1. Pierwsza Kropla Deszczu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Początek tego roku szkolnego bardziej ponury być nie mógł. Nad Hogwartem zebrała się pokaźna liczba czarnych chmur podobnych olbrzymim dementorom, jakby chcąc wszystkim dobitnie pokazać, że teraz tutaj rządzili Śmierciożercy. Wszystko, co znalazło się w murach szkoły, zdawało się przybierać kolory czarno-szare. Niektórzy ludzie również. Właściwie większość. Tylko Luna wyróżniała się nadal jakimiś kolorami wśród tego ponurego otoczenia.

Mówiąc już kolorami, wyjąwszy pannę Lovegood, uczniowie dzielili się na tak zwanych od ich kolorystyki w cieniu: czarnych, szarych oraz nielicznych czarnych, którzy nazywali się białymi (na przykład do tej ostatniej grupy zaliczał się Neville). Cho Chang zdecydowanie należała do szarych. Nie wyróżniała się zbytnio ani dobrymi, ani złymi uczynkami. Sprzeciwiała się złu, to prawda, ale nie zwracano na nią zbytniej uwagi, gdyż nie miała tego, co posiadały Ginny czy Pansy - charyzmy. Straciła ją. Może by ją odzyskała, gdyby nie to, że po prostu nie miała już sił na to, by o jej powrót się postarać.

Wielu ludzi - z tych, których oczywiście interesowała Chang, a ostatnimi czasy taki przejaw stanowił coś więcej niż rzadkość - uważało, że jej czas burz skończył się wraz z szóstym rokiem w Hogwarcie, ale to nie do końca chodziło w parze z prawdą. W jej życiu parami raczej chodziły nieszczęścia. Przygnieciona wszystkim nadal nie mogła stanąć na nogi. Aż do tej chwili. Wstyd przyznać, że nie zdała egzaminów i musiała powtarzać rok, jednak to samo w sobie świadczyło o tym, w jakim była stanie. Wszystko wydarzyło się tak szybko i... Wszystko po prostu bolało. Popełniła serię błędów, ale jak najbardziej poniosła też ich konsekwencje.

Pierwszym i największym przestępstwem, za które potępiała się sama i wszyscy inni, było zakochanie się w Harry'm Jamesie Potterze, Chłopcu Który Przeżył, Wybrańcu. Ten związek nigdy nie miał szans. Zwłaszcza, że rozpoczęli go tak nagle.
Może ten ciężar, który przygniatał jej serce, wynikał z tego, że nie miała przyjaciół... Jak on. Ha, być może gdyby przyjaźniła się jak Granger z jakimś chłopakami, Harry by ją zrozumiał. Może zobaczyłby, że w związku obie strony powinny się angażować. Może dostrzegłby tę prawdę, że czas to miłość.

Znów jej myśli wracają do niego i znowu, i znowu, i znowu. Jej monologi wewnętrzne, których nikt nie słyszy, ciągle wracają do tematu jego. Może to dlatego, że na pierwszy rzut oka widać, jak ciemnym i strasznym miejscem jest Hogwart bez niego...?

Wracając, nie miała komu się zwierzyć. Po pierwsze jej przyjaciółki z klasy już skończyły szkołę. Po drugie prowadzenie korespondencji w obecnej sytuacji było raczej trudne. Po trzecie zwykle to one jej się zwierzały i nie miała pojęcia, czy chciałyby słuchać lub czytać jej biadolenia. Po czwarte Marietta wprawdzie nie odeszła ze szkoły, ale ich orzyjaźń oststecznie się skończyła. Cho próbowała wszystkiego, by ją uratować. Ale Edgecombe też się od niej odsunęła. Podobnie jak od wszystkich. Po piąte nowych przyjaźni nie miała okazji zawrzeć, gdyż ludzie woleli trzymać się od niej z daleka. "Leci na sławę", "Lizała się i z Diggorym, i z Potterem", "Weasley mówiła o niej jako o pustej lalce", "Kiedyś ponoć uważano ją za piękność. Jak widać złość piękności szkodzi, bo teraz wygląda jak śmierć" - szeptano za jej plecami.

Tylko Luna - dzięki za ten skarb, jakim ona jest, Boże! - nie była dla Cho niemiła. Jednak Chang wolała trzymać ją na dystans, bo bała się, że ich przyjaźń mogłaby wprowadzić zamęt w relacji Lovegood i Ginny Weasley, która za starszą Krukonką niezbyt przepadała. Wywołanie burzy było ostatnim, czego Cho by chciała. Dość problemów narobiła niechcący ludziom, trzeba zacząć postępować ostrożnie.

Wszystkie dziewczyny w jej dormitorium były z każdym dniem bardziej przygnębione, przez co coraz trudniej szło im spełnianie rutyny. Ona jako jedyna nadal postępowała dokładnie tak samo cały czas. Zachowywała się jak robot z wgranym planem dnia. Bo dla niej cały świat wokół stał się szary, mglisty, mroczny i nieprzyjazny już dawno. Z bólem da się żyć - tego nauczył ją świat. Nie uważała tego za zabliźnienie, nie, nadal czuła się tak, jakby codziennie ktoś smarował jej umysłowe rany solą. Po prostu całą siłę, jaką posiadała, zużywała na to, by jakoś przetrwać. Nie potrafiła wyjść z żadną inicjatywą, odzywała się w ostateczności, trudno przychodziło jej w ogóle robienie nawet tych najprostszych z wkodowanych czynności. Ale dalej trwała. Nie wiedziała po co, w końcu chyba nikomu już na niej nie zależało, jednak nawet gdyby myśl o skończeniu tego całego cierpienia przeszła jej poważnie przez myśl, prawdopodobnie nie miałaby siły zrobić tego porządnie. Jej umysł był zbyt przyciemniony, żeby wymyślić cokolwiek sensownego. I pomyśleć, że kiedyś uważano ją za kwiat jej rocznika. Teraz była jak porwane, wysuszone źdźbło trawy.

Dzisiaj jak zwykle wstała, umyła się, ubrała, wyszła z dormitorium, ignorowała szepty krukonek, delikatnie uśmiechnęła się na przywitanie Luny i odszepnęła jej krótkie "cześć", poszła na śniadanie i...

- Panno Cho Chang, jest pani wzywana przez państwa profesor Carrow - powiedział jakiś Ślizgon, łapiąc ją za ramię. Przeszedł ją dreszcz. Nie dlatego, że miała iść do nauczycieli czarnej magii, zginie to zginie i trudno, po prostu chłopak miał zimne ręce. - Natychmiast.

- Dobrze, dziękuję za informację - powiedziała, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie. Od dwóch lat uczyła się zachowywania kompletnie bezbarwnego głosu oraz otępionego wyrazu twarzy i doszła w tym do perfekcji. Może dlatego, że właśnie taka się czuła i właśnie za taką ją wszyscy uważali: pustą, szarą i głupią.

Chłopak zmarszczył brwi z lekkim zdziwieniem. W końcu nikogo nie zapraszano do Carrowów na ploteczki przy herbatce. Jednak co go to obchodziło, może właśnie dlatego, że ta dziewczyna zachowywała się tak zuchwale, jej tam chciano? Wzruszył ramionami na jej podziękowanie i odszedł.

Cho natomiast nieśpiesznie skierowała się do dawnej sali od OPCM-u, teraz od po prostu CM-u. Było w niej ciemniej niż w jakiejkolwiek innej części zamku. Jednak to nie przerażało Chang, nie miała sił na strach. Niepokój zaczął ogarniać ją dopiero, gdy stanęła na schodkach prowadzących do gabinetu dręczycieli. Bo co... Jeśli się rozpłacze? Jak zawsze? Kiedyś wyprowadzenie jej z równowagi było takie proste. Ciągle się bała, że wróci do tego. Że znów zostanie okrzyknięta tą, która nic nie potrafi, tylko ronić łzy. To prawda, nie potrafiła nic innego. Może kiedyś. Zanim wszyscy obrócili się przeciw niej. Ale nie chciała okazać słabości przed Carrowami.

Wzięła głęboki wdech, pokonała kilkoma susami schody i zapukała. Trzeba to mieć jak najszybciej za sobą. Przez chwilę panowała cisza. Potem jednak ktoś znienacka otworzył drzwi, wciągnął Cho do środka za kołnierz i włosy, a potem... Potem już nie pamięta nic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro