ʟᴜʙɪsᴢ ᴍɴɪᴇ?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Może i Mo nie podobała się za bardzo wizja nocowania dzisiaj u He Tiana — szczególnie po tym, co między nimi zaszło, bo ciągle czuł się trochę dziwnie — to nie było opcji, żeby brunet pozwolił mu o tej porze włóczyć się samemu do domu. Dlatego ostatecznie zjedli razem kolację (podczas której Tian zachowywał się zupełnie normalnie, jakby nic nie zaszło, co po części odpowiadało rudzielcowi, a po części trochę go konsternowało), a potem kolejno zajęli łazienkę, żeby się przebrać i na koniec Mo wylądował w łóżku bruneta, mimo zarzekania się, że może spać na kanapie.

W konsekwencji teraz leżał sztywno jak kłoda na swojej połowie materaca, obserwując, jak Tian gasi światło, a potem sam kładzie się po drugiej stronie posłania. Przez dłuższą chwilę nikt nic nie mówił i kiedy Mo już zaczął okładać się w myślach za cały ten pomysł calowania He Tiana, wyższy wypalił:

— Mały Mo, mogę ci zadać pytanie? — Przysunał się trochę do rudowłosego chłopaka, który leżał odwrócony do niego plecami i bynajmniej nie zamierzał tego zmieniać.

— Jeśli to coś głupiego to nie — burknął niższy, choć był pewny, że He Tian i tak to zrobi, nieważne czego by teraz nie powiedział. Dlatego doznał niemałego zaskoczenia, kiedy to najpierw poczuł, jak brunet przytula go od tyłu. W odwecie spiął się jeszcze bardziej i na chwilę wstrzymał oddech, nie mogąc wydusić nawet słowa z siebie. W sumie to raczej bił się z myślami, czy dalej nie iść w zaparte i nie odepchnął Tiana, czy może w końcu pozwolić mu się do siebie zbliżyć. Odpowiedź miała być oczywista, po tym, jak brunet wyszeptał:

— Mogę tak zostać? Ostatnio mam problem z koszmarami...

Mo wypuścił dotychczas wstrzymywane powietrze. W sumie to nie chciał już dzisiaj droczyć się z Tianem, na temat tego, że nie jest już małym dzieckiem i powinien dać sobie radę. Nie chciał też rozwodzić się nad tym, czy złe sny nie były ewidentną wymówką, aby móc się do niego kleić, tym razem po prosto zamierzał mu trochę pofolgować. W odpowiedzi jedynie złapał dłoń He Tiana i przytulił ją do swojej klatki piersiowej.

— Niech ci będzie. Śpij już — odparł cicho, choć podświadomie wiedział, że to jeszcze nie koniec rozmowy. Żaden z nich nie zasypiał wraz z upływem kolejnych chwil, a w powietrzu można wręcz było wyczuć panujące napięcie.

Mo wiedział, że Tian chciał jeszcze o coś zapytać, ale z jakiegoś powodu się wahał. I tak jak nigdy wcześniej Guan Shanowi nie przyszłoby do głowy, że to on będzie musiał zachęcać do czegoś, tego nachalnego dupka, tak tym razem nawet nie zastanawiał się kilka razy.

— Co jest? — zapytał, mocniej ściskając zabandażowaną dłoń Tiana, jakby bał się, że odpowiedź spadnie na niego zbyt szybko. Jednak najpierw poczuł, że brunet wzdycha, bo ciepłe powietrze omiotło mu skórę na szyi, sprawiając, że przez całe jego ciało przebiegły dreszcze.

— Mały Mo, lubisz mnie chociaż trochę? — Tian dalej szeptał, a może jego głos był tak stłumiony przez to, że właśnie wtulił swoją twarz w plecy rudzielca, co dla kogoś tak wysokiego, jak on, oznaczało, że musiał się trochę skulić.

Guan Shan rozchylił z zaskoczenia usta. To pierwszy raz, kiedy brunet zadał to pytanie zupełnie poważnie i Mo czuł, że powinien udzielić poważnej odpowiedzi. Z drugiej strony nie wiedział nawet, czy jest gotowy zrobić to sam przed sobą, a co dopiero przed drugą osobą. Dlatego, zamiast dokładnie się określić, wolał skupić się na powodzie, dla którego Tian tak nagle spoważniał. W końcu zawsze go denerwował, przekomarzał się z nim i mu dokuczał, naprawdę rzadko kiedy bywał tak poważny, a to już o czymś świadczyło.

— Wszystko w porządku?

Rudzielec też nie dostał konkretniej odpowiedzi, zamiast tego musiał się tylko domyślać, że to dziwne kręcenie głową, które czuł na swoich plecach, oznaczało nieme "tak". Zacisnął zęby, a potem poluźnił uścisk ramienia He Tiana, żeby móc się swobodnie obrócić do niego przodem. W pokoju już od jakiegoś czasu nie paliło się światło, ale blask bilbordów, które było rozstawione wokół apartamentu i zapalone lampy w mieszkaniach naprzeciwko, zapewniały wystarczającą jasność, aby chłopak mógł dostrzec, że brunet jest co najmniej przygnębiony.

— Źle się czujesz? Trochę oberwałeś... — zaczął zmartwiony Mo, chcąc podnieść się na łokciach na tyle, aby dosięgnąć włącznika do lampki stojącej przy łóżku, jednak He Tian powstrzymał go, przytrzymując jego ramię.

— Nie. Zostaw to, naprawdę jest okay. Możemy już iść spać — odparł brunet, próbując uśmiechnąć się, tak jak miał to w zwyczaju, ale Mo, któremu było już dane napatrzeć się na ten uśmiech, tak wiele razy, że z nienawiści zaczął go aż uwielbiać, od razu poznał, że to nie jest to samo. Mimo to posłusznie opadł na poduszki i przysunął się do wyższego chłopaka, nie mając do końca pewności, co powinien zrobić, żeby Tian poczuł się lepiej.

— Przecież widzę, że coś nie gra. Może nie jestem tak mądry, jak ty, ale do tego nie potrzeba być Einsteinem — mruknął Guan Shan, delikatnie ujmując dłonią policzek brunet i głaszcząc go powoli, przy czym błagał w duchu, żeby to jakkolwiek pomogło. I po części się udało, bo zachęciło Tiana powiedzenia prawdy, choć po dopiero kilku porządnych oddechach.

— Bardzo cię lubię, mały Mo. I nie, nie robię sobie teraz z ciebie żadnych głupich żartów. Bardzo cię lubię i chciałbym wiedzieć, czy ty też mnie lubisz... chociaż trochę? — zapytał brunet. Mo na początku przełknął ciężko ślinę, a potem zaśmiał się nerwowo i uciekając wzrokiem gdzieś na boki, powiedział wymijająco:

— Naprawdę nie mogę uwierzyć, że nie wolisz jakiejś ślicznej dziewczyny. Mnóstwo takich się do ciebie klei, mógłbyś mieć każdą.

— Ale ja nie chcę każdej, chciałbym tylko ciebie — odparł. Brzmiał zupełnie poważnie, tak jak nigdy dotąd (no może z wyjątkiem tego, gdy przysięgał zemstę na She Li), a przez to Mo czuł się trochę jak przyparty do muru. Niby wiedział, co w głębi serca chciałby odpowiedzieć, ale z jakiegoś powodu, miał wielki opór, aby te słowa przeszły mu przez gardło. Brunet, widząc to i samemu już czując się niekomfortowo w tak gęstej atmosferze, zaśmiał się szybko i rzucił na odczepne, aby jak najszybciej zakończyć wrażliwy temat:

— Nie ważne, to chyba nie najlepsza pora, oboje jesteśmy już zmęczeni i...

— D-dobra! Lubię cię, kretynie. Z-zadowolony? — rudzielec z trudem wyrzucił z siebie te słowa, szybko jak pociski, a po sekundowej przerwie, kiedy to zaczerpnął powietrza, na jednym wydechu zaczął się tłumaczyć: — T-t wszystko jest dla mnie bardzo dziwne. Ja nigdy nikogo nie miałem i nie wiem, co mam zrobić, żebyś był zadowolony i żeby cię nie zawieść. Wiem, że mógłbyś być z każdym, z kimś dużo lepszym niż ja, mnóstwo się takich wokół ciebie kręci, a ty mimo tego, ciągle jesteś przy mnie. W pewnym momencie już nie wiedziałem, czy nie chcesz mnie zdobyć tylko dla żartu, ale to chyba trwa za długo, jak na jakąś głupią zabawę. Sam już nie wiem, czuję, że wariuję... I boję się być twoim chłopakiem.

Mo skończył swój wywód, ciężko wciągając powietrze, którego już zaczynało mu brakować, a He Tian nie mógł powstrzymać się przed szerokim, głupkowatym uśmiechem i łapania rudzielca za słowa.

— Myślałeś o byciu moim chłopakiem?

— Nie bądź dupkiem — mruknął zawstydzony Mo, szturchając pięścią klatkę piersiową wyższego. Brunet westchnął cicho, a potem przytulił obiekt swoich uczuć. Na początku ostrożnie, ale kiedy Guan Shan się nie wyrywał, a wręcz przeciwnie, bo przywarł do niego jak rzep, umocnił chwyt.

— Boisz się, że zostawiłbym cię dla jakiejś laski z wielkimi cyckami?

— Może — mruknął cicho Mo. I tak jak z jednej strony mu ulżyło, że mógł szczerze powiedzieć He Tianowi co czuje, tak z drugiej strony miał wrażenie, że robił z siebie kompletnego kretyna. Jak jakaś beznadziejnie zakochana nastolatka w nieosiągalnym chłopcu z ostatniej klasy.

— W ogóle siebie nie doceniasz, mały Mo. Jesteś dużo fajniejszy niż wszystkie kopie Kim Kardashian razem wzięte. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak byłbym szczęśliwy, gdybyś zgodził się zostać moim chłopakiem — szepnął Tian, opierając policzek na czuprynie mniejszego. — Zastanów się nad tym później. Będę czekać — dodał, kiedy Mo zaczął się wiercić w jego objęciach, żeby odchylić głowę do tyłu. Było dość ciemno, ale brunet mógłby przysiąc, że te ciemniejsze ślady na jego twarzy w pełnym świetle okazałyby się soczystymi rumieńcami.

— Jeśli tak, to to nie muszę się zastanawiać. M-możemy spróbować — mruknął Mo, a zawstydzenie i stres objawiały się teraz na całym jego ciele w postaci napływającyh go fal gorąca.

— Tak od razu? — zaśmiał się, zaczepnie mierzwiąc włosy niższego. Guan Shan zmarszczył groźnie brwi i szturchnął go ostrzegawczo kolanem, jakby mówił "Następnym razem kopnę cię dużo mocniej". — Dobra, już dobra. Podoba mi się twoja szybka decyzja. A teraz mogę cię pocałować, żeby upieczętować naszą miłość?

— Niech ci będzie, ale nie próbuj robić żadnych innych rzeczy, bo się rozmyślę. — Mo starał się brzmieć, jakby robił Tianowi największą łaskę, ale tak naprawdę bardzo się cieszył, a zarazem trochę stresował, o czym świadczyły motylki szalejące w brzuchu. Od teraz będą parą, on i He Tian, brzmiało to jak jakiś sen.

— Oczywiście. Tylko jeden malutki całus od mojego małego Mo, żeby dobrze mi się spało — przysiągł brunet, tonem aż nadto poważnym, trochę jakby składał przysięgę (nie małżeńską, a bardziej tą, jaka czeka dzieci idące do pierwszej klasy).

Rudzielec najpierw wyjął usta, a potem wymamrotał coś (najpewniej obraźliwego), jednak mimo to cmoknął He Tiama krótko w usta, a potem szybko ułożył się do spania, opierając głowę na klatce piersiowej wyższego, na wypadek gdyby tamten, chciał oddać pocałunek, tyle że w swoim stylu.

— Kolorowych snów, mały Mo — odparł brunet, uśmiechając się delikatnie (czego już Guan Shan nie mógł widzieć). Cieszył się, jak dziecko, a przyjemne ciepło na sercu sprawiało, że miał ochotę wyściskać rudzielca za wszystkie czasy. Ostatecznie się powstrzymał, pod pretekstem, że na to jeszcze przyjdzie pora, a teraz tylko wtopił palce w rude włosy i pozwolił sobie na bezkarne głaskanie i bawienie się nimi, dopóki nie zmorzył go sen.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro