3. Pierwszy Rozbłysk Błyskawicy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wszystko było szarobure. Nawet śniadanie. Potrawy ustawione na stole Gryffindoru właściwie nie różniły się niczym od siebie. Smakowo również były tak samo mdły mdłe. Ginny zastanawiała się, czy czasami dyrektor jako mistrz eliksirów czasami nie każe im dodawać jakiegoś wywaru przygnębienia czy coś w ten deseń.

Bo i miny Gryfonów były jakieś poszarzałe. Jak na Dom Lwa wsztscy byli też cisi, niczym myszy pod miotłą. Nie było w nikim najmniejszej iskierki życia. Wszystko zamroczył cień Czarnego Pana.

Ginny chciało się wymiotować za każdym razem, gdy patrzyła na to wszystko. Ale nie zamierzała schylać głowy jak inni. Zginali karki tylko słabi, a ona do nich nie należała.

Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła zbliżającą się ku niej Lunę. Słodki uśmiech Lovegood lśnił wśród tej całej matowej szarości niczym małe słońce. Ginny spróbowała nadać swojej twarzy podobnego wyrazu, jefnak była na to już za blada.

- Witaj, Ginny - przywitała się swym melodyjnym głosem Luna, siadając obok przyjaciółki.

- Cześć, Lu - odpowiedziała Weasley, wsuwając do buzi jakąś papę imitującą chleb. - Jak się czujesz?

- A ty? - zatroskała się Lovegood. - Wyglądasz trochę, jakbyś miała zaraz zasłabnąć.

- To wina Zabiniego. - Wskazała szarą papką siedzącego przy stole Slytherinu chłopaka, który bezczelnie się w nią wgapiał. - Wygląda, jakby chciał mi przyłożyć.

- Jak dla mnie - odezwała się Luna po chwili wnikliwej obserwacji owego indywiduum. - Wygląda, jakby chciał do ciebie podejść, ale był na to zbyt dumny, więc tylko się ci przygląda.

- Masz rację - przyznała Ginny. - Przejęzyczyłam się po prostu. Chciałam powiedzieć, że wygląda tak, że nabiera mnie ochota mu przyłożyć.

- Aha... - Lovegood przytaknęła powoli. - Słuchaj, Ginny... - Jej różane usteczka ściągnęły się.

- Tak? Co się stało? - spytała Weasley szybko, bojąc się, czy aby ktoś nie zrobił czegoś jej przyjaciółce.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro