🌟 31. Morska Bryza 🌟

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Draco odetchnął głęboko. Powrót do domu nigdy nie był tak upokarzający jak dzisiaj. Mimo że powinien być wdzięczny losowi i Pottahowi za to, że zamiast progu więzienia przekraczał właśnie próg Malfoy Manor, nie mógł nie przeżywać boleśnie tego, że miał obecnie wobec bliznowatego dług wdzięczności.

Poza tym był już bardzo zmęczony. Ledwo jego rodzina ochłonęła po bitwie, już otoczyły ich na nowo problemy i co gorsza dziennikarze, przypominający sępy, które po upatrzeniu sobie umierającego, próbują pożreć go zanim zleci się więcej padlinożerców. Nie było kiedy odpocząć. Wciąż przenoszenie się z miejsca na miejsce, krzyki, oskarżenia, oślepiające lampy błyskowe... I w tym wszystkim Draco między matką oraz ojcem. Marietta była świadkiem i w ostatnim czasie rzadko się mogli do siebie zbliżyć. To też było dobijające.

Państwo Malfoy zostawili wyjątkowo syna samego, idąc razem do ogrodu, by porozmawiać o całym procesie. Potrzebowali trochę czasu dla siebie. Draco rozumiał. Był też wdzięczny, że nie męczyli go nadmierną troską. Nawet na nią był teraz zbyt znużony. Jedyne, czego pragnął, to jak najszybciej się położyć do łóżka i o wszystkim zapomnieć. No, może z wyjątkiem liściku, jaki dzisiaj ktoś wsunął mu do kieszeni.

Powoli poczłapał do swojego pokoju. Będąc już blisko, zmusił się do biegu, wpadł do środka sypialni i zatrzasnął drzwi na tyle głośno, żeby cały dom usłyszał. Nie zauważając rozszerzonych oczu Popieluszki, która jeszcze przed chwilą sprzątała kurz, rzucił się na łóżko i zaczął powoli rozbierać. Zdjąwszy jakąkolwiek część garderoby, rzucał ją na oślep w kąt, nie przejmując się zbytnio bałaganem, jaki robił. Ktoś posprząta.

Nie wiedział, że trafił butem biedną skrzatkę, która nie zdążyła się aportować z pokoju. Niewolnica leżała teraz nieprzytomna pod stertą jego ubrań nieprzytomna. Jednak i tego nie zauważył. Ba, nawet nie zwrócił uwagi na pisk, spowodowany rzuceniem buta. Gdy tylko się w miarę możliwości zmęczonego arystokraty przebrał, zasnął snem sprawiedliwego.

* * *

Popieluszka przebudziła się ściepko przyduszona. Nic nie widziała. Jej ruchy były skrępowane, a na jej piersi leżał jakiś ciężki przedmiot, utrudniający jej podniesienie się. Pisnęła przerażona. Niestety, odpowiedziało jej jedynie chrapanie panicza Dracona.

Miała ochotę się rozpłakać, jednak wiedziała, że to nic nie da. A jej matka zawsze powiadała, że dobre skrzatki nie robią niczego nadaremno. Dlatego też powoli i mozolnie, lecz uparcie, zaczęła spychać z siebie ciężki, śmierdzący przedmiot, który okazał się być zabłoconym butem.

W pierwszej chwili, gdy zrozumiała, czym jest to, co trzymała, ogarnęło ją obrzydzenie. Po chwili jednak, gdy jej poobijana głowa zaczynała z powrotem zaczynać swą zwykłą pracę szarych komórek, Popieluszka aż pisnęła i zaklasnęła ze szczęścia.

Gdy tylko udało jej się podnieść, odkryła, że otrzymała od ukochanego panicza Dracona nie tylko obuwie, ale i koszulę, spodnie, skarpetki oraz kurtkę. Zachwycona zaczęła natychmiast obwiązywać się tymi wszystkimi wspaniałościami, a pierwszy dar - but - założyła sobie na głowę jak koronę. Podreptała do lustra i przyjrzała się sobie z dumą. W gardle już od dawna zbierało jej się na zwycięski okrzyk. Teraz, gdy zobaczyła, że wygląda jak prawdziwa królowa, nie mogła się już powstrzymać.

- Popieluszka jest wolna! Wiwat! Wiwat! - zawiwatowała sama sobie tak głośno, że przerażony Draco usiadł na posłaniu i przetarł oczy.

-A co to za hałasy? - spytał rozdrażniony, spoglądając w stronę skrzatki. - I czemu do cholery masz na sobie moje ubrania?!

Popieluszka obejrzała się i uśmiechnęła. Wyciągnęła do niego rączki, zbliżając się do niego, co utrudniała jej spódniczka zrobiona z koszuli chłopaka. Młody Malfoy cofnął się w głąb łóżka z obrzydzeniem.

- Popieluszka dziękuje stokrotnie paniczowi Draconowi! - pisnęła skrzatka z rozrzewnieniem. - Panicz dobry, panicz dał Popieluszce swoje ubrania! Popieluszka jest teraz wolna i wdzięczna paniczowi! Popieluszka dziękuje i żegna się!

- Żegna się?! - krzyknął zdenerwowany. - Ty przebrzydła zdrajczyni...

- Panicz taki dobry! - powtórzyła Popieluszka. - Popieluszka teraz się żegna, ale jeszcze kiedyś panicza odwiedzi przy okazji zobaczenia się ze swoją matką, Mgiełką. A teraz Popieluszka musi już iść.

- Dokąd? - wyjąkał Draco, zastanawiając się, czy to sen.

- Do Zgredka - stwierdziła skrzatka z rozmarzoną miną. - Zgredek tu kiedyś służył. Zgredek raz przyniósł Popieluszce bukiet z grzybów. Popieluszka pamięta Zgredka. Popieluszka za nim tęskni.

Nie marnując już więcej czasu aportowała się, zostawiając młodego Malfoy'a z wielkim mętlikiem w głowie.

* * *

Pokryty piaskiem i otoczony wysoką trawą malusieńki nagrobek mógł zostać łatwo pominięty przez kogoś, kto go nie szukał. Ale ona właśnie przyszła tu tylko po to, by go znaleźć. Dojrzała go zawczasu, by go nie ominąć i ze smutkiem zmieszanym z jakąś rozpaczliwą radością zbliżyła się doń.

Uklękła przed kamienną płytą, zanurzając gołe kolanka w szorstkim, gorącym piasku. Wyciągnęła z dużej kieszeni na przodzie swojej niebieskiej sukieneczki drobną, białą chustkę z inicjałami C.P., po czym zaczęła ścierać nią z nagrobka pył. Po chwili praca jej malusieńkich rąk odsłoniła ogromny napis: "Tu spoczywa Zgredek, wolny skrzat". Schowała materiał i parząc trochę paluszki odgarnęła kupki uzbieranego przez wiatr piasku od płyty, by wszystkie litery były wyraźnie widoczne.

Uprzątnąwszy grób, otrzepała rączki i przeczytała na głos pod nosem inskrypcję. Jej oczy zamgliły się. Przymknęła powieki, pozwalając by para ogromnych łez spłynęła po jej szarych policzkach. Jej uszy trzepotały na zimnym, morskim wietrze uderzającym w jej drżące już i bez tego ciałko. Szepty szumiących fal zdawały się obgadywać skrzatkę, która pozwoliła sobie na coś tak występnego i wolnego jak miłość. Mewy skrzeczały, jakby naigrywając się z jej cierpienia. Trawy kolysały się w jej stronę by ją spoliczkować szybkimi uderzeniami, po czym odskakiwały w drugą stronę, jakby bojąc się, że się na nich odegra i wyrwie któreś źdźbło.

Ona jednak siedziała spokojnie, znosząc te wszystkie szyderstwa magicznego świata. Nie powinna tak bezczynnie klęczeć. Nie powinna się oddawać uczuciom. Nie powinna w ogóle tu być. Nie sama. To nie było przeznaczeniem skrzatów.

Ale tutaj w wilgotnym piasku leżały szczątki jej ukochanego. On już nie miał usłyszeć żadnego złego słowa ani od czarodziejów, ani skrzatów, ani żadnej innej części magicznego świata. Miał odpoczywać w pokoju tutaj. Aż do końca dziejów. A co się stanie z nim po nich - tego Popieluszka nie wiedziała.

Oparła delikatnie głowę na rozgrzanej kamiennej płycie, nie zważając na to, że wręcz paliła jej skórę. Wyjęła ze swojej ogromnej kieszeni mały bukiecik lilii i położyła go na piasku przed grobem.

- Ja chciałabym, żebyś ty tu był... - wyszeptała pierwszy raz w życiu używając w słów "ja" oraz "ty". Bo rzeczywiście, ona i tylko ona wybrała jego i tylko jego. Z własnej woli. Z własnej inicjatywy. Własnym wolnym wyborem.

I właśnie tak wtuloną w gorący kamień, spoczywającą na martwych kwiatach, przysypaną lekko piaskiem jakiś czas później Harry i Cho zastali prawdziwie wolną skrzatkę, jedyną, która nawet w niewoli potrafiła wierzyć i kochać. Postanowiła coś i była temu wierna. Sama. Ona i tylko ona bez niczyjego wpływu.

Bo miłość daje wolność nawet najmocniej zduszonym sercom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro