Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Los nigdy nie był sprzymierzeńcem Ginny Weasley. W myśloodsiewni pozostało już tylko jedno wspomnienie i wciągnęło ją ono, mimo że opierała się ze wszystkich sił.

Wokół niej zmaterializowała się Wielka Sala Hogwartu. Ginny potrzebowała chwili, by otrzeć wymiociny z twarzy i łzy z oczu.

Nagle spłynęło na nią rozpoznanie. Wiedziała co to za wspomnienie. To był dzień po Ostatniej Bitwie. Widziała grupę rudowłosych w dalszym kącie, stłoczoną wokół nieruchomego ciała Freda. Wiedziała, że za chwilę powalą ją targające nią emocje. To było jedno ze wspomnień, których nienawidziła z całego serca.

Zaczęła zmierzać w stronę Weasley'ów, mijając Dennisa Creevey'a, który płakał siedząc przy ciele Colina. Zadrżała, gdy dostrzegła Hagrida, siedzącego przy ciele Remusa Lupina. Tonks walczyła o życie w Skrzydle Szpitalnym. Grupki uczniów trzymały się razem. Niektórzy płakali, inni tylko tępo wpatrywali się w dal.

Profesor McGonagall, biała jak prześcieradło i stara jak nigdy, chodziła od grupy do grupy, ściskając ręce i poklepując po ramionach.

Ginny nigdy wcześniej nie widziała tej chwili od tej strony. Zawsze skupiała się na ciasnym kręgu jej własnej rodziny, a spojrzenie pozostawało na jej martwym bracie. Tamtego dnia nie miała nawet energii na zamartwianie się, gdzie może być Harry. Przypuszczała, że ma coś ważniejszego do roboty.

Zauważyła go w końcu. Siedział zupełnie sam przy stole w kącie. Patrzył na Weasley'ów i Ginny zauważyła, jak bardzo ten widok łamie mu serce. Łzy żłobiły mokre ślady na jego brudnej twarzy, gdy patrzył na żałobę Weasley'ów. Luna podeszła i rozmawiała z nim przez chwilę, oferując ciche słowa pociechy i przyjaźni. Kiedy uścisnęła mu ramię i odeszła, uwaga Harry'ego ponownie skupiła się na rudowłosej rodzinie w kącie.

Pozostała tam już tylko Ginny, jej matka i ojciec odeszli oraz George, zupełnie załamany, wpatrujący się w ciało swojego bliźniaka.

Co dziwne, mimo całej tej żałoby wokół niego, Harry wyglądał na bardziej rozluźnionego niż wcześniej. Nie żeby był szczęśliwy, raczej, jak podejrzewała Ginny, czuł ulgę, że to już koniec. Siedemnaście lat życia w strachu przed Voldemortem właśnie dobiegło końca.

Podskoczyła zaskoczona, gdy Charlie wśliznął się na krzesło obok Harry'ego. Spoglądali na siebie bez słowa, po czym obaj spojrzeli w kąt.

- Udało ci się.

- Tak – odparł cicho Harry.

Charlie skinął tylko głową i przez moment patrzył badawczo na profil Harry'ego. Ginny nie bardzo wiedziała, co mógłby chcieć powiedzieć Harry'emu. Czy winił go za śmierć Freda? A może chciał podziękować za wykończenie Voldemorta?

- Teraz możesz kontynuować swoje życie.

- Tak – Harry skinął głową i spojrzał na stół, a następnie uniósł głowę i podążył spojrzeniem za Ginny, która wychodziła z Wielkiej Sali. Ginny pamiętała, że musiała zaczerpnąć wtedy świeżego powietrza, by oczyścić umysł.

- Pamiętasz o czym ja i chłopaki rozmawialiśmy z tobą dwa lata temu?

Harry wydawał się zaskoczony tym obrotem rozmowy nie mniej niż Ginny, a jego oczy zapadły się, nadając mu wygląd totalnie wykończonego człowieka. Skinął sztywno głową i odchrząknął.

- Pamiętam.

- Nic się nie zmieniło – ostrzegł Charlie, jego ton surowy i nie znoszący sprzeciwu. Ginny poczuła, jak rośnie w niej gniew, choć wciąż nie wiedziała o co właściwie chodzi. – Ona nie jest dla ciebie.

Całe powietrze uleciało jej z płuc, gdy znaczenie tych słów stało się oczywiste.

- Pamiętam – odparł Harry. Całe rozluźnienie uleciało z jego twarzy, a zamiast tego zmęczenie pojawiło się na jego przystojnej twarzy, jeszcze bardziej akcentując jego udręczenie.

- Mogłeś się pozbyć Sam-Wiesz-Kogo, ale ciągle jesteś na celowniku – kontynuował Charlie cichym głosem. Harry wydawał się go ignorować, wpatrując się w ścianę, ale Ginny świetnie wiedziała, że chłopak słucha każdego słowa. – Każdy śmierciożerca, który dziś nie zginął, będzie chciał cię dorwać. Ron mówił mi, że planujesz iść na trening aurorów.

Harry spojrzał na niego i skinął głową bez słowa. Charlie siedział w ciszy przez chwilę, po czym wskazał w stronę ciała Remusa Lupina, gdzie Andromeda Tonks siedziała, trzymając sztywno małego Teddy'ego Lupina.

- Tego chcesz dla Ginny? By siedziała przy twoim ciele i wychowywała sama wasze dziecko?

- Ty skurwielu – warknęła Ginny, rzucając się na brata i zapominając przez moment, że nie może nic mu zrobić we wspomnieniu.

- Zasługuje na więcej niż to – kąśliwie rzucił Charlie. Ginny pozwoliła gniewowi narastać, wreszcie rozumiejąc, co działo się przez te wszystkie lata. – Masz dla niej tak mało szacunku, by na to pozwolić?

- Kocham ją wystarczająco, by odpuścić – odparł Harry zdławionym głosem. Nawet nie widząc jego twarzy, skrytej w półmroku, Ginny była pewna, że chłopak płacze. Wyszeptane wyznanie zdawało się zaskoczyć Charliego, który siedział chwilę w ciszy.

- Tu się zgadzamy.

- Twoja wiadomość jest jasna, Charlie – rzucił ostro Harry, wycierając twarz. – Możesz przekazać to reszcie. Rozumiem. Zawsze rozumiałem.

Gwałtownie odepchnął stół, odsunął krzesło i wstał, by następnie wypaść z Wielkiej Sali. Ginny patrzyła za nim z uczuciem beznadziei, aż wspomnienie zawirowało wokół i zrobiło się czarno.

Gdy otworzyła oczy, położyła głowę na chłodnym drewnie kuchennego stołu i zapłakała. Płakała nad Harrym i całą samotnością i bólem, przez które przeszedł. Płakała nad zdradą jej braci, mężczyzn, którzy śmiali się z Harrym, klepali go po plecach i nazywali swoim bratem. Płakała nad sobą i wszystkimi tymi latami, spędzonymi w beznadziejnych związkach, szukając czegoś, co Harry mógł jej cały czas ofiarować.

Wówczas ją kochał i brzmiało to tak, jakby kochał ją od dawna. Czy wciąż się tak czuł? Jeśli jego wspomnienia z Nory mogły być jakąś wskazówką, wciąż mógł darzyć ją uczuciem.

- Och Harry – westchnęła, wycierając oczy. W zupełnych ciemnościach wstała powoli i poszła do sypialni. Harry leżał bez ruchu na łóżku. Jak na jej gust za bardzo przypominało to scenę z Grimmuald Place, choć wiedziała, że wszystko z nim w porządku, zaklęcie monitorujące nie alarmowało o niebezpieczeństwie.

Przysiadła na brzegu łóżka i sięgnęła po jego rękę. Jego ciepłe ramię zwisało bezwładnie. Trzymała je przez moment, zbierając się na odwagę, aż wreszcie odwróciła nadgarstek. Tam, na wnętrzu jego przedramienia, znalazła bardzo bladą bliznę, długą na jakieś dwadzieścia centymetrów. Zastanawiała się, jak zdołał ją ukrywać tak długo, a potem się zorientowała. Oczywiście, że mógł ją ukrywać. W końcu był najlepszym aurorem, prawda? Maskowanie było zapewne jego specjalnością.

Odwrócił się na bok i Ginny przysunęła się do niego. Objęła ramieniem jego brzuch i położyła dłoń na jego piersi. Jego serce wybijało mocny rytm. Wtuliła się w jego plecy i pozwoliła lecieć łzom, aż nie miała już żadnych w zanadrzu.

Obudziła się, gdy Hary zaczął trząść się mocno pod jej ramieniem. Najwyraźniej przyszedł kolejny etap choroby: ataki dreszczy. Słyszała, jak szczęka zębami, choć jego ciało płonęło gorączką. Przytuliła się do niego mocniej, owijając się opiekuńczo wokół jego ciała i naciągnęła koc na nich oboje, pamiętając, jak jej matka robiła dla niej to samo, gdy Ginny była mała.

- W porządku, Harry. Jestem z tobą. Ginny się tobą zajmie – sprecyzowała, pamiętając jak poprzedniego dnia wzywał Emily. Miała nadzieję, być może nieco żałosną, że kimkolwiek była Emily, zniknęła już z życia Harry'ego. Trudno było jej ocenić, jak dawno miało miejsce to wydarzenie, bo nie widziała Harry'ego na tyle wyraźnie, by ocenić jego wiek, dzięki Merlinowi. Wiedziała, że to bez sensu być zazdrosną o kobietę bez twarzy, ale to uczucie i tak rosło niepowstrzymane w jej piersi.

--------------------------------------------

Harry odsunął w tył kapelusz o szerokim rondzie, by otrzeć chusteczką pot z czoła. Odsunął się z drogi, którą szła grupa, pozwalając, by minęło go kilka osób. Szli zarośniętą ścieżką, niosąc eliksiry i zapasy sprzętu medycznego w ciężkich plecakach.

Przebywali w Belem dwa tygodnie po dotarciu grupy, gromadząc więcej zapasów, ćwicząc i sprawdzając mapy terenów, na które mieli się udać uzdrowiciele. Harry był zadowolony, że jak na razie wydarzyła się tylko jedna mała próba kradzieży eliksirów. Prawdopodobnie jakiś chłopak z miasta potrzebował zapasów, albo chciał zarobić kilka realów, sprzedając je na czarnym rynku.

Harry spojrzał w górę i w dół ścieżki, zwracając uwagę na gęstą roślinność. W gęstym lesie, otaczającym Amazonkę, byli wystawieni na atak i to nieco stresowało Harry'ego. Sharon McKitron przyjrzała mu się, gdy go mijała i skinęła lekko głową akceptując ten lekki przypadek paranoi. Przeprowadzili kilka rozmów odnośnie bezpieczeństwa grupy Czerwonego Krzyża i była zadowolona, że Harry ma te same cele, jeśli chodzi o bezpieczeństwo uzdrowicieli pod jej komendą.

- Nie daj jej się sponiewierać, Harry.

Harry zarumienił się i wzruszył ramionami, gdy Emily stanęła koło niego, biorąc kilka dużych łyków z butelki z wodą. Od kiedy przybyli do Brazylii, Harry starał się unikać uzdrowicielki ze Stanów. Starał się nie robić tego ostentacyjnie, zamiast tego pogrążając się w planach marszruty i szczegółach dotyczących bezpieczeństwa grupy.

Ale wyglądało na to, że Emily Watson była zdeterminowana. Szukała go podczas posiłków, siadając przy jego stole i próbowała wciągać go w wesołe rozmowy o wszystkim i o niczym.

To wkurzało Harry'ego i przypominało mu jeszcze bardziej o Ginny. Szukanie go, ignorowanie jego dyskomfortu i włączanie go we wszystko, co robiła. To właśnie Ginny próbowała robić cały czas, zarówno w Hogwarcie, jak i potem.

- Ona mnie nie przytłacza – bronił się Harry, rzucając ostatnie spojrzenie na ścieżkę i ruszając za uzdrowicielami. Emily szła z nim krok w krok, choć była niemal głowę niższa.

- Jasne – odparła, wywołując swoim przekomarzaniem uśmiech na twarzy Harry'ego. Odkryła parę dni temu, że przebić się przez jego grubą skorupę aurora można dzięki poczuciu humoru i od tej pory była niezmordowana.

Choć czuł się przy niej niezręcznie, Harry musiał przyznać, że była naprawdę atrakcyjna. Nie musiała się starać, by przyciągnąć jego uwagę, jego oczy podążały za nią, odkąd wchodziła do pomieszczenia. I choć Harry starał sobie wmówić, że jest strasznie upierdliwa, wcale taka nie była. Wręcz przeciwnie, jej ciągła obecność i próby przebicia się do niego tylko zwiększały jej atrakcyjność.

- Właściwie przypomina mi jedną moją nauczycielkę ze szkoły – wzruszył ramionami i spojrzał na nią, wystarczająco długo, by poczuć się winnym. – Tylko z trochę sztywniejszymi manierami.

Emily zachichotała, ciągnąc za paski od plecaka i podążając za nim niestrudzenie.

- W takim razie to musiała być niezwykła kobieta.

- To prawda – Harry zdecydowanie skinął głową. – Minerva McGonagall. Była surowa zwłaszcza dla chłopców, którzy spóźniali się na jej lekcję.

Oboje milczeli, kontynuując drogę do prymitywnej wioski tubylców.

Harry wciąż spoglądał na Emily, kiedy wydawało mu się, że ta nie patrzy, pod pretekstem rozglądania się wokół. Biały T-shirt przyklejał się do jej krągłości, a gorąco i wilgoć skręcały jej włosy w ciemne loki, otaczające jasną twarz.

Dwukrotnie przyłapała go na tych spojrzeniach i za każdym razem rumieniła się. Ten gest, tak częsty u Ginny, złapał go za serce i wbił wzrok w swoje buty. Dlaczego czuł, że zdradza Ginny, gdy zastanawiał się nad pięknem Emily? Przecież Ginny nie miała nawet pojęcia, że Harry coś do niej czuje.

- To musiała być niezwykła kobieta.

Jej komentarz zupełnie go zaskoczył i mężczyzna potknął się o kamień wystający ze ścieżki.

- Co? – spytał gdy odzyskał już mowę.

- Kobieta, o której myślałeś.

Harry'emu opadła szczęka, gdy usłyszał jej śmiałą odpowiedź. Przypominała Ginny tak bardzo, że było to niemal nienaturalne. Ginny zawsze potrafiła odczytać jego emocje i powiedzieć dokładnie co myśli, przez co starał się trzymać od niej jak najdalej.

Emily zachichotała i trąciła go ramieniem, wywołując na jego twarzy uśmiech.

- Skąd wiedziałaś, że to kobieta?

- Nie wyglądasz mi na gościa, który gra w drugą stronę.

Przestał się uśmiechać, gdy zrozumiał aluzję.

- To nie było śmieszne.

- Było – zapewniła go. – Jest tylko kilka rzeczy, które sprawiają, że mężczyzna wygląda tak, jak ty teraz, Harry.

Harry podrzucił plecak i zmieszany patrzył w dół ścieżki.

- Zgadywałam, że to kobieta.

Zerknął na nią i zobaczył, że wpatruje się w dal, zadowolona z siebie.

- Czy to ta, z którą mnie pomyliłeś?

- Niech cię, kobieto – zaklął, przyspieszając kroku, kiedy zaczęła śmiać się z jego wstrząśniętej miny.

- Wiedziałam! – zawołała triumfalnie. – Dziewczyna? – łyknęła znowu wody, wycierając usta rękawem, gdy rzucił jej wściekłe spojrzenie. – Nie. Była?

Harry potrząsnął głową, tracąc zainteresowanie jej gierką. Zbyt szybko stała się zbyt osobista. Co zaczęło się jako przyjacielskie przekomarzanie, stało się czymś zupełnie innym, jeśli wierzyć nowemu tonowi Emily.

- Acha – skinęła głową i podgoniła go.

- Co? – spytał.

- Przepraszam – powiedziała miękko. – Nie powinnam się była odzywać.

Harry zatrzasnął usta, zbity z tropu jej skruszoną miną.

- Nie... w porządku – odparł, patrząc w górę i w dół ścieżki.

- Nieprawda – zaprotestowała Emily, kładąc dłoń na jego bicepsie. Pomimo upału zadrżał pod jej dotykiem. – Przesadziłam. A jeśli cię zraniłam to przepraszam.

Jej błękitne oczy wpatrywały się w niego przez minutę, zanim sztywno skinął głową. Ruszyli dalej, utrzymując tempo uzdrowicieli podążających ścieżką.

- Kimkolwiek była – kontynuowała Emily cichym głosem – jestem pewna, że wiele dla ciebie znaczyła.

Harry mógł tylko skinąć głową i przepędzić niechciane obrazy Ginny do ciemnego zakątka umysłu.

- Umarła?

Harry wywrócił oczami na jej upór, ale potrząsnął głowę.

- Nie. Ona po prostu... nie była dla mnie.

Przeszywające spojrzenie, które mu posłała, wstrząsnęło nim, bo poczuł, że mury, które nosi wokół serca, zachwiały się.

------------------------------------

Dreszcze i koszmary trwały przez kolejny dzień albo dwa. Ginny była wyczerpana. Robiła tylko małe przerwy na wizytę w toalecie albo kilka łyków zimnej zupy, którą zrobiła kilka dni temu. Ręce bolały ją od trzymania Harry'ego i głaskania go po głowie, by go uspokoić. Plecy bolały od trzymania i kołysania go, gdy trząsł się na całego. Płakała więcej razy, niż była skłonna przyznać i miała małe załamanie, gdy rozmawiała z mamą przez Fiuu. Molly zagroziła nawet, że przyjdzie, ale Ginny zapewniła, że po prostu daje ujście swoim emocjom i da sobie radę.

W końcu koszmary Harry'ego się skończyły i zapadł w głęboki sen, nie dręczony przez nic innego, jak stosunkowo niewysoką gorączkę. Ginny wciąż nie była pewna, na jaki typ choroby zapadł, ale jej wycieczka w pozyskane wspomnienia była tak nieprzyjemna, że nie potrafiła się zmusić do kolejnej.

Zaryzykowała wśliznięcie się pod prysznic. Już dawno nic nie sprawiło jej takiej przyjemności. Harry wciąż spał spokojnie, więc planowała posprzątać nieco mieszkanie i zrobić sobie nieco bardziej konkretny posiłek.

Oczekiwała, że o dziesiątej zadzwoni jej mama, ale zamiast tego usłyszała znacznie głębszy głos.

- Panie Shacklebolt!

Powiedzieć, że szef Departamentu Aurorów ją zaskoczył, to niedopowiedzenie. Ron dał jej znać, że poszedł do szefa Harry'ego i wyjaśnił sytuację, ale nie spodziewała się zobaczyć go w swoim kominku.

- Panno Weasley – skinął głową z miłym uśmiechem na ciemnoskórej twarzy. – Mam nadzieję, że nie weźmie pani tej rozmowy za zbytnie spoufalanie się. Rozmawiałem wczoraj po południu z pani ojcem i on powiedział mi o zaplanowanych godzinach kontaktu.

- Nie ma sprawy – Ginny potrząsnęła głową.

- Jak się czuje Harry?

Ginny była zaskoczona ciepłem w jego głosie, ale potem przypomniała sobie, jak przyciskał umierającego Harry'ego do piersi i stwierdziła, że nie powinna być.

- Zdrowieje – odparła ostrożnie. – Nie wiem ile Ron panu powiedział.

- Tylko że podejrzewa pani smoczą grypę i objęła go pani kwarantanną w swoim mieszkaniu – spojrzał na nią nieco speszony. – Patrol aurorów sprawdza okolicę kilka razy dziennie.

Ginny otworzyła usta, po czym je zamknęła, wiedząc, że nie ma na to odpowiedzieć. Oczywiście, że aurorzy będą chcieli zatroszczyć się o jednego ze swoich.

- Artur zapewnił mnie, że jest pani najlepszą osobą, żeby opiekować się Harrym – zdawał się myśleć przez chwilę. – Czy możemy przejść na „ty"?

Ginny skinęła głową i czekała, aż mężczyzna będzie mówił dalej.

- Byłem zaniepokojony, gdy usłyszałem, że nie bierzesz go do Świętego Munga – powiedział Kingsley. – Zaoferowałem nawet wysłanie naszej przełożonej medyków, ale twój brat zapewnił mnie, że Harry jest w dobrych rękach. Ginny, mam nadzieję, że jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała, nie zawahasz się za mną skontaktować.

Uśmiechnął się, ale Ginny wyczuła w tym nutkę smutku.

- Ginny, Harry nie jest dla mnie tylko jednym z aurorów. Stał się przyjacielem. I choć nie jestem pewien, czy on patrzy na mnie tak samo, chciałbym, żeby tak było. On i ja, jesteśmy bardzo podobni. Nie mamy rodziny, żyjemy sami i zostaliśmy postawienie na pozycji dowódcy w bardzo młodym wieku. Martwię się o Harry'ego, pewnie bardziej, niż zdaje on sobie tego sprawę.

- Myślę, że on to wie, panie Shacklebolt...

- Mów mi Kingsley, bardzo cię proszę.

Giny poczuła, że się lekko rumieni, ale skinęła głową. Dziwne było mówienie po imieniu do tego człowieka, który kiedyś był Ministrem Magii, choć tylko tymczasowym.

- Kingsley, we wszystkim co Harry opowiada nam o swojej pracy, bardzo cię chwali. Harry'ego ciężko dobrze poznać, tak było całe jego życie. Dopiero teraz zaczynam pojmować pewne działające wokół niego siły, które sprawiły, że jest tym, kim jest – stwierdziła z namysłem i głęboko westchnęła. – W każdym razie, mam nadzieję, że stanie na nogi w ciągu kilku tygodni. Ucieknie niebezpieczeństwu już jutro, ale długo będzie bardzo słaby.

- Rozumiem – potwierdził Kingsley. – Jeszcze raz, proszę dać mi znać, jeśli będziesz czegokolwiek potrzebowała.

Pewna rzecz przyszła jej do głowy, zanim połączenie się zakończyło.

- Panie Shackle... przepraszam, Kingsley – zaczęła z rumieńcem. – Nie jestem pewna, ile możesz mi powiedzieć o ostatniej misji Harry'ego. Nie potrzebuję szczegółów, ale starałam się ustalić czy to infekcja wirusowa czy bakteryjna i nie dałam rady. Jeśli będę wiedziała, gdzie Harry się zaraził, a co ważniejsze, jak się zaraził, będę w stanie skuteczniej go leczyć.

- Próbowałaś terapii myśloodsiewnią?

Ginny była zaskoczona, że w ogóle zna to zastosowanie tego sprzętu.

- Tak, ale nie udało mi się uzyskać potrzebnej informacji. Ze względu na naszą... przyjaźń... wydaje mi się, że nie mam prawa przeszukiwać jego myśli i wspomnień bardziej niż to niezbędne.

- Rozumiem – odparł Kingsley z uśmiechem, po czym westchnął. – Nie mogę ci powiedzieć za dużo. Mogę jedynie ujawnić, że miał bazę wypadową na Tajwanie, głównie w mieście Taipei, choć podróżował po całej wyspie. Wcześniej był dwa miesiące w Kanadzie, ale nie sądzę, żeby okres inkubacji trwał tak długo.

Ginny skinęła głową i potarła czoło.

- To powinno wystarczyć, by skłonić go do myślenia we właściwym kierunku, bym mogła pozyskać właściwe wspomnienie.

- Był kilka razy na Tajwanie – rzekł Kingsley. – Zna dobrze ten rejon i czasami działa jak nasz ambasador.

- Dziękuję – odparła Ginny. – Spróbuję.

- Powodzenia.

Ginny wyprostowała się i poszła do sypialni, w której Harry spał spokojnie. Nie chciała go budzić i nie była pewna czy w ogóle da radę go teraz obudzić. Delikatnie potrząsnęła go za ramię.

- Harry, Harry, obudź się na chwilę.

Harry mruknął coś pod nosem i przekręcił się w jej stronę. Po kilku kolejnych próbach uchylił nieco powieki.

- Harry, przypomnij sobie Tajwan. Muszę wiedzieć, jak zachorowałeś.

Mruknął po raz kolejny i zamknął oczy. Ginny wyczuła szansę i modliła się, żeby to wystarczyło. Srebrny płyn spadł do kamiennej misy i Ginny przeniosła ją na sofę, chcąc tym razem mieć nieco więcej wygody.

Wzięła głęboki oddech i zanurkowała do płynu.

-----------------------------

Wokół niej zmaterializowało się zupełnie obce miasto. Zaatakowały ją wszechobecne zapachy soli, ryb i przypraw, które kojarzyły jej się z chińską restauracją koło jej mieszkania. Wokół niej pędziły setki ludzi, nie zwracając uwagi na małe samochody, skutery i rowery, przeciskające się przez tłum.

Od razu zauważyła Harry'ego. Jego jasna skór mocno kontrastowała z ciemniejszymi Azjatami wokół niego. Był ubrany w zwykłe jeansy i brązową kurtkę skórzaną, więc przypuszczała, że nie jest w pracy. Podążała za nim, gdy manewrował na zatłoczonej ulicy. Skręcił z głównej drogi w ciemniejszą alejkę, oglądając się kilkukrotnie przez ramię. Ginny poszła za nim, zadowolona, że Harry nie może jej zobaczyć.

Po kolejnym zakręcie Harry zanurkował w ciemny zaułek i zapukał do drzwi, które wyglądały, jakby zaraz miały się zawalić. Ginny obejrzała walący się budynek i zwróciła uwagę na pękające szyby i brudną fasadę. Młoda, bardzo ładna kobieta otworzyła drzwi i Harry powiedział coś do niej w bezbłędnym chińskim. Zaskoczyło ją, że zna inny język tak dobrze.

Kobieta zachichotała, zakrywając dłonią usta i skinęła głową, zachęcając go do wejścia. Ginny zamknęła oczy i obiecała sobie w myślach, że zadusi Harry'ego we śnie, jeśli to miejsce okaże się burdelem. Postanowiła, że wyjdzie ze wspomnienia w chwili, gdy spotka się ze swoją... kobietą w szkarłacie, czy jakkolwiek je tam zwali.

Jej obawy rozwiały się, gdy weszła za Harrym i zobaczyła, jak nagle zostaje opadnięty przez małe ciałka i śmiech. Dzieci. Prawie dwudziestka otoczyła go, ciągnąc go za ubrania, gadając jedno przez drugie, podczas gdy on usiłował uścisnąć je wszystkie na raz. Roześmiał się wesołym śmiechem na całe gardło, gdy dzieciakom udało się wreszcie powalić go na ziemię. Ginny patrzyła zdumiona, jak łaskocze je, wydobywając z nich radosne piski. Nagle wszystkie miały małe, kolorowo opakowane przedmioty w dłoniach i Ginny zrozumiała, że kieszenie Harry'ego pełne były cukierków, którymi teraz dzieliły się dzieci.

Drgnęła zaskoczona, gdy starsza kobieta, zapewne w wieku jej matki, o pomarszczonej, orientalnej twarzy, głośno zaklaskała i zawołała do dzieci:

- Zú gòu le! Zú gòu le!

Te dalej się śmiały, choć oderwały się od Harry'ego i przeszły w inny kąt pokoju, żując swoje skarby. Ginny zobaczyła, że choć miejsce było zrujnowane, to utrzymywano je w czystości. Część dzieci powróciła do zabawy, która polegała na śpiewaniu i klaskaniu, inne pochyliły się nad niskim stolikiem, gdzie pracowały nad jakimś pismem, a jeszcze inne przysunęły się do młodej kobiety, która wcześniej otworzyła drzwi, a teraz zaczęła im coś tłumaczyć, korzystając z książki. Brzmiało to, jakby uczyły się uproszczonej wersji angielskiego.

- Nĭ hăo – Harry ukłonił się grzecznie starszej kobiecie, która odwzajemniła formalny gest, a potem wyciągnęła rękę, by czule poklepać Harry'ego po policzku.

- Było wiele miesięcy – powiedziała łamanym angielskim.

- Było – westchnął Harry. – Przepraszam za to. Byłem jakiś czas w Ameryce Południowej, potem miałem zajęcia w Kanadzie i znowu w Anglii.

- Dzieci tęsknią za tobą – stwierdziła, rzucając spojrzenie na pokój i przyłapując część z nich na podsłuchiwaniu. Te złapane zachichotały i wróciły do pracy.

- Ja tęsknię za nimi – odparł Harry ze smutnym uśmiechem. – Wydajesz się chudsza niż ostatnio, Pó Pó.

- Dają nam mniej, cały czas – odparła za smutkiem kobieta. – Dzieci, one raz w tygodniu chodzą głodne.

Ginny zaczynała rozumieć. Te dzieci to sieroty, a ta miła kobieta prowadziła dom, gdzie mogły się wychować. Zastanawiała się, jak Harry znalazł to miejsce.

- Ale radzimy sobie – westchnęła. – One wszystkie chcą mówić po angielsku, tak jak ty, Harry.

Harry uśmiechnął się smutno.

- Potrzebujecie więcej książek? Załatwię, co będę mógł. Jak radzą sobie z magią?

- Idzie powoli – przyznała kobieta. – Nigdy nie są uczone wystarczająco wcześnie. Robię co mogę, ale jestem tylko jedną kobietą.

Harry skinął głową.

- Przyślę wam więcej książek, jak wrócę do domu.

- Jesteś dobrym człowiekiem, Harry – kobieta ponownie poklepała go po policzku. – Chodź – pokazała mu, żeby szedł za nią – bing le czekają.

Harry wydawał się ją rozumieć i podążył za nią, przez papierową kurtynę, po rozchwianych schodach, do długiego, wąskiego pokoju. Znajdowało się tam kilka dających mało światła świeczek, które nie pozwalały zobaczyć zbyt wiele. Wąskie łóżka zajmowały niemal całą podłogę. Harry i stara kobieta lawirowali między nimi, zmierzając ku końcowi pokoju, który zdawał się oddzielony taką samą zasłoną jak na dole.

Ginny widziała, jak Harry przełyka mocno ślinę, a następnie przywołuje uśmiech na twarz i pochyla się, by wejść. Wśliznęła się za nim i głośno wciągnęła powietrze na widok czwórki dzieci, leżących razem na dwóch łóżkach. Były bardzo spocone i wydzielały ostry zapach, jakby były chore. Harry przysiadł na jednym łóżku i mała dziewczynka, nie starsza niż dwa lata, o pięknej, okrągłej buzi i ciemnych, niemal czarnych oczach, wspięła się mu w ramiona. Harry przycisnął ją do siebie, a dziewczynka wcisnęła na jego twarzy niezgrabny pocałunek, by następnie włożyć dwa palce do ust i przytulić się do jego ramienia. Łzy napłynęły Ginny do oczu, gdy ujrzała, jak Harry kołysze dziewczynkę w ramionach. W końcu ześliznął się z łóżka i oparł o jedną ze ścian. Chłopczyk, Ginny oceniła jego wiek na około pięć lat, skulił się przy nim i oparł mu głowę na kolanach. Harry delikatnie pogładził go po głowie i uśmiechnął się w dół, do ciemnych, załzawionych oczu. Nastoletnia dziewczyna podniosła kolejnego małego chłopca i wtulili się w bok Harry'ego.

- Yī xiăo shi – powiedziała kobieta, a Harry powtórzył to z uśmiechem. Wyszła, a Ginny opadła na łóżko i obserwowała, jak mężczyzna, w którym była zakochana od tak wielu lat, rozmawia łagodnie z dziećmi. Słuchał ich cichych głosów i odpowiadał łagodnie, głaszcząc je po ramionach i ocierając łzy.

- Gù shì – powiedział cicho chłopiec, leżący Harry'emu na kolanach.

- Gù shì – zgodził się drugi, a Harry wywrócił oczami i zdawał się przekomarzać z dziećmi.

- Proszę – powiedziała nastolatka w mocno akcentowanym angielskim i Harry zmiękł natychmiast.

- W porządku – skinął głową. Dzieci przylgnęły jeszcze bliżej i wpatrzyły się w niego oczami pełnymi podziwu. – Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...

Dzieci zachichotały, a Harry roześmiał się razem z nimi i zaczął opowiadać im historię, o której jak przypominała sobie Ginny, Dean kiedyś jej opowiadał. Jeśli dobrze pamiętała, był to mugolski film, na punkcie którego niektórzy fani mieli prawdziwą obsesję. Zastanawiała się, czy dzieci rozumieją choć jedno słowo z opowieści Harry'ego, ale wydawały się oczarowane jego głosem.

Ginny poczuła, jak ta scena ją przyciąga i gdyby nie była jeszcze zakochana w Harrym, wystarczyłoby to, żeby pokochać go z całego serca. Spędziła tam cały czas, podczas którego Harry siedział z dziećmi. Mówił coraz ciszej i w końcu przerwał historię, gdy wszystkie dzieci zasnęły.

Kobieta wróciła po godzinie i pomogła Harry'emu przenieść dzieci na łóżko i przykryć je cienkimi, wytartymi kocami. Harry wydawał się wychodzić bardzo niechętnie i Ginny zgadzała się z nim. Dzieci były czarujące, nawet mimo choroby.

- Lóng shāo? – spytał Harry, a kobieta westchnęła smutno i skinęła głową.

- Tak, a bez odpowiednich zapasów i eliksirów dzieci niedługo odejdą. Wystawiłeś się na zakażenie, jak my wszyscy.

Harry wzruszył ramionami.

- Mam eliksiry aurorów.

- To nie zawsze starcza – westchnęła ponownie, gdy ruszyli z powrotem schodami. Dzieci już nie było i Ginny podążyła za nimi do drzwi frontowych. Kobieta podała mu kurtkę z lekkim ukłonem, a Harry odwzajemnił się bardzo głębokim ukłonem, a następnie kobieta go uściskała. Harry wyjął portfel z kieszeni, opróżnił z każdego kolorowego papierka, jaki był w środku i wcisnął jej do ręki. To musiało być dużo pieniędzy, bo kobiecie opadła szczęka i próbowała je oddać. Harry tylko potrząsnął głową.

- To nie dużo. Tak naprawdę to niewystarczająco. Postaram się załatwić dla was zapasy, których potrzebujecie.

Kobieta zdawała się poruszona i zamrugała załzawionymi oczami. Skinęła sztywno głową, kiedy Harry wyszedł i ruszył w ciemną aleję.

Ginny poczuła, jak wspomnienie się kończy i otarła własne łzy, opierając się o sofę. Zawsze myślała, że zna Harry'ego naprawdę dobrze. Poprzednie wspomnienia zmieszały ją i wywołały emocje, na których przyjęcie nie była chyba gotowa. Ale w głębi serca wiedziała, że Harry jest dobrym mężczyzną i wspomnienie, które właśnie obejrzała, udowodniło to bez cienia wątpliwości. Poszedł do chorych sierot, wiedząc, że ryzykuje zakażenie, po to tylko, by ofiarować im trochę pociechy.

I teraz Ginny już wiedziała. Harry wielokrotnie dotykał dzieci, a mała dziewczynka pocałowała go w policzek. Najprawdopodobniej miał bakteryjną smoczą grypę. To ułatwiało kurację. Zacznie robić natychmiast eliksir antybiotykowy i może to pomoże Harry'emu jak najszybciej wyzdrowieć.

Kiedy przygotowała eliksir, pomogła mu go przełknąć, a następnie wspięła się do łóżka i przytuliła do niego.

- Kocham cię, Harry – wyszeptała w jego ramię, gdy spał. Miała nadzieję, że któregoś dnia będzie mogła mu to powiedzieć, gdy będzie przytomny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro