🌻🌻🌻🌻🌻🌻

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzień po imprezie Yoongi wyjechał do miasta. Nie przyszedł się pożegnać. Zostawił tylko nakreślony w pośpiechu liścik, według którego Seoyeon nagle zaproponowała mu, że go podrzuci i załatwi mu pracę na wakacje. Ile w tym było prawdy? Taehyung nie miał pojęcia. Zresztą, nie interesowało go to zbytnio. Dobrze wiedział, że tak naprawdę Yoongi najzwyczajniej w świecie uciekł. Przestraszył się, że Taehyung mógłby stać się jego różą. Że mógłby spojrzeć na niego z tym samym rodzajem uczuć, z którym spoglądał na piękną Seoyeon.

Ale Taehyung nie był jak Seoyeon. Nie był jak różane krzewy, nie był jak szklane domy.

Był jak słonecznik.

I tak jak one, zaczął więdnąć wraz z końcem lata.

Domek na drzewie nagle stał się zbyt pusty, a zielony płot zbyt obdrapany. Lasy straciły swoją zieleń, a słoneczniki zmieniły się w wysuszone, zgniłożółte słońca. Taehyung całymi dniami wpatrywał się w ich zmęczone twarze, które nie miały już nawet siły zwrócić się w stronę jesiennych promieni. Bladoniebieskie niebo nad ich głowami raz po raz przecinały ciemne kształty kruków. Taehyungowi brakowało energii, żeby je przepędzać. Miał wręcz nadzieję, że wezmą go za jeden z kwiatów i rozdziobią na drobne kawałki, tak jak robiły to ze słonecznikowymi środkami.

Jeszcze nigdy nie żegnał lata z tak wielką obojętnością.

Wbrew pozorom, nie myślał zbyt wiele o Yoongim. Myślał natomiast o słonecznikowych cieniach. O tym, jak kurczą się i maleją na jesień. Jak przygarbione stają się ich sylwetki. Jak niegdyś wielkie i wspaniałe kształty, w których mógł się schować, tracą swoją moc. Jak rozmazują się w pastelowym świetle jesiennego świata. Taehyung często siadywał na wypalonej przez słońce trawie, pomiędzy tymi cieniami, i przyglądał się ich pobladłym licom. Czasem nawet kładł na nich dłoń, jakby chciał dodać im otuchy w tym powolnym, wyblakłym umieraniu. Jego palce zapadały się wtedy w cienistą materię i mógłby przysiąc, że za każdym razem otrzymywał od nich drobną część ich smutku.

Dni mijały, a on wciąż rozmyślał.

O tym, jak cienie więdną wraz ze swoimi słonecznikami. Jak silna musi ich łączyć więź, skoro razem wzrastają, razem kwitną i razem odchodzą. Jak pilnują siebie nawzajem w każdy wiatr i w każdy skwar. Jak są nierozłączni aż do ostatniego wspólnego dnia.

Taehyung miał oczywiście świadomość, że cienie też czasem znikają. Wystarczył pochmurny dzień i brak słońca na niebie, żeby ziemia wokół słonecznika stała się pusta, wybrakowana o istotny element. W niepogodę cienie często gdzieś się gubiły i ciężko było je znaleźć.

Chłopak zastanawiał się, czy dla niego nadeszły takie właśnie dni niepogody. Bo choć słońce wciąż wisiało na niebie, lekko tylko przybladłe jesienną paletą barw, jego znajomego cienia nigdzie nie było widać. Zawieruszył się, zgubił. Ale nie przepadł. Cienie nigdy nie przepadały całkowicie, Taehyung o tym wiedział. Nieraz już obserwował ponowne narodziny takiego zbłąkanego cienia. Wystarczyło, że słońce znów wydostało się zza kurtyny chmur i oświetliło złotą słonecznikową główkę. Cień natychmiast wracał na swój posterunek u jego boku. Bo byli sobie przeznaczeni. Dopełniali się pod każdym względem. Choć istniały setki podobnych słoneczników i setki podobnych cieni, każdy słonecznik i każdy cień miał swoją parę, jedyną i niepowtarzalną. 

Tak chyba właśnie wyglądała miłość.

Żeby istniał cień musiał jednak najpierw istnieć słonecznik. Musiał wyłowić go ze słonecznego światła. Musiał dzielnie wyczekiwać jego powrotu, kiedy ten znikał. Musiał trwać i trwać i trwać, aż do końca lata. A potem obaj umierali.

Taehyung nie chciał, żeby jego i Yoongiego też to spotkało. Nie chciał, żeby lato w ich sercach zwiędło w ten sposób. W samotności, na odległość. Nawet, jeśli ich drogi miałyby się rozejść, nawet jeśli Taehyung miałby przestać być słonecznikiem, a Yoongi przestać być jego cieniem, powinni pożegnać te wspólne czasy razem. Tak, jak od dziecka razem żegnali każde złote lato.

Taehyung powziął decyzję.

Pewnego jesiennego dnia o poranku wsiadł do lśniącego w słońcu, czerwonego autobusu i rozpoczął swoją pierwszą samotną podróż do wielkiego miasta. Zamglonym spojrzeniem żegnał przesuwające się za szybką, wyblakłe słonecznikowe pola. Ich drobną część zabrał ze sobą. Kilka złotych główek kołysało się łagodnie na jego kolanach. Choć nastał już czas przekwitania słoneczników, Taehyungowi udało się znaleźć takie, które wciąż opierały się jesiennej atmosferze. Ich żółte płatki nosiły w sobie wspomnienie lata. Spoglądały na niego z dołu, nieco bojaźliwie trzęsąc listkami, jakby obawiały się co czeka je na końcu tej drogi w nieznane. Tego sam Taehyung nie potrafił przewidzieć. Ale z jakiegoś powodu czuł, że ostatnio Yoongi nie uśmiecha się zbyt wiele. Dlatego chciał przynajmniej dostarczyć mu te słoneczniki. Wierzył w ich moc, jak w nic innego na tym świecie.

Zdobycie adresu apartamentowca Seoyeon nie było trudne. Wystarczyło popytać trochę we wsi. Ludzie wiedzieli znacznie więcej, niż powinni byli wiedzieć i chętnie dzielili się każdą plotką. Tak więc po kilku ślepych uliczkach i kilku zgubionych drogach, Taehyung wreszcie trafił we właściwe miejsce. Budynek był wielki i pozbawiony kolorów. Wyglądał jeszcze mniej sympatycznie, niż willa, którą państwo Song zbudowali na wzgórzu. Ku zdziwieniu Taehyunga, pod tym domem nie rosły nawet sztuczne miejskie róże. Gdzie nie spojrzał widział tylko szkło i beton.

Taehyung nigdy dotąd nie jechał windą, dlatego i tym razem wybrał schody. Droga na siódme piętro była długa i męcząca. Najbardziej martwił się jednak o swoje słoneczniki. Powoli zaczynały marnieć w oczach. Widać im też nie podobało się miasto.

Kiedy wreszcie dotarł na właściwe piętro i zadzwonił do drzwi, miał nadzieję, że otworzy mu sam Yoongi, ale niestety po chwili czekania stanął twarzą w twarz z Seoyeon. Dziewczyna zmierzyła go obojętnym spojrzeniem. Taehyung uśmiechnął się uprzejmie.

- Przepra...

- Nie ma go tu – weszła mu w słowo, wspierając się o framugę drzwi. Przez chwilę milczała, jakby miała nadzieję, że już te cztery słowa wystarczą, żeby odprawić nieproszonego gościa. Taehyung jednak nadal stał w miejscu i spoglądał na nią wyczekująco. – Znudził mi się – dodała w końcu, unosząc smukłą dłoń i oglądając swoje wypielęgnowane paznokcie. 

Taehyung nie był zaskoczony jej słowami. Spodziewał się takiego obrotu zdarzeń. Mimo to, coś nie pasowało mu w postawie Seoyeon. Nie wyglądała wcale na tak znudzoną, za jaką próbowała uchodzić. Była raczej poirytowana.

- W takim razie wiesz może, gdzie go znajdę? – zapytał Taehyung, zachowując uprzejmy ton głosu. Dziewczyna uniosła brwi.

- Nie zezłościsz się na mnie? – rzuciła zaczepnie, jakby próbowała go sprowokować. – Powiedziałam właśnie, że twój przyjaciel mi się znudził.

- Szczerze mówiąc – powiedział Taehyung, nie dając wyprowadzić się z równowagi – nie jestem pewien czy kiedykolwiek byłaś nim naprawdę zainteresowana.

- W przeciwieństwie do ciebie?

Taehyung zamilkł na te słowa. Przez chwilę spoglądał na Seoyeon dużymi, zdumionymi oczami, palce mocno wczepiając w słonecznikowe łodyżki w swojej dłoni. A potem pokiwał głową.

- Tak – powiedział. – W przeciwieństwie do mnie.

- Yoongi był naprawdę fajnym chłopakiem – powiedziała Seoyeon, wracając do nadmiernie uważnego oglądania paznokci. – Naprawdę fajnym – powtórzyła, jakby sama do siebie. – Ale potem zaczął fiksować. Ciągle mówił coś o różach i słonecznikach, robiąc przy tym tę swoją minę najnieszczęśliwszego człowieka na całej ziemi, i miałam go serdecznie dość. – Seoyeon uniosła na niego wzrok. Minę wciąż miała poirytowaną, ale jej oczy nieco złagodniały. – Musiałeś mu strasznie namieszać w głowie, kolego.

Taehyung nie wiedział, jak odpowiedzieć na te słowa. Więc czekał. Seoyeon przez dłuższą chwilę przyglądała mu się w milczeniu, a potem spuściła wzrok i spojrzała na kwiaty w jego dłoni. Westchnęła.

- Pracuje na stacji benzynowej dwie przecznice stąd. Powinieneś go tam znaleźć – powiedziała w końcu, po czym gestem głowy wskazała na schody, jakby chciała jak najszybciej się go pozbyć. Taehyung podziękował za informację i zgodnie z sugestią odwrócił się z zamiarem odejścia. Myślał, że Seoyeon zamknęła już drzwi, kiedy dobiegł go jej głos.

- Yoongi mi się nie znudził – powiedziała mu na odchodnym. – To jemu znudziły się róże.

*

(nie podoba mi się ten rozdział)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro