🌻🌻🌻

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lato przekwitło i obumarło, a wraz z nim słoneczniki. Jesień zabarwiła korony drzew. A do willi wprowadzi się jej właściciele. Wszyscy o nich mówili, wszyscy chcieli ich poznać. Wszyscy chętnie przyglądali się nowoczesnej willi i stojącemu na podjeździe drogiemu samochodowi z klimatyzacją. Tylko Taehyung odwracał wzrok od wzgórza, kiedy wracał ze szkoły do domu, a wszelkie rozmowy na temat nowych mieszkańców wsi kwitował milczeniem. Choć kiedyś uważał właścicieli posiadłości za bystrych ludzi, z czasem zaczął zastanawiać się, po co tam w ogóle przyjechali. Po co zakłócili harmonię wiejskiej miejscowości, przywożąc swoje drogie sprzęty, szklane ściany i nieprawdziwe róże. Po co sprawili, że każde dziecko we wsi chciało mieć ogromny telewizor i trzy konsole do gier.

Nowi mieszkańcy nie próbowali dopasować się do otoczenia. O nie, oni sprawili, że to otoczenie zaczęło dopasowywać się do nich. Każdy chciał się z nimi kolegować. Każdy chciał poczuć się na tyle światowy, żeby być godnym cząstki prawdziwego świata.

Każdy, a przede wszystkim Min Yoongi.

- Przechodziłem ostatnio obok willi – powiedział pewnego leniwego popołudnia, jak zwykle niby to mimochodem kierując rozmowę na swój ulubiony temat. Mieszkańcy wzgórza rezydowali na nim już od kilku miesięcy i od tego czasu Yoongiemu co najmniej dwa razy w tygodniu zdarzało się przypadkiem przechodzić w pobliżu ich domu. Czasem Taehyung zastanawiał się, jakim cudem wciąż mu się to nie znudziło. Wtedy dochodził jednak do wniosku, że mieli coś wspólnego. Tak jak Taehyung mógł w nieskończoność obserwować słoneczniki, tak i Yoongi nigdy nie miał dość widoku nowoczesnego domu.

- Zgaduję, że nie zmieniła się wiele od ostatniego razu – odparł młodszy, siląc się na żartobliwy uśmiech. Yoongi go nie odwzajemnił. Zamiast tego dziwnie uciekł wzrokiem i nader zamaszyście wcisnął ręce w kieszenie, próbując wyglądać swobodnie.

- Cóż, jest jedna zasadnicza zmiana – powiedział w końcu, z nagłym zainteresowaniem przyglądając się swoim butom. Choć robił wszystko, żeby utrzymać je w nieskazitelnej czystości, wiejskie drogi nie oszczędzały nikogo. Taehyunga zawsze bawiły jego daremne starania.

- Co? Tym razem posadzili sobie przed domem palmę? – zapytał, starając się nie nadać tej wypowiedzi kąśliwego charakteru. Naprawdę nie lubił być złośliwy, ale im był starszy, tym większą irytację budziła w nim pogoń Yoongiego za wielkomiejskim życiem. W wieku dziewięciu lat chciał swojego przyjaciela zrozumieć. W wieku lat czternastu pragnął chwycić go za ramiona i mocno nim potrząsnąć, byleby ocknął się z tej ślepej fascynacji.

- Wiesz, że państwo Song mają córkę? – zapytał Yoongi, nieco zbijając przyjaciela z tropu. Cóż, wszyscy wiedzieli. A jako, że wiedzieli wszyscy, wiedział też on. Nawet jeśli nic go to nie obchodziło. Yoongi pociągnął nosem i kopnął leżący na drodze kamyk. Zachowywał się dziwnie. – Dotąd przebywała w mieście i tam chodziła do szkoły. Ale wczoraj ją spotkałem. Rozmawialiśmy trochę. – Yoongi podrapał się nerwowo w tył głowy. – Mówi, że przeprowadza się tu na stałe.

Taehyung wzruszył ramionami, nie widząc w tej wiadomości nic fenomenalnego.

- Fajnie – powiedział tylko, nie bardzo rozumiejąc, czego przyjaciel od niego oczekuje. Może miał nadzieję się z nią zakolegować? Może chciał, żeby opowiedziała mu o wielkim mieście? Taehyung nie wiedział.

Zrozumienie uderzyło go dopiero w dniu, w którym Yoongi przedstawił mu dziewczynę z willi na wzgórzu.

Seoyeon, bo tak miała na imię, okazała się być najbardziej niepasującym elementem w całej wsi. Przypominała Taehyungowi te piękne manekinowe panie, które jego koleżanki z takim zachwytem oglądały na sklepowych witrynach podczas pierwszej wycieczki do miasta. Była smukła i zgrabna, o długich, szczupłych nogach i delikatnych dłoniach. Aksamitnie czarne włosy były idealnie ułożone, zdolne oprzeć się każdemu podmuchowi wiatru, który zawsze skutecznie mierzwił taehyungową grzywkę. Z czernią włosów kontrastowała jej blada skóra. Wyglądała, jak porcelanowa lalka. Jej zimne i wyniosłe spojrzenie sprawiło, że Taehyung zaczął zastanawiać się, czy ludzkie oczy mogą być zrobione ze szkła.

Jednak to nie wygląd dziewczyny najbardziej go zszokował. Dużo gorszy był sposób, w jaki Yoongi na nią patrzył. Bo kiedy Yoongi patrzył na Seoyeon, Taehyung znów widział w nim jedenastoletniego chłopca, ze zdeterminowanym zachwytem obserwującego nieprawdziwe miejskie róże. Widział Yoongiego, mówiącego o nowoczesnym domu i klimatyzowanym samochodzie. Widział Yoongiego oglądającego programy o sławnych miastach i pomnikach.

Widział chłopca, który wolał róże tylko dlatego, że nie były słonecznikami.

I po raz pierwszy poczuł strach. Strach, że ten prawdziwy świat połknie Yoongiego w całości i już go nie odda. Że Taehyung sam w sobie jest zbyt nieprawdziwy, żeby znalazło się dla niego miejsce w życiu jego przyjaciela.

A im więcej o tym rozmyślał, tym mniej rozumiał z własnych uczuć.

Czas zaczął mijać dziwnie i niepostrzeżenie. Zima była cicha. Wiosna tęskna. Lato zaś powróciło jakieś zmienione. Taehyung oglądał jego wielkie, blade, samotne oblicze i coraz częściej w pojedynkę błądził pośród słoneczników, szukając otuchy w widoku ich złotych kwietnych koron.

Kiedy był mały potrafił całkowicie skryć się pośród ich łodyg, tak, że patrząc na pole nikt nie domyśliłby się jego sekretnych wędrówek. Słoneczniki górowały nad nim, wielkie i łagodne, a ich główki majaczyły na niebie, jak tysiąc kwitnących słońc zawieszonych przez lato na palecie błękitu. Był wtedy przekonany, że nie ma na świecie piękniejszego widoku. I nawet kiedy urósł i zrozumiał, że to tylko zwykłe pole ze zwykłymi słonecznikami, na które zwykły przechodzień nie zwraca większej uwagi, jego serce wciąż kochało kwieciste złote niebo szczerą miłością dziecka.

Ta dziecięca miłość zaczęła jednak powoli milknąć i usypiać w jego sercu, ustępując czemuś nowemu, jakiemuś obcemu niepokojowi, jakieś dziwnej ekscytacji splecionej z przerażeniem. Kiedy leżał w trawie pod słonecznikowym niebem, to nie złote kwiaty zaprzątały jego umysł. Kiedy siedział w domku na drzewie i spoglądał za okno, to nie gwiazdy były tym, co widział. Kiedy wędrował skrajem lasu, to nie z powodu piękna przyrody wzdychał.

Taehyung myślał o Yoongim.

Myślał o nim, jak jeszcze nigdy dotąd.

Dotąd nawet nie musiał o nim myśleć. Yoongi po prostu był. Tak, jak jest słońce na twarzy i wiatr na policzku. Tak, jak jest domek na drzewie i zielony płot. Yoongi był, tak jak są słoneczniki. Zawsze gdzieś w pobliżu, gdzieś w zasięgu wzroku, jak stały element ukochanego krajobrazu.

A potem Yoongi przestał być. Przestał być pod zielonym płotem i w domku na drzewie. Przestał być pośród złotych słoneczników. Przestał być przy Taehyungu.

Jedyne, gdzie był, to ta kanciasta różana willa na wzgórzu.

Jedyne, gdzie był, to przy Seoyeon.

Z początku Taehyung nie chciał przyznać sam przed sobą, że jest zazdrosny. No bo co to za bzdura, ta zazdrość? Nie był zazdrosny o swój domek na drzewie, nawet jeśli kogoś do niego zapraszał. Nie był zazdrosny o zielony płot, nawet jeśli ktoś się na nim opierał. Nie był zazdrosny o las czy rzekę, mimo że nie miał ich piękna na wyłączność. Nie był zazdrosny nawet o słoneczniki – najchętniej obdarowałby nimi cały świat.

Ale Yoongi nie był jak domek, jak las, jak rzeka. Nie był nawet jak słonecznik. Był Yoongim. Po prostu Yoongim. Aż Yoongim.

I Taehyung był o niego zazdrosny.

Zazdrościł Seoyeon ponurych min Yoongiego i jego uśmiechów. Zazdrościł powolnego człapania skrajem drogi i uważnych spojrzeń spod przydługiej grzywki. Zazdrościł trudnych do zapamiętania słów i opowieści o domu, telewizorze oraz samochodzie.

Zazdrościł nawet splecionych dłoni, które pewnego dnia ujrzał, zerkając w stronę drogi prowadzącej na różane wzgórze.

Gdyby Yoongi był słonecznikiem, wszystko byłoby o wiele prostsze.

Taehyung mógłby całymi dniami siedzieć w jego cieniu, delikatnie wsparty o grubą łodygę. Mógłby chować twarz za wielkimi liśćmi, albo odpędzać kruki próbujące wydziobać nasiona. Mógłby do niego mówić, bez końca opowiadać mu o wszystkich czarach i urokach nieprawdziwego świata. Mógłby go kochać miłością dziecka, prostą i oczywistą, jak słońce na twarzy czy wiatr na policzku.

Ale Yoongi nie był słonecznikiem.

Yoongi był chłopcem. Chłopcem zakochanym w różanych krzewach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro