Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(sześć lat później)

- Ginny?

- Ginny!

Młoda kobieta podniosła głowę. Całowała właśnie dość namiętnie swojego chłopaka, więc potrząsnęła głową, żeby wrócić do siebie.

- Olej – warknął młody mężczyzna, z którym była. Jego usta zaczęły szukać jej, trafiając nieco na południe od warg.

Ginny potrząsnęła głowę i roześmiała się, odchylając się od Deana i delikatnie, ale stanowczo odpychając go z powrotem na sofę, podczas gdy ona wstała z jego kolan.

- Nie mogę – odparła, przeczesując dłonią włosy, starając się naprawić wszelkie zniszczenia, jakie jego ręce mogły tam poczynić przez ostatnie dwadzieścia minut. – Wiesz, że to może być ze szpitala.

Dean westchnął zrezygnowany i padł dramatycznie na miękkie poduszki z second handu. Patrzył, jak dziewczyna poprawia swoją bluzkę i uśmiechnął się, dumny jak daleko udało mu się zajść w tak krótkim czasie.

Ginny zignorowała jego uśmiech i przeszła się na drugą stronę małego pokoju i uklękła obok paleniska, zaglądając w żarzące się węgle. Odsunęła włosy z twarzy i dmuchnęła mocno, by znów rozniecić płomień, wypełniając pokój ciepłym światłem.

- Jesteś wreszcie.

Ukazała się twarz dość zniecierpliwionej Hermiony i Ginny uśmiechnęła się do swojej bratowej.

- Przepraszam, ogień zgasł – wzruszyła ramionami. – Wszystko w porządku?

Serce Ginny zamarło, gdy ujrzała wyraz zmartwienia na twarzy Hermiony. Hermiona i Ron od kilku lat starali się założyć rodzinę i wreszcie od czterech miesięcy spodziewali się dziecka. Hermiona miała nakaz spędzania części dnia w łóżku i Ginny przestraszyła się, że coś nie tak jest z dzieckiem.

- U nas w porządku – westchnęła Hermiona. – Chodzi o Harry'ego...

Ginny odchyliła się lekko, czując wyraźną ulgę. To nie ciąża, tylko Harry...

Hermiona z reguły martwiła się o Harry'ego. Dzisiejszy wieczór nie był niczym nowym. Ginny odebrała tuziny rozmów przez te wszystkie lata, wysłuchując jak Hermiona lamentuje nad tym, jaki Harry jest chudy, jaki załamany się wydaje, jak pracuje zbyt ciężko i jak nie chce już z nimi niczego robić. Ginny potrząsnęła głową, uświadamiając sobie, że to za ostre postawienie sprawy. To nie było fair. Oni wszyscy martwili się o Harry'ego. Przez lata oddalał się coraz bardziej, aż wreszcie stał się nikim więcej, jak tylko znajomym. Hermiona po prostu zamartwiała się bardziej niż wszyscy inni.

- Ginny, myślę, że tym razem on jest naprawdę chory...

Ginny przełknęła ślinę i skinęła głową, zachęcając Hermionę do kontynuowania. Przez te wszystkie lata Ginny stworzyła dla własnej ochrony mur wokół serca, który wznosiła za każdym razem, gdy ktoś wspominał o Harrym. Bała się otworzyć w nim drzwi, by dopuścić jakiekolwiek uczucia wobec Harry'ego.

- Mówię poważnie, Ginny. Dwa dni temu wrócił z misji i wyglądał gorzej niż kiedykolwiek, kiedy dał nam znać przez Fiuu, że już jest i ma kilka dni wolnego. Miał się ze mną dzisiaj spotkać na obiad, ale się nie pojawił. Więc przed chwilą poleciałam przez Fiuu do niego i znalazłam go nieprzytomnego na kanapie.

- Hermiona... - zaczęła Ginny, masując skronie i mrużąc oczy.

- On był rozpalony, Ginny.

To jedno zdanie przykuło uwagę Ginny i weszła w swój „tryb uzdrowiciela".

- Jak wysoka była gorączka?

- Miałam właśnie sprawdzić, kiedy zaczął się trząść i mamrotać – odparła Hermiona, przez łzy. – Ginny, nigdy nie widziałam go w takim stanie. Przeraziłam się. Jego skóra miała dziwny odcień, jakby zielony.

Ginny wciągnęła gwałtownie powietrze i pochyliła się w przód. Wysoka gorączka, dreszcze, koszmary i zielone zabarwienie skóry były najbardziej wyraźnymi objawami smoczej grypy.

- Hermiono, dotykałaś go? To brzmi, jakby miał...

- Smoczą grypę – Hermiona skinęła głową. – Czytałam o tym. Otarłam mu pot z czoła, zanim zorientowałam się, z czym mam do czynienia.

Ginny skinęła głową. Smocza grypa była niemal zawsze śmiertelna dla niemowląt i bardzo niebezpieczna dla kobiet w ciąży.

- Hermiono, idź prosto do Świętego Munga i powiedz im, że miałaś kontakt. Polecę Fiuu do Harry'ego i zbadam go.

- Ty się nie...

- Nie – Ginny potrząsnęła głową. – Miałam to w wieku ośmiu lat, więc jestem odporna.

Hermiona sztywno skinęła głową i otarła łzy, które wciąż płynęły.

- Nic mu nie będzie, Hermiono. I jestem pewna, że nie byłaś tam wystarczająco długo, żeby się zarazić.

- Około dziesięciu minut, gdy się nim zajmowałam, a potem jeszcze kilka przed powrotem do domu.

Ginny skinęła głową, myśląc o czym innym. Jeśli Harry zapadł na smoczą grypę, ma przed sobą ciężkie dni.

- Ruszaj się, Hermiono. Dam ci znać przez Fiuu jak tylko będę wiedziała co z nim zrobię.

Połączenie się skończyło i Ginny mocno przetarła twarz.

- Ginny?

Odwróciła się do Deana i westchnęła.

- Dean, Harry jest...

- Chory – dokończył ze skinieniem. – Słyszałem. Dlaczego nie wysłać do niego kogoś ze Świętego Munga? – wzruszył ramionami.

Ginny wywróciła oczami. Dean miał swoją teorię, odkąd po raz pierwszy zaczęli za sobą chodzić w Hogwarcie, że Harry po kryjomu się w niej podkochuje. Kiedy ponownie zaczęli się spotykać, Dean był bardzo zadowolony, że Harry rzadko jest w pobliżu, a za każdym razem, kiedy spotykali się, czy to w Norze czy w jakimś miejscu publicznym, Dean szybko wykonywał gesty, świadczące o „posiadaniu" Ginny, co jednak nie za bardzo podobało się jego dziewczynie.

- Bardzo mało osób może wejść do domu Harry'ego – wyjaśniła cierpliwie. – Poza tym on jest moim przyjacielem, a ja jestem uzdrowicielem. Nie zostawię opieki nad nim pierwszej lepszej osobie.

- W Świętym Mungu byłoby mu dobrze – zaprotestował Dean.

- Jasne – szyderczo odpowiedziała Ginny, otrzepując pył z kolan. – Dopóki ktoś nie da znać prasie, że jest w szpitalu. Wtedy nie będzie miał już chwili spokoju.

- Dlaczego ty, Ginny? – domagał się odpowiedzi Dean. – Daj znać swojej mamie, ona traktuje go jak własnego syna, prawda?

Ginny zmrużyła oczy w odpowiedzi na desperackie żądania Deana.

- Dla twojej wiadomości, Bill i Fleur wyjechali na wakacje i zostawili dzieci z mamą i tatą. Poza tym jestem jedyną osobą w rodzinie, która miała smoczą grypę, więc jedyną, nie licząc mamy, która może zająć się Harrym..

Oczy Deana zmieniły się w szparki.

- Wciąż coś do niego czujesz, prawda?

Gardło Ginny ścisnęło się, grożąc jej pozbawieniem głosu, ale gniewowi udało się przebić przez tę zaporę.

- Wystarczy, Dean. Harry jest moim przyjacielem. A kiedy moi przyjaciele są chorzy, zajmuję się nimi, tak jak byłam uczona.

Ginny zdawała sobie sprawę, że gdyby Dean wiedział, co jego dziewczyna czuje do Harry'ego, zniknąłby w drzwiach i nigdy nie wrócił. Nie czuła „czegoś" do Harry'ego. Zakochała się w nim przed laty, jednak nie dostała nic w zamian.

Kochanie kogoś, kto nie odwzajemniał uczucia, było bardzo bolesne, ale poradziła sobie z tym. Zbudowała własne życie, chodząc do szkoły uzdrowicieli i kończąc ją z najlepszym wynikiem na roku. Miała własne mieszkanie i sama opłacała swoje rachunki. I była z tego wszystkiego cholernie dumna.

Umawiała się też z mężczyznami. Wieloma mężczyznami. A zastanawianie się nad tym, czego im brakuje, a czego Harry miał dziwnym trafem w nadmiarze, nie doprowadziłoby jej za daleko.

- Dean, czas, żebyś się zbierał – stwierdziła, krzyżując ramiona na piersi i wskazując mu głową drzwi, ewidentnie go wypraszając.

- Nie mówisz poważnie – odparł kwaśno Dean. – Nie zostawię cię samej z Potterem.

Ginny parsknęła śmiechem.

- Więc przypuszczam, że miałeś kiedyś smoczą grypę? – spytała. Jego zdecydowanie zachwiało się nieco i Ginny wiedziała już, że wygrała. – Więc nie masz nic przeciwko szalejącej gorączce, omdleniom, wymiotom, dreszczom i atakom zimna? Nie przeszkadzają ci trwające cały dzień halucynacje, bez możliwości poradzenia na to czegokolwiek? – nie czekała na odpowiedź, tylko wyciągnęła rękę, bo matczynym gestem poklepać go po policzku. – W porządku, czuj się jak u siebie w domu, a ja przyniosę Harry'ego. Otulę was tą samą kołderką, dobrze?

- Ginny – zajęczał Dean. – Nie ma w tym czegoś więcej?

- Nie, Dean, nie ma. Idź do domu, dam ci znać później.

Ramiona mu się zapadły i zaczął powłóczyć nogami w stronę drzwi.

- Przyjdę jutro.

Ginny potrząsnęła głową.

- Będziemy objęci kwarantanną.

- Całkowicie? – spytał przybity Dean.

Ginny skinęła głową.

- Aż gorączka nie opadnie i Harry nie stanie na nogi.

- Jak długo?

Ginny wzruszyła ramionami.

- Zależy od szczepu, jakim się zakaził. Ale nigdy nie słyszałam, by trwało to dłużej niż trzy tygodnie.

- Trzy... Niech to szlag, Ginny! Miałaś iść ze mną na ten Bankiet Wspierania Biznesu w Ministerstwie w przyszłym tygodniu. Ciężko pracowałem, żeby założyć tę firmę i odnieść z nią sukces. Teraz wreszcie udało mi się osiągnąć rozpoznawalność, a ty powinnaś być tam ze mną, przy moim boku.

Ginny wzruszyła ramionami i zwalczyła w sobie chęć rzucenia na niego jakiegoś zaklęcia za jego samolubstwo. Dean ciężko pracował, by stworzyć własną agencję reklamową i, razem z jego ręcznie malowanymi obrazami, odniosła ona spory sukces w czarodziejskim świecie.

- Ginny, a co z pracą?

- Nie wiem, Dean – wybuchła wreszcie. – Jakoś to pogodzę.

- Ginny, to twoja ostatnia szansa...

- Idź już.

Patrzyli się na siebie kilka chwil, zanim Dean uniósł ręce w geście poddania i trzasnął za sobą drzwiami. Sfrustrowana Ginny wrzasnęła najgłośniej jak mogła, kopnęła kanapę ze złości,po czym zaczęła skakać na jednej nodze, trzymając się za bolący palec.

- Uparty... pieprzony... kretyn... - mamrotała, zbierając rzeczy, które mogą jej się przydać u Harry'ego.

-----------------------------------------------

Wnętrze domu przy Grimmuald Place było tak samo mroczne i zakurzone, jak za pierwszym razem, gdy Ginny odwiedziła to miejsce. Musiała zacisnąć zęby, by odpędzić od siebie zapach gnijącego drewna, który unosił się w powietrzu, gdy wyszła z kominka. Z zaskoczeniem pomyślała, że minęły już niemal trzy lata, odkąd była tu po raz ostatni.

Opadło ją ciężkie wrażenie rozkładu i musiała się bronić wszelkimi siłami przed depresją, która żyła w tych ścianach. Jak Harry może tu mieszkać, spytała samą siebie. Nic dziwnego, że spędzał tyle czasu w pracy, przyjmując każdą możliwą misję poza Anglią.

Przygotowała się psychicznie, a następnie ruszyła do bawialni, gdzie Hermiona znalazła Harry'ego. Jednak gdy tam dotarła, pomieszczenie okazało się puste. Z boku sofy leżał rozrzucony w nieładzie koc, a mokra plama na podłodze wyglądała, jakby Harry tam zwymiotował.

Ginny pomasowała czoło, machnęła różdżką, by posprzątać i poszła dalej korytarzem, zaglądając do każdego pokoju, aż wreszcie znalazła go, leżącego u stóp schodów. Strużka krwi, wciąż ciepła, ściekała z pierwszego stopnia, w który Harry najwyraźniej uderzył głową.

- Cholera jasna, Harry – westchnęła, gdy zobaczyła jaki jest chudy i spojrzała na jego zielonkawą skórę. Natychmiast wyczarowała kawałek flaneli i przycisnęła go do rozcięcia tuż nad brwią, by zatamować strumień krwi. Jego okulary przekrzywiły się, jedna z soczewek rozbiła się i wciskała w jego policzek. Ginny zdjęła je i schowała do kieszeni.

Od razu wiedział, że ma bardzo wysoką temperaturę ciała. Na wytartym T-shircie, który miał na sobie, widać było kilka plam potu, a jej ręka płonęła od samego dotknięcia jego policzka. Poruszył się, kiedy leczyła rozcięcie nad brwią i Ginny przyglądała mu się przez moment, jednocześnie sprawdzając jego puls i mrucząc do siebie.

Nagle za nią rozległ się trzask. Obróciła się z różdżką gotową do obrony. Ale nic nie wyłoniło się z ciemności i kobieta zadrżała na myśl, że może być obserwowana. Była pewna, że Harry jest sam, ale i tak przygotowała się na atak.

- Zabierzmy cię z tej diabelskiej nory – wymruczała, przygotowując awaryjny świstoklik, który zabierze Harry'ego prosto do jej mieszkania. Tuż zanim go aktywowała, Harry gwałtownie otworzył oczy i spojrzał prosto na nią.

- Ciii – uspokoiła go Giny, kładąc rękę na policzku. – Zajmę się tobą, Harry. Wszystko w porządku. Za chwilę będziemy w bezpiecznym miejscu.

Nic nie powiedział, ale jego oczy prześliznęły się po niej i przybrał nieco bardziej rozluźniony wyraz twarzy, po czym zamknął je z powrotem, tracąc przytomność. Świstoklik aktywował się i oboje pofrunęli przez przestrzeń.

Dopiero po kilku godzinach Ginny pozwoliła sobie na odpoczynek na sofie. Harry był ustabilizowany i spał w jej łóżku, jego temperatura spadła do możliwej do przyjęcia wysokości 39,5 °C. Ponownie otworzył oczy, gdy Ginny zdejmowała z niego ubrania i przenosiła je do pojemnika na odpady z silną osłoną antybakteryjną. Miał zaszklone oczy, ale wydawało się, że uspokoił się, gdy Ginny powiedziała mu, że mu pomaga i wkrótce będzie mógł iść spać. Przygotowała eliksiry odżywcze i łagodne eliksiry uzupełniające krew tuż przy jego łóżku, obawiając się zostawić go na zbyt długo. Musiała ciągle go monitorować, by upewnić się, na którym stadium choroby się znajduje.

Wiedziała, że chorzy na smoczą grypę przechodzą różne fazy choroby, a niektóre z nich wymagają ciągłego doglądania. Pamiętała delirium, szalejącą gorączkę, a potem dreszcze i mrożący do kości chłód, które sprowadzały straszne halucynacje i koszmary. W końcu słabość ciała i umysłu zaczęła przechodzić. Była przywiązana do łóżka przez dwa tygodnie, mogąc tylko patrzeć przez okno na ciemne, styczniowe niebo. Dla ośmiolatki była to tortura. Nie było nawet hałasów czynionych zwykle przez chłopców, które mogłyby pozwolić jej myśleć o czyś innym. W tym czasie Ron był jedynym, który pozostawał w domu, a mama błyskawicznie wysłała go wraz z tatą do ciotki Muriel.

Dźwięk otwieranego połączenia Fiuu wyrwał Ginny z zamyślenia. Tym razem nie klęknęła, ale usiadła przed kominkiem i czekała, aż skończy się nawiązywanie połączenia.

- Ginny?

- Tutaj, Ron – odpowiedziała. Twarz jej brata pojawiła się w płomieniach. Obdarzył ją zmęczonym uśmiechem. – Z Hermioną wszystko w porządku? – spytała.

Skinął głową.

- Zatrzymują ją na obserwację, by mogli monitorować dziecko i upewnić się, że nie ma żadnych objawów.

Ginny wyraźnie się rozluźniła i potarła kark.

- To dobrze.

- Jak Harry? – spytał Ron.

- On... - Ginny wzruszyła ramionami. – Nie będę cię okłamywała. To najgorszy przypadek, jaki w życiu widziałam. Dobrze, że Hermiona go znalazła.

- Czy on... - jabłko Adama Rona poruszyło się, gdy przełykał mocno ślinę. – Nie sądzisz, że mógłby...

- Sądzę – przerwała mu Ginny – że będzie w porządku. Ale mamy przed sobą kilka długich tygodni.

Ron westchnął.

- Jesteś pewna, że to smocza grypa? – coś w jego tonie sprawiło, że Ginny zwęziła oczy.

- Tak, Ron. Co innego mogłoby to być? Sugerujesz, że coś innego?

Wzruszył ramionami i uciekł spojrzeniem na moment, zanim potrząsnął głową.

- Nic nie sugeruję. Po prostu były... plotki... w Biurze.

- Plotki? – naciskała Ginny.

Ron wyglądał , jakby czuł się bardzo niezręcznie, niepewnie kiwając głową.

- Pewnie nic. Zwykła gadanina z szatni, wiesz jak jest. Nie myśl o tym.

Ginny westchnęła i dała spokój, zapamiętując jednak, by zając się tym później.

- Słuchaj, Ron. Będę potrzebowała pomocy, żeby sobie z tym wszystkim poradzić.

- Ginny, nie mogę...

Przerwała jego paniczne protesty.

- Nie mówię, że masz tu być – rzuciła zirytowana. – To miejsce i tak wygląda jak strefa wojny. I ni cholery nie zamierzam się nim zajmować w tym jego starym zapuszczonym domu. Merlinie drogi, Ron, kiedy ostatnio tam byłeś? Wiesz w jakim syfie i plugastwie on żyje?

Twarz Rona pociemniała i choć płomienie zamazywały szczegóły, Ginny widziała, że jest zawstydzony.

- Harry i ja... - odchrząknął. – Właściwie ostatnio za często się nie widywaliśmy.

- A dlaczego, do diabła? – domagała się odpowiedzi Ginny. – Jesteśmy wszystkim, co mu zostało.

- To nie tak, że nie próbowałem – warknął w odpowiedzi Ron. – Facet jest jak zamknięta pięść. Już nic nikomu nie mówi. Ledwo rzuci nam pożegnanie i znika na sześć miesięcy, by przedzierać się przez dżunglę, albo na trzy miesiące, by ścigać przestępców gdzieś na Dalekim Wschodzie. A nawet jak jest na miejscu, bierze nadgodziny jako instruktor w Akademii.

Ginny westchnęła. Słyszała o tym już wcześniej, właściwie cały czas prze ostatnie cztery lata.

- W takim razie musi być trochę niezręcznie – zauważyła.

Ron dołączył do Akademii Aurorów półtora roku temu, po tym jak pomógł swojemu bratu ustabilizować Czarodziejskie Dowcipy Weasley'ów po śmierci Freda w Ostatniej Bitwie. Harry był już wtedy na drodze do zostania najlepszym aurorem.

- Nie wiesz jak bardzo – wymamrotał Ron. – Gość traktuje mnie w klasie jak każdego innego rekruta.

- Tak powinno być.

- Wiem – przeczesał włosy palcami, wyraźnie sfrustrowany. – Wiem. Po prostu... miło byłoby dostać jakiś znak, że mnie rozpoznaje – westchnął ponownie i potrząsnął głową. – Co mogę zrobić, żeby pomóc?

Ginny wiedział, że nie należy cisnąć brata w tej kwestii. Coraz większe oddalenie Harry'ego od rodziny Weasley'ów i niemożność porozumienia się z nim, były drażliwymi tematami dla wszystkich członków rodziny.

- Będę potrzebowała jedzenia i składników do eliksirów. Weź coś do pisania i notuj.

Skinął głową i zaczęli razem pracować nad listą.

- Będę też potrzebowała jakiś nowych ubrań dla Harry'ego, kilka T-shirtów, bokserek i jakieś lekkie spodnie od piżamy – powiedziała miękko, kiedy kończyli listę.

- Mogę je wziąć z jego...

- Ron – przerwała Ginny. – One muszą być nowiutkie. I obiecaj mi, że nie postawisz nogi w tym domu. Jest kompletnie skażony. Zrobię co w mojej mocy, żeby Harry już nigdy tam nie wrócił.

Potrząsnęła głową i wstrząsnęła się zniesmaczona na samą myśl o powrocie Harry'ego do tego domu.

- Przyniosę coś – powiedział w końcu Ron.

- Niech obciążą moje konto w Gringotcie – poleciła Ginny i czekała na protest.

- Ginny...

- Ron – przycisnęła. – Mam pieniądze. Ty i Hermiona ledwo radzicie sobie z twoją pensją, teraz gdy jesteś w Akademii. Hermiona pracuje tylko kilka dni w tygodniu.

- Dajemy radę – zaprotestował Ron i nawet przez płomienie widziała, jak uszy ciemnieją mu ze wstydu i gniewu.

- Wiem – wyrzuciła przed siebie ręce w proteście. – Ale ja mam pieniądze, Ron. Żyję sama i mam niewiele wydatków.

- Płacisz za szkołę uzdrowicieli.

- Fakt – przyznała. – Ale płacą mi całkiem nieźle. A poza tym ta dyskusja jest bez sensu. Wiesz, że Harry będzie nalegał na oddanie mi pieniędzy, jak tylko będzie w stanie.

To wydawało się uspokoić nieco jej brata, który sztywno skinął głową.

- Wyznaczę dwie pory dnia, kiedy będzie się można ze mną skontaktować, tylko przez Fiuu – powiedziała Ginny. – Nie jest wystarczająco bezpiecznie, żeby ktokolwiek tu przychodził, a sowa ryzykuje zakażenie. Powiedz mamie, żeby kontaktowała się o dziesiątej rano, a Hermiona niech daje znać o ósmej wieczorem. Jeśli będę czegoś potrzebowała, poczekam. Jeśli nie odpowiem, to znaczy, że jestem zbyt zajęta.

Ron skinął głową ze zrozumieniem.

- Przepraszam, Ginny...

- W porządku, nie twoja wina – westchnęła. – Będę też potrzebowała myśloodsiewnię.

Rozumiała świetnie jego zaskoczenie jej żądaniem.

- Zdajesz sobie sprawę, jakie to będzie trudne?

- Zdaję – skinęła głową. – Ale jeśli Harry nie zacznie kontaktować w jakiś cudowny sposób, będę musiała pozyskać jego wspomnienia i je przejrzeć. Muszę wiedzieć, jak się zakaził. Będę go inaczej leczyć, w zależności od tego czy to infekcja wirusowa czy bakteryjna.

Ron wzdrygnął się lekko.

- Wiesz, że on nigdy ci tego nie wybaczy.

- Nie mam wyjścia – warknęła i zaczęła masować skronie, które pulsowały tępym bólem. – Myślisz, że mam ochotę przekopywać się przez jego mózg i widzieć rzeczy, których nie chcę oglądać?

Zastanawiała się nad ta metodą odkąd sprowadziła Harry'ego do swojego mieszkania i zdecydowała, że niezależnie od tego, jak jest inwazyjna, musi zostać wykorzystana.

- Po prostu dorwij jakąś, ja się będę martwiła przeprosinami. Do tego zostałam wyszkolona, jakbyś nie wiedział.

- Wiem – skinął poważnie głową. – Nie jestem tylko pewien, gdzie mogę jakąś dostać. Wiem na pewno, że Harry ma jedną.

- Ron – westchnęła. – Nie możesz iść do tego domu. Poza tym zapieczętowałam tamtejsze Fiuu, tuż przed tym, zanim przybyliśmy tu świstoklikiem, by go ustabilizować.

- Dobry pomysł – wymamrotał Ron. – Coś wymyślę. Jak mam ci dostarczyć zapasy?

- Przynieś je w pudle i zostaw przy drzwiach wejściowych. Rozszerzę osłonę sanitarną i wezmę je stamtąd.

Ron przyglądał jej się przez moment, po czym skinął sztywno.

- Przepraszam Ginny, że to się stało... - uniósł rękę, by powstrzymać ją od mówienia. – Ale mimo to cieszę się, że tam jesteś, żeby o niego zadbać. Jesteś najlepsza Gin, naprawdę to doceniam.

Giny pozwoliła sobie na uśmiech, opływając w uczucie, rzadko okazywane przez Rona.

- Dzięki, pogadamy później.

- Dbaj o niego i o siebie.

- Będę.

Połączenie się zakończyło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro