12. Rozpoczyna Się Ulewa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To, że nauczyła się bronić i to na czas, to tylko cud Boski może wytłumaczyć. Na pierwszą randkę z salą tortur zabrano ją niedługo po drugiej lekcji oklumencji, na której udało jej się nie wpuścić do swego umysłu profesora. Bała się, że Voldemortowi nie da rady. Był przecież sto razy potężniejszy. Jednak strach został szybko wyparty na tył głowy. Nie mogła się bać, nie teraz. Musiała być silna. Tak nakazywał rozsądek. I jej miłość do Harry'ego.

Rzeczywiście, Snape miał rację, w najgorszych koszmarach nie śniła nigdy, by mógł ją spotkać taki ból. "A to dopiero początek" wyszeptał jej do ucha Voldemort. Przed całą operacją i pomiędzy poszczególnymi jej etapami wlano w nią parę eliksirów, które miały za zadanie utrzymywać ją przytomną. Gdy wymęczono ją tak, że ledwo i podane jej wywary działały, Czarny Pan spróbował wedrzeć się do jej głowy. To, że mu się nie udało, Cho uznała za wysłuchanie jej wszystkich modlitw o pomyślność swoich działań.

Niezadowolony z niepowodzenia, Lord Voldemort przyskoczył do niej i we wściekłości potrząsnął jej głową, wbijając w jej skronie swe paznokcie.

- Jak to możliwe?! Jak?! - krzyczał w pasji, targając nią.

Po chwili rozkazał nie zaprzestawać tortur i sam się przykładał, żeby sprawić jej jak największe cierpienie. Ból trawił całe jej ciało i umysł. Myślała, że zwariuje, nawet chciała, ale nie mogła. Pozostawała świadoma. A ból nie ustępował, tak samo jak okropna siła zgniatająca jej myśli. Ale nie uległa.

W końcu wściekły Czarny Pan kazał ją zawlec z powrotem do celi i obiecał nazajutrz ją złamać. I tak rozpoczął się dla niej nowy rodzaj rutyny - ustawiczne cierpienie.

W przerwach między wleczeniem jej z miejsca na miejsce i torturami miała ćwiczenia ze Snape'm. Mówił on bowiem, że Czarny Pan będzie starał się coraz bardziej naciskać, więc i ona musi być coraz silniejsza. Miała dotychczas szczęście, bo Voldemort nie był przygotowany na opór. Dlatego wciąż ćwiczyli.

Musiała jednak przyznać, że lekcje te były dla niej już po jakimś czasie prawdziwym odpoczynkiem. Profesor również ją zaskoczył swoim zachowaniem. Nie był taki ostry, jak... Zawsze. Zaczął okazywać jej pewną wyrozumiałość, której się nie spodziewała. Pytał się jak się czuje z ledwo wyczuwalnym, ale - jak jej się zdawało - prawdziwym zainteresowaniem i czasami kończył lekcje wcześniej, jeśli dostrzegał, że dziewczyna już nie wytrzymuje. "Nie chce cię zabić - tłumaczył jej rozum. - Jeśli zginiesz, to Ginny, a co za tym idzie i Harry będą wystawieni na kłopoty". Może nie powiedział tego wprost, ale ona wiedziała, że był po stronie Harry'ego. Nie musiał. Wystarczyło, że jej pomagał.

Zaczęła o nim myśleć jak o przyjacielu. Szczerze cieszyła się jego towarzystwem. Pewnie tego nie odwzajemniał, ale to nie zmieniało faktu, że dla niej stał się w tym miejscu jakby odpowiednikiem i ojca, i opiekuna-nauczyciela, mimo że nie zachowywał się ani jak jej tata, ani jak profesor Flitwick. Po prostu chyba zaczęła czuć się przy nim bezpiecznie i traktowała go jak autorytet. Mimo tego, że nie wykazywał, żeby bardzo go obchodziła, on stawał się dla niej coraz ważniejszy. Może to dlatego, że nie miała i tak dobrych kontaktów z rodzicami, ale pewnie też miało na to wpływ to, że był tutaj jej jedynym sprzymierzeńcem. Albo co bardziej prawdopodobne po prostu zaczynała wariować. Czymkolwiek to tłumaczyć, nie mogła już ukryć przed samą sobą, że stał się dla niej kimś bliskim, mimo że wiedziała o nim zgoła nic.

I dlatego nic nie może opisać uczucia, które przesiąknęło jej serce, gdy jej oznajmił, że wyjeżdża. Ogarnęła ją po prostu rozpacz. Znowu zostawała sama i to TUTAJ, gdzie codziennie musiała obcować z Lordem Beznosym Voldemortem! Ale... Przecież powinna się tego spodziewać. Powinna przewidzieć od początku, że w końcu Snape jest oficjalnie sługą Czarnego Pana i ten go może w każdej chwili odesłać, gdzie mu się podobało, a ponadto dyrektorem, co znaczyło, że kiedyś będzie musiał wrócić do szkoły. Powinna się przygotować, a tego nie zrobiła.

Nie mogła powstrzymać łez, które wyrwały kraty rzęs i upojone wolnością popędziły w dół po jej bladych policzkach. Wiedziała, że jej słabość pewnie sprawi, że on będzie nią tylko bardziej gardził, a chciała, żeby zapamiętał ją jak najlepiej, jednak ten ból okazał się silniejszy od niej. Jeszcze się do niego nie przyzwyczaiła, mimo wiszącej nad nią śmierci zaczęła znów wierzyć, ufać, mieć nadzieję, a teraz cały jej świat znów się zawalał. Jakaż była głupia!

Zasłoniła twarz dłońmi. Nie chciała, żeby ostatnią rzeczą, jaką w nim zapamięta, był jego pogardliwy wzrok. Przez chwilę słyszała tylko własne łkanie. Jednak po chwili poczuła jednak uścisk na ramieniu.

- Jesteś dzielna jak Lily, dasz sobie radę - powiedział Snape. Nie miała pojęcia o jaką Lily mu chodziło, ale to zabrzmiało jak... komplement...? O ile coś takiego w jego ustach w ogóle istniało. Wiedziała, że to bardzo głupie, ale nie mogła się powstrzymać. Z płaczem rzuciła się profesorowi na szyję, na ślepo, bo nie chciała widzieć jego rozwścieczonej miny. Ku jej lekkiej uldzie nie rzucił jej od razu na ziemię. Ku jej wielkiemu zdumieniu i mimo wszystko radości, przemieszanych nadal ze smutkiem świadomości, że to wszystko zaraz się skończy, ręce mężczyzny objęły ją niezręcznie. Pozwalał jej płakać w swoje ramię. Było to strasznie dziwne, ale postanowiła po prostu korzystać z jego bliskości. Pierwszy raz czuła, że naprawdę kogoś ma. Nie rozumiała się z rodzicami, Harry był zawsze tą bardziej skupiającą wszystko na sobie osobą, Marietta i jej inne przyjaciółki chyba po prostu ją wykorzystywały, Cedrika znała zbyt krótko i podczas tej znajomości była niepewna, rozdarta w swoich uczuciach między nim oraz młodszym Gryfonem, co nie sprzyjało nawiązaniu bliskiej więzi. A on może nie dawał jej nic z tego, co zwykle dają przyjaciele czy rodzina, może był dla niej w skrócie rzecz biorąc nikim, ale stał się jej opiekunem i mistrzem, jako jedyny naprawdę jej bronił, a nie tylko od niej wymagał, by postępowała jak on chciał. Pytał się jej, jak się czuła. Beznamiętnie, ale to robił. Jego ostrość i oczekiwania uzupełniała też troska o nią i chociaż z pewnością robił to tylko ze względu na Ginny i Harry'ego, to nie zmieniało to faktu, że czuła wobec niego ogromną wdzięczność. I nie tylko. Naprawdę pokochała go tak strasznie mocno i tak strasznie dziwnie. I po prostu on był jej rodziną, nawet jeśli o tym nie wiedział.

Niezręcznie, ale przecież ją przytulił. Czyli nie była mu aż taka wstrętna. To miłe uczucie, gdy się pomyśli, że ktoś, na kim nam zależy, zapamięta nas nie tak źle, jak się spodziewaliśmy. Cho dodatkowo w tej chwili czuła się w końcu przez chwilę zupełnie bezpiecznie, jakby świat wokół nich przestał istnieć. Jednak każde, nawet najwspanialsze momenty się kiedyś kończą. Kiedy klepanie po plecach stało się nieco mocniejsze, szybko odskoczyła.

- Przepraszam - wyjąkała, zsuwając się po ścianie i wycierając oczy wierzchem dłoni. Kiwnął tylko głową i rzucił jeszcze swoim zwykłym, szorstkim tonem, ale z jakimś niewidywanym zwykle u niego błyskiem w oku:

- Bądź silna.

I wyszedł. Cho jakiś czas jeszcze płakała, starając się przetrawić powrót do rzeczywistości samotności, a potem do zaakceptowania jej w tym miejscu. Nie mogła jeszcze zdobyć się na choć względny spokój wewnętrzny, jednak w tym roztrzęsieniu i bólu błyskał płomyk pocieszenia. Coś szeptało jej, że to rozstanie nie było takie jak inne - na zawsze i z nienawiścią skierowaną w jej stronę. Profesor Snape nie zostawił w jej sercu rany, nie. On zostawił w nim trwały ślad, jednak nie naruszył go. Miała nadzieję, że zostanie w nim na zawsze i zawsze będzie jej dawał siłę.

Nawet nie wiedziała, ile ich łączyło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro