🌻🌻

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Taehyung miał dwanaście lat, a Yoongi czternaście, na wzgórzu nad słonecznikowym polem wyrosły fundamenty nowego domu. Ludzie mówili, że jakiś bogacz z wielkiego miasta znudził się mieszkaniem w apartamentowcu i postanowił wybudować willę z dala od metropolii, w możliwie najbardziej zacisznym miejscu. Był pierwszym tego typu lokatorem w okolicy, dlatego zjawienie się profesjonalnej ekipy budowlanej stało się nie lada sensacją. Cała wieś składała się z bardzo starych, tradycyjnych domów. Niektóre z nich pamiętały jeszcze czasy przedwojenne. Nic więc dziwnego, że budowa lśniącej nowoczesnością willi na wzgórzu dla niektórych mieszkańców oznaczała początek nowej ery. Okoliczne dzieciaki kręciły się w pobliżu placu pracy robotników, niby to mimochodem obserwując ich poczynania, a zaraz potem zostawały przez nich przeganiane z powodu niebezpieczeństw związanych z budową.

Taehyung i Yoongi nie byli wyjątkami. Też często kręcili się w pobliżu fundamentów willi. Yoongi był nawet gotów nadłożyć drogi wracając ze szkoły, byle mieć okazję przespacerować się w pobliżu placu budowy i przyjrzeć się poczynionym postępom. Taehyunga nie interesował aż tak wygląd nowej willi. Bardziej zastanawiał go sąsiad, który się do niej wprowadzi. Jego zdaniem musiał to być naprawdę rozsądny człowiek, skoro postanowił porzucić wielkie, szare miasto i zamieszkać tutaj, pośród lasów i słoneczników. Na jego miejscu postąpiłby podobnie. Całe szczęście, że nie musiał tego robić, bo mieszkał w tak pięknym miejscu od urodzenia. Był za to naprawdę wdzięczny losowi.

Jego zdania oczywiście nie podzielał Yoongi, który przy każdej wizycie pod willą na głos zastanawiał się, jak głupim trzeba być, żeby rezygnować z mieszkania w mieście. Choć lata mijały i mogłoby się wydawać, że z wiekiem człowiek mądrzeje, on wciąż marzył o swoim prawdziwym świecie i Taehyung nic nie potrafił na to poradzić. Nie pomagały gonitwy pośród słoneczników, ani wieczorne patrzenie w gwiazdy. Nie pomagał zapach lasu, ani szum pobliskiej rzeki.

Czasem Taehyung zastanawiał się, czy Yoongi aby na pewno należy do tego samego świata, co on. Twarz młodszego była wiecznie muśnięta słońcem i nawet końcówki jego brązowych włosów zdawały się łapać letnie promienie, zamykać je w sobie, jaśnieć nimi, ilekroć chłopiec przebywał dużo na zewnątrz. Z kolei blada skóra Yoongiego trwała obojętna na zaczepne złote światło, tak samo jak jego kruczoczarne włosy. Nieważne, jak często Taehyung wyciągał kolegę z domu i nakłaniał go do przechadzek po okolicy, cała jego postać pozostawała tylko czarno-białą sylwetką, zagubioną pośród intensywnych kolorów nieprawdziwego świata.

Młodszy coraz częściej ze smutkiem dostrzegał, że Yoongi dużo bardziej wpasowywał się w krajobraz, który widział w mieście. Nawet jego ubiór w pewnym momencie zaczął różnić się od tego taehyungowego. Yoongi porzucił już kolorowe szorty, w których dawniej biegał po podwórku i koszulki z podobiznami superbohaterów, w których czasem chodził do szkoły. Zamienił je na wąskie, czarne, modnie potargane jeansy i przyduże T-shirty w ciemnych kolorach. Taehyungowi też zdarzało się chodzić w dziurawych spodniach. Zazwyczaj był to jednak efekt bliskiego spotkania kolan z ziemią podczas którejś z żywiołowych zabaw. Nosił kolorowe koszulki, kraciaste flanelowe koszule i wygodne zielone tenisówki, na których nie było aż tak widać wiecznie obecnych śladów trawy.

Taehyungowi nie przeszkadzał nowy, miejski styl Yoongiego. Musiał nawet przyznać, że jego przyjaciel trochę wyprzystojniał. Nie wyglądał już tak chorobliwie i gapowato, jak dawniej. Ale niektóre rzeczy się nie zmieniły. Czarne włosy nadal wpadały mu do oczu, a krok miał tak samo powolny i pełen ociągania, jak zawsze. Nadal używał trudnych słów, które Taehyung bardzo starał się zapamiętać. Nadal chciał kupić dom, telewizor i samochód, a także cały ogrom innych rzeczy, które konsekwentnie dopisywał do swojej listy. Nadal oglądał programy o dalekich, wielkich miastach, które pragnął zwiedzić.

I nadal lubił róże.

Te dziwne, nieprawdziwe miejskie róże, które widzieli podczas swojej pierwszej wycieczki do wielkiej metropolii.

Cztery lata później te róże przywędrowały za nimi aż do ich małej wsi. Sadzonki zostały przywiezione późnym popołudniem. Siedzący w domku na drzewie chłopcy obserwowali mozolną drogę furgonetki pomiędzy słonecznikami, a potem jej wspinaczkę na szczyt wzgórza. Intensywnie czerwone kwiaty rozpruwały złoty dywan, tkwiąc dumnie i niewzruszenie na pace auta, niczym nowi władcy tej krainy. Taehyung nie miał pojęcia, że rośliny mogą wyglądać tak ozięble. Zawsze kojarzyły mu się z łagodnością i ciepłem słonecznych dni. Yoongi musiał jednak preferować chłód miejskich parków, bo nowa ozdoba wzgórza wzbudziła jego zachwyt.

- To się właśnie nazywa elegancja – powiedział, opierając łokcie na parapecie i z rozmarzeniem obserwując niemal już gotową posiadłość. Budowa trwała niecały rok. – Podobno właściciele zatrudnili do wykończenia wnętrz samych najlepszych specjalistów, dlatego tak długo im zeszło – dodał, przypatrując się wciąż ciemnym oknom, w których już niedługo miało zacząć co wieczór świecić się światło.

Z kolei Taehyung, który przewieszał ręce przez drugie z okienek domku, wzrok miał utkwiony wysoko, na niebie. Nie interesował go wygląd willi. Była dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażał rok temu. Szara i kanciasta. Przygotowane do zasadzenia dumne róże tylko pogłębiały uczucie chłodu, jakie biło od nowego domu.

- Kiedy byłem mały, nowoczesne domy kojarzyły mi się ze szkłem – odezwał się, spoglądając na lśniący sierp widocznego już księżyca. – Ciekawe, jakby to było mieć dom cały zrobiony ze szkła.

Yoongi zaśmiał się na te słowa, jak zwykle, kiedy jego przyjaciel mówił coś niedorzecznego.

- Wyglądałbyś jak gryzoń w terrarium – podsumował, rozbawiony własną wizją. Taehyung zupełnie się tym jednak nie przejął, dalej rozmyślając o swoim wyimaginowanym szklanym domu.

- Mógłbym oglądać słoneczniki od rana do wieczora – powiedział, zamyślony wzrok wbijając w muśnięte zmierzchem główki wszechobecnych kwiatów. – Mógłbym jeść z nimi śniadanie i przyglądać im się przed snem. Mógłbym...

- Patrzeć, jak umierają jesienią i wspominać ich śmierć zimą – odezwał się Yoongi. Taehyung oderwał wzrok od pola i rzucił przyjacielowi zdumione spojrzenie. Wiedział, że Yoongi potrafił być zgorzkniały. Rzadko jednak używał takiego tonu głosu wobec niego. Uśmiech sprzed chwili zdążył zgasnąć na jego ustach, a oczy pociemniały nieco. Już nie patrzył na willę. Spoglądał w nocne niebo. – Nigdy nie rozumiem, jak możesz przywiązywać się do czegoś tak nietrwałego.

Taehyung zamyślił się. To prawda, słoneczniki znikały wraz z nadejściem jesieni. Taehyung co roku ze smutkiem żegnał ostatnie złote główki, wraz z ich wymęczonymi żarem słońca płatkami i ciężkimi od pysznych nasion środkami. Bez nich krajobraz za zielonym płotem był wybrakowany i jakby przygaszony.

Ale potem przychodziła jesień. Liście na drzewach zaczynały barwić się złotem, czerwienią i brązem, tak, że w przeciągu paru tygodni okoliczne wzgórza płonęły mnogością ciepłych barw. A kiedy poczekało się jeszcze trochę, liście zaczynały tłumnie opadać z drzew i wszystkie ścieżki przeistaczały się w strumienie kolorów. Można było brodzić po kostki w barwach jesieni i wyobrażać sobie, że przechodzi się wpław rzeki nieprawdziwego świata. I choć na horyzoncie brakowało słonecznikowych główek, przyroda robiła wszystko, żeby umilić mu oczekiwanie na ich powrót.

- To nieprawda, że słoneczniki są nietrwałe – powiedział w końcu, swoimi słowami przykuwając spojrzenie Yoongiego. – Trwają w świetle słońca i w mojej pamięci. – Chłopak uśmiechnął się z prostotą. – Czy to nie wystarczy?

Dla Yoongiego nie wystarczyło.

- Pomniki w miastach stoją na swoich miejscach dekadami, a te twoje słoneczniki żyją ledwie jedno lato – powiedział, jakby w ogóle nie usłyszał wyjaśnienia Taehyunga. – Miasta pełne są rzeczy nieśmiertelnych. Kiedyś wśród nich zamieszkam.

- I wtedy też staniesz się nieśmiertelny? – zapytał, przyglądając się koledze z powątpiewaniem. Te słowa zaskoczyły Yoongiego. Przez długi czas w milczeniu spoglądał za okno, nie znajdując odpowiedzi na pytanie przyjaciela. W końcu Taehyung sam wyjrzał na zewnątrz, omiatając wzrokiem uśpione w świetle gwiazd kwiaty. – Ja nie chciałbym być nieśmiertelny – orzekł zdecydowanym tonem.

- Nie? – zdziwił się starszy. Czasami naprawdę nie rozumiał swojego przyjaciela.

- Gdybym żył zbyt długo, w końcu nawet słoneczniki mogłyby mi zbrzydnąć. A tego chyba bym nie zniósł – odparł Taehyung, wspierając brodę na dłoniach.

- Istnieją też inne kwiaty – mruknął Yoongi, znowu uciekając wzrokiem w kierunku willi na wzgórzu.

- Jak na przykład róże? – wtrącił Taehyung, i na moment na twarzy starszego dało się dostrzec zdumienie. W końcu jednak po prostu pokiwał głową.

- W tej dziurze wszędzie wręcz roi się od słoneczników – wyjaśnił. – Takie eleganckie róże to miła odmiana.

Dziesięcioletni Taehyung uwierzył, że jest wyjątkowy, podobny pięknym złotym kwiatom, łagodnie kołyszącym się na wietrze. Natomiast Taehyung trzynastoletni po raz pierwszy zrozumiał, że być może rzeczywistość wygląda dokładnie przeciwnie do jego dziecinnych wyobrażeń. Że może tak naprawdę jest tylko jednym z wielu pospolitych kwiatów, nad którymi nikt nie westchnie z zachwytu, tak jak się wzdycha nad wypielęgnowanymi różanymi krzewami. Że może nie ma dla niego miejsca nigdzie w prawdziwym świecie, który Yoongi tak kochał. Że może był skazany na zapomnienie, wraz z nadejściem jesieni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro