Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Florence

Rocznica jej śmierci to był dla mnie trudny dzień. Najtrudniejszy dzień w każdym roku od trzech lat.

Zawsze chodziłam w ten dzień na cmentarz, również dziś to zrobiłam, by położyć na jej grobie biały, wieczny znicz i maskotkę, którą bezczelni ludzie co raz kradli. Ja jednak co raz kupowałam jej inną i kładłam znów na grobie, by nie czuła się taka samotna.

Taka samotna jak ja.

Dziś usiadłam na ławce, która specjalnie została dla mnie postawiona przed jej grobem i przywitałam się.

-Cześć, słoneczko.

Przywitałam się jak co rano.

-Jestem pewna, że latasz tam na niebie dość szybko, bo moje serce codzień wali jak szalone- uśmiechnęłam się przez łzy. Było kiedyś takie japońskie powiedzenie, że dzieci, które poszły do nieba, latają by poczuli to ich rodzice. W sercu- Pusto tu bez ciebie, wiesz? Wiesz, bo ciągle ci to mówię.

Rozejrzałam się po jej grobie, po marmurze, po literkach i cyferkach wyżłobionych w kamieniu. Zawsze najmocniej bolało mnie patrzenie na te cyfry.

Dwa latka.

Miała zaledwie dwa latka.

Dwa szczęśliwe latka, jakie tylko mogłam jej dać. Wierzę, że były one szczęśliwe dla niej, bowiem dla mnie były niebem na ziemi, niekończącym się rajem, pełnym uśmiechu, miłości, szczęścia, śmiechu i gilgotek.

Niestety były to krótkie dwa latka. Trwały zaledwie do kilku tygodni po jej drugich urodzinach. Do momentu, kiedy pijany kierowca srebrnego Chevroleta Orlando uderzył w nią z takim pędem, że nie zdążyła zbiec z huśtawki zamontowanej przy domu i zarówno huśtawka, drzewo jak i Rosie, poważnie ucierpiały.

-Robiłam dziś porządki, wiesz? - uśmiechnęłam się-Znalazłam za kanapą jakieś ciastko, w tej dziurze, w której złamałyśmy panel i postawiłam kanapę, żeby nie było tego widać.

Śmiać mi się chciało. Naprawdę często śmiałam się wspominając ile szczęścia przynosiła mi ta mała, mądra, piękna, dwuletnia dziewczynka.

Nie powiedziałam już ani słowa głośno, rozmawiając z nią w myślach z zamkniętymi oczami, żeby nikt nas nie mógł podsłuchać.

*

-Pójdę już, Rosie. -szepnęłam, przytulając do siebie jeden z kwiatków, które leżały luzem na grobie Rosie-Następnym razem przyniosę Ci inne kwiatki, okej? - zapytałam zupełnie jakby miała mi odpowiedzieć.

Wstałam z ławki, która została moim stałym miejscem i ruszyłam w stronę wyjścia z cmentarza. Ruszyłam od razu w kierunku domu, byłam jak jakiś dzikus, który bał się świata, światła.. Ludzi... Bo ludzie byli podli. Byli naprawdę podli.

Skręciłam w ulicę prowadzącą do parku, lubiłam tamtędy wracać. Zwłaszcza o tej porze, gdy było jasno a wiosna była w pełni. Mijałam kilku ludzi siedzących na ławkach, kilkoro rodziców, którzy spacerowali z dzieckiem albo z psem i kilka par trzymających się za ręce.

To ostatnie obrzydzało mnie szczególnie. Nienawidzę par. Nienawidzę związków.

Myślałam, że moje życie nie może być już gorsze, że wszystko, co bolało tak cholernie, jest już za mną. Myliłam się jednak.

Patrzyłam w te krótko przycięte, ciemne włosy. W ten opalony kark. W te szerokie ramiona okryte ciemną koszulką, która odkrywała wytatuowane ręce. Gdy widziałam je po raz ostatni w 2019 roku, było na nich zaledwie parę pojedynczych tatuaży. Rick and Morty, kropka, damka czy malutka kierownica. Dziś jednak były prawie całe pokryte tuszem.

Harry bardzo zmienił się przez te prawie pięć lat. Co się dziwić, przecież to masa czasu. Masa czasu w którym się nie widzieliśmy, nie słyszeliśmy, nie minęliśmy na ulicy i nie przeprowadziliśmy rozmowy, którą powinniśmy przeprowadzić.

-Florence?

A teraz już było za późno.

Udawałam, że nie słyszę tego ciężkiego tonu. Udawałam, że nie skupiam się na nim i szłam dalej, udając, że mu się nie przypatrywałam.

-Florence! Hej! Co u ciebie!? - krzyknął, będąc już bliżej mnie. Kiedy był na tyle blisko, że słyszałam odgłos jego butów uderzających o chodnik, poczułam stres. Stanął przede mną.

-O. Hej, Harry-szepnęłam, udając zdziwienie. Na nic więcej nie mogłam się zdobyć, czując cisnące mi się do oczu łzy.-Nie zauważyłam cię. Przykro mi, ale trochę się śpieszę i...

-Daj spokój, Flo. Proszę, porozmawiajmy- mówił. -Nie widzieliśmy się.. Z pięć lat? Dobrze liczę?

-Tak. Chyba dobrze-mruknęłam, nie chcąc wyjść na wariatkę, że liczę każdy ten dzień.-Ale teraz muszę już iść, mam ważną sprawę do załatwienia. Przykro mi.

-Może spotkamy się na kawie? Pogadamy czy coś? -uśmiechnął się. Jego uśmiech był tak piękny, gdy działała w tym nawet szyja, na której rozciągnął się duży tatuaż z boku. - Jeśli nie chcesz to nie zmuszam, ale miło by było zobaczyć co u ciebie. Nalegam.

Nie. Zniknij z mojego życia, zupełnie tak jak zrobiłeś to pięć lat temu. Niech pochłoną cię czeluście piekieł, żebyś płakał z gorąca i z bólu tak samo jak ja.

-Jasne-rzekłam z lekkim uśmiechem.-Możemy się kiedyś spotkać. Ale naprawdę muszę już iść- odeszłam zanim Harry mógł wypowiedzieć słowo.

To za dużo. To za dużo, że wracając z cmentarza, po odwiedzeniu grobu malutkiej córeczki, muszę spotykać jeszcze jego. Tego, który pociął moje serce nożyczkami, zawalił mój świat i zdeptał całe ciało.

To cholernie za dużo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro