ɴᴏ ᴛᴏ ᴍᴏᴢ̇ᴇ ʙᴜᴢɪᴀᴋ?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedział na ławce w parku od dobrych kilkunastu minut, a już od kliku noga podrygiwała mu nerwowo, gdy osoba, z którą był umówiony, wciąż się nie zjawiała. Nie było tak późno, aby tamten poszedł już spać, więc Mo szybko odrzucił tę opcję. Nie myślał też, aby Tian zapomniał, już bardziej prawdopodobne było, że się obraził albo miał jakieś pilne spotkanie rodzinne. Z tyłu głowy miał też jedną obawę, która jedynie się pogłębiała z każdą kolejną upływającą chwilą. Coś się stało.

Co chwila nerwowo zerkał na wyświetlacz telefonu i kiedy tylko usłyszał cichy sygnał, nie musiał nawet go odblokowywać, żeby zobaczyć o co chodzi. Szybko przemknął wzrokiem po słowach, układających się pod nazwą piszącego do niego kontaktu.

He Tian

Przyjdź najszybciej, jak możesz za sklep niedaleko parku.

Mo poderwał się jak oparzony z ławki i rozejrzał dziko, ze zdenerwowania kompletnie tracąc w pierwszym momencie zdolność orientacji w terenie. Coś się stało. Oczywiście pierwszym co przyszło mu do głowy, a raczej kto, był She Li, a na samo wspomnienie tego chłopaka ciarki przechodziły mu po plecach i jeśli rzeczywiście się nie mylił, to mogli mieć naprawdę duży problem.

Puścił się pędem chodnikiem jak najkrótszą drogą prosto do wyznaczonego punktu, dalej analizując w głowie wszystkie możliwe opcje. A kiedy tak kurczowo ściskał przy tym telefon w ręce, na poważnie rozważał wezwanie policji czy nawet pogotowia.

Martwił się i bał. Szczególnie po tym esemesie i szczególnie biorąc pod uwagę to, co stało się ostatnio na plaży, a im więcej sekund mijało, im był bliżej celu, tym bardziej prawdopodobne wydawało mu się, że to She Li jest zamieszany w całą sytuację. I rzeczywiście się nie pomylił.

Kiedy dotarł na róg uliczki, w pierwszej chwili stanął jak wryty (może z przerażenia), bo najpierw rzuciły mu się w oczy te białe włosy, całkiem prawdopodobne, że podświadomie jego mózg wszędzie się ich doszukiwał, chcąc w porę wypatrzyć i uciec od zagrożenia.

— Mały Mo! — Rudzielec dopiero teraz zwrócił większą uwagę na He Tiana, który dociskał kolanem She Li do ziemi. Teraz jego umysł powoli zaczął rejestrować całą scenę.

She Li wyglądał źle. Wyglądał ewidentnie, jakby ktoś spuścił mu ostre lanie albo jakby miał jakiś wypadek samochodowy, tyle że biorąc pod uwagę obecnie górującego nad nim Tiana pierwsza opcja wydawał się znacznie bardziej prawdopodobna. Brunet uśmiechał się szeroko, choć trochę krzywo, a po szyi ciekła mu stróżka krwi, może i odniósł jakieś obrażenia, ale na pewno wygrał tę bijatykę.

— C-co się dzieje? — zapytał rudzielec, jakby odruchowo dotykając opuszkami palców bandaża na szyi. Taki tik nerwowy, który pojawiał się, gdy widział swojego oprawcę, najwyraźniej nawet kiedy nie mógł mu już zrobić krzywdy, bo choć białowłosy szarpnął się jeszcze pod Tianem, wyższy, zdzielił go łokciem w tył głowy i mocniej docisnął do ziemi.

— She Li ma ci coś do powiedzenia — oznajmił brunet, a przy tym wszystkim zdawał się być niezwykle dumny z siebie. Mo pokręcił, jakby z niedowierzaniem, głową i mocno zacisnął dłonie w pięści, możliwe, że ze stresu. Nie chciał tego. Nie chciał już niczego od tego człowieka. Bał się go. Cholernie mocno się go bał, do takiego stopnia, że samo myślenie o tym go niepokoiło.

— Spokojnie, mały Mo. Mam wszystko pod kontrolą — dodał Tian, widząc niepewność swojego przyjaciela. — No dalej, mów! — warknął teraz już do białowłosego, który przekręcił lekko głowę, aby splunąć krwią gdzieś na bok, ale przez nacisk na jego ciało ostatecznie czerwona ślina spłynęła mu po brodzie.

— S-spadaj  — wycharczał. Brzmiał zupełnie, jakby się dusił i to mogło być całkiem możliwe, szczególnie że po tej kwestii Tian mocniej naparł na niego, przyszpilając do betonu, a tamten zaczął kaszleć. A raczej zacząłby kaszleć, gdyby miał w płucach dostatecznie dużo powietrza, teraz przypominało to raczej jakiś warkot silnika samochodowego, ale takiego co wiadomo, że już długo nie pociągnie.

— Nie mam zamiaru czekać tutaj wieczność. No dalej, wyszczekaj to, co masz i spadaj do swojej budy, piesku — warknął brunet, ciągnąc za wykręconą za plecy rękę She Li tak, że tamten nie zdołał całkowicie stłumić krzyku. Potem jeszcze złapał go za białe kudły i pociągnął, aby Mo mógł lepiej widzieć jego obitą i umorusaną krwią twarz. Potem znów cisnął nią o ziemię, a potem znów pociągnął do tyłu, ale tym razem mocniej. Świeża krew zaczęła się sączyć z opuchniętego nosa blondyna, a tamten zaczął się nią powoli krztusić, więc może dlatego zdecydował się poddać. Zamknął oczy (nie mogąc patrzeć na Mo) i wydukał:

— S-sorry.

Tian uśmiechnął się zwycięsko.

— A teraz obiecasz, że już nigdy nawet nie podejdziesz do Mo, bo jeśli przez ciebie spadnie mu, choć włos z głowy to najpierw ja, powyrywam ci wszystkie kudły, a potem wepchnę je do twojego gardła. Zrozumiano? — zapytał He Tian, nachylając się złowrogo nad pokonanym przeciwnikiem.

— Tak.

— Obiecaj jak grzeczna suka.

She Li milczał, więc Tian ponownie go uderzył, tak mocno i gwałtownie, że nawet Mo się wzdrygnął.

— D-dobra. Poddaję się — mruknął, już ledwie mogąc złapać powietrze w płuca. Brunet spojrzał zadowolony na Mo, a potem puścił białowłosego i zszedł z niego, na sam koniec szturchając jego policzek butem, gdy nietrzymana już przez nikogo głowa opadła bezwładnie na beton.

— Widzisz, mały Mo? — zapytał wręcz uradowany Tian, spokojnie podchodząc do rudzielca, kiedy to upokorzony She Li zaczął się mozolnie zbierać z podłogi, klnąc przy tym pod nosem i co chwila, spluwając krwią. Być może chciał, opluć He Tiana, ale ten był już poza jego zasięgiem.

Brunet stanął naprzeciwko zszokowanego Guan Shana i rozłożył triumfalnie ręce. Wtedy niższy zobaczył, że całe grzbiety dłoni ma zdarte do krwi, najpewniej podczas bójki.

Mo spojrzał jeszcze ostatni raz na zmasakrowanego She Li, potem na lekko obitą twarz Tiana, a potem zasłonił swoją twarz rękoma, chcąc odciąć się, choć na chwilę od tego całego bałaganu i samemu wziąć głębszy oddech.

— P-proszę, chodźmy stąd — powiedział cicho i zanim zdążył cokolwiek dodać, poczuł, jak ktoś obejmuje go ramieniem i wyprowadza z uliczki.

— Dobrze, wracajmy do domu. Nie bój się, mały Mo — mówił spokojnie brunet, trzymając roztrzęsionego nastolatka blisko siebie. W sumie to nie wiedział, ani nawet nie zastanawiał się zbytnio, jak Guan Shan zareaguje na to wszystko, kiedy go ściągał, ale wiedział, że Mo po prostu musiał to zobaczyć. Musiał zobaczyć i usłyszeć, jak Tian zmusza She Li do przeprosin. Musiał zrozumieć, że brunet naprawdę zamierza go bronić za wszelką cenę.

— Boże, boże, boże. H-he Tian — wydukał Mo, zatrzymując się nagle jak wryty i zasłaniając twarz rękoma, zupełnie jakby to całe zajście dopiero teraz zaczęło do niego docierać. Wyższy również przystanął i przyglądał się z troską przyjacielowi. Kiedy widział go w takim stanie, aż żałował, że jeszcze mocniej nie obił She Li, tak, aby ten nie mógł już wstać.

— Ciii, już wszystko dobrze. Załatwiłem tego dupka, przysięgam, że już nic ci nigdy nie zrobi — powiedział najspokojniej, jak potrafił, głaszcząc rudzielca po ramionach, aby dodać mu otuchy i jakoś pocieszyć. Guan Shan opuścił ręce od twarzy i jeszcze raz przyjrzał się Tianowi.

— A jak teraz będzie jeszcze gorzej? Myślisz, że nie będzie chciał się zemścić na tobie? — zapytał, niespokojnie strzykając palcami. Obejrzał się jeszcze za siebie, szukając wzrokiem białowłosego, ale na próżno. Jego już tam nie było.

He Tian westchnął ciężko i złapał policzki chłopaka, odwracając go przodem do siebie, a potem odezwał się spokojnie i powoli, patrząc prosto w jego przestraszone oczy, jakby chciał mieć pewność, że tym razem dotrze do niego każde słowo.

— Mały Mo. She Li jest tylko zwykłym robakiem. Nie dorasta mi do pięt i już nie zrobi nam krzywdy. Zaufaj mi. — Na koniec na ustach bruneta pojawił się zarys delikatnego uśmiechu, a potem mężczyzna przechylił głowę na bok, przez co włosy opadły mu na jedną stronę, ukazując pokaźne zadrapanie na czole.

Rudzielec zamknął jeszcze na chwilę oczy, a potem przytaknął niepewnie głową.

— Świetnie, a teraz chodźmy do domu — oznajmił zadowolony Tian, pewnie łapiąc dłoń Guan Shana i ciągnąc go dalej pustym chodnikiem.

— J-jesteś ranny. Trzeba będzie to opatrzyć, nie powinniśmy wejść do apteki?

— Apteki są już zamknięte, mały Mo, ale bez obaw. Mam wszystko w domu, zostało jeszcze po ostatnim razie — odparł Tian, myśląc o tym, jak sam opatrywał rudzielca, po tym, co zrobił mu She Li i odruchowo mocniej ścisnął trzymaną rękę chłopaka, przyciągając go przy tym bliżej do siebie. Niby wiedział, że obiekt jego zainteresowań jest z nim teraz, cały i zdrowy, ale gdzieś wewnątrz niego niepokój spowodowany tamtym wydarzeniem pozostał i zapewne będzie towarzyszył im jeszcze przez długi czas.

He Tian zabrał Mo do siebie, przy czym rudzielec nawet nie myślał protestować, czując się zobowiązanym do udzielenia pomocy przyjacielowi. W końcu ten zrobił to wszystko i poświęcił się właśnie w jego obronie.

Kiedy dotarli do mieszkania, po całej drodze ciszy, brunet mruknął, że przyniesie opatrunki, a Mo w tym czasie zdjął kurtkę i buty. Chwilę później oboje byli już w jadalni, gdzie Mo skrupulatnie rozłożył na stole całą zawartość domowej apteczki He Tiana, czy raczej resztek, które z niej zostały. Wybrał pojedyncze bandaże, które wydawały się jeszcze do czegoś nadawać, waciki i gazy, które zmoczył płynem do odkażania. Potem odwrócił się do siedzącego na krześle chłopaka z zamiarem przemycia ran.

— Pokaż dłonie — polecił Mo, wyciągając jedną rękę, aby Tian położył na niej swoją. Wyższy zastosował się do tego bez żadnych zastrzeżeń, więc już chwilę później krzywił się, kiedy płyn zetknął się ze zdartymi do krwi knykciami. — Naprawdę mocno go obiłeś — zauważył rudzielec, sięgając teraz po drugą dłoń mężczyzny.

— Nie żałuję. Należało mu się — odparł stanowczo brunet, uważnie śledząc wszystkie ruchy rudzielca, więc nie było mowy o tym, aby umknęło mu zrezygnowane kręcenie głową. — Jeśli miałbym wybierać, zrobiłbym to jeszcze raz, a potem kolejny i kolejny. Mam nadzieję, że zabolało go przynajmniej tak, jak ciebie, kiedy się nad tobą pastwił. Sukinsyn — dodał, ostatnie słowa już bardziej mrucząc pod nosem, spuszczając nisko głowę, jakby było mu wstyd, co w sumie po części było prawdą, bo dalej nie mógł sobie darować tego, że nie uchronił Mo na czas, że mógł się jedynie mścić.

— He Tian — zaczął rudzielec, nie parząc na drugiego chłopaka, tylko powoli, starannie zawijając bandaż najpierw na jego jednej dłoni, a potem na drugiej. Z kolei wyższy słysząc swoje pełne imię, od razu uniósł spojrzenie, wpatrując się teraz w niższego jak w obrazek. — Jesteś niemożliwy, ale... dziękuję — dodał już znacznie ciszej, dobrze wiedząc, że brunet słyszy każde jego słowo. Szczególnie po tym, jak zobaczył ten jego słynny głupkowaty uśmiech.

— Dla ciebie zawsze do usług — odparł Tian.

Mo jedynie wywrócił teatralnie oczami, a potem wyjął kilka mokrych chusteczek i podszedł blisko He Tiana, żeby zetrzeć już zaschniętą krew z jego szyi. Będąc tak blisko, zobaczył świeżo zasklepione rozcięcie tuż przy uchu i zmarszczył lekko brwi z grymasem, sięgając ponownie po namoczone płynem gazy.

— Jak to się stało? — zapytał, siląc się, aby brzmieć jakby od niechcenia, a potem złapał szczękę bruneta i delikatnie przechylił jego głowę na bok, żeby samemu móc lepiej widzieć.

— W sumie to nie jestem pewien. Było ciemno — odparł, a przy ostatnim słowie zasyczał przez zaciśnięte zęby, czując piekący ból, spowodowany odkażeniem. Mo poczochrał go ostrożnie po włosach, jak dzielnego pacjenta.

— Dobra... Czymś jeszcze powinienem się zająć? — Rudzielec wychylił się, żeby sięgnąć na stół po suchą gazę i bandaż, aby założyć opatrunek.

— No wiesz... — zaczął He Tian, nie mogąc powstrzymać naprawdę szerokiego uśmiechu, który to cisnął się na jego wargi, gdy usłyszał słowa, mogące zostać odebrane tak bardzo dwuznacznie. Guan Shan szturchnął go kolanem.

— Mam na myśli rany, zboczeńcu.

— Właśnie zadałeś jedną memu sercu — odparł brunet, dramatycznie kładąc dłonie na klatce piersiowej i przybierając pozę, jakby faktycznie ktoś zadał mu ogromny ból, a przynajmniej jak zostałoby to odegrane na teatralnej scenie. Na szczęście Mo już skończył zawiązywać bandaż i aktorstwo wyższego mogło go jedynie irytować. Ponownie podszedł do stołu i zaczął wkładać wszystkie opatrunki na powrót do apteczki.

— A tak na poważnie to nie należy mi się żadna nagroda? Dobrze się dzisiaj spisałem, mały Mo.

— Mogę zaoferować kolację — burknął rudzielec, podpierając się pod biodra i marszcząc brwi w ten swój charakterystyczny groźny sposób, jakby chciał niemo dodać "nawet nie próbuj prosić o coś dziwnego".

— No to może buziak? — podsunął łagodnie Tian, teraz robiąc niewinny uśmiech, ale kiedy zobaczył, jak Mo szybko otwiera usta, żeby już coś powiedzieć, a potem od razu je zamyka, właściwie nie wiedząc, co, szybko dodał: — W policzek.

Widział, że twarz rudzielca zarumieniła się nieznacznie, a to był dobry znak. Chłopak przynajmniej wyobraził sobie tę scenę w głowie i to nawet mogłoby wystarczyć He Tianowi, ale jak widać, miał swój szczęśliwy dzień, bo Guan Shan podszedł do niego (mamrocząc coś niezrozumiałego pod nosem), nachylił się nad siedzących i rzeczywiście dał mu krótkiego całusa.

I kiedy rozpromieniony Tian już chciał krzyknąć coś triumfalnego, nie zdążył, bo poczuł, kolejny pocałunek, jednak tym razem prosto w jego wygięte w uśmiechu usta. Zaskoczony początkowo wytrzeszczył oczy, ale szybko się opamiętał, wiedząc, że jeśli teraz wszystko spartaczy, taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć. Położył swoją dłoń na karku Mo, nie chcąc, żeby ten odsuwał się od niego zbyt szybko i sam go pocałował, odruchowo kładąc drugą rękę na biodrze chłopaka i przyciągając go nieznacznie do siebie.

Rudzielec niepewnie ujął policzek Tiana i przez chwilę wymienili między sobą krótkie muśnięcia (przy których Mo pozostałby z wielką przyjemnością, jako że nie miał doświadczenia), dopóki wyższy nie zaczął wkładać w pocałunek więcej pasji. I mimo że powstrzymał się od wpychania języka w usta partnera, to nie byłby sobą, gdyby chociaż nie skubnął zaczepnie jego warg zębami.

Mo odsunął się od niego minimalnie, z zawstydzenia bojąc się choćby otworzyć oczy i spojrzeć na drugiego. Bo w końcu do tej pory cały czas się opierał i udawał zbulwersowanego na samą myśl o bliskości z He Tianem, a tak naprawdę miał na to ochotę już od bardzo dawna.

— Nie spodziewałem się, że będziesz taki odważny, mały Mo — szepnął Tian, uśmiechając się od ucha do ucha, jakby był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, bo po części tak się właśnie czuł. A już tym bardziej, kiedy zobaczył, że teraz to cała twarz, aż po czubki uszu, Guan Shana czerwienieje, a chłopak prycha z udawaną irytacją, żeby ukryć swoje zakłopotanie.

— P-pójdę zrobić coś do j-jedzenia! — rzucił szybko, a potem wręcz pobiegł do kuchni, mając ogromną nadzieję, że kiedy będzie sam choć przez chwilkę, to jakoś uda mu się ochłonąć, bo w innym przypadku nie nie wiedział, jak miałby wytłumaczyć He Tianowi pewien problem, jaki pojawił się w jego spodniach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro