🌻

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Terytorium słoneczników zaczynało się tuż za zielonym płotem domu państwa Kim, i ciągnęło się daleko, daleko, aż po horyzont. Setki złotych główek kołysały się na wietrze, niczym ogromny, ruchomy dywan.

Jako dziecko, Taehyung był przekonany, że latem cały świat składa się z takich właśnie słonecznikowych dywanów. Że ktoś przykrył nimi ziemię, żeby wyglądała ładniej. Czasami wyobrażał sobie odległe miasteczka jeszcze bardziej zaprzyjaźnione ze słonecznikami, niż jego własna wieś. Widział dachy domków porośnięte żółtymi kwiatami, kwiaty wystające z kominów, kwiaty zaglądające do okien.

I nawet, kiedy był już na tyle duży, żeby wiedzieć, że słoneczniki nie rosną wszędzie, nadal nie potrafił wyobrazić sobie świata bez nich. Czasami późnym popołudniem przesiadywał na podłodze swojego domku na drzewie i przez niewielkie okienko spoglądał na zewnątrz, na kołyszące się złote pole. W takich chwilach zastanawiał się, czy byłby w stanie dotrzeć na skraj takiego słonecznikowego dywanu na piechotę? Czy też musiałby pojechać autobusem?

O autobusie wiedział całkiem sporo. Był czerwony i miał wiecznie zakurzone od drogowego pyłu szyby. Zjawiał się na przystanku dokładnie dwa razy dziennie, rano i po południu. Ludzie wsiadali do niego i znikali na wiele godzin, podróżując w odległe miejsca. Po takich wyprawach wracali późno, zmęczeni i pozbawieni energii. Taehyung zastanawiał się, czy to dlatego, że dotarli do miejsc pozbawionych słoneczników. Był przekonany, że takie miejsca muszą być okropnie szare i smutne, i już w wieku sześciu lat wiedział, że nigdy w życiu nie chciałby tam zamieszkać.

Jego przekonanie nie osłabło ani w wieku lat siedmiu, kiedy po raz pierwszy wsiadł do czerwonego autobusu, żeby dotrzeć do szkoły, ani w wieku lat dziewięciu, kiedy w ramach wycieczki klasowej zobaczył wreszcie na własne oczy prawdziwe duże miasto.

Jego koledzy ekscytowali się mknącymi ulicą, hałaśliwymi samochodami i motorami, koleżanki zaś z piskliwą uciechą przylepiały noski do szyb sklepowych, przyglądając się pięknym manekinowym paniom stojącym na witrynach. Wszystkie dzieci z równą radością obsiadły stoliki w nowoczesnej, elegancko wyglądającej lodziarni, która w niczym nie przypominała tego malutkiego, zakurzonego sklepiku z lodami, który znajdował się w pobliżu ich szkoły. O nie, w mieście wszystko było szklane i lśniące, pełne krzykliwych kolorów i jaskrawych świateł. Taehyung czuł się nieswojo w tym rozmigotanym świecie. W mieście nawet słońce świeciło inaczej. Bladziej i brudniej.

No i brakowało słoneczników.

Nie znalazł ani jednego.

Może to dlatego twarze mknących chodnikami ludzi były takie szare? Taehyung żałował, że żadnego ze swoich żółtych kompanów nie zabrał ze sobą. Wierzył, że słoneczniki mają moc przywracania uśmiechu. A ludzie w miastach też musieli się czasem uśmiechać, prawda? Dlatego wytrwale szukał wzrokiem złotych główek pośród betonu i cementu. Na próżno. Nawet kiedy dotarli do parku, jedynymi kwiatami, jakie tam spotkał były róże. One również były jakieś smutne. Ciągnęły się nienaturalnie równymi rzędami wzdłuż alejki. Przypominały Taehyungowi stojących w szeregu żołnierzy, których widział na jednym ze zdjęć w książce dziadka. Były dumne i poważne. I wszystkie wyglądały tak samo.

Taehyung tęsknił za domem.

- Kiedyś tu zamieszkam – usłyszał głos stojącego obok niego kolegi. Ze zdumieniem obrócił głowę, żeby spojrzeć na właściciela tak szalonej myśli. Chłopiec był niższy i drobniejszy od Taehyunga. Miał bladą cerę, która mocno kontrastowała z jego niesfornymi, czarnymi włosami, nieustannie wpadającymi mu do oczu. Taehyung wiedział, że chłopiec ma na imię Yoongi i mieszka dwa domy dalej od niego. Wiedział też, że rzadko się odzywa i najbardziej lubi bawić się samotnie. Wiedział, że nosi kolorowe koszulki z podobiznami superbohaterów, a jego trampki wiecznie się rozwiązują. Jednak żadna z tych informacji nie pomogła mu w zrozumieniu dziwnego stwierdzenia Yoongiego.

- Podoba ci się tu? – zapytał z nutką niedowierzania w głosie. Yoongi przytaknął, wzrok wbijając w idealne rzędy wypielęgnowanych róż.

- To dopiero jest prawdziwy świat, nie to co nasza zacofana dziura – mruknął, ostatnie słowa wypowiadając z niechęcią, a Taehyung poczuł ukłucie w sercu. Bardzo jednak starał się nie okazać, jak go te słowa zabolały. Bo w parze z urażeniem pojawiła się też ciekawość. Taehyung chciał zrozumieć, czym był prawdziwy świat, o którym mówił Yoongi. Jak na razie jedyne, co widział w mieście, to miejsca, budynki i przedmioty stworzone przez ludzi. Nawet te intensywnie czerwone róże, w które jego kolega wpatrywał się z takim podziwem, w niczym nie przypominały dzikich różanych krzewów, które czasem spotykał wędrując skrajem lasu. Wyglądały raczej na stworzone z plastyku podobizny kwiatów. W jaki sposób taki świat mógł być prawdziwy?

Taehyung westchnął i pokręcił głową, poddając się. Nie potrafił zrozumieć Yoongiego.

- W takim razie chyba wolę nasz zacofany nieprawdziwy świat – stwierdzi, stanowczo marszcząc brwi. I choć mówił całkiem poważnie, jakimś sposobem udało mu się wywołać u kolegi śmiech. Jego oczy na moment zmieniły się w wąskie półksiężyce i niemal zniknęły pod przydługą grzywką. Yoongi wyglądał naprawdę miło, kiedy się uśmiechał.

- Zabawny jesteś – powiedział, i choć mogło to zabrzmieć jak obelga, Taehyung dostrzegł w oczach kolegi nową nutkę sympatii. Nie widział w swoich słowach nic zabawnego, ale skoro zdołał wywołać śmiech u wiecznie ponurego Yoongiego, był gotów częściej dzielić się z nim swoimi przemyśleniami. Być może w ten sposób dałby radę go przekonać, że wielkie miasto nie może się nawet równać z ich małym, słonecznikowym królestwem ukrytym pośród lasów.

I jak Taehyung postanowił, tak też zrobił.

Zaczął przysiadać się do Yoongiego na długich przerwach, a jeśli kończyli lekcje o tej samej godzinie, towarzyszył mu w drodze powrotnej do domu. Yoongi przyjmował jego towarzystwo w milczeniu. Nie wyglądał, jakby mu ono przeszkadzało, ale mimo to wciąż nie mówił zbyt wiele. Czasem uśmiechał się nieznacznie, w reakcji na energiczną paplaninę Taehyunga, czasem zaś sprawiał wrażenie, jakby w ogóle go nie słuchał i tylko kiwał głową dla świętego spokoju. W czerwonym autobusie zawsze zajmował miejsce przy oknie i zamyślonym wzrokiem obserwował rozmazany złoty świat przesuwający się za szybą.

Taehyung sam lubił siedzieć przy oknie. Zawsze wyczekiwał momentu, w którym autobus minie jeden z bardzo ostrych zakrętów i wjedzie do tunelu. Na parę sekund wszystko wokół znikało, tonęło w czerni ledwie rozpraszanej przez światła pojazdu. A chwilę potem kurtyna ciemności rozdzierała się na pół, uwalniając nowy, błękitno-złoty świat. Świat przejrzystego nieba i kołyszących się słoneczników. W tym momencie Taehyung czuł, że wrócił do domu.

Jednak kiedy jechał z Yoongim pozwalał koledze zająć zaszczytne miejsce przy oknie. Miał nadzieję, że może dzięki temu chłopiec też będzie w stanie docenić piękno krajobrazu, którego w wielkim mieście by nie zobaczył. Wystarczyło mu jednak jedno zerknięcie na zamyśloną twarz kolegi, żeby wiedzieć, że jego oczy wpatrzone są w ten jego wymarzony prawdziwy świat, że być może nawet nie widzi dywanu złotych kwiatów, zbyt zajęty podróżowaniem wewnątrz swojej głowy.

Bo to właśnie Yoongi najczęściej robił. Podróżował w wyobraźni. Planował, snuł wizje, rozkładał niewidzialne mapy i przemierzał labirynty miejskich ulic. Czasem, kiedy był w bardzo dobrym humorze, opowiadał Taehyungowi o tych swoich wycieczkach. O wielkich budynkach i ważnych pomnikach, które widział w telewizji, a które musiał koniecznie zobaczyć też na żywo. W takich momentach nadchodziła kolej Taehyunga na milczenie. Uważnie słuchał każdej opowieści kolegi. Yoongi był od niego o dwa lata starszy i chłopiec nie zawsze rozumiał słowa, których używał. Znajomość trudnych wyrazów nie była jednak Taehyungowi konieczna do dostrzeżenia entuzjazmu w przeważnie stonowanym głosie kolegi. Cieszył się widząc, że nawet wiecznie ponury Yoongi ma coś, co daje mu tyle energii. Wciąż nie potrafił jednak zrozumieć, jak mógł z taką radością mówić o świecie pozbawionym słoneczników.

Pewnego dnia postanowił go o to zapytać.

Był czerwiec. Wakacje zbliżały się wielkimi krokami, a wraz z nimi nadciągał coraz dotkliwszy letni upał. W takie dni stokroć przyjemniej było wrócić ze szkoły do domu na piechotę, niż jechać rozgrzanym, dusznym czerwonym autobusem. Yoongi nie przepadał za ruchem i nigdy nie był zbyt skory do proponowanych przez Taehyunga spacerów, ale tym razem dał się przekonać. Prawdopodobnie nawet on wolał trochę się poruszać, niż paść ofiarą uduszenia w starym, rozklekotanym autobusie.

- Pewnego dnia kupię sobie klimatyzowany samochód – powiedział, człapiąc powoli skrajem drogi i zmrużonymi oczami przyglądając się odległemu błyskowi czerwieni, który zdążył ich już wyminąć i zatonąć pośród rosnących wkoło słoneczników.

- I gdzie będziesz nim jeździł? – zapytał Taehyung, idący kawałek za kolegą. Zdążył już nauczyć się, że Yoongi nie chodził zbyt szybko. Nie chcąc zostawiać go w tyle musiał zapanować nad swoim energicznym tempem marszu, dlatego zazwyczaj pozwalał mu prowadzić.

- Jeszcze nie wiem – odparł starszy, wzruszając ramionami. – Będę jeździł wszędzie, gdzie będę chciał.

Taehyung w zamyśleniu pokiwał głową. Życzenie Yoongiego wydało mu się dziwne, ale też bardzo w jego stylu. Kolega często mówił mu o rzeczach, które zamierzał sobie kupić w przyszłości. Chciał mieć nowoczesny dom, duży telewizor, a teraz jeszcze klimatyzowany samochód. Taehyung próbował wyobrazić sobie, co zrobiłby, gdyby jakimś sposobem sam posiadł takie rzeczy.

- Gdybym ja miał taki samochód, mógłbym nas wozić wśród słonecznikowych pól przez cały dzień – stwierdził w końcu, zaskarbiając sobie zdumione spojrzenie kolegi.

- Nie wolisz chodzić? – zapytał Yoongi, przyglądając mu się z tym rzadkim błyskiem ciekawości w oczach.

- Wolę. – Taehyung pokiwał głową i uśmiechnął się. – Ale ty nie – dodał z prostotą. Yoongi przez chwilę milczał, a w końcu pokręcił głową, rozbawiony dziwnymi pomysłami kolegi.

- Gdybyś miał taki samochód moglibyśmy pojechać dużo dalej, moglibyśmy zwiedzać odległe miasta, może nawet kraje – powiedział tym swoim szczególnym, marzycielskim tonem zarezerwowanym tylko dla prawdziwego świata. Taehyung bardzo starał się zrozumieć jego punkt widzenia, ale nic nie mógł poradzić na drobne ukłucie rozczarowania, które boleśnie odczuł na sercu.

- Nie tęskniłbyś? – zapytał z tak rzadko obecną w jego głosie nutką smutku.

- Za czym? – Yoongi spojrzał na niego z całą swoją powagą dwunastoletniego chłopca.

- Za słonecznikami – powiedział młodszy, patrząc w oczy kolegi i szukając w nich zrozumienia. Ale Yoongi nie wydawał się rozumieć. Mimo to zatrzymał się w miejscu i posłał mu jeden ze swoich cennych, rozbawionych uśmiechów.

- Słoneczniki, słoneczniki – mruknął, kręcąc głową. – Czasem mam wrażenie, że sam jesteś jednym z nich. – Wyciągnął dłoń i zaczepnie poczochrał włosy kolegi. – Słonecznik Taehyung, co ty na to? – Yoongi poprawił zmierzwioną grzywkę chłopca i zaśmiał się z jego głupiej miny, która szybko przerodziła się w uśmiech jeszcze szerszy, niż ten na twarzy starszego.

Tamtego dnia dziesięcioletni Taehyung poczuł się absolutnie wyjątkowy. Uważał słoneczniki za najpiękniejsze kwiaty na ziemi, a skoro w oczach Yoongiego był jednym z nich, sam również poczuł się piękny, doceniony i promieniejący, niczym jedna ze złocistych główek, kołyszących się łagodnie na wietrze.

Musiało minąć jeszcze naprawdę dużo czasu, nim nauczył się odczytywać z tych słów drugie znaczenie, którego być może nie było w nich pierwotnie, ale które z biegiem miesięcy zaczęło pasować do sytuacji zdecydowanie bardziej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro