Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam skulona w kącie celi. Choć czy celą mogę to nazwać? Szare ściany wydawały się betonowe, a metalowe łóżko z dość twardym materacem oraz szorstkim kocem i kamienną poduszką przymocowane było do ściany. Zaraz obok niego umywalka i toaleta, a niedaleko mnie stała mała szafka z nieznana mi zawartością, która sąsiadowała z koszem. Nietypowa była prawa ściana, a raczej szklana szybka z równie przeźroczystymi drzwiami, wtapiających się w całość.  Odgradzała mnie od świata zewnętrznego, od innych normalnych ludzi.  Chroniła ich przede mną. Minął tydzień od spotkania bandy przebierańców , a ja zostałam przewieziona i zoperowana w Avengers Tower. Co prawda obudziłam się dzisiaj rano, ale już mi się tu nie podoba. W przy ciągu tych kilku godzin jedyne osoby jakie tu były to wartownicy. Oparłam się o ścianę, zamykając oczy i biorąc głęboki oddech, a po chwili zilustrowałam mój ubiór. Miałam na sobie czarną koszulkę z rękawem 3/4 i do tego proste szare dresy oraz ciemne trampki.  Pragnę zauważyć iż w zgięciu ręki spoczywał wenflon. Moją dłoń zdobiła zaś etykieta informująca o przyjmowanych przeze mnie lekach i rzemyk z zawieszką motyla.  Obracając przedmiot w palcach na korytarz wyszły 3 osoby. Rozpoznałam w śród nich blondyna oraz zimowego. Trzeci nieznany mi szedł w kitlu lekarskim z dziwną torebką. Weszli do mnie do celi, lecz ja nawet nie drgnęłam. Zauważywszy moją postawę powoli do mnie podeszli.

- Hej, jestem dr. Wolnes  - słuchałam uważnie, obserwując poczynania tamtych. Kapitan stanął przy drzwiach, a żołnierz niedaleko nas - chciałbym abyś przeszła na łóżko i wtedy bym mógł oglądnąć  rany.

Od razu wstałam wykonując polecenia, aby nie dostać kary za nieposłuszeństwo, jak to zwykle było.  Na moje ruchy brunet nieśmiało się uśmiechnął, a ja usiadłam na materacu. Powoli podwinęłam bluzkę ukazując czysty ku zdziwieniu bandaż.  Lekarz zdiął opatrunek i zaczął powoli wyciągać szwy co cierpliwie znosiłam. Na koniec bliznę posmarował kremem na gojenie, który zostawił dla mnie na stoliku. Opuściłam górną część garderoby i zsunęłam spodnie ukazując przekrwiony okład, który sekundę później wylądował w koszu. Blondyn momentalnie się zaczerwienił i odwrócił do nas plecami , na co się zaśmiałam w głowie. Medyk zmarszczył brwi i dotykając metalowa pęsetą postrzał  sprawił że głośno syknęłam. 

- Niestety wdało się zakażenie - popatrzył na mnie zmartwiony, na co odwrócił się Rogers, a Barners podszedł bliżej - muszę zastosować lek. Podszedł spokojnie do torby i wyjął płyn, a zaraz po tym strzykawkę. Panika ogarnęła całe moje ciało.

- Nie..- szepnęłam i zaczęłam się cofać mimo bólu - ja nie chce..

Wszyscy w pomieszczeniu popatrzyli na mnie dziwnie, a zarazem współczując. James powoli do mnie podszedł, a zaraz po nim drugi superbohater.

- To nie jest wcale lek - ponownie cicho, jakby sama do siebie powiedziałam - to mnie albo uśpi albo zabije... nie chcę skończyć jak Esmena..

Nagle doktor kiwnął głową, a dwaj mężczyźni złapali mnie i unieruchomili. Zaczęłam się wyrywać, rzucać i krzyczeć ale jedyne co zauważyłam to tylko ból w ich oczach. Juz sama nie wiem co mam myśleć, w końcu uratowali mnie, aby mieć satysfakcję z zabicia? A może to kolejne serum. Lekarz podszedł do nas i dając porozumiewawcze spojrzenie wbił igłę w moje udo. Momentalnie zaprzestałam walki, wiedząc że już na to za późno. Zostałam opuszczona i uklękłam na podłodze sprawiając, że poleciała mi pojedyncza łza.

- Tutaj chyba jednak trzeba będzie dr. Szarlot - powiedział zrezygnowany kapitan.

- Nie Steve - wtrącił się stojący za mną chłopak - ja z nią pogadam.

Na te słowa mężczyźni wyszli zostawiając nas samych. Postać momentalnie usiadła obok mnie czekając jaky na moją reakcję.

- Za ile ? - spytałam.

- Ale co ?- nie zrozumiał mnie .

- Za ile umrę - momentalnie spojrzał na mnie dziwnie- po to czekasz. Aby posprzątać moje zwłoki  i mieć mnie z głowy.

Brunet zaśmiał się na moje słowa i teraz to ja już nie wiedziałam jak się zachować.

- Przyszedłem pogadać oraz dowiedzieć się w jakim jesteś stanie lecz jak widać jeszcze się do czegoś przydałem - odpowiedział i się ciepło uśmiechnął - z jakiego oddziału pochodzisz?

- 620c - odparłam cicho.

- Wydajesz się cichsza i spokojniejsza jak nie chcesz nas zabić  - skomentował na co nie odpowiedziałam. Próbował jeszcze parę razy zagadać lecz milczałam. Po co mu to wszystko? I tak pewnie za niedługo stąd zniknę, a on o mnie zapomni. Zawsze tak jest, tylko czasami się udaje, że pamiętamy osoby które zmarły, lecz mimo chęci z czasem zapominamy ich zapach, głos, dotyk, wygląd aż w końcu jedyne co nam zostaje to pusty nagrobek, który odwiedzamy dla zasady. Ze mną nie będzie inaczej, nie jestem wyjątkowa tylko jedna z 30 w legionie, jedna z setki  żołnierzy i jedna z miliona na świecie. Moje jakże optymistyczne rozmyślania przerwał bohater.

- Ja muszę iść, a ty pewnie nic już nie powiesz. Będę zaglądał do ciebie codziennie, ale jakbyś potrzebowała czegoś - wskazał kamerę w pokoju - to powiedz tylko żeby zawołano Buckiego - uśmiechnął się i wyszedł , a ja całkowicie pogrążyłam się w swoich myślach. Po nie wiadomo jakim czasie wstałam z zamiarem pójścia spać, lecz z ciekawości zajrzałam do szafki. Mebel posiadał 4 szuflady z metalowym uchwytem.  W pierwszej były jakieś ciuchy, zapewne za duże o kilka rozmiarów oraz buty. Następna zawiera zeszyt i kilka ołówków z gumką oraz ręcznik.  Ostatnie były puste, czekając cierpliwie na uzupełnienie. Zasunęłam ostatni podzielnik i ruszyłam ku łóżku dalej się zastanawiając czego ode mnie chcą.

*STEVE*

Siedziałem w salonie czytając dzisiejsza gazetę, gdy z windy wyszedł Barners.

- I jak tam James -spytałem na co westchnął zrezygnowany.

- Dramat, prawie nic nie mówi, jest przerażona tym wszystkim i serum walki zaczyna ją puszczać - odpowiedział i usiadł obok mnie - boję się co będzie jutro jak się obudzi..

Zaśmiałem się na jego słowa na co on spiorunował mnie wzrokiem.

- To trochę śmieszne bo ja miałem to samo z tobą- zacząłem na co  przewrócił oczami - no co? Też siedziałem ciągle na szpilkach i martwiłem się o byle co. Tyle że ty masz lepiej bo ona nie chce cie zabić... - chłopak się uśmiechnął - jeszcze..

Za tą dopowiedź dostałem mocno w ramie, a mój przyjaciel chciał opuścił pokój.

- Tak w ogóle to czemu jej pomagasz? Ja miałem motyw ale ty? - zapytałem, a chłopak zastygł w miejscu.

- Można ująć, że spłacam dług - cicho odpowiedział i ruszył w tylko sobie znanym kierunku,

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro