Rozdział 16

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Harry

–Przesuń się– mruknąłem rzucając się na kanapę obok Florence. Zarzuciłem nogi na stół i sięgnąłem miskę popcornu z kolan dziewczyny, za co dostałem niezłego kuksańca.

Od dnia naszej rozmowy na cmentarzu, było między nami różnie. Potrafiliśmy płakać, rzucając w siebie obelgami, tylko za to, że źle ułożyłem sztućce w szufladzie i Florence wypomniała mi, że nie było mnie przy niej przez lata bgm wiedział gdzie mają leżeć widelce albo dlatego, że Florence użyła wszystkich ostrych przypraw jakie miała w domu, jakby nie pamiętała, że takich nie lubię.

Były też dni takie jak te, kiedy rano umawialiśmy się co będziemy robić wieczorem i cały dzień myśleliśmy tylko o tym co będziemy robić razem.

Cóż, ja myślałem.

–Zachowujesz się jakbyś był u siebie – mruknęła zrzucając moje nogi ze stołu.– Tu się kładzie jedzenie, a nie śmierdzące stopy.

–Mówisz tak, jakbym nie mieszkał tu od dwóch miesięcy prawieże –parsknąłem.

Czasem wprowadzenie się do Florence (wbrew jej woli) dawało mi w kość. Była wredna, potrafiła cały dzień się do mnie nie odzywać, udawać, że mnie w ogóle nie widzi czy wyzywać o wszystko co zrobiłem. Ale była też miła czasami, gdy pytała czy zjem na kolację zapiekankę czy tosty, gdy mówiła "dobranoc" , gdy udawała się do sypialni, czy gdy proponowała, byśmy obejrzeli film albo usiedli za domem zamiast gapienia się w ścinę w ciężkiej ciszy.

–Włącz już ten film–przewróciła oczami i usiadła wygodnie opierając się o stronę przeciwną mi.

Również przewróciłem oczami i kliknąłem odpowiedni guzik na pilocie, by rozpoczął się najlepszy film w życiu.

–Oglądałem to milion razy – szepnąłem zanim jeszcze zaczęli mówić.

–Słabo. Znam każdą kwestię na pamięć– zaśmiała się ze mnie. Przewróciłem oczami, wiedząc że przechwałki z nią nie mają końca.

Kiedy film zaczął się na dobre, wkręciliśmy się w akcję . Widać, że Florence naprawdę lubiła ten film.

–Chciałabym tak zrobić–zaśmiała się, gdy jeden z aktorów skoczył na ciężarówkę.

–Byś się połamała zanim byś do niej doleciała–prychnąłem. Po kilku groźnych spojrzeniach przez kilka długich minut, mój telefon zawibrował. Uciekłem z nim szybko do kuchni, by nie dostać w głowę za zakłócanie oglądania i spojrzałem na ekran.

To będzie ciężka rozmowa.

–Halo? – powiedziałem do Meghan po drugiej stronie.

–Wiem, że masz lepsze zajęcia, ale Justin jest w szpitalu –powiedziała od razu. – Tym na końcu miasta, podaj jego nazwisko w recepcji albo na mnie czekaj. Idę do niego.

Zanim przyswoiłem co powiedziała kobieta, ona już zdążyła się rozłączyć. Otworzyłem oczy jeszcze szerzej i po chwili biegiem udałem się do korytarza.

–Jadę do szpitala! – krzyknąłem, żeby Florence na próżno na mnie nie czekała. Szybko rzuciłem się do swoich butów w korytarzu i wróciłem po kluczki do kuchni.

–Co się stało? –Florence stanęła mi na drodze.

–Justin jest w szpitalu. Nic więcej nie wiem, Meghan dzwoniła i... Nie wiem nawet co się u niego dzieje, Florence – jęknąłem płaczliwie, czując się winny wszystkiemu co mu mogło się stać. Dobiegłem do drzwi i wyszedłem na dwór, dobrze, że miałem tu swoje auto, do którego szybko wsiadłem. –Co się mogło stać, boże – jęknąłem znów przekręcając kluczyk w stacyjce. Miałem ruszyć, ale zobaczyłem, że Florence wybiega z domu z jednym butem w ręku zamykając drzwi kluczem. – Szybko! – krzyknąłem do niej, otwierając drzwi od środka. Florence wpadła do auta sekundę później i ruszyłem.

*

Dotarcie do szpitala zajęło mi kilkanaście minut, co prawda złamałem parę przepisów i napewno zarobiłem kilka niemiłych słów od innych kierowców, ale szyko dotarłem na miejsce. Samochód zamknął się automatycznie, gdy go opuściliśmy i wbiegliśmy do środka.

–Justin Rivers! –krzyknąłem do kobiety siedzącej w recepcji. Ona szybko przewertowała kartki i spojrzała na mnie, ale zanim mogła cokolwiek powiedzieć, usłyszałem Meghan.

–Chodź! – krzyczała z końca korytarza. Ruszyłem biegiem, słyszałem za sobą obecność Florence, ale nie zwolniłem ani na chwilę. Wpadłem za drzwi, za którymi słyszałem Meghan i rozejrzałem się dookoła. Wreszcie ją zauważyłem, jak stała przy oknie i chodziła tam w kółko.

–Co z nim?! –krzyknąłem jeszcze do niej biegnąc. –Co się stało w ogóle?!

–Nie wiem. Zadzwonił do mnie, że przyjedzie i przyjechał po chwili, ale ledwo dychał– wyjaśniła. –To znaczy oddychał, ale tak ciężko i wolno. Jak wysiadł z auta, jeszcze się pogorszyło, stałam na dworze, pod domem i.. I on po prostu opadł metr ode mnie. Stracił przytomność. Powiedzieli mi w karetce, że rozciął sobie głowę i coś.. coś jeszcze, ale..

–Zaczekamy–szepnąłem przytulając ją.– Napewno ktoś zaraz nam powie co z nim.

*

Meghan opierała się o moje ramię, od czasu do czasu pociągając nosem, gdy siedzieliśmy na krzesłach obok siebie. Florence siedziała z mojej drugiej strony, lecz wyczuwałem od niej dystans.

Co jakiś czas posyłałem jej pytajcie spojrzenie, ale ona tylko uśmiechała się i bezgłośnie mówiła "jest okej". Ale widziałem przecież, że tak nie jest. W końcu.... Znałem ją trochę.

Jednak nie to martwiło mnie najbardziej, najbardziej martwiłem się, że z Justin'em jest dużo poważniej niż myśleliśmy.

Po około dwugodzinnym pobycie w szpitalu, milczącym pobycie, przyszedł do nas lekarz.

–Pani była obecna przy Justin'ie Rivers'ie?–zapytał.

–Tak, ja! Co z nim?!– pisnęła głośno wstając z krzesła i rzucając się w stronę lekarza. Ten cofnął się znacząco jakby bał się, że kobieta się na niego rzuci.

–Na szczęście obrażenia nie są duże. Podłożem omdlenia było zmęczenie, na 99 procent. Jedyną raną jaką Pan Rivers będzie musiał znosić, jest mały krzyż na czole i ból głowy przez około tydzień.

–Dzięki Bogu –szepnęła Meghan. Upadła na krzesło za nią i zakryła twarz dłońmi. Położyłem jej rękę na ramieniu żeby ją wesprzeć, musiała to nieźle przeżyć.

–Jak dobrze, że mu nic nie jest–szepnęła Florence siadając dwa krzesła od Meghan.

–Bałem się, że będzie jakiś wstrząs mózgu albo...

–Wstrząs mózgu to chyba masz ty, Harry– przerwała mi Meghan. Przeniosłem na nią swój wzrok i z uniesionymi brwiami czekałem na wyjaśnienia. –Czy ty w ogóle interesujesz się tym, co się z nim dzieje!?

–Oczywiście, że tak–parsknąłem. – Codziennie z nim rozmawiam. Chyba nawet częściej niż Ty!

–No nie wydaje mi się, Harry. Bo odkąd wróciła ona –wskazała na siedzącą obok mnie Florence–zachowujesz się jakby ci się świat odwrócił do góry nogami.

–Gówno wiesz–warknąłem do niej. – Nie masz prawa mnie oceniać...

–Ja cię nie oceniam, skarbie– odpowiedziała mi. –Ja chcę tylko, byś w końcu zaczął widzieć kogoś obok was, bo odkąd ją znów spotkałeś, oszalałeś. I nie mówię tu o tym, co zaszło między nami, nie– pokręciła głową. –Ja cię rozumiem i ciebie też, Florence. To co mieliście siedzi w was głęboko, a ja nie jestem wredną suką, żeby wam to zabierać, bo jestem zwyczajnie szczęśliwa. Bądźcie razem, znów, być może nigdy nie powinniście się rozstać i przepraszam, że stało się to przeze mnie. Ale myślcie też o tych, których macie–dodała. Jej wzrok teraz był tak smutny, że smutniejszego u niej nie widziałem. Miała łzy w oczach, kiedy spojrzała w kierunku, w którym pojechał Justin. – Mogłeś go stracić, Harry– szepnęła znów, zanim udała się prosto na korytarz, który należał do części dla rodziny tych, którzy byli operowani.

–Ma rację –usłyszałem. Obróciłem głowę w stronę Florence, która uparcie deptała podłogę czubkiem buta. –Może to nie jest fair, że spędzasz, że mną tyle czasu, tak naprawdę nawet tego nie chcąc.

Nie wytrzymałem. Złapałem Florence za rękę i pociągnąłem ją na następny korytarz. Z tego korytarza na schody, a ze schodów w dół, do korytarza obok wind i stając centralnie przed nią złapałem jej policzki w dłonie.

–Mam już dość tego, że albo mnie odtrącasz, bo mnie nienawidzisz, albo mnie odtrącasz, bo uważasz, że nie jesteś godna bym spędzał z tobą tyle czasu. Właśnie jesteś tego godna–poprawiłem ją, wpatrując się w te piękne, błyszczące oczy. Teraz niestety błyszczały one od łez, aczkolwiek dalej były piękne. –Chcę zostać z tobą, pomagać Ci, wspominać Rosie, pokazać ci jak żałuję tego co zrobiłem i że zmieniłem się. Chcę być obok ciebie Florence, byś odczuła, że możesz mi ufać. Bym zadośćuczynił, za te lata, gdy mnie potrzebowałaś a mnie nie było.

Zapadła między nami kilkusekundowa cisza i zliczyłem każdą tę sekundę.

–Florence...– westchnąłem w końcu. – Jeśli moje towarzystwo naprawdę cię męczy i czujesz się w nim źle, powiedz, zrozumiem –szepnąłem. – Chciałem zostać, byś miała wsparcie, byś zobaczyła, że jeśli... Że jeśli bym tylko wiedział, wszystko potoczyłoby się inaczej, ale jeśli nie chcesz tego, powiedz proszę.

Florence przez kilka sekund rejestrowała moją twarz, mając w oczach łzy. Nie pozwoliła im jednak spłynąć po policzkach, nie mrugała, patrzyła mi głęboko w oczy.

–Mówisz prawdę–szepnęła po krótkiej chwili.

–Najprawdziwszą– odszepnąłem przyciągając ją do siebie. Owinąłem ręce wokół jej cienkiej talii i rozkoszowałem się zapachem jej włosów.

Tak cholernie chciałbym mieć to znów... Poczucie, że Florence mi ufa, że nie darzy mnie nienawiścią albo chociaż, że czuję coś obok niej. Bo w końcu, jak ona mogłaby przestać mnie nienawidzieć, jeśli ja sam tego nie zrobię?

–Zostań ze mną, Harry–szepnęła w moje ramię. Jeśli bym w tym momencie mrugnął, nie usłyszałbym tego szeptu.

–Zostanę, Florence –szepnąłem, przekładając swoją rękę na jej kark. Mocniej wtuliłem jej głowę w zagłębienie swojej szyi i napawałem się tym uczuciem.

Kto wie, co będzie jutro...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro