Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Florence

Wyszłam z cmentarza, gdy ostatni raz musnęłam grób Rosie ręką. Ruszyłam szybko w kierunku domu, mając nadzieję, że z powodu rannych godzin, na chodnikach nie będzie ruchu i nie spotkam żadnej niepożądanej osoby.

Udało się. Dotarłam do domu bezpieczna. Niezaatakowana przez nikogo i bezpiecznie zaryglowałam drzwi na wszystkie spusty, żebym mogła w spokoju być sama.

Lubiłam być sama. Kiedyś ta samotność mi doskwierała, ale teraz nie wyobrażam sobie aby w tym domu zabrzmiał inny dźwięk, niż dźwięk głosu Rosie. A dźwięk głosu Rosie nastaje tylko po odtworzeniu nagrań. Tylko i wyłącznie.

Cieszyłam się, że nie słuchałam tego co ludzie mówili o tym, że fotografowałam i filmowałam każdą z chwil Rosie. Mam teraz jej pełno w telefonie i na laptopie i kocham oglądać moją śliczną dziewczynkę, gdy dostaje małego pieska, gdy płacze, bo myśli, że na jej przyjęciu nikogo nie będzie i nagle pojawia się kilku znajomych. Kocham oglądać gdy zaczyna rysować, gdy tańczy jakby poraził ją prąd i gdy wypowiada słowa których się nauczyła. Miałam pełno Rosie w pamięci komputera i w pamięci swojej głowy.

*

Rutyna kogoś innego mogłaby znudzić, ale nie mnie. Rutyna była jedynym elementem mojego życia, która była stała, jak sama nazwa wskazuje.

Moją rutyną, było przygotowanie się do snu, już o 20.00. Dlatego w piżamie, złożonej z koszulki na ramiączka i krótkich spodenek, czytałam książkę, pełną grozy. To jedyny gatunek jaki potrafię czytać z czystym sumieniem, więc zagłębiam się dość często w książki Stephen'a King'a. Dziś jednak ta czynność została mi przerwana.

Odłożyłam książkę, która była już tak zmaśtykowana ciągłym otwieraniem, że zostały z niej posklejane strzępy i ruszyłam do drzwi. Otworzyłam drzwi pozostawiając je na łańcuszku i lekko wychyliłam głowę.

Pozostałości po nadopiekuńczości.

-Hej.

-Co tu robisz?- szepnęłam zdziwiona.

-Twoja mama powiedziała mi, że tutaj mieszkasz. Nie złość się na nią, nalegałem-zaśmiał się Harry. Speszył się jednak nieco, kiedy zauważył, że jest jedynym, który się śmieje. - Chciałem z tobą pogadać, przeprosić... Flo.. Wpuść mnie na chwilę, proszę.

Dlaczego odryglowałam drzwi? Bo Florence Gibson nigdy nie umiała odmówić Harremu Espinozie.

-Ładnie tu masz-szepnął, stojąc w przedsionku.

-Mam sporo na głowie, Harry- szepnęłam, czując jak wypowiedzenie jego imienia sprawia mi cholerny ból. Ledwo przeszło mi przez gardło.

-Chciałem tylko 10 minut. Możesz to dla mnie zrobić? -szepnął, unosząc na mnie wzrok. -Wiem, że na to nie zasługuję, po tym jak cię wtedy zostawiłem, ale... Byłem dzieckiem. Kurwa, byłem takim dzieckiem, że nie rozumiałem wtedy nic i... Strasznie cię przepraszam, że zostawiłem cię od tak.

-Nie szkodzi-wyszeptałam płaczliwym tonem, czując jak łzy ściskają mi gardło. Nie mogłam się jednak przy nim rozpłakać. Cóż, a jednak mogłam. -Nie robi to już na mnie wrażenia. Było co było, to twoje życie, Harry.

-Nie wyglądasz jakby nie robiło to na tobie wrażenia, Flo-szepnął.

-Nie nazywaj mnie tak-warknęłam.

I tu nie chodzi o to, że nazywał mnie tak, gdy byliśmy parą. Nie, nie zważałam na to kompletnie. Cholernie jednak bolało, gdy słyszałam z jego ust, pierwsze słowo naszej córki. 'Flo'. 'Flo', które słuchałam godzinami, gdy moje serce rosło z miłości i szczęścia.

-Wszystko okej? -szepnął, podchodząc do mnie bliżej.

-Tak-szepnęłam, cofając się.- Powinieneś wyjść. Nie mamy o czym rozmawiać.

-Flo? Poroz...

-Nie nazywaj mnie tak!!! - wrzasnęłam z całych sił. Harry ze zdziwienia aż otworzył przerażone oczy. Ale co on tam wie. Gówno wie. Nic nie wie. -Wyjdź stąd, Harry.

-Nie wyjdę, Florence-oświadczył stanowczo.

-Wyjdź stąd, albo wezwę policję- zagroziłam.

-Wezwij. Nie obchodzi mnie to. Wiem, jakim potworem byłem zostawiając cię wtedy, ale to nie był dla nas dobry moment, Florence.

-Nie wiesz o czym mówisz.

-Nie mogłem tak dłużej żyć- mówił dalej, chodząc po korytarzu.

-Wyjdź stąd-powtórzyłam. -Żyj sobie jak kurwa chcesz. Rozumiesz? - wycedziłam przez zęby wściekła, ścierając z policzków znów płynące łzy. -Mam gdzieś, jak żyjesz, jak żyłeś, czy jesteś szczęśliwy czy nie? Rozumiesz? Mam to głęboko, kurwa, w dupie. Bo dla mnie jesteś nikim.

-Florence, wiem, że nasze zerwanie nie było dobre. Żadne nie jest. Ale nie miałem innego wyjścia. Nie mogłem cię oszukiwać.

-Za to zerwać ze mną przez próg, przyznać, że masz kogoś innego i wylecieć z nią do Nowego York'u już mogłeś-prychnęłam. -Oczywiście, że mogłeś. Nie mam Ci tego za złe.

-Jednak masz.

-Za złe mam Ci wiele innych rzeczy- szepnęłam, czując, że posuwam się za daleko. Za kilka sekund nie będzie już odwrotu.-Wejdź, Harry. Proszę- zaprosiłam go gestem ręki, przepuszczając w drzwiach. -Proszę. Wejdź.

Harry nieufnie wszedł w głąb domu zaraz za mną. Wszedł do średniej wielkości salonu, który urządzony był jak wszystkie inne średniej wielkości salony. Z jedną małą różnicą. W żadnym, ale to absolutnie żadnym salonie, nie stała ani jedna ramka ze zdjęciem Rosie. U mnie było ich aż nadto.

Wydrukowałam wszystkie zdjęcia, które zdążyłam zrobić Rose przez te krótkie dwa latka. Były w każdym pokoju, we wszystkich z kilku albumów.

-Masz dziecko? -szepnął Harry, wpatrując się w zdjęcie Rosie. Nie oderwał od niego wzroku przez kilka minut, mimo, że nie odpowiedziałam.
-Masz dziecko? -powtórzył przenosząc wzrok na inne zdjęcie, na którym dziewczynka szeroko się uśmiechała, śpiąc na brzuszku, z jedną rączką pod nim. Zupełnie jak on, zupełnie jak jej ojciec. -Florence?- szepnął w końcu po kilku minutach, unosząc na mnie wzrok znad zdjęcia - Kto to jest?

-To jest Rosie-szepnęłam, czując dumę.-Moja córka-dodałam, pewnie na niego spoglądając, zanim po moich policzkach popłynęły łzy. -Nasza córka. To była nasza córka- poprawiłam się.

Harry patrzył na mnie bezwiednie. Jakby nie wierzył, jakby był w amoku, jakby myślał, że śni.

-Czy...

-Czy ona nie żyje?-zapytałam za niego. -Tak, Harry. Nie żyje- odpowiedziałam głosem, który w ostatnich słowach złamał się mocno słyszalnie.

Harry usiadł na podłodze głęboko oddychając. Nadal trzymał w dłoniach zdjęcie śpiącej, uśmiechniętej Rosie. Zachowywał się jakby nic do niego nie dochodziło, a ja tylko stałam na nim, z tą przewagą, że przez pierwszą falę żałoby już przeszłam.

I przez pierwszą próbę samobójczą również. Nieudaną rzecz jasna.

-Miałem córkę?-szepnął, w końcu po paru minutach podnosząc się z podłogi. - Miałem córkę, Florence?

-Tak. Miałeś córkę, Harry-szepnęłam bezmiętnie, wyłączając niepotrzebnie grające uczucia. Skupiłam swój wzrok na czymś na ścianie, co nie było zdjęciem Ross i starałam się z całych sił nie rozpłakać. -O której istnieniu nie wiedziałeś, bo zostawiłeś mnie pięć długich lat temu, zrywając ze mną przez próg drzwi, jednocześnie przyznając, że poznałeś kobietę swoich marzeń i wylatujesz z nią do Nowego Yorku-wyrzuciłam. -W natłoku twoich dobrych wydarzeń, nie mogłam rzucić w ciebie czymś, co pokrzyżowałoby ci plany, Harry.

-Co z ciebie za pieprzona egoistka! - wrzasnął, odkładając zdjęcie na jego miejsce. - Jak śmiałaś nie powiedzieć mi, że mam córkę?! Że miałem córkę!? Że coś mnie trzyma na tym świecie!? Że..

-Bo ona tylko mnie mogła trzymać na świecie, kurwa!-wrzasnęłam wchodząc mu w słowo. Wyrzuciłam ręce w powietrze, z frustracji, bólu, żalu, tęsknoty i chuj wie z czego jeszcze. Tyle uczuć nagromadziło się we mnie przez te pieprzone pięć lat, że nie wiem już czym są. -Rosie była moją córką. To ja poświęciłam jej wszystko, gdy ty pływałeś jachtem. To ja zarywałam noce, gdy ty pieprzyłeś wtedy tą sukę i to ja byłam dla niej oparciem. Ty byłeś nikim! Bo nigdy nie zainteresowałeś się mną. Nigdy! Nawet jeden pieprzony raz! Nie pomyślałeś o tym, żeby zapytać mnie, co u mnie, po tym jak zostawiłeś mnie dla kogoś innego, Harry. Więc nie wyjeżdżaj mi teraz z jebanymi 'Jak mogłaś', bo to ja musiałam wyprawić jej pogrzeb, Harry-starłam spływające łzy z policzków i otarłam nos rękawem. -To ja każdego jebanego dnia umieram od nowa, Harry, plując sobie w brodę.

-Florence. Usiądź.

Harry złapał mnie, gdy moje ciało osunęło się w dół. Patrzyłam na niego na wpół przytomnymi oczami, nie rozumiejąc, czy on tu jest naprawdę, czy wyobraziłam go sobie kolejny raz.

-To nie ty cierpiałeś podwójnie, gdy już nie został ci nikt kogo kochałeś, Harry. A ja straciłam was oboje. Oboje tak nagle.

To było moje ostatnie słowa. Ostatnie wyraźne, poza bełkotem, który wyszedł z moich słów na kilka sekund przed omdleniem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro