27. Opada Mgła

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- A więc... - Ginny zawahała się. - To ją kochasz...? Prawda...? I przez ten cały czas...?

Siedzieli na schodach Nory. Przez okno wpadały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Można też było dostrzec w dole pokonujących Lunę i wyciągniętego przez nią z łóżka Rona, którzy niby czegoś szukali, ale Harry nie był pewny, czy oni sami wiedzą czego. Z dołu dochodził szmer przyciszonej rozmowy państwa Weasley. Reszta domu jeszcze spała smacznie, wykorzystując ostatnie godziny przed śniadaniem. Może jeszcze tylko Hermiona była już na nogach, ale nawet jeśli, to nie dawała znaku życia. Prawdopodobnie w takim wypadku czytała, a w jej wykonaniu było to niemal równoznaczne z głębokim snem.

Harry pokiwał głową.

- Tak... - powiedział, nie do końca wiedząc, co robić. Nie był dobry w te uczuciowe klocki, oj, nie był.

Teraz Ginny przytaknęła powoli, ściągając usta.

- Rozumiem... - powiedziała. Potter uśmiechnął się niezręcznie.

- To... - zaczął, starając się ułożyć jak najodpowiedniejszą w tej sytuacji wypowiedź. - No cóż... Myślę, że powinniśmy zerwać... Tak to działa, prawda?

Dziewczyna pokiwała głową.

- Tak... - wyjąkała. Westchnęła i spojrzała na niego ze słabym uśmiechem. - Tak to działa.

Było im obojgu bardzo nieswojo. Rzadko czuli się aż tak niezręcznie w jakiejkolwiek sytuacji. Każde z nich opuściła nagle cała pewność siebie, jakby ktoś rzucił na nich klątwę "confundusa". Ginny klasnęła nagle w ręce i przeciągnęła się.

- No... Nic - powiedziała, wzruszając ramionami. - Dziękuję ci za ten wspaniały czas, który spędziliśmy razem i... Powodzenia na nowej drodze życia.

Harry uśmiechnął się lekko i niezręcznie.

- Dziękuję - wyjąkał. Kiwnęła mu głową. - A ty... Wiesz, jaka jest twoja? Nowa droga życia, w sensie?

Zastanowiła się, łapiąc się dłońmi za kolano i patrząc gdzieś w przestrzeń.

- Myślę... - powiedziała po chwili, huśtając się lekko w przód i w tył.- Myślę, że wiem... - Doszła już do siebie. Na jej twarz wrócił dawny wyluzowany wyraz. - Wiesz, chciałabym zawodowo zająć się Quidditchem. To był i jest mój chyba największy priorytet - zaśmiała się wesoło.

- Nie czujesz się... Um... Zraniona...? - Spojrzała na niego, marszcząc brwi. - Wiesz, tym przed chwilą.

- Szczerze? - Ginny potrząsnęła głową tak, że jej nieuczesane jeszcze, rude włosy zafalowały niczym płomienie. - Nie. Raczej czuję się wolna. Wiesz... Tyle było między nami... Wciąż musiałam się czymś martwić... A teraz w końcu wiem, na czym stoję. I myślę, że... - Zaczerwieniła się lekko. - Myślę, że znajdę miłość pewniejszą. A może i już znalazłam...

- To... To dobrze. - Harry uśmiechnął się. Z podwórza dobiegł melodyjny śmiech Luny. Ginny spojrzała za okno.

- Oni to tam się dobrze bawią - zauważyła wesoło.

- Oj tak - potwierdził Potter, również wyglądając za szybę. Ron wykonywał właśnie teatralny taniec z miotłą, a jego ukochana nie mogła przestać się śmiać. W tym momencie na cały dom i jakieś trzysta metrów poza nim, o ile nie cały świat, rozgrzmiał okrzyk pani Weasley "ŚNIADANIE!". Ron natychmiast puścił miotłę i rzucając coś żartobliwie zaczepnego do Luny popędził w stronę domu. Ona, nadal się śmiejąc, pofrunęła w jego ślady. Ginny znów spojrzała na Harry'ego.

- Idziemy? - spytała, uśmiechając się.

- Tak - zgodził się chłopak, nareszcie zupełnie się odprężając. Ostatnie ciężary, przygniatające jego serce do ziemi, właśnie zniknęły i Potter czuł się tak, jakby mógł latać bez miotły. Ba, gdyby nie głód, uniósłby się pewnie do samych siódmych niebios. Wszystko było nareszcie spokojne. Przejął stery. Teraz jego życie zależało tylko i wyłącznie od niego. No i od tego, czy Ron mu nie zje przypadkiem śniadania, jeśli dalej się tak będzie powoli wlókł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro