🌻🌻🌻🌻

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Widzę, że nasz naczelny strach na wróble jak zawsze na swoim posterunku – niespodziewany głos wyrwał Taehyunga z zamyślenia. Leżący w trawie chłopak otworzył oczy, napotykając spojrzenie, za którym tęsknił dosłownie chwilę temu. Yoongi pochylał się nad nim, przesłaniając letnie słońce i wiszące na niebie słoneczniki. Po jego ustach błąkał się uśmiech. – Ale chyba nieco obniżyłeś loty. W ten sposób nie upilnujesz nawet kilku nasionek – dodał udawanym krytycznym tonem. Chwilę później wyciągnął dłoń. Taehyung bez wahania ją chwycił i pozwolił podnieść się z trawy.

- Może sam powinieneś spróbować – odparł, rzucając przyjacielowi psotne spojrzenie. – Ciebie ptaki prędzej się wystraszą – dodał, zaskarbiając sobie jego gromiące spojrzenie. 

Kiedy Taehyung był młodszy często zajmował się odganianiem łakomych ptaków, które usilnie próbowały okraść słoneczniki z ich nasion. Czuł się wtedy bardzo ważny i odpowiedzialny, jakby powierzono mu niezwykle istotną misję o światowej wadze. Ludzie ze wsi nieraz przystawali na drodze, żeby popatrzeć na jego dziecinne starania i z pełnym sympatii uśmiechem pokręcić głową nad tym małym strażnikiem słonecznikowego królestwa. Im Taehyung był starszy, tym lepiej rozumiał, że sam jeden niewiele może zdziałać przeciwko hordom gromadzących się nad polami ptaków. Ale czy to było ważne? Dla niego liczył się każdy słonecznik, który zdołał ochronić. Jednak nawet zabawa w pogromcę kruków szybko traciła swój urok w pojedynkę. Tęsknił za towarzystwem naburmuszonego rozleniwionego chłopca, który potrafił przez cały dzień siedzieć w trawie i biernie obserwować jego dziką gonitwę za ptactwem. A kiedy już wstawał i chwytał w ręce patyk – kruki nie miały z nim szans. W odstraszaniu ptaków Yoongi był niezrównany.

Taehyung zerknął na przyjaciela. Choć panował środek lata, Yoongi był ubrany cały na czarno. Nie wyglądał, jak słonecznik, co do tego nie było wątpliwości. Ale mógłby być jego cieniem. Chłodnym, lipcowym cieniem strzelistego, złotego kwiatu.

Kiedy Taehyung był mały wierzył, że cienie pilnują ludzi, żeby nie ulecieli ku niebu. Że trzymają ich za kostki przy ziemi i czuwają nad każdym ich krokiem. Dlatego bardzo cenił swój własny cień. Gdyby nie on, Taehyung pewnie już dawno by odleciał, w stronę błękitu, w stronę słońca. Jego zdaniem każdy potrzebował swojego cienia. Nawet słonecznik.

Taehyung chciał opowiedzieć o tym wszystkim Yoongiemu. Chciał zapytać go, czy mógłby zostać jego słonecznikowym cieniem. Chciał usiąść na polu i obserwować go od świtu, aż do zmierzchu, tak jak obserwuje się wykrojone przez słońce, ciemne kształty na trawie. Chciał, żeby Yoongi złapał go za kostki i przytrzymał przy ziemi. Bo Taehyung czuł, że powoli zaczyna odlatywać.

Ale zamiast zrobić którąkolwiek z tych rzeczy, chłopak jedynie się uśmiechnął.

- Słonecznik Taehyung i strach na wróble Yoongi, co ty na to? – powiedział, na co Yoongi w niezadowoleniu zmarszczył nos.

- Twoje alter-ego brzmi zdecydowanie sympatyczniej – skwitował cierpkim tonem. Taehyung szturchnął go w ramię.

- Za to twoje budzi grozę! – zawołał z entuzjazmem. Yoongi wywrócił oczami i zaśmiał się na te słowa. Taehyung lubił ten rodzaj śmiechu. Było w nim zażenowanie, było rozczulenie, była sympatia. Yoongi z nikogo innego nie śmiał się w ten sposób.

- Jestem chyba zbyt leniwy, żeby budzić grozę – stwierdził, wzruszając ramionami. – A ty o czym tak rozmyślałeś? – zapytał, z zainteresowaniem przyglądając się przyjacielowi. Taehyung posłał mu niewyraźny uśmiech.

- Tak tylko sobie leżałem – mruknął bez przekonania, czując się dziwnie z własnymi słowami. Dotąd opowiadał Yoongiemu o swoich przemyśleniach, nawet wtedy, kiedy ten wcale nie chciał ich słuchać. Mówił mu o wszystkim – o porannej rosie, która zmoczyła mu buty, o koszu truskawek, którym babcia uraczyła go w ramach śniadania, o małej polance pełnej stokrotek, którą znalazł przypadkiem, buszując po lesie. Ale na tym nie koniec. Mówił Yoongiemu, o tym, co go uszczęśliwia. Mówił mu o tym, czego się boi. Mówił mu o tym, co uważa za słuszne i o tym, z czym zupełnie się nie zgadza. Mówił mu o niebie i wietrze. Mówił o słonecznikach. Mówił Yoongiemu o całym swoim świecie.

A teraz wybrał milczenie.

Po raz pierwszy w życiu bał się, jak przyjaciel zareagowałby na jego słowa. Bał się, że by ich nie zrozumiał. Bał się, że by je odrzucił.

Bo po raz pierwszy w życiu Taehyung odkrył w sobie coś, na co sam nie potrafił zareagować. Czego nie rozumiał. Coś, co być może łatwiej byłoby odrzucić.

W jego wnętrzu wyrosły kwiaty. I to nie byle jakie. Taehyung nosił w sercu słoneczniki. I chciał je wszystkie podarować Yoongiemu.

- Przecież cię znam, Tae. – Przyjaciel spojrzał na niego badawczo. – Normalnie nie umiesz usiedzieć w miejscu choćby paru minut. Biegasz, skaczesz, hałasujesz, aż trudno za tobą nadążyć. No, chyba że o czymś rozmyślasz. Wtedy to zupełnie inna sprawa...

- Uważasz, że słoneczniki są sympatyczne? – zapytał niespodziewanie Taehyung, nieco zbijając przyjaciela z tropu. Yoongi uniósł brew, po czym spojrzał w dal, jakby rozważając, jakiej odpowiedzi udzielić. W końcu pokiwał głową.

- Cóż, raczej tak – powiedział, po chwili posyłając Taehyungowi krzywy uśmiech. – Może prócz tego jednego, który niemal spadł mi na głowę, kiedy miałem jedenaście lat.

Taehyung dobrze pamiętał tę sytuację. Miała miejsce krótko po tym, jak zaczęli się kolegować. Tamtego dnia po raz pierwszy udało mu się wyciągnąć Yoongiego na spacer po słonecznikowym polu. Był późny wrzesień i złote kwiaty dogorywały w blasku jesiennego słońca, powoli żegnając się ze światem. Niektóre chyliły się ku ziemi, ciężkie od nasion, zmęczone niedawnymi upałami.

Pod jednym z takich kwiatów zatrzymał się Yoongi, oznajmiając, że nie ujdzie już ani kroku dalej, że ma dość, że się zmęczył, i że chce wracać do domu. Słonecznikowi chyba nie spodobało się marudzenie chłopca. Wiatr załopotał koszulkami dzieci i zatrząsnął zieloną łodygą. Kwiat zwiesił główkę nad Yoongim, niemal dotykając jego czarnych włosów i strasząc go przy tym nie na żarty. Taehyung przez blisko tydzień nie mógł przestać się śmiać na wspomnienie jego przerażonej miny. I choć starszy był okropnie zirytowany całą sytuacją, jego przyjaciel bardzo miło wspominał tamten widok. W słonecznikowej złotej koronie było Yoongiemu do twarzy.

- To nie była jego wina! – zawołał Taehyung, chcąc usprawiedliwić poczynania niesfornego słonecznika sprzed lat. – Po prostu się zmęczył, a ty akurat stałeś w nieodpowiednim miejscu.

- Minęło tyle czasu, a ty wciąż bierzesz jego stronę! – odparł Yoongi, udając oburzenie.

- A róże? – zapytał niespodziewanie Taehyung. – Czy róże też są sympatyczne?

Iskierki w oczach Yoongiego nieco przygasły na te słowa, ustępując miejsca dziwnemu napięciu. Taehyungowi wystarczyło jedno spojrzenie na twarz przyjaciela, żeby wiedzieć, że zrozumiał jego pytanie. Że wiedział, o co w nim tak naprawdę chodziło. Że być może wcale nie rozmawiali o kwiatach, i Yoongi czuł to tak samo mocno, jak i Taehyung. Starszy na dłuższy moment zamilkł, nie patrząc już w oczy przyjaciela. Beztroska atmosfera sprzed chwili zniknęła całkowicie, rozpierzchła się gdzieś w labiryncie słonecznikowych łodyg. Cisza dłużyła się niemiłosiernie, aż w końcu Yoongi wzruszył ramionami, jakby próbował udawaną obojętnością zniwelować znaczenie swoich słów.

- Róże nie muszą być sympatyczne – powiedział, wciąż nie patrząc Taehyungowi w oczy. Niewidzący, zamyślony wzrok wbijał gdzieś w dal. – Są piękne i eleganckie. Pełne klasy. Są idealne.

- I mają kolce – odezwał się młodszy, uważnego wzroku nie spuszczając z twarzy przyjaciela. Yoongi prychnął cicho pod nosem.

- Każdy ma jakieś kolce – odparł. – Nawet ja.

Ale to nie była prawda. Yoongi nie miał kolców. Miał tylko ostro zarysowane krawędzie, niczym precyzyjnie wykrojony przez południowe słońce cień. Taehyung lubił te jego krawędzie. Lubił jego butny charakter i niezłomną upartość nawet w głupich sprawach. Lubił jego wyraziste poglądy i harde spojrzenia, którymi mierzył otaczający go świat. Lubił jego naburmuszoną minę i narzekania w trakcie powrotu ze szkoły. Lubił nawet te jego marzenia o mieście, o domu, o samochodzie. Lubił je, póki nie stały się bardziej realne i istotne, od ich wspólnych spacerów pośród słoneczników.

Bo pod wpływem Seoyeon te wszystkie krawędzie, które Taehyung tak lubił, zaczęły się stopniowo rozmywać. Jakby Yoongi stracił swój kształt, kiedyś tak wyrazisty i niepowtarzalny. Jakby celowo go odrzucił, próbując przybrać taką formę, jakiej się od niego oczekuje. Dopasować się do swoich marzeń, zamiast dopasować swoje marzenia do siebie.    

Yoongi nie unikał Taehyunga, ale coraz rzadziej patrzył mu w oczy. Jakby wiedział, że spośród wszystkich oczu, właśnie w tych jednych nie znajdzie aprobaty. Młodzieńcza butność przerodziła się w brawurową nieuprzejmość, a hardy wzrok zaczął spoglądać z pogardą na ten łagodny słonecznikowy świat, który był przecież ich domem. I nawet uśmiech nie był już ten sam.

A to wszystko za sprawą jednej sztucznej róży o szklanym spojrzeniu, która zapuściła swoje korzenie w sercu Yoongiego.

Z czasem Taehyung zaczął zastanawiać się, jakby to było, stać się taką różą. Zamieszkać w spojrzeniu Yoongiego i namalować rumieńce na jego wiecznie bladych policzkach. Przywrócić jego oczom beztroski blask letnich dni. Odrysować na nowo wszystkie jego piękne krawędzie i wypełnić ten kształt kojącą farbą lipcowego cienia.

Ale Taehyung nie był różą. Nie miał czerwonych płatków i ostrych kolców. Nie potrafił być dumny i elegancki. Pyszny i oziębły. Był tylko śmiesznym, wielkim, niezgrabnym kwiatem, który za bardzo lubił wystawiać twarz w stronę słońca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro