15. Deszcz Powoli Staje Się Coraz Delikatniejszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie poddawała się. Walczyła. Wciąż i wciąż trzymała swój umysł w ryzach. Nie wedrze się do niej, nie zrobi z niej swojej marionetki, a przede wszystkim nie będzie miał szansy zrobić z Ginny.

Tortury przez ostatni czas były tak częste, że z bólu zapominała jak się nazywa. Jednak w jej głowie dzwoniło zawsze jedno zdanie "Bądź silna". I nie dawała mu wejść do jej umysłu, mimo że ten sam już zaczynał się sam w sobie ostatecznie psuć.

Traktowano ją jak zwierzę i powoli zaczynała zachowywać się jak małe, dzikie zwierzątko, które desperacko walczy o wolność. Starała się trzymać ostatkami sił zdrowia psychicznego, bojąc się, że wraz z nim odejdzie i jej osłona umysłowa, jednak nie miała już zbytnio na to wpływu. Ból robił swoje.

Ostateczne załamanie przeżyła, gdy Voldemort zmienił taktykę i postanowił odebrać jej ostatnią rzecz, jaką jeszcze miała.

Zauważyła, że coś było nie tak, kiedy zaczęto jej dawać zdecydowanie lepsze jedzenie. Z początku bała się w ogóle dotknąć tych potraw, które jej dano, jednak w końcu stwierdziła, że pewnie i tak je w nią wmuszą, więc co się będzie przejmować. Zjadła wszystko, co jej dano ze smakiem i czekała na skutki uboczne. Co bardzo ją zdziwiło, nie mogła zarejstrować by cokolwiek się zmieniło.

Następne posiłki również były dobre i pożywne. Mimo ciągłych tortur i braku świeżego powietrza, Cho zauważyła, że trochę odżywa. Z pewnością przybrała na wadze i już nie wyglądała jak kościotrup. Jak od trzech lat nie miała apetytu, tak teraz na nowo odkryła radość jedzenia i zastanawiała się, jak mogła kiedyś go niedoceniać. Nadal tęskniła za wygodnym łóżkiem, ciepłym pokojem, czy po prostu jak najskromniejszą łazienką, ale wizje ich zostały zepchnięte już tak w sferę marzeń, że nie miała zbytnio nadziei na ujrzenie ich znów.

Ból łatwiejszy był to zniesienia o pełnym żołądku, przynajmniej ono się nie ściskało, gdy wszystko inne było ściskane przymusowo. Cho nadal doskwierały chore płuca, ale przynajmniej nie cały środek miała rozpalony. Kwasy w jej układzie pokarmowym już nie skwierczały, akompaniamentując przy tym palonej skórze.

Pewnego razu drzwi od jej celi otworzyły i do celi wszedł śmierciożerca, który od wyjazdu Snape'a dawał jej jedzenie oraz bardzo rzadko nowe ubrania, jednakże nie trzymając w rękach niczego poza różdżką.

- Wstawaj - warknął i nie czekając, aż sama spróbuje, podniósł ją do pionu za włosy. Nogi miała obolałe i słabe, przez co trudno było jej się utrzymać na nogach, dlatego ich wyjście z celi wyglądało bardziej jak ciągnięcie jej. Ku jej zdumieniu zabrał ją nie w stronę sali tortur, a w przeciwnym kierunku. Doszli do schodów. Mężczyzna przerzucił ją sobie przez ramię jak worek, po czym wspiął się na górę.

Światło, które panowało na korytarzu, w którym się znaleźli, niemalże oślepiło Cho. Znajdowała się w jakimś bogatym domu, tyle można było poznać po wystroju. Prawdopodobnie też korytarz znajdował się w części roboczej, mniej eleganckiej, pamiętając, że tutaj schodziło się do lochów. Jednak i tak lśniło tu przepychem, także gdyby Cho nie była na to zbyt otępiała, pewnie zaczęłaby się zastanowiać nad tym, ile musi mieć galeonów rodzina, która tak wystraja pokoje kuchenne.

Strażnik postawił ją na ziemi i pociągnął w sobie tylko znanym kierunku. Cho trudno było się przyzwyczaić do światła, jednak mimo bólu oczu łapczywie przyglądała się wszystkiemu, co mijali. Była tak głodna normalności, że nawet w takim miejscu jak to, gdy prawdopodobnie ciągnięto ją na śmierć, całą jej uwagę przykuły przedmioty domowe.

Nic nie opisze zdumienia Cho, gdy przyprowadzono ją do przestronnej łazienki, z wanną zupełnie taką samą, jak w łazience Prefektów w Hogwarcie. Woda była napuszczona do pełna i na jej powierzchni unosiła się kusząco wyglądająca piana. Chang odkryła, że nie umie sobie wyobrazić uczucia ciepłej wody na skórze. Wiedziała tylko, że z pewnością byłoby ono kojące.

- Umyj się porządnie - rozkazał strażnik. - Szampony i mydła masz do wyboru do koloru. Stoją przy kranie.

Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Później, kiedy już zrozumiała, że mówił poważnie, zaczerwieniła się i zawstydziła.

- Mam... Mam się myć w ubraniu...? - spytała. Rzucił jej spojrzenie, którym obdarza się osoby okazujące się niepełnosprawne umysłowo.

- Nie? Rozbierz się, umyj i na oknie leży dla ciebie sukienka. Te szmatki możesz rzucić na podłogę - stwierdził takim głosem, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. Zacisnęła usta.

- Mógłby się pan, um, obrócić...? - wyjąkała płaczliwie. Uniósł brwi.

- A co, jeśli powiem, że nie? - odpowiedział pytaniem na pytanie z dużą dawką złośliwości. Nie wiadomo, czy mogła być bledsza, ale jeśli jeszcze miała jakieś resztki krwi w twarzy, to teraz z pewnością odpłynęły. Parsknął i pokręcił głową, obracając się do niej plecami. - Muszę tu być, ale nie będę podglądał. Jedyną kobietą na świecie, jaka mnie obchodzi, jest moja żona, ale ona i tak nie jest mną zainteresowana, tylko kimś innym, więc zupełnie mnie nie interesują żadne romanse.

- "Romanse"... - fuknęła pod nosem Cho. Z wielką niechęcią, ciągle zerkając w stronę mężczyzny, zaczęła się powoli rozbierać. Gdy tylko pozbyła się podartych łachów, wślizgnęła się niczym prawdziwa Ślizgonka do wody.

- Nie próbuj się tylko utopić, bo wtedy nie tylko się obrócę, ale moim niemiłym obowiązkiem będzie cię wyciągnąć - rzucił strażnik.

- Tyle to zrozumiałam - wymruczała, nurzając się w tak przemiło piekącej, gorącej wodzie. Z radości zaczęła się pluskać jak małe dziecko. To było istne spełnienie marzeń i nawet nie myślała już o podstępie, po prostu się cieszyła. Kiedy nacieszyła się już trochę wodą, postanowiła przejrzeć środki higieniczne. Wybrała sobie mydło, które zdawało jej się najintensywniejsze. Gdy przyszła kolej na jej tragicznie brudną i skołtunioną fryzurę, wzięła najpierw szampon, na którym napisano, że jest do włosów zniszczonych. Jej były w końcu ewidentnie zadręczone. Gdy całość płynu się skończyła, sięgnęła po następny. Nie miała pojęcia, ile razy szorowała swoją głowę, w każdym razie zużyła na nie wszystkie środki czystości, jakie były i nadal z tyłu głowy tłukła jej się myśl, że prawdopodobnie i tak po wyschnięciu jej włosy nadal pozostaną brudne.

Z wody wyszła dopiero, jak się zrobiła zupełnie zimna. Pośpieszyła, uważając, żeby się nie pośliznąć, do okna, gdzie zgodnie z zapowiedzią czekało na nią ubranie, a także długi ręcznik. Wytarła się, po czym ubrała. Ręcznik zawiązała sobie na głowie w turban, by osuszyć trochę włosy, po czym pokuśtykała ku strażnikowi.

- Ja już jestem gotowa - powiedziała. Dopiero teraz, gdy zeszła z niej euforia, poczuła jak bardzo się była osłabiona. Kąpiel ją odświeżyła, to prawda, ale też dodatkowo wymęczyła. Zakręciło się w jej głowie i gdyby nie szybki ruch śmierciożercy, to wylądowałaby głową na posadzce. Wziął ją ręce i wyniósł z łazienki.

Gdy owiało ją chłodne powietrze z korytarza, jej umysł jednocześnie został zaatakowany przez tysiące myśli. Co się dzieje? Czemu wszystko tak nagle mi się układa? Co na Rowenę chciał osiągnąć Voldemort?!

Zamknęła oczy, czując jak bardzo jest zmęczona. Nie mogła zasnąć, pewnie i tak by ją wybudzili, ale chaos, w który zmieniła się adrenalina, zmuszał ją do choć próby znalezienia spokoju. Nie wiedziała gdzie i ile szli, niezbyt ją to obchodziło. Poczuła po prostu w pewnym momencie, że została rzucona jak worek na podłogę. Uderzyła się skronią o jakiś drewniany kant i w tym samym momencie otworzyła oczy. Rozejrzała się dookoła.

Byli w ładnie urządzonym pokoju, wyglądającym jak staromodna, angielska bawialnia. To, z czym miała się nieprzyjemność się bardzo blisko poznać, to obity skórą fotel. Na ścianach wisiały portrety różnych ludzi z tabliczkami z ich imionami i nazwiskami. Zmrużyła oczy, próbując odcyfrować najbliższy podpis. "Septimus Malfoy" przeczytała. No tak, można było się tego spodziewać.

- Cyziu! - zawołał jej strażnik, patrząc ku drugim drzwiom, które prowadziły do innego pokoju. - Już jesteśmy.

- Dobrze, Rudolfie, zaraz przyjdę! - odezwał się kobiecy głos. Po chwili w przejściu pojawiła się kobieta o jasnych włosach i oczach, z twarzy przypominająca Dracona Malfoy'a, przynajmniej tak się Cho na pierwszy rzut oka wydało. Uśmiechnęli się do siebie ze strażnikiem i przywitali, po czym jak lustrzane odbicia skierowali swój wzrok na bądź co bądź niespokojną Chang.

- I co myślisz? - spytał w końcu, jak go nazwała, "Rudolf'. Zamrugała i popatrzyła na niego.

- O czym? - zastanowiła się zdezorientowana.

- O jej wyglądzie, przecież po to ją miałem przyprowadzić - fuknął z irytacją, rzucając jej jakby ostrzegawcze spojrzenie.

- A no tak - zreflektowała się. - Wstań, dziecko... Możesz wstać? - zwróciła się do Cho. Dziewczyna powoli i niechętnie, opierając się o fotel, podniosła się. - Może sobie usiądź na fotelu. Zdejmij ręcznik, zaraz spróbuję coś zrobić z twoimi włosami.

Chang posłusznie zerwała szybko ręcznik z głowy, chyba trochę za mocno szaprnąwszy. Całe kłęby czarnych pukli oraz kłaków odskoczyło od jej głowy wraz z materiałem. Może i przedtem, od kiedy zaczęła mieć problemy z psychiką i odżywianiem, jej włosy nie sprawiały nie wiadomo jakiego wrażenia, gdyż były niezadane, jednak Cho, która pozostawała mimo wszystko kobietą, z prawdziwym bólem patrzyła teraz, ile z nich straciła przez brak higieny, światła, jedzenia, chorobę i tortury. Strasznie żałowała tych czarnych strzępów, które kiedyś stanowiły największy atut jej urody.

Tymczasem jasnowłosa kobieta zaklaskała w ręce. Natychmiast obok niej pojawiła się mała skrzat domowa.

- Pani Narcyza wzywała Popieluszkę? - pisnęła, kłaniając się.

- Tak, przynieś mi te brylantowe wsuwki z czwartej szuflady - rozkazała kobieta, po czym schwyciła w dłoń szczotkę i zaczęła próbować coś zaradzić na kołtuny na głowie Cho. Popieluszka znikła i po chwili wróciła z jakimś pudełkiem. Chwilę tak stała, trzymając je, jednak Narcyza po chwili kazała jej położyć to na stole i pójść po miotłę, po czym zacząć zamiatać włosy Cho, od których robiło się już czarno na podłodze.

Po całej operacji rozczesywania wielkiego, czarnego gniazda, Cho zobaczywszy, ile włosów jej wypadło, przeraziła się, że pewnie na głowie ma już tylko jedną, wielką łysinę. Jednak nie sprawdzała, jak było w istocie, gdyż bała się ruszyć.

- Popieluszko, podaj mi spinki - rozkazała Narcyza, a skrzat natychmiast wzięła pudełko i otworzyła przed swoją panią. - Trzeba jej umiejętnie upiąć włosy nad czołem, żeby nie było widać łysego zakola - wyjaśniła kobieta Rudolfowi, który jednak chyba tylko udawał zainteresowanie jej słowami. Chang odetchnęła z ulgą. Jednak trochę czarnych pukli musiało zostać.

Chwilę później operacje na głowie dziewczyny zostały ostatecznie zakończone.

- Przynieś lusterko - rzuciła Narcyza Popieluszce. Skrzat już po chwili wręczała małe zwierciadło Cho, która grzecznie jej podziękowała. Chang przyjrzała się swojemu odbiciu. Pierwsze, co zauważyła, to jak bardzo źle wygląda jej twarz. Nie mówiąc o sińcach i bliznach, sama cera przywodziła na myśl topielca. Szramy na policzkach też nie wróżyły, żeby kiedykolwiek miały zniknąć... Ale akurat to nie powinno jej obchodzić, skoro i tak nie wyjdzie z tego budynku żywa. Przeniosła wzrok na włosy. Nie pyszniły się już tą hebanową czernią, wyraźnie poszarzały. Były o wiele cieńsze i oczywiście w porównaniu z jej dawną fryzurą było ich zdecydowanie mniej. Jednak zręczne ręce Narcyzy upięły je tak, że - jeśli ktoś się by im nie przyglądał - nie powinien zauważyć miejscowych łysin oraz ogólnej małej objętości włosów.

- Co myślisz, dobrze to wygląda? - spytała kobieta.

- Tak, bardzo ładnie, dziękuję - wyjąkała Cho, jednak nie w porę się spostrzegła, że Narcyza mówiła do Rudolfa. Ten wzruszył ramionami.

- No, idźcie już - powiedziała kobieta, przewracając oczami na śmierciożercę. - Czarny Pan nie lubi czekać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro