Rozdział piętnasty: Playboy i Narkotyki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



NIESPODZIANKA!

 Przeczytajcie proszę info na dole, jest ono bardzo ważne. Miłego czytania!








Jughead POV

- Skąd znasz koronera, Elizabeth?

- Ile razy jeszcze mam Ci powtarzać, matole - westchnęła blondynka, związując włosy - NIENAWIDZĘ IMIENIA ELIZABETH!

 Zaśmiałem się cicho i wyciągnąłem papierosa ze swojej paczki, odpaliłem go i zaciągnąłem się ostrym dymem. To co właśnie się działo w moim życiu, było tak nierealne i abstrakcyjne, że nawet Nietzsche i Freud nie potrafiliby tego ubrać w słowa. Miałem dziewczynę, Toni, należałem do gangu, miałem przyjaciół, a dziewczyna, która kpiła ze mnie odkąd pamiętam, postanowiła ze mną współpracować i nawet mnie przeprosiła!

 Czysta abstrakcja.  Nasze śledztwo szło bardzo sprawnie, okazało się, że Betty ma do tego prawdziwy talent. Kłamała, zmyślała, robiła wszystko, by jej kumple nie dowiedzieli się o naszym małym pakcie, a wierzcie mi, poświęcała na tę sprawę całą masę czasu.  Kiedy spotkałem się z nią pewnego wieczora, by pokazać jej materiały dowodowe i obgadać nasz plan działania, zapytałem ją, czy aby jest całkowicie pewna tego, że chce się do mnie przyłączyć. Chciałem, żeby znała ryzyko, które będzie z tego wynikać, no i musiałem ją ostrzec, że będzie to wymagać niekiedy sporego poświęcenia. Spojrzała na mnie wtedy jak na kretyna i w krótkich słowach wyjaśniła mnie, że mam się nie przejmować, tylko skupić na pracy.

 A wierzcie mi, ciężko było się skupić, gdy obok była Betty. A jeszcze ciężej było mi udawać w szkole, że jej nie znam. Czułem na sobie jej wzrok, gdy siedziałem na stołówce, w tym jedynym stole, do którego nikt poza mną nie siadał. Czasem posyłała mi nieśmiałe uśmiechy z drugiego końca klasy, by sekundę później pogrążyć się w rozmowie z Archiem.

 Archie Andrews, największy rudowłosy szczęściarz, jakiego znam. Całe życie mu zazdrościłem, miał wszystko to o czym ja mogłem co najwyżej pomarzyć. Pieniądze, markowe ubrania, pewność siebie, reputację, wygląd no i oczywiście Betty. Betty, w której zakochany byłem przez dziesięć lat swojego nędznego życia, nim w końcu dałem za wygraną, nim zapomniałem i pozwoliłem jej być szczęśliwą z Archiem, który mógł jej zaoferować absolutnie wszystko.

 Kiedyś miałem jej za złe, że nigdy nie zwracała na mnie uwagi, nawet wtedy, gdy w pewne Halloween spadłem z drzewa tuż przed nią, ale potem odpuściłem. Zrozumiałem, że Archie jest zwyczajnie nieporównywalnie lepszą partią niż ja, że on zaoferuje jej to na co zasługuje, a przecież Betty Cooper zasługuje na to co najlepsze. Na to, czego ja dać jej nie mogłem.

 Mimo, że bardzo chciałem.

 Wiecie co jest najgorsze? Przez trzy lata żyłem we względnym spokoju, pogodziłem się z faktem, że Betty mnie nienawidzi, że się mną brzydzi i ma mnie gdzieś. Było ciężko, ale zaakceptowałem to. Trzy lata spokoju, niczym niezakłóconego, oczywiście, mówię o kwestiach sercowych W innych kwestiach Archie niszczył mój spokój.

 Po trzech latach nagle wróciła, a ja, mimo, że bardzo chciałem, nie potrafiłem powiedzieć, że jest mi obojętna. Każda jej wizyta w moim przyczepie sprawiała, że cieszyłem się jak małe dziecko, miałem ochotę skakać z radości i piszczeć. Nawet zacząłem brać prysznice przed jej przyjściem! Po trzech latach rozmawiałem z nią, a na jej ustach, zamiast grymasu obrzydzenia był uśmiech.

 I to było najgorsze.

 Betty dała mi nadzieję, gdy już ją straciłem. Nie chciałem kolejny raz jej tracić.

 Tak więc skupiałem się na śledztwie i powtarzałem sobie, że nasza relacja jest czysto biznesowa. Ja miałem dziewczynę, ona miała idealnego chłopaka, który niemal wpędził mnie w depresję. Wszystko grało. Prawda?

Prawda?

Szukałem dowodów, wertowałem stare kartki, starałem się rozmawiać z ludźmi i o ile te dwie pierwsze rzeczy mi nawet wychodziły, tak z tą ostatnią miałem ogromny problem. Nie potrafiłem wzbudzać zaufania, ludzie bali się mnie, rzucali szybkie spojrzenia na moją kurtkę i odchodzili w pośpiechu. O wiele lepiej w tej kwestii szło Betty, która bardzo szybko dowiedziała się, że plotki o rzekomej kłótni między Blossomami, a Lodge'ami są prawdziwe. Rzuciło to nowe światło na sprawę, ale by powiedzieć o tym cokolwiek więcej potrzebna była również rozmowa z Veronicą, a to było cięższe do załatwienia. Betty jednak stwierdziła, że sobie poradzi i wyciągnie z niej tyle ile się da.

 Dobra była, potrafiła manipulować, kłamać, wyciągać wnioski i dostrzegać drugie dno, a przy okazji zaangażowała się na tysiąc procent. Minął tydzień od dnia, w którym mnie przeprosiła i nie było dnia, w którym nie gadałaby ze mną przez telefon lub nie przyszła do mnie do przyczepy. Oczywiście, łączyłem to wszystko tak, by nie spotkała się z Toni.

 Coś mi mówiło, że Betty jej nie lubi, co było o tyle dziwne, że nawet jej nie znała.

 Pewnego dnia, gdy do mnie przyszła, kazała mi otworzyć okno, ponieważ "zapach cynamonu sprawiał, że chciało jej się wymiotować", a ja doszukiwałem się tam drugiego dna, ale może to tylko moja chora wyobraźnia.

 W szkole nie rozmawialiśmy wcale, z przyczyn oczywistych, traktowała mnie dokładnie tak jak wcześniej. Dziwnie by to wyglądało, gdyby z dnia na dzień zmieniła swój stosunek do mnie o sto osiemdziesiąt stopni, prawda? Dlatego w szkole traktowaliśmy się jak wrogowie, Betty głośno uskarżała się na projekt, który musi ze mną robić, a wieczorem, tłumacząc się, że jestem tak beznadziejny, że nie potrafię skleić samodzielnie zdania, zostawiała swoich przyjaciół i przychodziła do mnie, poświęcając całą uwagę na rozmowach o morderstwie, afektach, następnych krokach i podejrzeniach.

 Szybko zrozumiałem, że Betty po swojej matce odziedziczyła nie tylko charakterek, spryt i zamiłowanie do odkrywania cudzych tajemnic, ale też sieć kontaktów, która była bardzo szeroka.

 Właśnie dzięki tej siatce znajomości znaleźliśmy się w ciemnym, obskurnym korytarzu, który prowadził do zaciemnionej klitki, w której pracował koroner, zajmujący się sekcjami zwłok. Betty prowadziła mnie, widocznie znając dokładnie ścieżkę, pomiędzy innymi korytarzami, tego zacnego miejsca, pachnącego stęchlizną i trupem. Wymarzone miejsce na spacer z dziewczyną. Zapach trupa działał na kobiety jak afrodyzjak, nawet z tym nie dyskutujcie.

 - Moja matka go zna - wyjaśniła - Wiele razy dawałam mu łapówkę w jej imieniu, a on wyjaśniał jej najsmakowitsze tajemnice o ciałach. W ten właśnie sposób The Register zawsze, ale to zawsze pierwsze podawało wiadomości. Nawet policja nie miała ich przed moją matką.

- W Twoim planie jest pewna luka - zauważyłem - Nie mamy łapówki.

- Oh, o to się nie martw - Betty uśmiechnęła się sprytnie - Myślę, że zrobi mi przysługę, no wiesz, po starej znajomości.

- Jesteś optymistką.

- Wierz mi, gdybym nie była, to już dawno bym oszalała. Zgaś papierosa, on nie lubi ich zapachu. Koroner jest... specyficzny, musimy uważać na to co mówimy. Poważnie, gość jest dziwny i przerażający. Cieszę się, że tu jesteś.

Zaczerwieniłem się po cebulki włosów i zacząłem kaszleć.

- Jakbym moją pracą było krojenie zwłok i przyglądanie im się, to też bym był dziwny - wykrztusiłem.

 Betty uniosła brew i zaśmiała się.

- Jesteś dziwny i bez tego. Nigdy nie paliłam, dobre to?

 Pokręciłem głową i wyrzuciłem papierosa.

- Chujowe, nigdy nie próbuj. Jesteś jedyną osobą, której ten zapach nie przeszkadza.

 Betty zainteresowała się nagle i rzuciła mi ciekawskie spojrzenie. Zawsze patrzyła na mnie w ten sposób, jakbym był jakąś zagadką, którą próbuje rozwikłać. Ten wzrok sprawiał, że moje ciało budziło się do życia, ponieważ poświęcała mi w nim całą swoją uwagę. Czułem się pod nim, jakbym stał nago, a ona prześwietlała każdy milimetr mojego ciała.

 Każdy.

- W takim razie dlaczego palisz? - zaciekawiła się - Poza oczywistym faktem, że chcesz mi sprawić przyjemność?

 Nienawidzę swoich policzków.

-Palę bo, parafrazując Twoje słowa, oszalałbym. - oznajmiłem - No i  czytałem kiedyś, taki cytat, że dobry pisarz powinien palić jak smok, pić i dupczyć, czy coś koło tego. Nie piję, o tym ostatnim też lepiej nie mówić, więc zostały fajki. Co Cię śmieszy?

 Zmrużyłem oczy  i zacząłem przyglądać się dziewczynie, która zatrzęsła się ze śmiechu. Nasze rozmowy zawsze tak wyglądały, palnąłem jakieś głupstwo, którego nawet nie byłem świadomy, a ona zwijała się ze śmiechu. Nie miałem zbyt wielkiej wprawy w gadaniu z dziewczynami, z Toni prawie nie rozmawialiśmy, raczej większość czasu spędzaliśmy w łóżku, ale wolałem zachować to w tajemnicy przed Betty.

 Mimo wszystko, przy rozmowach z nią rzadko kiefy występowała cisza. Szybko zdałem sobie sprawę, że nadajemy na podobnych falach. Betty była piekielnie inteligentna, a gdy zacytowała przy mnie cytat z Arthura Conana Doyl'a, miałem ochotę się jej oświadczyć.

- Nic, nic. Z tym ostatnim to nieźle dowaliłeś -  jej kucyk znów się zatrząsł.

- O czym Ty mówisz?

- Następnym razem, jak będziesz chciał udawać cnotkę niewydymkę, to zadbaj o to, by koronkowe staniki nie walały Ci się po przyczepie, Romeo. Ostatnio widziałam jeden pod kanapą. Myślę, że jakbyś chciał to mógłbyś przestać palić.

Ta wypowiedź przepełniona była jadowitym humorem, którego nie zdołała ukryć. Ona ewidentnie była zła. Zazdrosna?

 Czy Betty Cooper była o mnie zazdrosna?

Niemożliwe.

 Zaczerwieniłem się po uszy, czując, że mam ochotę zapaść się pod ziemię. Faktycznie, Toni lubiła rozrzucać ubrania i miała tendencję do zostawiania ich tam, gdzie akurat zaczęliśmy się całować, ale nie sądziłem, że ktoś może to zauważyć. No nic, widocznie dziewczyny są wyczulone na takie rzeczy, w zasadzie mogłem mieć pretensje tylko do siebie.

 Muszę przyznać, ludzka twarz Betty, była całkiem znośna. Miała błyskotliwy, sarkastyczny humor, który jak najbardziej mi odpowiadał. Ciągle mi docinała, ale nie było to nic nienormalnego. Ot zwykłe uszczypliwości. To, że szkolna Elizabeth Cooper, a ta, z którą ja współpracowałem to były dwie różne kobiety, stało się dość szybko oczywiste, a ja znów musiałem przyznać rację Kevinowi, który poinformował mnie, że tak jest, z wyprzedzeniem. Nie chciałem mu wierzyć, ale szybko się do tego przekonałem.

- To tutaj - mruknęła - Brakuje tylko napisu " Porzućcie nadzieję, którzy tu wchodzicie", co?

- Wydaje mi się - odparłem, stając obok niej -  że Ci, którzy tu wchodzą mają już wyjebane.

 Staliśmy przed żelaznymi, ciężkimi drzwiami w podziemiach szpitala, tam, gdzie składowało się trupy, które czekały na sekcję zwłok. Moje nozdrza uderzył zapach nieznanych mi substancji, który przeciskał się, przez potężne drzwi. Zapukałem w nie, odrobinę głośniej niż planowałem, a huk poniósł się echem po całym korytarz.u. Puste ściany odbijały go i powielały, już po chwili odniosłem wrażenie, że to czyjeś ciężkie, wzmocnione buty zbliżają się do nas. Do nas, bo byliśmy tutaj sami. Nigdzie nie było włącznika światła, zapewne koroner lubił ciemności. Mrok rozjaśniały tylko podświetlane tabliczki, które informowały, w którym kierunku należy iść by dojść do wyjścia ewakuacyjnego. Czułem się jak w jakimś horrorze, a to miał byc dopiero początek.

 Drzwi otworzyły się z przeciągłym skrzypnięciem, które sprawiło, że z Betty skrzywiliśmy się, a w nich pojawił się człowiek, który w niczym człowieka nie przypominał. Wyglądał jak sęp. Miał długim, haczykowaty nos, ziemistą, niezdrową cerę, której zdecydowanie brakowało światła, puste, blade oczy i rzadkie słomiane włosy. Skóra zwisała na nim nieszczęśliwie. Był przeraźliwie chudy i wysoki.

 Z kim przystajesz takim się stajesz, co?

 Betty chyba myślała podobnie, ponieważ skuliła się delikatnie, tracąc na chwilę pewność siebie. Puste spojrzenie koronera przejechało po nas, lustrując nasze sylwetki, zupełnie jak ciała, które zazwyczaj lądowały na jego stole. Ręka Betty, niemal machinalnie wślizgnęła się do mojej, co przyprawiło mnie o zawrót głowy.

 Trzymała mnie za rękę.

- W czym mogę pomóc?

  Jego głos był chrapliwy i niski, zupełnie jakby nie przywykł do rozmów, a jedynie do szeptów, które wymieniał sam ze sobą.

-  Dobry wieczór - przywitała się Betty, ściskając mocniej moją dłoń - Jestem córką Alice Cooper, znamy się.

 Mężczyzna chwilę pomyślał, a potem przesunął się, wpuszczając nas do środka. Przechodząc obok niego, poczułem jego oddech na swoim karku. Jak wampir, który węszy krew swej nowej ofiary.

- Czuję papierosy - wymruczał.

 Betty spojrzała na mnie z rządzą mordu w oczach, ale ja tylko wzruszyłem ramionami.

- To naturalne feromony, nic nie poradzę.  Niektórym się podobają.

 Koroner zazgrzytał zębami i zwrócił swoją uwagę na blondynkę, uwalniając mnie spod swojego karcącego spojrzenia. Betty właśnie tłumaczyła mu, że nie chodzi o żadną nową sprawę, a jedynie o stare akta, a ja postanowiłem przyjrzeć się lepiej temu gabinetowi. Na samym środku stał stół, na którym wykonywane były sekcje. Oczywiście, był umyty, ale mimo to można było dostrzec na nim ślady krwi. Ponadto było tutaj kilka szafek, w tych otwartych, zdołałem dostrzec jakieś słoiki z nieznanymi mi cieczami i kilka przyrządów, które wyglądały przerażająco. Rozpoznałem piłę do kości, ostre jak brzytwa skalpele i szczypce. Oparłem się o krzesło i nachyliłem nad biurkiem, korzystając z okazji, że Betty zagaduje mężczyznę. Kilka papierów, formularzy, zeszłotygodniowy Playboy, kilka zużytych chusteczek, na których widok uśmiechnąłem się szyderczo. Nic ciekawego. Obrzydliwego, owszem, ale zdecydowanie nic ciekawego. Czasem samotność doskwiera, co?

- Akta Jasona Blossoma - wymruczał koroner - Do czego wam one?

- Powiedzmy, że chcemy porównać nasze informacje z opinią medyczną - odparła gładko Betty.

- Macie kasę?

 Słyszałem jak blondynka wypuszcza zdenerwowana powietrze. Z pewnością liczyła, że pójdzie jej łatwiej. Ja tymczasem zauważyłem coś czerwonego, co wystawało mężczyźnie z tylnej kieszeni fartucha. Zmrużyłem oczy i na palcach zacząłem się do niego zbliżać. Betty rzuciła mi niespokojne spojrzenie, ale zrozumiała, że musi grać na czas i odwracać uwagę tak długo, jak tylko się będzie dało. Moje dłonie zaczęły się pocić, ale musiałem zachować spokój i zimną krew. Jeden zły ruch i całe marzenia o śledztwie pójdą się jebać.

- Nie mam, ale pomyślałam, że ze względu na znajomość z moją matką, a także na to jak dużo już Pan od nas dostał, może będzie się dało zrobić jakiś wyjątek? - uśmiechnęła się słodko i zatrzepotała rzęsami. Byłem pod wrażeniem, potrafiła opanować wstręt i strach - Jestem pewna, że jeśli szepnęłabym słówko mojej mamie, to następnym razem dostałby Pan więcej pieniędzy.

 Mężczyzna oddychał szybko i ciężko, wlepiając gały w Betty. Miałem ochotę go zamordować, wyglądał jak kompletny oblech i zboczeniec, a z tym jak wpatrywał się w blondynkę nie było nawet krztyny dyskrecji. Oczywiście, Playboy świadczył jasno, na jakich częściach jej ciała skupiał się mężczyzna. Betty również to dostrzegła i delikatnie zakryła dekolt, rzucając mi błagalne spojrzenie. Wyciągnąłem trzęsącą się dłoń i chwyciłem wystające opakowanie, które następnie szybko schowałem do kieszeni kurtki. Na całe szczęście, koroner był zbyt zajęty obserwowaniem unoszącej się klatki piersiowej Betty, żeby zauważyć, że jakiś obcy facet zakrada się do niego od tyłu.

- Może, gdybyś była milsza, a Twój kolega, zostawiłby nas - koroner oblizał wargi - Może wtedy...

- To nie wchodzi w grę - odparła szorstko Betty - Pieniądze, to moja oferta.

 Zacisnąłem rękę na nożu, który trzymałem w kieszeni, czując jak zbiera się we mnie złość. Z nożem się nie rozstawałem, tak samo jak z kurtką. Te symbole Serpents stały się dla mnie cholernie ważne. Wywalczyłem je, okupiłem krwią i łzami. Zawsze były ze mną.

 Koroner zmrużył oczy.

- Nie pokażę wam ich. Te akta są ściśle tajne, pewna osoba, która dostarcza mi... materiały i lekarstwa, bardzo wyraźnie zaznaczyła, że nie życzy sobie rozpowszechniania tych akt. No, chyba, że zdecydowałabyś się przemyśleć moją wcześniejszą propozycję...

- Myślę, że to Ty powinieneś to przemyśleć - zaśmiała się cicho Betty - Pamięta Pan, że nie jestem tutaj sama? Mój chłopak, który stoi za Panem, nie tylko wygląda groźnie i seksowie, może mi pan wierzyć, że taki jest. Propozycja seksu w zamian za akta sprawiła, że zacisnął pięści i zmarszczył brwi, a tak robi zawsze, gdy się denerwuje. Jest Pan pewien swoich słów? Juggie, kochanie?

  Potrzebowałem kilku sekund, żeby otrząsnąć się z szoku, w który wprowadziło mnie połączenie słów "groźny i seksowny". Możecie nazwać mnie kretynem, ale przysięgam, że Betty ma zupełnie inny głos, gdy kłamie!

Mężczyzna odwrócił się gwałtownie i zmierzył mnie wzrokiem. Wyciągnąłem od niechcenia nóż i zacząłem czyścić sobie paznokcie, uśmiechając się przy tym kpiąco. Koroner wykrzywił ręce, przyglądał mi się jakby miarkując, czy jest w stanie dać mi radę. Pokręciłem głową.

- Nie radzę - mruknąłem.

- Posłuchajcie - mężczyzna uderzył w pojednawczy ton - Nie mogę wam wydać tych akt. Naprawdę, straciłbym ważnego dostawcę, rozumiecie? Mogę wam jedynie pozwolić zrobić zdjęcia, ale musielibyście przyrzec, że zapomnicie o mnie i już nigdy tutaj nie przyjdziecie. Jasne?

- Wiedziałam, że się dogadamy - uśmiechnęła się Betty.

  Koroner zaklął pod nosem i podszedł do szafki, by wyciągnąć teczkę z aktami. Wertował, szukał, a w tym czasie pojawiła się przy mnie Betty, która obdarzyła mnie szybkim uściskiem. Zawsze tak robiła, gdy coś jej się udało, gdy zrobiliśmy postęp. To było niesamowite, w jednej chwili manipulowała i groziła mężczyźnie, a w następnej skakała z radości jak mała dziewczynka. Kochałem te jej uściski, wydawała się wtedy taka szczęśliwa, beztroska, radosna, że pokonała jakąś trudność.

Urocze.

Urocze?

- Robimy zdjęcia i wynosimy się - szepnęła, muskając wargami moje ucho - Zaczynam mieć ciarki.

- Chcesz kurtkę?

- Mam już jedną Twoją kurtkę na sobie. Moja matka dostała by apopleksji jakby zobaczyła mnie w kurtce Serpents.

- Jest aż taka zła?

 Naszą rozmowę przerwał koroner, który rzucił na stół kremową teczkę. On chyba też chciał się nas już pozbyć, bo spojrzał na nas ponaglająco. Betty wyjęła telefon, otworzyła kartotekę i porobiła zdjęcia. Musiała użyć lampy, więc przy każdym błysku koroner krzywił się, zupełnie jak wampir. Nie przywykł do widoku światła. Nie dziwiłem mu się, jeśli o mnie chodzi, to cały dzień mógłby składać się z nocy.

 Dziewczyna zamknęła teczkę i kiwnęła do mnie na znak, że opuszczamy to pomieszczenie. Naciągnąłem czapkę i wyszedłem z pomieszczenia czując ulgę. Zapach stęchlizny i chemikaliów przyprawił mnie o mdłości. Betty nie oglądała się za siebie, pędziła szybko, chcąc znaleźć się jak najdalej od zboczonego doktorka. Zapięła kurtkę i otworzyła drzwi, które wyprowadziły nas na zewnątrz. Zaczęło robić się ciemno, musiało być koło osiemnastej.

- Jest gorsza - odezwała się nagle.

- Co takiego?

 Betty spojrzała na mnie swoimi wielkimi oczyma, które były trochę wilgotne, ale to pewnie od wiejącego wiatru. Włożyła dłonie do kieszeni i wzięła głęboki oddech, jakby przygotowywała się do ważnego wyznania.

- Moja matka -przypomniała mi - Pytałeś mnie o nią. Jest gorsza niż myślisz, mój tata jest taki sam. To co ostatnio słyszałeś to była kłótnia, jedna z wielu. Wierz mi, ten dom to jest prawdziwe piekło, nie zdajesz sobie nawet sprawy. Oni są szaleni.

- Jak wszyscy rodzice - uśmiechnąłem się pocieszająco - Nie jesteś sama, Betty. Masz chłopaka, mnóstwo przyjaciół, jesteś bardzo silna.

- Chłopaka, tak - rzuciła mi krótkie spojrzenie - Powiedz mi, Jughead, co tak naprawdę myślisz o Archiem?

 Pokręciłem głową, nie wiedząc dokąd zmierza jej pytanie. Jeśli chciała dowiedzieć się, że go nienawidzę, żę zniszczył mi życie i spośród wszystkich dziewczyn, które mógł mieć, zechciał tę jedną, którą chciałem ja, to nie mogłem jej tego powiedzieć. Zbytnio zależało mi na jakimkolwiek kontakcie z nią, nie chciałem jej przestraszyć czy coś. Zapaliłem papierosa i skierowałem się do przodu, czując nerwowe spojrzenia, rzucane mi przez blondynkę. Ona oczekiwała na odpowiedź.

- Przecież wiesz, Betty - westchnąłem, wypuszczając dym - Nie chcę o tym mówić. Nie chcę ingerować w wasz związek w żaden sposób. Nie chcę Ci się skarżyć. Ostatecznie to Twój chłopak. Uważam, że zasługujesz na coś... na kogoś... lepszego.

 Betty znów pogrążyła się w ciszy. Pamiętałem naszą rozmowę z nad rzeki, w której wyznała mi, że Archie ją zdradza. Gdybym miał taką dziewczynę jak Betty, nawet bym na inne nie spojrzał. Cieszyłem się jednak i z tego, żę mogłem z nią porozmawiać. Nie prosiłem o nic więcej, mówiąc wprost, to więcej niż chciałem.

- Nie mam nikogo - szepnęła wreszcie - Wydaje Ci się, że ja nie wiem o tym wszystkim? Moja przyjaciółka gzi się z moim chłopakiem, a moi rodzice nienawidzą się i wyszli za siebie tylko dlatego, że się to opłacało. Czy uważasz, że to spełnienie moich marzeń? Nie mam nikogo, Jug.

 Betty była rozstrojona emocjonalnie, to wiedziałem już od dłuższego czasu. W jednej chwili potrafiła się śmiać, by w następnej zacząć płakać. Tak właśnie było tym razem. Zatrzęsła się cała, po czym szybko przylgnęła do mnie. Od tygodnia spotykałem się z nią niemal codziennie, więc nie zaskoczyło mnie to. Często miała takie ataki, zupełnie jakby potrzebowała czyjegoś ciepła i kontaktu, który nie był tylko powierzchowny i płytki.

 Blondynka żaliła mi się niemal każdego dnia, a ja zrozumiałem, co Kevin miał na myśli mówiąc, że jej życie to nie bajka. Miał rację, im lepiej poznawałem Betty, tym bardziej zaskoczony byłem tym, jak wiele musiała znieść i przeżyć. Miałem niejasne poczucie, żę to tylko wierzchołek góry lodowej.

 Przytuliłem ją szybko do siebie i położyłem swoją szczękę na czubku jej głowy. Nie pospieszałem jej, pozwoliłem jej przytulać się do mnie tyle ile tylko chciała. Nie ukrywam, czułem się wspaniale, jej ramiona były miejscem, w którym chciałbym umrzeć.

 Czy powinienem tak myśleć, mając dziewczynę?

- Dzięki - szepnęła i odsunęła się ode mnie.

- Nie ma za co - uśmiechnąłem się - Już drugi raz nazwałaś mnie swoim chłopakiem, chyba muszę mieć jakieś obowiązki, co?

- Aż tak ciężko sobie wyobrazić związek ze mną? - parsknęła i otarła łzy - Co?

- Zdziwiłabyś się z jaką łatwością mi to przychodzi.

 Powiedziałem te słowa, nim zdążyłem ugryźć się w język, a reakcja blondynki była natychmiastowa. Przechyliła z zainteresowaniem głowę, wbijając we mnie wzrok, a ja nagle zainteresowałem się płytkami pod moimi nogami. Oczywiście, nie muszę dodawać, że byłem cały czerwony, co?

 Spodziewałem się uderzenia w twarz, ale Betty tylko się uśmiechała i to bardzo szeroko. Zauważyła chyba jednak moje zakłopotanie i zmieniła temat, rzucając mi spojrzenie " wrócimy do tego".

- Znalazłeś coś ciekawego w tym gabinecie? -- zapytała.

- Poza lepkimi chusteczkami i playboyem? W zasadzie to tak. Powinno Cię to zaciekawić, miał to w kieszeni.

 Wyciągnąłem czerwone opakowanie, na widok którego dziewczyna zrobiła wielkie oczy. Dotknęła go  i obejrzała dokładnie.

- Czyli doktorek jest nie tylko zboczeńcem, ale też narkomanem. Jingle jangle. To pewnie te materiały, o których mówił - zaczęła się rozkręcać - Myślisz, że producent tych dragów ma coś wspólnego ze śmiercią Jasona?

- Nie można tego wykluczyć. Z całą pewnością ma jakiś związek z zatajeniem informacji, sama przecież słyszałaś.

 Blondynka skierowała swoje kroki przed siebie pogrążając się w swoich własnych myślach. Lubiłem patrzyć jak myśli. Zdawała się wtedy tracić wszystkie połączenia ze światem zewnętrznym, zamykała się w swoim własnym wąskim światku, który stanowił dla niej azyl.

- Musimy znaleźć tego gościa od Jingle Jangle. Myslisz, że Serpents...

- Nie - uciąłem - Nienawidzą dragów, brzydzą się nimi. Mój tata zrobił to bo musiał, ale Serpents nigdy nie będą zajmować się dilerką. Mogę jednak popytać, czy nie wiedzą nic o tym.

- Byłoby fanie - mruknęła.

 Dochodziliśmy już do mojej przyczepy. Nie odprowadzałem Betty, Archie mieszkał na przeciwko, a my nie chcieliśmy, żeby nasza współpraca wyszła na jaw. Zaczynałem ufać Betty, naprawdę dobrze nam się pracowało, ale nieustannie odnosiłem wrażenie, że chce mi o czymś powiedzieć, ale nie wie jak. Ilekroć wydawało się, że już wreszcie wyrzuci to z siebie, tylekroć zaciskała zęby i nabierała wody w usta.

- Dobry z nas duet - zagadała, patrząc na mnie.

- Tak, szczególnie, gdy straszysz mną ludzi - zakpiłem - Świetny ruch.

- Żebyś wiedział! - zaperzyła się - Podziałał. To nie moja wina, że w tej kurtce, ubrany cały na czarno, wyglądasz jak morderca. Typowy Bad Boy ze szkoły średniej, cichy i mroczny. Idealny materiał na mokry sen licealistek i postrach lekarzy.

- Spadaj - zaśmiałem się - Ja przynajmniej nie hipnotyzuje ich cyckami.

- Bo ich nie masz, matole.

 Podeszła do mnie i uściskała mnie kolejny raz, po czym stanęła na palcach i spojrzała mi w oczy. Była tak blisko, niemal stykaliśmy się nosami. Patrzyła na mnie, jakby zaciekawiona, czy coś zrobię, ale ja tylko odwzajemniłem spojrzenie. Cały czas byłem czerwony, co wywołało u niej uśmiech.

- Słodki jesteś - zachichotała.

- Już nie groźny i seksowny? - uniosłem brwi.

- To się nie wyklucza, Juggie. Zdecydowanie się nie wyklucza.

 Zaśmiała się i pomachała mi na odchodne, obiecując, że przeanalizuje zdjęcia akt i wyśle mi opinie. Zasalutowałem jej, wszedłem do przyczepy i momentalnie rzuciłem się do komputera, by napisać kolejny rozdział. Zapaliłem papierosa i poczułem się dobrze.

 Po prostu dobrze.

 ***


" Primum non nocere", po pierwsze nie szkodzić, zasada, której przestrzegać muszą wszyscy lekarze, wszyscy medycy. Przysięga Hipokratesa, które po nim powtarzają niezliczone zastępy młodych lekarzy, obiecując, że swoje życie podporządkują jednej misji - ratowaniu życia. Koronerów również ta przysięga dotyczyła. Nie, nie w sensie dosłownym i stricte tego słowa znaczeniu. Formą ratowania życia jest również zapobieganie śmierci i możliwości zgonów. Nasz koroner szkodził. Być może chciał tylko spokoju, swobodnego dostępu do narkotyku, który zawładnął całkowicie jego umysłem, być może chronił swojego przyjaciela, być może miał inne racjonalne powody, by nie ukazywać prawdy, która była zapisana w jego aktach.


Dlaczego ktoś, kto ślubował nie szkodzić, ukrywa dowody, w sprawie morderstwa? To on, jako wykształcony lekarz, strażnik nauki i rozumu powinien zrobić cokolwiek, by to śledztwo ruszyło, a tymczasem zwyczajnie schował głowę w piasek. Nie tylko zło szkodzi, bycie obojętnym również, ponieważ czasem trzeba podnieść krzyk, zawalczyć, wykazać sprzeciw wobec otaczającego nas porządku, który z porządkiem nie miał absolutnie nic wspólnego. Tym kimś miałem być ja i Betty Cooper. Prawda, która została odkryta przez skalpel koronera, miała okazać się jednak mroczniejsza niż się wydawało... "

- Dlaczego zawsze piszesz po seksie?

Toni, która przytulała się do mojej piersi zerknęła ciekawie na tekst, który wklepywałem w laptopa. Czekałem na telefon od Betty, która od dwóch dni walczyła dzielnie z kartoteką sekcyjną Jasona. Nawet zaoferowałem jej pomoc, ale stwierdziła, że tylko bym jej przeszkadzał, tak więc pozostawało mi tylko pisać i domyślać się tego co miało nadejść. Pisałem, bo już nie mogłem wytrzymać, co chyba zauważyła moja dziewczyna, ponieważ przytuliła się do mnie ciaśniej.

- Ty się zajęłaś moim ciałem - mruknąłem, całując ją w czubek głowy - Umysłem muszę zająć się sam.

- Betty Cooper - przeczytała Toni - To ta blondynka, o której opowiadał Fangs?

- Ta sama - przytaknąłem

- Czy nie mówiłeś kiedyś, że jej nienawidzisz? - zapytała, obserwując mnie bacznie - Nie pytam z zazdrości, nie uśmiechaj się głupkowato. Żadna Barbie mi Ciebie nie zabierze. Zwyczajnie to ciekawe. Dalej się głupkowato uśmiechasz, myślisz, że powinnam być zazdrosna? Ciekawe.

Odłożyłem laptopa i wstałem, naciągając na siebie spodnie. Za chwilę mieli tutaj być Sweet Pea i Fangs, których zaprosiłem. Chciałem dowiedzieć się czegoś o tych narkotykach, które zażywał koroner. Jeśli był chociaż cień szansy, że będą one miały coś wspólnego ze śmiercią Jasona, to musiałem zareagować. Na całe szczęście, jutrzejszy dzień w szkole będzie krótszy, babka od matmy, która za punkt honoru obrała sobie upokorzenie mnie, zachorowała.

Ojoj. Jaka szkoda.

- Ciekawe, fakt - odparłem - Sam nie jestem w stanie powiedzieć jaka jest nasza relacja. Przeprosiła mnie, a ja wybaczyłem, no ale przebaczyć, a zapomnieć, to spora różnica. Raczej nie musisz być zazdrosna, ma chłopaka.

- Skoro tak mówisz - zaśmiała się cicho Toni, naciągając moją koszulkę - Pamiętaj, tylko winny się tłumaczy.

Cmoknęła mnie w policzek i weszła do łazienki, zapewne po to by się uczesać. Cieszyłem się, że nie muszę aż tak wielkiej wagi przykładać do moich włosów, jak ona. Zwyczajnie naciągnąłem czapkę. Czy ja się tłumaczyłem? Czy powinienem? Starałem się uspokoić Toni, czy coś sobie wmówić?

Przetarłem oczy dłonią, starając się o tym zapomnieć. Po chwili, usłyszałem dźwięki dwóch motocykli, które zaparkowały przed moimi drzwiami, więc poszedłem je otworzyć. Gdy tylko lekko je uchyliłem, przeraźliwy chłód wdarł się do wnętrza, powodując gęsią skórkę na moich rękach. U mnie było ciepło, zainwestowałem w małą farelkę, która zaopatrywała w ciepło całą przestrzeń mojej przyczepy.

Dwa typy w kominiarkach motocyklowych i skórzanych kurtkach wpakowały się do mnie i zdjęły zabłocone buty, wypuszczając z ust parę. Po ściągnięciu kominiarek ukazały mi się ich zaczerwienione policzki i załzawione oczy, pomyślałem, że jak tak dalej pójdzie to jeszcze w listopadzie spadnie śnieg.

Sweet Pea przybił mi piątkę, a Fangs z uśmiechem podał dłoń. Moi dwaj najlepsi przyjaciele, cieszyłem się, że byli ze mną. Jasne, Toni to zupełnie inna kategoria, kochałem ją, ale Ci dwaj zaskarbili sobie moje specyficzne uczucie, uczucie, którego żadna kobieta nie zrozumie.

Męska przyjaźń, to często szorstka, wymagająca, pełna poświęceń, ale też najpiękniejsza rzecz, jaka może być na tym świecie. Nie musieliśmy się wcale często widywać, mogliśmy się nie kontaktować ze sobą przez naprawdę długi okres czasu, ale jak tylko jeden z nas zadzwoni po pomoc, to zostawimy wszystko i wyjdziemy nawet w środku nocy.

Nigdy nie sądziłem, że po niecałym miesiącu znajomości będę mógł kogoś nazwać bratem. Ich nazywałem. To byli moi bracia, na których mogłem liczyć. Oni traktowali mnie w ten sam sposób.

- Gdzie nasza perfekcyjna pani domu? -odezwał się Sweet Pea - Wkłada papiloty i wałki do włosów?

- Ja Ci zaraz powkładam wałki, kretynie - warknęła Toni, która pojawiła się przed nami - Hejka, Fangs.

- Koszulka Jonesa wygląda na Tobie lepiej niż na nim - zaśmiał się chłopak w odpowiedzi - Dobrze Cię widzieć, Topaz.

Usiedliśmy razem przy wąskim stoliku i zaczęliśmy rozmawiać. Widywaliśmy się ostatnio coraz rzadziej, chłopaki mieli jakieś obowiązki, które zlecił im Tall Boy i wydawali się z tego powodu bardzo niezadowoleni, ale gdy spytałem o co chodzi, odparli tylko, że dowiem się w swoim czasie. Toni również wydawała się zaniepokojona ich zachowaniem, ale robiła dobrą minę do złej gry.

Siedzieliśmy już godzinę, gadając, śmiejąc się i żartując z siebie nawzajem. Szukałem odpowiedniego momentu by zapytać o narkotyki, wiedząc, że jeśli ktoś coś będzie o nich wiedział, to tylko oni. Nie dlatego, że brali, o to ich nie podejrzewałem. Wychowali się jednak w South Side, znali to miejsce jak własną kieszeń, a przecież to tam kwitnął rynek narkotykowy, to tam musiało być laboratorium, gdzie je produkowali.

- Mogę zadać wam pytanie? - odezwałem się wreszcie - Wiecie coś o Jingle Jangle?

Cień zapadł na ich twarzach, dobry nastrój wyleciał jak powietrze z przekłutego balonika, a ja poczułem się trochę winny. Zaprzepaściłem atmosferę naszego spotkania po to, by osiągnąć cel, ale nie było innego wyjścia. Czasem trzeba było coś poświęcić, Betty poświęcała, więc ja też musiałem. Na samą myśl o blondynce uśmiech wpełzł na moją twarz.

Wszystkie spojrzenia skoncentrowały się na mnie, a ja stwierdziłem z niejakim zadowoleniem, że patrzą na mnie gotowi na odpowiedź, lekko przestraszeni.

Przestraszeni?

Wyrzuciłem na środek stołu czerwony papierek, opakowanie po narkotyku, który trzymał w szponach połowę miasta. Popatrzyłem w oczy każdemu z nich. Fangs wbił wzrok w leżącą pustą folię, Sweet Pea kurczowo wpatrywał się w Toni, dając jej znak, że to ona powinna przemówić.

- Skąd to masz, Jug?

- Od Koronera, miał to w kieszeni. O co z tym chodzi?

- To nie my - odchrząknął Sweet Pea -Nie babramy się w narkotyki. To działka Ghoulies, to oni bawią się w to gówno. My tylko...

- Tylko co? - warknąłem, czując, że ogarnia mnie złość - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że zaczęliśmy je rozprowadzać. Powiedzcie, że nie o to chodzi.

- My tylko wykonujemy rozkazy, Jughead - przypomniał Fangs, odzywając się wreszcie - Kiedyś to było nie do pomyślenia, Twój ojciec nigdy by się na to nie zgodził. Sam to robił, ale nigdy nie wmieszałby w to dziadostwo Serpents. Odkąd poszedł siedzieć wiele się zmieniło. Zaczęliśmy tracić członków, niektórzy odeszli do Ghoulies, nie wiedzieli co mają ze sobą zrobić. FP nas trzymał, prowadził, byliśmy gangiem, ale mieliśmy swoje zasady, nie byliśmy źli...

- Właśnie - przerwała mu Toni - Nie byliśmy, teraz jesteśmy. Nie patrz tak, Jug, nie mieliśmy wyjścia. Mieliśmy dwie opcje, zgodzić się albo zrzucić skórę. Nam też się to nie podoba, ale nikt nie zaryzykuje wyrzucenia, nikt się nie sprzeciwi. Tall Boy to karierowicz, liczy się dla niego kasa i władza, nie ma względu na ludzi. Nie porywa ludzi swoją postawą, idą za nim, bo muszą.

Bez słowa wstałem, czując, że krew buzuje mi w uszach, jescze nigdy nie byłem tak wściekły. Misje chłopaków, nagłe pogorszenie się reputacji gangu, to wszystko zaczęło się układać. Założyłem kurtkę i wściekle chwyciłem za kask. Mój ojciec robił wszystko, żeby nie wplątać Serpents w dilerkę, a gdy poszedł siedzieć, Tall Boy momentalnie zrujnował to co Tata budował przez lata! Poczułem nienawiść i wściekłość.

- Zabiję skurwiela.

Sweet Pea podszedł i chwycił mnie za ramię. Wiedziałem, że mi współczuł, znał moją historię, a ja wiedziałem, że jego ojciec również siedzi za handel. Zapewne dla niego też to było trudne, on też nienawidził narkotyków, a musiał je rozdawać, ryzykując przy tym wszystko. Moje ramiona lekko opadły, rozumiałem co chce mi powiedzieć. On też chciał się zemścić, ale trzeba to było zaplanować. Zdjąłem kurtkę i rzuciłem kask, czując się okropnie. Chciałem coś zrobić, a nie mogłem.

- Usiądź, Jug - delikatny głos Toni przebił się do mojej świadomości - Nam też się to nie podoba, wielu członkom Serpents także, ale nikt nie zaryzykuje, Boją się, nikt nie podniesie głosu.

- Ja podniosę - warknąłem opierając ręce o stół - To dla mnie osobista sprawa. Złota zasada mojego ojca, węże nie mają nic wspólnego z dragami, została złamana. Sami mnie o niej uczyliście! Nienawidziliśmy się z Ghoulies, walczyliśmy z nimi, a teraz nagle mamy wspólny biznes? To jest do chuja nie podobne.

- Co zamierzasz, stary? - rzucił Fangs, wbijając we mnie wzrok - Co zrobisz? Dasz w pysk Tall Boy'owi? Chciałbym to zobaczyć, ale to nie rozwiąże naszego problemu.

Zacisnąłem pięści, oczywiście miał rację. Nie miałem żadnych atutów, zbyt krótki staż w gangu, o wielu sprawach jeszcze nie wiedziałem, nie mogłem tak po prostu wymagać od węży, by przestali dilować. Zapewne z tego czerpali pieniądze, zapewne wielu z nich na tym opierało rodziny. Jeśli chciałem, by z tm zerwali musiałem zaoferować im coś więcej, coś za czym mogliby pójść. W mojej głowie zaczął rodzić się pewien pomysł. Szalony, ale to była jedyna okazja.

- Mam pewien plan. Będę potrzebował waszej pomocy - uśmiechnąłem się szyderczo - Czysto hipotetycznie, czy gdyby ktoś o nazwisku Jones, sprzeciwił się takiej działalności, to czy Serpents pójdą za nim? Uwierzą mu? Bo tak się składa, że znam jednego FP Jonesa, który mógłby się sprzeciwić.

Nasze spojrzenia spotkały się, Toni zachichotała, Fangs uśmiechnął się, rozumiejąc co miałem na myśli, a Sweet Pea wyrzucił w górę ręce i ryknął zwycięsko.

- Pójdą - zapewniła mnie Toni, całując mnie delikatnie - Zajmij się Tall Boyem. Węże zostaw nam.

***

Elizabeth POV

Zaciągnęłam zasłony w oknach, chcąc odciąć się od całego świata. Takie wieczory jak ten lubiłam najbardziej, rodzice całe popołudnie kłócili się, tylko po to, by teraz razem wyjść na jakąś arcyważną kolację z Panią McCoy. To była dla mnie świetna okazja, by poświęcić więcej czasu kartotece Jasona, którą musiałam ukrywać. Strach pomyśleć co by się stało, gdyby wpadła w ręce mojej matki, wolałam nawet nie myśleć o piekle, które by się rozegrało.

Zignorowanie ich zakazu? To poważny błąd. Współpraca z Jugheadem Jonesem? To już błąd niewybaczalny, rodzice jasno dali mi do zrozumienia, że skoro muszę wykonać z nim ten projekt, to mamy się spotykać gdzie chcemy, byle nie w naszym domu. Nie chcieli mieć z nim nic wspólnego, nie chcieli by padło chociażby podejrzenie, że ich córka się z nim spotyka. Typowe.

Tymczasem ja muszę przyznać, że czas, który spędzałam z czarnowłosym chłopakiem, stał się moim ulubionym czasem. Czasem, w którym mogłam odpocząć, pozwolić sobie na bycie sobą, bo Jughead nie dbał o żadne pozory. Zawsze był sobą, mówił co myśli, nie uśmiechał się, jeśli nie miał na to ochoty i tego oczekiwał od ludzi.

Autentyczności.

Tak więc byłam przy nim sobą i bardzo mi to odpowiadało. Wyciągnęłam z biurka zdjęcia akt, które sobie wydrukowałam. Byłam bardzo staromodna, wygodniej pracowało mi sie na papierze niż na komputerze czy telefonie. Usiadłam i upiłam łyk capuchino orzechowego, które sobie zrobiłam i przyglądnęłam się kartkom.

- Przyczyną śmierci postrzelenie - przeczytałam - Na przegubach i dłoni ślady sznurów, siniaki na całym ciele, świadczące o pobiciu, brak paznokci, morderca prawdopodobnie go ich pozbawił...

Na pierwszy plan wysuwał się obraz makabrycznej zbrodni, a nie zwykłego postrzelenia. Wyniki sekcji jasno wskazywały, że nim Jason został zastrzelony ktoś znęcał się nad nim przez dwa tygodnie. DWA TYGODNIE! Następnym punktem raportu były opisy obrażeń wewnętrznych, będących efektami pobicia, połamane żebra itp.

- Ciało wyłowiono z rzeki - kontynuowałam - Prawdopodobnie znajdowało się w niej kilka godzin, co ciekawe fioletowe wypukłości świadczą o tym, że było wcześniej przetrzymywane w niskiej temperaturze, a dopiero później się go pozbyto.

Mruknęłam z zaciekawieniem. Na pozór zwykłe morderstwo, a teraz okazuje się, że sprawa była tak skomplikowana i zagmatwana, że nawet się tego nie spodziewałam! Przeczesałam dłonią włosy i zapaliłam małą lampkę, czując nagłą potrzebę światła w pokoju. Odsłoniłam zasłony, patrząc przez okno. Sama nie wiem dlaczego to zrobiłam, poczułam nagłą potrzebę. Zwykła, stara, nudna Elm Street, w której od lat nic się nie zmieniało. Idealnie przycięte trawniki, zadbane żywopłoty, umyte samochody i wiecznie uśmiechnięci sąsiedzi. Spojrzałam w okno Archiego, który właśnie zaciekle uderzał w worek treningowy, wyrzucając z siebie całą frustrację.

Taki odważny, a bał się powiedzieć komukolwiek, że chce tworzyć muzykę. Potajemnie brzdąkał na gitarze i pisał piosenki, chodząc na prywatne lekcje do nauczycielki muzyki, Panny Grundy, wysokiej, ładnej brunetki, która zaczęła uczyć w tym roku. Jeśli wierzyć plotkom, Archie miał z nią romans. Nie wiem kto taką plotkę rozpuścił, ale nie miałam powodów by w nią nie wierzyć. Znałam swojego chłopaka, jeśli nauczycielka była młoda, atrakcyjna i chętna, to dlaczego miałby nie skorzystać z okazji?

Tylu świetnych ludzi umarło na HiV, Freddy Mercury, chociażby, a temu rudowłosemu Casanovie, ciągle udawało się tego uniknąć.

 Dodatkowo wciąż miałam w pamięci tą dziwną scenę, którą odegrał z DIltonem. Coś ewidentnie ukrywali, a ja musiałam dowiedzieć się co to takiego było. JJ. Z czymś mi się to kojarzyło, to zupełnie tak, jakbym rozwiązanie miała pod nosem!

- Chyba czas odwiedzić Veronicę.

Zasłoniłam okno i wróciłam do pracy, spoglądając ostatnią wydrukowaną kartkę. Zostało na niej zapisane tylko sześć słów, które sprawiły, że poczułam gęsią skórkę na plecach. We wszystkich swoich ruchach morderca Jasona posuwał się racjonalnie i logicznie. Chciał zadać ból, przeczekać nawałnicę poszukiwań ciała, dlatego je zamroził, a potem wypuścił, gdy wszystko się już wyjaśniło. Jednak sześć ostatnich słów nie było logiczne, one nie miały z logiką nic wspólnego.

- Ofiara przed śmiercią została pozbawiona włosów.

Dołączone zostało zdjęcie ciała, tuż przed pokrojeniem. Na środku bladej i posiniaczonej twarzy Jasona ziała czerwona dziura, po ranie postrzałowej, z której zabójca wyjął pocisk. Głowa, na której zawsze paliły się rude, gęste włosy, była teraz łysa.

Chwyciłam telefon i wybrałam numer do Jugheada, musiałam się tym z kimś podzielić tym odkryciem.

- Jug - odezwałam się słysząc ciche halo, w słuchawce - Musimy porozmawiać. Zaciekawi Cię to.




__________

__________

Heeej! To będzie trochę dłuższe, ale muszę podjąć te kroki.

 Schodzimy do jednego rozdziału na tydzień, mam sporo nauki, do tego dochodzą jeszcze sprawy, które robię dla Was, czyli redagowanie i pisanie nowych rozdziałów. To wszystko zajmuje bardzo dużo czasu i w efekcie muszę podjąć te kroki.

 Od dziś, do momentu, w którym nie będę miała napisanych kilku rozdziałów do przodu, będę je publikowała w PONIEDZIAŁEK.

 Mam nadzieję, że zrozumiecie, przepraszam, ale naprawdę, nauczyciele skutecznie ograniczają mój czas. Wybaczycie?

 Dajcie znać co myślicie o tym rozdziale, trochę popchnęłam fabułę do przodu, bo ileż można pisać o Bughead, co nie? Jestem pewna, że tęskniliście za Toni xD

 W następnym rozdziale będzie... no, coś, na co długo czekaliście. Ktoś zgadnie?


 Dziś, środa, 13 maja, publikuję ten rozdział nadprogramowo, jutro już rozdziału nie będzie. Chciałam, by się wyróżniał.  Mam nadzieję, że zrozumiecie 🖤🖤🖤🖤

 Czekam na gwizdki i komentarze.


See Yea!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro