Rozdział XXV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Eve z przerażeniem wpatrywała się w komin, z którego wnętrza wydobywały się dźwięku szurania.

Z góry zszedł Derek trzymając pod ramię Scott'a. McCall miał ranę na brzuchu i mocno krwawił. Chłopak miał łzy w oczach, a jego twarz wykrzywiona była w bólu.

- Krampus już tu jest.- powiedziała roztrzęsiona czarnowłosa. Wyszła na korytarz razem z Theo.- Co z Stiles'em i Lydią?- spojrzała na McCall'a, ale nie słysząc od niego odpowiedzi, już wiedziała co spotkało ich przyjaciół.

Scott jedynie pokręcił głową. Eve zakryła usta dłonią by nie wydobył się z nich jęk rozpaczy. Straciła kolejne bliskie jej osoby.

- Musimy uciekać.- na korytarz wyszedł Peter. Mężczyzna przeładował broń sprawdzając ile pozostało mu naboi.

Wszyscy spojrzeli ku kominkowi. Ściana zaczęła pękać. Dźwięk dzwonków i łańcuchów stał się głośniejszy.

- Idźcie. Ja go zatrzymam.- oznajmił Derek. Puścił Scott'a, którego Eve wzięła pod ramię by pomóc mu utrzymać się na nogach. Młodszy Hale przeładował strzelbę.- Idźcie już.- ponaglił ich tonem nieznoszącym sprzeciwu. Czarnowłosy wszedł do salonu i stanął naprzeciwko kominka. Wymierzył w niego z broni czekając aż Krampus się pokaże. Poświęcił się dając pozostałym szansę na ucieczkę.

W pośpiechu wzięli kurtki po czym opuścili dom Eve.

Na dworze było ciemno, a śnieg padał jak szalony. Peter ruszył pierwszy trzymając przed sobą broń. Dwa pierwsze plany nie wypaliły dlatego w trzecim mieli udać się bezpośrednio do pługu śnieżnego, którego Eve z Theo widzieli po drodze gdy poszli do domu Luke. To była szansa by wydostać się z miasta.

Za sobą usłyszeli strzały. Kolejne z nich przepadło. Ich liczba malała z każdą chwilą.

Eve z trudem utrzymywała Scott'a. Nastolatek opadał z sił, a przemierzanie śniegu, który sięgał ponad kolana utrudniało im ucieczkę.

- Zostawcie mnie. Tylko was spowalniam.- jęknął Scott. Mocno oberwał przez co jego obrażenia wolno się goiły.

- Nie. Nikt więcej nie przepadnie.- oznajmiła stanowczo Eve. Dziewczyna pociągnęła chłopaka mocniej do przodu. Strach napędzał jej ciało, choć zwykle paraliżował ją. Adrenalina buzowała w jej żyłach. Nie mogła się poddać. Nie mogła stracić kolejnych osób. Posłała Scott'owi lekki uśmiech, który chłopak słabo odwzajemnił.

Pług śnieżny nie był aż tak daleko jak im się wydawało. Mimo zamieci dostrzegli migające u góry pojazdu pomarańczowe światła. Byli blisko celu. Tak blisko, a jednak wystarczyła sekunda by nadzieja pękła niczym bańka mydlana.

Coś pod śniegiem pędziło w ich kierunku. Peter zaczął w to strzelać, ale istota była szybka i wymijała pociski.

Scott warknął gdy coś pod śniegiem ugryzło go w nogę. Eve dosłownie mrugnęła, a jej przyjaciel po chwili wyślizgnął się z jej uścisku. Scott został wciągnięty pod śnieg. Peter został trochę w tyle gdy próbował zabić kreaturę, która krążyła wokół niego pod śniegiem.

Theo pociągnął Eve za ramię gdy ta chciała rzucić się w zaspę by spróbować uratować McCall'a.

- Musimy uciekać!

Nastolatkowie dobiegli do pługu śnieżnego. Gdy Eve siadała do pojazdu, zobaczyła jak Peter został wciągnięty pod śnieg. Dziewczyna usiadła na miejscu kierowcy, a zielonooki zajął miejsce obok. Klucze były wciąż w stacyjce. Eve przekręciła je próbując odpalić pług, ale silnik nie odpalał. Do uszu Theo doszedł dźwięk dzwonków. Spojrzał w bok. Od prawej strony w zamieci dostrzegł zbliżające się ku nim postacie. Mnóstwo karykaturalnych istot z pochodniami, rogami, w strojach z ciemnego gęstego futra.

Eve z determinacją próbowała odpalić pług, ale ten pozostał bierny na jej próby i ciche błagania.

To był koniec i Theo to wiedział. Spojrzał na Eve, która niestrudzenie walczyła by ich uratować. Czuł jak łzy napływają mu do oczu gdy zrozumiał że to ostatni raz gdy ją widzi. Położył dłoń na jej dłoni, tym samym przerywając jej próbę odpalenia silnika. Dziewczyna zdezorientowana spojrzała na niego. Raeken nie czekając ani chwili pochylił się ku niej i wpił się w jej usta. Eve nie zdążyła odwzajemnić pocałunku, gdyż chłopak szybko się odsunął. Widziała jak uśmiecha się do niej, a jego oczy błyszczą od łez. To było pożegnanie.

- Kocham cię Eve. Przepraszam za wszystko.

Nagle drzwi od strony Theo zostały oderwane. Karykaturalne istoty wyciągnęły zielonookiego siłą z pojazdu.

Eve zaczęła krzyczeć błagając by go nie zabierali. Dziewczyna wysiadła szybko z pojazdu. Obiegła pług by podążyć za potworami, ale coś wielkiego upadło z nieba tuż przed nią. Czarnowłosa przewróciła się do tyłu przerażona. To był Krampus. Demon pomachał palcem jakby gardził jej zachowanie. Rzucił miedziany dzwonek pod jej nogi po czym wzbił się w powietrze.

Eve została całkiem sama. Potwory zniknęły w śnieżycy. A cisza dookoła, którą jedynie wiatr burzył, doprowadzała do szaleństwa.

Czarnowłosa rozpłakała się z bezradności. Zadrżała z zimna. Siedząc bezczynie na śniegu mogła jedynie czekać na śmierć z wyziębienia. Wstała powoli. Podniosła miedziany dzwonek, któremu przyjrzała się. Pisało na nim "Gruss vom Krampus".

Tak właśnie miała się zakończyć ta historia. Mieszkańcy Beacon Hills przepadli. Krampus pozostawił Eve przy życiu by dziewczyna pamiętała co się stanie gdy nadzieja zgaśnie, wiara zostaje zapomniana, a duch świąt umrze.

Ogromny smutek i ból, który dziewczyna w tamtej chwili czuła, sprawiał że z trudem łapała powietrze. Straciła wszystkich. Upadła na kolana z bezsilności. Łzy wciąż spływały po jej rozgrzanych policzkach i spadały na śnieg gdzie zamieniały się w lodowe bryłki.

Eve uniosła głowę do góry gdy nagły gniew w niej zagotował się. Nie mogła odejść, nie mogła ich porzucić. Słowa Schmidt'a rozbrzmiały w jej głowie. Błagał by nie popełniła jego błędu. On za bardzo się bał aby stawić czoła Krampus'owi, czego do końca swoich dni żałował.

Czarnowłosa wstała po czym ruszyła przed siebie. Z złością zacisnęła pięść, w której trzymała dzwonek. Użyła dużej siły przez co miedź wygięła się. Podążyła za cichymi dźwiękami niesionymi przez wiatr.

Po ulicach Beacon Hills tańczyły demoniczne kreatury. Krzyczeli, śmiali się, śpiewali radośnie dziwne niezrozumiałe słowa. Ich chrapowate odgłosy wywoływały gęsią skórkę i palpitację serca.

Krampus niczym święty Mikołaj siedział na dużych drewnianych saniach, które ciągnęły dwa ogromne kozły. Ich oczy były czarne niczym noc, a z łbów częściowo schodziła skóra co wyglądało jakby ich cielska rozkładały się. Przed saniami bawili się i pląsali sługusy złego brata.

Eve przełykając z trudem ślinę ruszyła ku tłumowi potworów. Serce waliło jej niemiłosiernie, ale nie mogła stchórzyć. Musiała zawalczyć o bliskich.

- Hej ty! Dupku!- wykrzyknęła w stronę sań gdzie siedział Krampus. Demon machnął ręką, a sanie nagle stanęły w miejscu. Cały tłum zatrzymał się. Ich ślepia spoczęły na niej, przez co dziewczyna straciła swoją pewność siebie i miała ochotę uciec jak najdalej. W ciszy potwory przyglądały się jak ich władca zsiada z sań.

Eve rzuciła Krampus'owi pod nogi dzwonek. Demon zatrzymał się. Spojrzał na przedmiot przed nim, po czym przeniósł swoje spojrzenie na czarnowłosą.

- Masz ich oddać! Słyszysz?! W zamian weź mnie! Oddaj ich wszystkich!- wykrzyczała rozgoryczona.- Proszę.- dodała błagalnie.

Krampus nie śpiesząc się zbliżył się do niej. Był wysoki na trzy metry, przez co Eve wyglądała przy nim niczym żałosny krasnal. Demon lekko pochylił się nad nią. Jego czerwono żółte ślepia przyglądały się jej uważnie. Wyciągnął przed siebie długą kościstą i pomarszczoną dłoń. Przyłożył palec do jej twarzy i starł pazurem łzę spływającą po jej policzku.

Krampus spojrzał na swoich sługusów, którzy po chwili roześmieli się szyderczo. Demon uderzył kopytem w ziemię, a ta zatrząsła się. Nagle ziemia zaczęła pękać. Obok nich pojawiła się wyrwa. Ziemia zapadła się tworząc okrąg. Z otchłani buchnął ogień. To było wejście prowadzące prosto do Piekła.

Eve z przerażeniem zerknęła w otchłań. Widziała jak w niekończącym się ogniu i lawie płonęły jakieś postacie. Krzyki, cierpienie oraz ból, który mogła dostrzec w czerwieni i płomieniach był nie do opisania. Czarnowłosa krzyknęła gdy Krampus niespodziewanie złapał ją za tył kurtki. Dziewczyna złapała go za kościsty nadgarstek gdy demon uniósł ją nad otchłanią. Spojrzała na niego błagalnie.

- Wiem że jesteś sprawiedliwy. Wiem że możesz to wszystko cofnąć. Proszę. Oddaj ich wszystkich.- załkała patrząc demonowi prosto w oczy. Krampus przechylił głowę lekko w bok przyglądając się jej.- Przepraszam. Chciałam tylko by święta były takie jak kiedyś.

Eve miała wrażenie że dostrzegła w oczach demona smutek. Nikła nadzieja pojawiła się w jej sercu że może Krampus usłucha jej błagań. Była gotowa się poświęcić.

Dziewczyna wrzasnęła gdy Krampus puścił ją, a ona spadła w dół prosto w otchłań Piekła.

***

Poranek dwudziestego piątego grudnia.

Eve z niemym krzykiem na ustach poderwała się gwałtownie do góry. Spadła z łóżka prosto na twardą podłogę. Jęk bólu opuścił jej usta. Powoli podniosła się do siadu. Rozmasowała dłonią ramię, na które upadła. Powoli stanęła na równe nogi. Znajdowała się w swoim pokoju, a na sobie miała dwuczęściową błękitną puchatą piżamę w białe chmurki. Czując się lekko zdezorientowana ruszyła do łazienki. Nawet nie pamiętała co takiego śniło jej się że spadła z łóżka z krzykiem. Skorzystała z łazienki po czym przebrała się. Założyła czerwony sweter oraz jasne jeansy po czym wyszła z pokoju. Schodząc po schodach zauważyła że barierka schodów została ozdobiona grubym zielonym łańcuchem z światełkami przypominającym gałęzie sosny. Wejście do salonu również było ozdobione podobnym łańcuchem. Cały salon był wystrojony. Dekoracje w kolorze czerwieni, bieli oraz złota mieniły się radośnie nadając pomieszczeniu przyjemnej i świątecznej atmosfery. Udekorowana choinka stała niedaleko kominka gdzie płonął ogień. Kolorowe lampki mieniły się niczym gwiazdy na nocnym niebie.

Z kuchni wyszła Rosy, ubrana w bordową koszulę oraz czarne materiałowe spodnie. Kobieta niosła talerz przekąsek, które postawiła na stół gdzie rozłożone były talerze i inne potrawy.

- W końcu wstałaś skarbie.- oznajmiła Rosy gdy zauważyła córkę stojącą w wejściu do salonu.

Eve poczuła nieopisaną radość na widok matki. Rzuciła się w jej kierunku po czym mocno objęła rodzicielkę.

- Oh, aż tak stęskniłaś się za mną od wczoraj?- zapytała lekko drocząc się. Eve mocniej wtuliła się w matkę mrucząc ciche "tak".

- Kocham cię mamo.- oznajmiła czarnowłosa gdy puściła rodzicielkę. Rosy uśmiechnęła się czule do córki po czym pocałowała ją w czoło.

- Ja ciebie też kocham skarbie. A teraz pomóż mi zanim przyjdą goście.

Dzwonek do drzwi przykuł ich uwagę. Rosy poprosiła by Eve poszła otworzyć, a sama wróciła do kuchni.

Eve wyszła na korytarz, a chwilę później otworzyła drzwi. Na zewnątrz nie było ani jednego płatka śniegu, słońce świeciło jasno na bezchmurnym niebie, a na zewnątrz było ciepło. Theo stał przed nią ubrany w białą koszule oraz jasne jeansowe spodnie.

Czarnowłosa rozchyliła wargi nie wiedząc co powiedzieć, podobnie jak zielonooki.

- Ty żyjesz.- szepnęła po chwili Eve. Z jakiegoś powodu nie mogła uwierzyć że widzi go całego.

- Na to wygląda.- chłopak rozejrzał się zdezorientowany jakby nie miał pojęcia co tutaj robi.

Eve wpuściła go do środka.

- Też się dziwnie czujesz?- zapytał Raeken przerywając nieprzyjemną cisze gdy oboje stali w korytarzu.

- Tak. Coś się wydarzyło, ale nie pamiętam co.- mruknęła, ale po chwili nieprzyjemne napięcie zniknęło. Dziewczyna nagle poczuła nieodpartą chęć pocałowania chłopaka. Co po chwili zrobiła. Theo był w pierwszej sekundzie zaskoczony, ale chętnie oddał pocałunek.

- Zrobiłaś to tylko dlatego że wisi nad nami jemioła?- zapytał z małym uśmieszkiem na ustach gdy zerknął w górę gdzie nad framugą drzwi wisiała jemioła, a później ponownie spojrzał na czarnowłosą.

- Może.- mruknęła uśmiechając się radośnie. Złapała go za rękę po czym poprowadziła do salonu.

Po kilu minutach pojawiło się więcej gości. Przyszedł Scott z mamą, Stiles z tatą, Lydia, Malia, Derek, a nawet Peter. Wszyscy usiedli przy jednym stole.

W tle leciały cicho świąteczne piosenki. Atmosfera była przyjemna i radosna. Jedli, rozmawiali, cieszyli się wspólnie spędzanym czasem.

Rosy wstała na chwilę od stołu by przynieść talerz z ciastem. Kobieta wróciła po chwili. Położyła talerz, a gdy zamierzała usiąść z powrotem do stołu, zauważyła że pod choinką leży małe pudełeczko z kokardką. Podeszła do drzewka po czym wzięła prezent. Na karteczce pisało że podarunek jest dla Eve. Rosy podała prezent czarnowłosej.

- Co to?- Eve zwróciła się do mamy. Kobieta wzruszyła ramionami.

- Nie wiem. Nie kładłam niczego pod choinkę.

Eve zmarszczyła brwi, ale po chwili zdecydowała otworzyć prezent. Z pudełka wyjęła miedziany dzwonek z napisem "Gruss vom Krampus".

Nagle stłumiony złowieszczy dźwięk dzwonków oraz łańcuchów rozniósł się po całym domu.

Eve z przerażeniem wpatrywała się w przedmiot. Pozostali znieruchomieli niczym sparaliżowani. Rozmowy ucichły, a muzyka w tle przestała grać. Ich wcześniej zamglone umysły rozjaśniły się. Mieli wrażenie że coś się wydarzyło, a teraz wszystkie wspomnienia nagle wróciły.

- Eve. Jak nas wszystkich przywróciłaś?- odezwał się Scott.

Czarnowłosa czuła na sobie spojrzenia wszystkich siedzących przy stole.

- Poświęciłam się.- samotna łza spłynęła po jej policzku. Szybko otarła ją rękawem swetra. Moment gdy Krampus wrzucił ją do otchłani był przerażający, ale nie pamiętała bólu jeśli w ogóle wtedy go czuła. Eve wstała od stołu po czym ruszyła ku choince. Dzwoneczek miał zawieszkę więc powiesiła go na jednej z gałązek.

Udało im się przeżyć. Krampus spełnił prośbę Eve. Dał im drugą szansę. Czarnowłosa zrozumiała dlaczego Schmidt tak bardzo krzyczał na nagraniu by nie popełniła tego samego błędu co on. Krampus osądził całe miasteczko sprawdzając czy Schmidt okaże się dobrą osobą i postanowi poświęcić się dla innych. Nie zrobił tego więc tamci ludzie przepadli, a Schmidt odbywał swoją karę żyjąc i w kółko przeżywając to co go spotkało, wyrzuty sumienia wprowadziły go w obłęd. Eve również mogła tak skończyć, ale dziewczyna postanowiła zaryzykować. Zdecydowała oddać własne życie aby chociaż spróbować odzyskać bliskich oraz innych. Krampus zobaczył w niej dobro dzięki czemu uznał że mieszkańcy Beacon Hills zasługują na drugą szansę.

Eve poczuła na ramieniu czyjś dotyk. Zerknęła w bok gdzie zobaczyła stojącego przy niej Theo.

- Pamiętasz moje ostatnie słowa?- zapytał niepewnie. Uśmiechnął się lekko i jakby z nieśmiałością spojrzał dziewczynie w oczy. Przygryzł niecierpliwie wargę gdy wyczekiwał jej odpowiedzi.

- Tak. Kocham cię Theo.- wyznała z szczerością. Czuła jak policzki jej płoną gdy zobaczyła błysk w jego oczach, a jego usta rozciągnęły się w szerokim i lekko zuchwałym uśmiechu.

- Inaczej być nie mogło.- powiedział z nutą arogancji w głosie. Eve wywróciła oczami i lekko trąciła go w ramie.

- Uważaj bo jeszcze zmienię zdanie.- stanęła na przeciw niego.

- To nie możliwe. Nie mogłabyś beze mnie żyć.- położył dłonie na jej biodrach przyciągając ją do siebie tak blisko jak tylko się dało, jakby bał się że mu ucieknie. Pochylił się lekko nad nią. Eve czuła jego ciepły oddech otulający jej twarz. Położyła dłonie na jego barkach.- Bo ja nie potrafiłbym żyć bez ciebie.

Oboje jednocześnie zbliżyli do siebie twarz, łącząc ich usta w pocałunku. Eve westchnęła gdy dłonie zielonookiego mocniej ścisnęły jej ciało. Raeken wykorzystał to i pogłębił ich pocałunek.

- Jak chcecie się miziać, to znajdzie sobie pokój! Nie chcę zwrócić tak dobrego jedzenia!- odezwał się Stiles.

Nastolatkowie oderwali się od siebie.

- Kiedyś go zabiję.- mruknął niezadowolony. Eve zaśmiała się krótko.

- Nie zrobisz tego.- oznajmiła pewnie. Theo pokręcił głową cicho wzdychając bo wiedział że miała rację.

- Mam do ciebie słabość.

- I chętnie będę to wykorzystywać.- uśmiechnęła się zadziornie, zielonooki odwzajemnił gest.

Oboje wrócili do stołu.

Prawie wszyscy wrócili. Luke, Randy, Cindy oraz Gorge przepadli gdzieś. Nikt nie miał pojęcia co się z nimi stało, a przynajmniej nie każdy wiedział. Wszystko wróciło do normy, jakby Krampus nigdy nie odwiedził miasta, a mieszkańcy nigdy nie zniknęli.

Większość mieszkańców Beacon Hills zapomniała o tym co się wydarzyło. Jednak w ich umysłach pozostały cienie wspomnień, coś na wzór złowieszczego przeczucia co się stanie jeśli nadzieja zgaśnie, wiara zostanie zapomniana, a duch świąt umrze.

_______________________________

I oto koniec tej książki. Być może jeszcze natchnie mnie na pisanie dalej, ale jak na razie nie planuje tego.

Dziękuję wszystkim, którzy wytrwale czytali, za wasze gwiazdki i komentarze. Jesteście wspaniali.

Jako że Święta się zaczęły życzę wam abyście spędzili je jak najlepiej, spełnienia marzeń i wszystko co najlepsze oraz udanego Nowego Roku!



Na koniec wstawiam fanarty własnego autorstwa, Theo i Eve

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro