Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

*Florence

Dzisiejszy dzień był jednym z tych dni, kiedy było łatwiej. Kiedy myślenie o tragedii jaka mnie spotkała, nie była myśleniem o tragedii, a wspomnieniami. Jedynym co zostało mi po Rosie.

Siedziałam dziś w pokoju, w którym były jej rzeczy. Opierałam się o jej łóżeczko policzkiem i oglądałam całe pomieszczenie. Uśmiechałam się widząc kartki i kredki, namalowane 'rysunki' z kresek, misie, albumy ze zdjęciami, których miałam setki. Szafę z jej ciuchami i butami, półkę z jej pościelą czy pudła z zabawkami.

Wzięłam do ręki małą kaczuszkę na kółkach i zamknęłam oczy.

Wjechałam do parku, gdy spacerowałam wózkiem z Rose w środku. Zatrzymaliśmy się w sklepie aby kupić napój i coś na co zawsze naciągała mnie ta słodka dziewczynka. Lecz tamtego dnia, zamiast jagodowej babeczki albo czekoladowej rurki z kremem, Rose zażyczyła sobie 'brum', więc kim bym była odmawiając jej?

Kaczka jeździła non stop. Była nakręcana i używana na okrągło. Aż do utrapienia. Pamiętam jak było przykro Rosie kiedy zepsuła mechanizm. I pamiętam jak było mi przykro, że nie jestem w stanie go naprawić.

Odłożyłam zabawkę na miejsce i usiadłam na podłodze obok małego łóżka.

Dla niektórych, posiadanie wszystkich rzeczy, które mogłyby przypominać o śmierci byłoby krzywdzące. Ale dla mnie było ukojeniem. Było jednym co mam. Co mi zostało po postrzępionym życiu. Wspomnienia w głowie, filmy na karcie i zdjęcia w albumie czy na dysku. I ten pokój. Pokój pełen pamiętnych chwil.

*

Jak co wieczór usiadłam z książką na kanapie, ciesząc się, że cały dzień miałam spokój od Harrego. Pochwaliłam jednak dzień przed zachodem słońca, bo równo z nim do drzwi rozległo się pukanie.

Leniwie wstałam z kanapy dobrze wiedząc, że gdybym szła do drzwi nawet i pół dnia, Harry by od nich nie odszedł. I nie zdziwiłam się, gdy trzymał w ręku dwie średniej wielkości torby, gdy przechodził przez otwarte drzwi.

–Ugotuję Ci coś na kolację– powiedział zamiast przywitania.

–Nie umiesz gotować– zauważyłam.

–Nie umiałem. Ale dziś już umiem.

*

Po godzinie moja lodówka była pełna, dosłownie pełna od jedzenia, które kupił Harry, z kuchenki unosił się piękny zapach smażonego kurczaka w sosie z parmezanu i zapach trochę przypalających się już ziemniaków w piekarniku. Po chwili już jedliśmy.

Dźwięk sztućcy uderzanych o talerze był jedynym dźwiękiem jaki nastał aż do zakończenia kolacji.

–Pozmywam.

–Nie jestem ułomna, Harry–wtrąciłam się. –Umiem ugotować obiad, pozmywać naczynia czy podłogę i naprawdę nie musisz traktować mnie w ten sposób. Radziłam sobie sama przez lata, nie jesteś mi do niczego potrzebny, rozumiesz?

Zmierzyłam wzrokiem chłopaka, który zacisnął ręce na naszych talerzach zanim włożył je do zlewu. Ruszyło go to? Czegoś innego się po mnie spodziewał? Może spokoju? Szczęścia, że tu jest? Wdzięczności?

–Pozmywam–powtórzył tylko zanim obrócił się w stronę zlewu i zaczął napełniać go woda.

*

Wykąpana siedziałam na parapecie obszytym materiałem i odciągałam myśli czytając książkę. Niedługo udało mi się to zrobić, gdy do głowy wdarły mi się wspomnienia, nie mogłam z nimi wygrać.

*Wspomnienie*

–Nie mogę tak dłużej–usłyszałam. Odwróciłam głowę w stronę głosu i mój uśmiech zmalał do zera.

–Co się dzieje, Harry? –zapytałam zmartwiona.

–Nie widzisz co się z nami dzieje? Całymi dniami siedzisz i się zacinasz. Ja albo pracuję albo wgapiam się w ciebie–mówił.

Poczułam, że coś jest na rzeczy. Słowa wypowiedziane teraz przez Harrego były totalnie kłamliwe, nasz związek był przecież naprawdę dobry. Rano wstawaliśmy wspólnie, jedliśmy śniadanie śmiejąc się i rzucając w siebie drobinkami cukru, robiliśmy razem obiad, jedliśmy go, bawiliśmy się życiem, żyliśmy dobrze.

–O czym mówisz, Harry? Rozumiem, że coś jest na rzeczy. Co się dzieję?

–Zdradziłem cię, Florence–szepnął. Nie, właściwie to wrzasnął taką skalą dźwięku, że z mojego serca zostały strzępy powbijane w inne narządy.

Harry chodził nerwowo po parterze, gdy ja analizowałam to, co właśnie powiedział. Stanął w końcu w progu drzwi.

–Niszczymy sobie życie, Florence. Nie nadajemy się dla siebie, ja... Potrzebuję odejść.

–Masz kogoś?  –zmierzyłam go wzrokiem, w którym czaiły się już łzy.

–Tak będzie dla nas lepiej. Przepraszam, Florence. Nie kontaktujmy się, będzie łatwiej, zresztą... Zresztą jutro stąd wylatuję.

–Harry, nie możesz...

–Zrozum, że nie chcę już z tobą być! – wrzasnął. –Duszę się! Wszystko dzieje się tak mozolnie, tłamsisz mnie, Florence! – Harry rzucał we mnie piorunami z oczu, a gdyby wzrok mógł zabijać, już bym nie żyła. –Nie mogę tak żyć, ciągle w jednym miejscu! Ciągle z tobą na ogonie! Męczy mnie to, Florence. Przykro mi, ale to musi się tak skończyć.

Wpatrywałam się w niego rozszerzonymi oczami nie mówiąc ani słowa. Zresztą żadnego nie zdążyłabym powiedzieć, bo Harry zniknął tak szybko jak pojawił się z wyznaniem.

Byłyśmy już same w mieszkaniu, gdy chłopak zgarnął swoje najwyraźniej wcześniej przygotowane torby i zniknął. Zniknął na lata.

*Koniec*

Zamrugałam kilkukrotnie nie chcąc by łzy wyleciały. Odłożyłam książkę pomiędzy nogi na miękkie obszycie parapetu i spojrzałam na księżyc. Wielki, biały księżyc, świecący jasno. Jednak nie tylko księżyc widziałam, wpatrując się tam. Odbicie postaci stojącej w drzwiach było nadto wyraźne.

–Nie musisz się czaić–szepnęłam pociągając nosem. –Nie rzucę w ciebie książką.

–Nie chciałem Ci przeszkadzać, byłaś trochę... Nieobecna –szepnął.

–Pozostałości po chorobie.

Harry podszedł bliżej, usiadł w piżamie w oknie naprzeciwko mnie, tylko że bokiem i w patrzył się w jakiś punkt mojej sypialni.

–Wstyd mi– szepnął. –Nie wiem nawet co powiedzieć.

–Nie mów więc nic.

–Muszę coś powiedzieć, bo na to zasługujesz, Florence.

–Zasługiwałam na wiele rzeczy– mruknęłam kierując na niego wzrok. On skierował na mnie swój i przez kilka sekund były skrzyżowane. –Żadnej nie dostałam, więc napewno nie potrzebuję twoich słów.

–Nigdy nie wybaczę sobie tego, że nie sprawdziłem co z tobą po naszym zerwaniu.

–Masz na myśli po obwieszczeniu, że mnie oszukiwałeś, nie kochałeś, zdradzałeś i że będziesz mieszkać z inną kobietą? To nie było zerwanie, Harry– wtrąciłam. Spojrzałam na niego bezdusznie.–To było... To było wrzucenie mnie do czeluści piekieł. Zniszczenie mnie. Zabicie. Gdyby nie... –przeklnęłam ślinę. Nie byłam gotowa wymawiać jej imienia w jego obecności. –Gdyby nie Ona, dawno na tym świecie by mnie nie było.

–Dlaczego mi nie powiedziałaś? Musiałaś wiedzieć wcześniej. Dlaczego nie wykrzyczałaś mi tego w twarz zanim wyszedłem albo nie znalazłaś mnie i nie rzuciłaś mi prawdą gdziekolwiek? Tłumiłaś to w sobie, gdy ja wyjechałem, nawet mnie za to nie karając. Dlaczego?

Wpatrywałam się długo w Harrego bez słowa. Chyba zbyt długo, więc w końcu odpowiedziałam.

–Zamierzałam Ci powiedzieć. Ale gdy odszedłeś, stwierdziłam, że nie jesteś godny usłyszeć choćby słowa o niej. Nienawidziłam cię, Harry –szepnęłam. –I nienawidzę dalej.

–Ja również– szepnął. Wytężył wzrok patrząc na coś daleko za oknem więc również w nie spojrzałam.

Kilka minut przed północą, a my siedzimy i wpatrujemy się w ciemny krajobraz. Po prostu. Obok siebie.

–Nigdy nie będę w stanie pokazać ci, jak bardzo tego żałuję.

–Wiem.

–Ale zrobię wszystko żebyś w to uwierzyła.

–Wiem.

Spojrzałam na niego przez kilka sekund, zanim do oczu naleciały mi łzy. Harry nie ośmielił się mnie przytulić, ten dotyk byłby zbyt nagły, zbyt mocny, jak atak, ale jego dłoń spoczęła na mojej.

Niepożądane emocje przypomniały mi jak czułam się gdy mnie zawsze dotykał. Odwróciłam wzrok szybko od tych dłoni, ale nie zabrałam swojej.

Siedzieliśmy tak na parapecie przez całą noc, wpatrując się w gwiazdy, trzymając się za ręce i nie mówiąc ani słowa.

Wypatrując tej jednej najjaśniejszej Gwiazdy. Tak bardzo naszej wspólnej, ale tak bardzo tylko mojej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro