, patrząc jak Archie oddaje pocałunek i nakłada jej na głowę diadem. Szukałem wzrokiem Betty, ale nie widziałem jej. Sala dopiero teraz wybuchnęła głośnym wiwatem. Kątem oka zauważyłem, że ktoś wybiega i trzaska drzwiami.

- Leć za nią - rozkazała mi Toni.

- Co?

- LEĆ ZA NIĄ!

- A co z Tobą?

 Spojrzała w tłum i zobaczyła przeciskającą się do niej Cheryl. Uśmiechnęła się promiennie i odepchnęła mnie od siebie.

- Poradzę sobie - zamruczała - Nie zepsuj tego.

 Pokiwałem głową i wybiegłem za Betty, nie do końca wiedząc gdzie poszła.

***

Znalazłem ją siedzącą na ławce przed szkołą. Kuliła się w swoim beżowym płaszczu, a wzrok miała wbity w przestrzeń przed sobą. Chyba nie płakała, przynajmniej tego nie widziałem. Zbliżyłem się powoli, nie chcąc jej przestraszyć i w ciszy usiadłem obok niej. Nie podniosła na mnie wzroku jakby spodziewała się, że tutaj przyjdę. Zapaliłem papierosa, czując, że albo będę musiał zabrać Toni na kolację w ramach podziękowania, albo zakopać jej zwłoki w lesie.

- Żałosna jestem, co?

 Wciąż na mnie nie patrzyła. Zastanawiałem się o czym myślała. Tak bardzo chciałem ją przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie chciałem by wyglądało to na wykorzystanie słabej sytuacji, która właśnie sie wydarzyła.

- Chciałam być tutaj najładniejsza, a wyszło jak zwykle. Znasz kogoś bardziej żałosnego ode mnie? - zapytała, a ja milczałem - Przyszłam na zabawę z chłopakiem, który na starcie poinformował mnie, że będziemy się bawić w trójkącie. Znasz kogoś bardziej żałosnego, Jughead?

- Przyszedłem na ten bal z lesbijką, która miała udawać moją dziewczynę - wypuściłem dym - Przebij to.

 Zaśmiała się i odwróciła, spoglądając na mnie. Również się uśmiechnąłem.  Jak Archie mógł ją tak potraktować? Przecież ta dziewczyna to największy skarb na świecie! Piękna, mądra, seksowna, silna i sarkastyczna. Czego więcej chcieć?

- Przepraszam za wczoraj - odezwała się - To nie tak miało zabrzmieć...

- Nieważne - przerwałem jej - Nie gadajmy o tym. Jak się czujesz?

- Cóż, wygląda na to, że oboje wybraliśmy sobie złe osoby towarzyszące, więc trochę mi lepiej - zaśmiała sie smutno - Dziękuję, że tutaj przyszedłeś. Toni jet lesbijką?

- Nie wsyp mnie, bo zginę w męczarniach.

 Zaśmiała się i położyła mi głowę na ramieniu, a ja poczułem, że nagle robi się wokół nas gorąco.

- Liczyłam, że to ja będę najładniejsza. Niby to nieważne i tak dalej, ale każda dziewczyna by chciała zostać wybraną. No wiesz...

 Wpadłem na pewien pomysł. Szybko wstałem i wyciągnąłem swój telefon, do którego podłączyłem słuchawki. Chciałem poprawić jej humor, więc gotów byłem zrobić z siebie totalnego kretyna, za którego pewnie mnie weźmie, ale nie miałem nic do stracenia. Podałem jej dłoń, a ona popatrzyła na mnie nic nie rozumiejąc.

- Co Ty robisz, matole?

- Zapraszam do tańca  - uśmiechnąłem się - Absolutnie najcudowniejszą dziewczynę, jaką znam. To co?

 Przez chwilę była zaskoczona i trawiła to co jej powiedziałem, ale potem uśmiechnęła się szeroko i podała mi swoją drobną, smukłą dłoń.

 Ze słuchawek popłynęły pierwsze dźwięki jakiejś ckliwej melodyjki,  która nie miała tutaj absolutnie znaczenia. Liczyła sie nasza bliskość.Podałem Betty słuchawkę, a drugą włożyłem sobie do ucha. Nie umiałem tańczyć, nie wiedziałem jak mam zacząć i gdzie położyć dłonie, ale Betty mnie w tym wyręczyła, zarzucając mi ręce na ramiona i przytulając się do mnie z całych sił. Zaczerwieniłem sie i również ją przytuliłem.

 Dookoła nas było cicho, ze szkoły dochodziły dźwięki jakiejś techno piosenki, ale to nas nie obchodziło. Liczyliśmy się tylko my i nasza chwila, nasz powolny taniec, który z tańcem nie miał nic wspólnego. Zwyczajnie przechodziliśmy z nogi na nogę, rozkoszując sie swoją bliskością. To fakt, oboje nie poszliśmy z osobami, które kochaliśmy, ale hej, ja skończyłem z dziewczyną, którą kocham. Przynajmniej mnie się udało, ale Betty to współczułem.

 Ona jednak nie wyglądała na zawiedzioną. Przez całą piosenkę nie podniosła twarzy z mojej piersi. Oparłem głowę o jej włosy, czując znajomy zapach cytryn. Gdy utwór sie skończył odsunąłem ją od siebie i popatrzyłem jej w oczy.

 Nie wiem co mi wtedy strzeliło do głowy, gdyby ktoś mnie zapytał co pomyślałem w tamtym momencie to nic bym nie odpowiedział. Nic nie myślałem, w takich chwilach mój mózg wysiadał. Patrzyłem tylko na jej cudowne, zielone oczy, na jej piękne blond włosy i śmiejące się usta i już wiedziałem, że nie będę chciał widzieć żadnego innego wyrazu na tej pięknej twarzy.

 Byliśmy blisko, tak blisko, że między nasze ciała nie dałoby sie włożyć kartki papieru. Jej dolna warga drżała, nie spuszczała ze mnie wzroku.

 Dobra, raz kozie śmierć.

- Mogę Cię pocałować? - szepnąłem z nadzieją.

 Spodziewałem się uderzenia w twarz albo conajmniej odepchnięcia się i krzyku, ale nic z tego sie nie wydarzyło. Postanowiłem otworzyć oczy. Czułem, że ktoś zdejmuje moją czapkę i zatapia palce w moich włosach. Z oczu Betty ciekły łzy, ale uśmiechała się tak pięknie jak chyba nigdy wcześniej.

- Zdecydowanie możesz - wyszeptała przez łzy - Myślę, że wręcz powinieneś, matole.

 Pocałowałem ją, nie zastanawiając się i nie czekając aż zmieni zdanie. Oddała pocałunek całą sobą, przesuwając palcami w moich włosach i pogłębiając go.  Przycisnąłem ją mocniej do siebie, czując cudowny, delikatny smak jej malinowego błyszczyka. Jej usta były taki miękkie i słodkie, takie świeże i wilgotne. Płakała, ale nie wiedziałem, czy to przez to, że źle całuję, czy może przez to, że podeptałem ją w tańcu. Fakt jednak był faktem, sekundy mijały, a ona dalej mnie całowała, błądząc palcami po moich włosach. Nie liczył się nikt poza nami, mój mózg wyłączył funkcję myślenia,  pozostała jedynie ona, tak cudownie drżąca w moich ramionach, całująca mnie tak zachłannie, jakby moje usta były dla niej lekarstwem, które musi wziąć by przeżyć.

Kiedy oderwaliśmy się od siebie z braku powietrza wiedziałem już wszystko.

Wiedziałem, że już nie będę chciał niczyich ust. Dla mnie liczyły się tylko jej.








__________
__________

Dobra, melduję się.

Powiem szczerze, ostatnie rozdziały mi się nie podobają, ale na całe szczęście, jeszcze dwa słabsze moim zdaniem i już do końca będzie dobrze. Mam nadzieję, że nie odczuwacie tak bardzo spadku poziomu, jeśli tak to przepraszam!

Jak wam poszły testy, tygryski? Na pocieszenie powiem wam, że na te testy w mało których szkołach patrzą, najważniejsze są świadectwa.

Mamy Bughead i... no, tak już trochę oficjalnie. Podoba się?

Za tydzień trochę przerwy od Bughead i wpadniemy z wizytą do Whyte Wyrm.

Napiszcie swoje opinie, zostawcie gwiazdkę i komentarz.

Dziękuję, że jesteście!

Seeee Yeaaaa!




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro