Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zanim Harry skończył papierkową robotę po prowadzonych przez niego zajęciach, korytarze Ministerstwa zdążyły opustoszeć. Choć nie wrócił jeszcze do służby liniowej, spędzał w Ministerstwie sporo czasu. Niektórzy spośród innych instruktorów zrezygnowali z biur w tym budynku, zamiast tego dzieląc pomieszczenie w Ośrodku Szkoleniowym Aurorów. Harry jednak wolał być na bieżąco z wydarzeniami w jego departamencie - sprawami nad którymi pracowali aurorzy, zmianami w poszczególnych zespołach i zwykłymi plotkami. Uważał, że pomaga mu to w lepszym zrozumieniu jego uczniów, a także ułatwia mu włączanie aktualnych problemów do programu zajęć.

A poza tym tuż koło jego biura pracowała prześliczna rudowłosa osóbka. I nie, nie chodziło tu o Rona.

Uśmiechnął się. Wiedział, że Ginny pewnie już dawno nie ma w pracy, ale i tak postanowił zajść do szpitala. Zajrzał do środka. W pomieszczeniu panował idealny porządek, a na wieszaku przy biurku nie było jej płaszcza. Wyszedłby, gdyby nie chichy dźwięk, który dobiegł z tyłu pokoju.

Harry wyciągnął różdżkę, choć bardziej z przyzwyczajenia, niż rzeczywistego poczucia zagrożenia, i dyskretnie wszedł, by sprawdzić, kto porusza się w cieniu. Najprawdopodobniej był to jakiś ranny Auror, który przyszedł, gdy Ginny zbierała się już do wyjścia.

Ale Ginny była zupełnie sama. Przycupnęła na krześle w pogrążonym w ciemnościach kącie, ukryła twarz w dłoniach i szlochała.

Harry błyskawicznie przypadł do ukochanej, starając się odkryć, skąd wzięły się łzy.

- Ginny, kochanie, co się stało?

Unikała jego spojrzenia. Zdenerwowana potrząsnęła głową, by pozbyć się resztek łez ze spuchniętych, zaczerwienionych oczu.

- Nic - usiłowała się unieść kąciki ust, ale uśmiech uciekł z jej twarzy, zanim zdążył zagościć tam na dobre. - Po prostu... ciężki dzień.

Harry podniósł ją i posadził na swoich kolanach, dobrze widząc, że nie mówi mu całej prawdy.

- Gin, to coś więcej. Od dwóch tygodni jesteś coraz bardziej przybita. Właściwie to od kiedy wróciliśmy.

Ginny nie odpowiedziała, tylko wtuliła się mocniej. Nagle przygryzł wargę, gdy do głowy przyszła mu straszna myśl.

- Pospieszyłem się, co? - spytał skrzywiony.

Ginny odchyliła się i spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem.

- Z zaręczynami - wyjaśnił niezręcznie, gładząc ją po włosach.

- Nie! – zaprzeczyła gwałtownie. Zachmurzyła się na chwilę. - Chyba że uważasz, że to za wcześnie.

- Nie – stwierdził, zmuszając się do uśmiechu. – W najmniejszym stopniu.

- Ja też – wyrzuciła z siebie, oplatając go mocno ramionami i przyciągając do siebie. – Harry, jestem na to gotowa. Chcę być twoją żoną.

Nie wiedział co ma o tym myśleć. Zmusił swój umysł do pracy na najwyższych obrotach, ale wciąż nie mógł dojść do przyczyn takiego humoru.

- Ktoś powiedział ci coś niemiłego?

Potrząsnęła głową, wciąż przyciśniętą do jego piersi.

- Wiem – zaczęła, przekręcając się, by mógł ją wygodniej przytulić – wiem, że ostatnio byłam w kiepskim humorze. Naprawdę nie chciałam być niemiła...

- Gin, powiedziałem albo zrobiłem coś...

- Nie – ponownie potrząsnęła głową. – To całkowicie moja wina. To... w sumie głupie... ale nie mogę przestać myśleć... o tamtym sierocińcu.

- Sierocińcu? – spytał, starając się zrozumieć jaki może to mieć związek z jej złym humorem. Skinęła głową.

- Chodzi o dziecko.

Nagle przypomniał sobie Ginny, jej włosy lśniące w przytłumionym świetle sypialni w Taipei. Jednym z najbardziej niesamowitych doświadczeń w życiu Harry'ego była obserwacja, jak jego ukochana delikatnie trzyma małe dziecko i śpiewa mu, by ukołysać je do snu. Uderzyło go to z siłą fizycznego ciosu.

- Dziecko...

Jak mógł się nie domyślić, że jego cudowna Ginny o dobrym sercu będzie załamana, myśląc o tym maleńkim życiu, całkiem samotnym na drugim końcu świata? Oczywiście, że myślał o dzieciach odkąd wrócili. Giny upewniła się, że przywiozą do domu pełno zdjęć Harry'ego z dzieciakami. W sypialni mieli mnóstwo oprawionych w ramki zdjęć, na których dzieci uśmiechały się do nich i machały. Ale jego ulubione przedstawiało Ginny stojącą koło zabrudzonego okna z małą dziewczynką w ramionach, na wpół w świetle, na wpół w cieniu.

Ginny skinęła głową, wciąż mocno do niego przytulona.

- Myślę o niej cały czas. Harry, ona nie ma nikogo. Sun i Pó Pó nie mają czasu, by ją przytulać, kołysać do snu i kochać.

Harry drgnął. W jego głowie pojawiły się wspomnienia małego dziecka zamkniętego w komórce pod schodami, nie mającego nikogo, kto pocałowałby stłuczone kolano, ucałował na dobranoc czy po prostu przytulił.

- Ginny... - Harry zawahał się, niepewny co chce powiedzieć, ale pewien co powinien powiedzieć.

- Chcę ją stamtąd zabrać.

Ciche wyznanie Ginny nie zaskoczyło go ani trochę. W głębi jego serca przebudziło się coś, czego zupełnie nie był świadomy. Wiedział już jednak, ze mała dziewczynka owinęła ich sobie wokół swojego malutkiego palca od pierwszej chwili, gdy ją wzięli na ręce.

Wszelkie trudności, wszelkie wątpliwości dlaczego nie powinni adoptować właśnie tego dziecka, rozwiały się w obliczu jej determinacji.

- W porządku – tylko tyle był w stanie wykrztusić.

Giny odchyliła się, patrząc na niego, jakby był ofiarą nieudanego eksperymentu z eliksirami.

- Co?

Harry poczuł, jak twarz rozciąga mu się w szerokim uśmiechu.

- Jedźmy po naszą małą dziewczynkę.

- Naprawdę... naprawdę?

Harry musiał się roześmiać. Ginny wyglądała jak dziecko, które poprosiło o ciasteczko, usłyszało, że nie dostanie, a potem i tak je otrzymało.

- Naprawdę – Harry skinął głową, przyciągając ją do siebie. – Chyba od jakiegoś czasu zdawałem sobie sprawę, że oboje chcemy ją przygarnąć.

Ginny zaskoczyła go, wybuchając ponownie płaczem. Jej gorące łzy zmoczyły przód jego szaty, ale wiedział, że są to łzy radości, a nie bólu, więc nie przeszkadzało mu to.

- Naprawdę możemy to zrobić? – spytała Ginny, gdy już się uspokoiła.

Harry skinął głową, ścierając kciukiem z jej twarzy ostatnie ślady łez.

- To... to... - zamilkła potrząsając głową.

- To będzie kupa roboty – dodał Harry. – Ale warto.

Z twarzy Ginny zniknęło niedowierzanie i szok, a jej promienny uśmiech rozświetlił najciemniejsze zakamarki pomieszczenia.

- Warto – zachichotała i rzuciła mu się w ramiona, obdarzając uściskiem godnym córki Molly Weasley. – Będziemy mieli córkę!

- Będziemy – roześmiał się Harry. W pokoju zapadał zmrok, a oni siedzieli, pogrążeni w myślach o córce, którą oboje pragnęli oraz o wymarzonej przyszłości.

- Ginny, nie będzie łatwo. Sama biurokracja...

Ginny obróciła się gwałtownie w jego stronę.

- Myślisz, że mogą być z tym problemy? Że mogą nam odmówić prawa do adopcji?

Harry wzruszył ramionami. Tak naprawdę nie miał pojęcia, ale wydawało się to niezwykle ciężkim wyzwaniem.

- Możliwe – przyznał, ale uśmiechnął się pokrzepiająco. – Ale robimy to co słuszne. I nie spoczniemy, póki nie przywieziemy jej do domu.

Ginny uśmiechnęła się. Harry widział już na jej twarzy ten wyraz, gdy trzymała małą dziewczynkę. Obiecał sobie, że zrobi co w jego mocy, by już zawsze uśmiechała się w ten sposób.

Ginny przygryzła wargę – nawyk, który Harry uważał za uroczy.

- Myślisz, że będziemy musieli przyspieszyć ślub?

Harry zamyślił się. Kiedy ogłosili swoje zaręczyny, Molly rzuciła się do przygotowań wesela, planowanego na późną wiosnę. W sumie jednak nie miało dla niego znaczenia jak i kiedy się pobiorą.

- Na pewno nie zaszkodzi – odparł. – Myślisz, że będzie to bardzo kolidowało z planami twojej mamy?

Ginny zastanowiła się przez moment, po czym uśmiechnęła się.

- Całkiem możliwe, ale nie będzie jej to przeszkadzać, gdy powiemy jej, że będzie miała wnuczkę.

Harry roześmiał się. Jeśli cokolwiek ma złagodzić gniew Molly Weasley, to nowe dziecko na pewno będzie najskuteczniejszym sposobem.

- Jasne, ale nie pojawi się ono w rodzinie w tradycyjny sposób.

- A kiedy zrobiłam coś tradycyjnego – parsknęła Ginny. – Poza tym nie chcę mówić nikomu o dziecku, póki jej nie przywieziemy.

- Dobry pomysł – przyznał Harry.

Ginny zeskoczyła z jego kolan, naładowana energią, jakiej Harry nie widział w niej od tygodni.

- Na Merlina, mamy mnóstwo roboty. Musimy urządzić pokój dziecięcy. Chcę pomalować ściany na delikatny, maślany żółty. Musimy kupić ubranka i...

- Gin – Harry uniósł rękę, by zatrzymać słowotok, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu. – Spokojnie, mamy czas.

- Nie, Harry. Nie mamy – odparła, kręcąc głową. – Kiedy tam byliśmy, miała już miesiąc. Teraz ma sześć tygodni. Pomyśl co się z nią stanie, gdy będzie musiała czekać dłużej. Musimy ją zabrać. Już, teraz!

- Ginny – Harry się skrzywił. – To potrwa. Cała papierkowa robota i logistyka związana z adopcją... To może potrwać kilka miesięcy.

- Nie mamy kilku miesięcy – Ginny poderwała się z miejsca i zaczęła krążyć po pomieszczeniu.

- Nie mamy wyboru, Ginny!

Obróciła się gwałtownie w jego stronę.

- Już się poddajesz?

Harry poczuł, jak z zaskoczenia opada mu szczęka.

- Nie poddaję się, Ginny. Zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby ją sprowadzić. Ale musimy patrzeć na to realistycznie. Nie chcę, żebyś narobiła sobie nadziei, a potem załamała się, gdy coś opóźni cały proces.

Westchnął i przyciągnął ją do siebie. Ujął jej twarz w dłonie i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Obiecuję Ginny, że zrobię co się da, poruszę niebo i ziemię, jeśli będzie trzeba, by zamieszkała z nami.

Ginny uważnie spojrzała mu w oczy, po czym skinęła głową.

- Wiesz, moglibyśmy po prostu tam pojechać i ją zabrać – stwierdziła uparcie Ginny. Harry parsknął śmiechem.

- Nie sądzisz, że ktoś by zauważył?

- Pó Pó pozwoliłaby nam ją wziąć.

- Wiem – odpowiedział cicho. – Oddałaby nam każde z tych dzieci bez pytania, gdybyśmy tylko poprosili.

Odetchnął głęboko i pocałował ją w czoło.

- Kochanie, spróbujmy najpierw oficjalnej drogi. A jeśli coś pójdzie nie tak, to... no cóż... - wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu – posmaruję gdzie trzeba, zmodyfikuję pamięć w kilku innych miejscach i będziemy mieli naszą córkę.

Giny roześmiała się i pocałowała go szybko w usta.

- Wiedziałam, że jest jakiś powód, dla którego cię kocham.

- Poza moją niezwykle przystojną twarzą i spektakularnym ciałem? – spytał Harry z uśmiechem, który szybko zniknął, gdy Ginny parsknęła śmiechem.

- Nie, poza twoimi znajomościami. Zbieraj się, idziemy pogadać z Kingsley'em.

Harry roześmiał się, widząc jak Ginny wybiega z sali. No cóż, musieli od czegoś zacząć, a były Minister Magii to chyba nie najgorszy początek.

---------------------------------------------------------

Kingsley zareagował gorzej niż się spodziewali. Podszedł do sprawy z wyraźną rezerwą.

- Nie do końca mnie zrozumieliście – zapewnił, odsuwając od siebie pusty talerz i masując brzuch.

Ginny patrzyła na niego jak jastrząb, gotowa bronić ich decyzji o adopcji małej dziewczynki, którą zaczęli już nazywać swoją córką. Harry delikatnie ścisnął jej dłoń i puścił do niej oko. Nie potrafiła pojąć, jak może być tak spokojny, To chyba jego szkolenie aurora.

- Ten pomysł ma swoje plusy – kontynuował Kingsley. – Moim zdaniem jest wręcz wspaniały.

Westchnął i kontynuował:

- Chodziło mi o to, że możecie mieć spore problemy z wydostaniem dziewczynki z Tajwanu. W przeszłości tamtejszy rząd bardzo niechętnie współpracował przy adopcji magicznych dzieci.

- Ale dlaczego? – spytała Ginny. – Wydawałoby się, że traktują je tak źle, jakby tylko marzyli o pozbyciu się ich z kraju. Wstyd!

Kingsley wyszczerzył zęby w uśmiechu, patrząc porozumiewawczo na Harry'ego. Ginny zachmurzyła się i usiadła na krześle. Wiedziała, że dobrze się bawią, patrząc na jej temperament, który zdaniem ich obu odziedziczyła po matce oraz na jej zaangażowanie w sprawę. Ale nie mogła nic na to poradzić. Za każdym razem, gdy myślała o tej małej dziewczynce leżącej samej, bez osoby, która by ją kochała... Za dużo, by to znieść. Przerażające, jak bardzo przypominało to dzieciństwo Harry'ego. Chociaż Sun i Pó Pó robiły co w ich mocy, by zapewnić opiekę dzieciom, niemowlę wymagało ciągłej uwagi.

- Masz rację, Ginny.

- Chyba rozumiem o co chodzi – stwierdził Harry. – Oni postrzegają te dzieci jako... skazę.

Ginny pisnęła, słysząc to słowo, ale Harry znów ścisnął jej rękę, więc siedziała cicho.

- Nie chcą mieć z nimi do czynienia – kontynuował Harry – ale pozwolić komuś z zewnątrz na zobaczenie ich, nie mówiąc o adopcji, równałoby się przyznaniu, że problem w ogóle istnieje.

- Dokładnie – zgodził się Kingsley. – Nie mówiąc już o tym, że byłby to precedens. Przynajmniej ja nigdy się z takim wypadkiem nie spotkałem. Jasne, zdarzały się adopcje magicznych dzieci z zagranicy, ale nigdy z Tajwanu.

Nagle Ginny wpadła na pomysł.

- Ale przecież nie wiadomo czy ona jest magiczna.

Kingsley zmarszczył brew, niepewny o co chodzi, ale Harry uśmiechnął się szeroko.

- Ona ma rację, King. Matka była magiczna, ale dziecko jest za małe, by mieć pewność.

- Hmm, jest to jakiś punkt zaczepienia – zgodził się Kingsley.

- Tak więc czy jest to w ogóle możliwe – spytała Ginny, czując, jak serce łomocze w jej piersi. Proszę, powiedz, że tak.

- Nie mówię, że nie ma takiej możliwości – odparł Kingsley. – Po prostu będzie to wymagało mnóstwa roboty.

- King, to dla nas naprawdę ważne – cichy głos Harry'ego zdawał się wypełniać ciepłą kuchnię i dodawał Ginny nadziei.

- Zdaję sobie z tego sprawę – odparł Kingsley, uśmiechając się do obojga młodych. Odkąd Harry wyszedł ze Smoczej Grypy, bardzo się zaprzyjaźnili. Starszy auror bywał częstym gościem w ich domu. Spotykali się również przy rozmaitych okazjach towarzyskich.

Ginny wstała. Jej emocje groziły wybuchem pod postacią fontanny łez. Na Merlina, miała już serdecznie dosyć tej emocjonalnej huśtawki. Kiedy wrócili do Anglii była taka szczęśliwa. Ich zaręczyny spotkały się z serdeczną reakcją całej rodziny. Czuła, że Bill i Charlie podchodzą do tego wszystkiego z rezerwą, ale i tak było to wielokroć lepiej.

Poruszała się po kuchni, lewitując brudne naczynia do zlewu, a duże ciasto czekoladowe na stół.

Dni mijały, tak jak i jej dobry humor. Płakała w dziwnych chwilach, cierpiała na bezsenność. Od razu nabrała podejrzeń i wykonała test ciążowy. Wynik okazał się negatywny. Musiała przyznać, że jej ulżyło. Ale kiedy smutek nie ustąpił, nie wiedziała co o tym myśleć. Zorientowała się w problemie dopiero, gdy odebrała wywołane fotografie z ich wyjazdu. Zobaczyła ponownie dziecko, żywe i w kolorze, i stanęła twarzą w twarz z tym, czego nie chciała świadomie przyznać.

- Ginny, to wygląda przepysznie – komplementował ją Kingsley, gdy nakładała mu gruby kawałek ciasta.

- Dziękuję. Mama twierdzi, że to twoje ulubione.

- Aha – potwierdził. Wziął spory kęsy i przewrócił oczami w zachwycie. – To jest przepyszne. Harry, mój chłopcze, masz mnóstwo szczęścia.

Harry roześmiał się i poklepał po brzuchu.

- Jakbym nie wiedział.

Ginny uśmiechnęła się, słysząc ten komplement. Oczywiście przesadzał. Był w świetnej formie, tak naprawdę przybrał na wadze tylko tyle, by wreszcie wyglądać na zdrowego. Chociaż miał słabość do słodyczy, którą zapewne będzie musiała w przyszłości kontrolować.

Jedli ciasto i rozmawiali, ale nie wspominali dziecka. Dopiero, gdy Ginny wylewitowała resztki deseru, Kingsley pochylił się do przodu z poważną miną.

- Harry, kolejną rzeczą, którą musicie mieć na względzie, jest twoja historia medyczna.

Ginny wzdrygnęła się, ale Harry słuchał ze stoickim spokojem. Wiedziała, że ten temat bardzo mu ciążył, odkąd zaczęli myśleć o adopcji.

- Nie żebym o tym nie myślał – przyznał, przeciągając dłonią po włosach. – Mają prawo do kwestionowania mojego zdrowia psychicznego.

- Pamiętaj, że akta są tajne – przypomniał Kingsley. – Ale są duże szanse, że ktoś wyciągnie te informacje z naszego ministerstwa. Nie muszę ci chyba mówić, jakie sprawiłoby ci problemy, gdyby do publicznej informacji przedostała się wiadomość, że kiedyś...

- Taa... - przerwał mu Harry, wyraźnie zdenerwowany. – Nie chcę nawet myśleć co prasa mogłaby zrobić z taką informacją.

Z drugiego końca pomieszczenia Ginny widziała, jak bardzo jest zestresowany. Stwierdziła, że naczynia mogą poczekać i stanęła za jego krzesłem, by objąć go rękoma i oprzeć policzek na czubku jego głowy. Z wdzięcznością przyjął jej wsparcie, kładąc rękę na jej dłoni.

- Wiem, jak bardzo wam na tym zależy - stwierdził Kingsley. – Mogę wam obiecać, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by doszło to do skutku.

- Jesteśmy ci bardzo wdzięczni – odparła Ginny z uśmiechem. – Z całego serca.

Wysoki czarnoskóry mężczyzna wstał.

- Jeszcze mi nie dziękujcie. Nie jestem pewien czy mam wystarczające znajomości, żeby przepchnąć tę sprawę.

Harry także się podniósł i podał rękę przyjacielowi.

- Niezależnie od tego, dzięki, że nas wysłuchałeś i że spróbujesz.

- Nie miałem wyjścia – uśmiechnął się szeroko. – Kimże jestem, by odrzucić kuchnię Weasley'ów.

Ginny poczuła jak się rumieni pod wpływem tego komplementu.

- Acha – przypomniał sobie Kingsley, zatrzymując się w drzwiach. – Rozważcie wzięcie ślubu, zanim...

- Myśleliśmy o tym – przyznał Harry.

- W porządku.

- Mógłbyś... - Harry zająknął się skrępowany. – Udzieliłbyś nam ślubu?

Zaskoczył tym Ginny i Kingsley musiał to zobaczyć na jej twarzy, bo roześmiał się serdecznie.

- Będę zaszczycony. Dajcie mi tylko znać kiedy.

Hary uśmiechnął się szeroko.

- Raczej wcześniej niż później.

--------------------------------------------------------------------

- Dzień dobry, mamo – zawołała Ginny, wchodząc przez kuchenne drzwi Nory.

- Ginny, co za niespodzianka. Nie oczekiwałam, że dzisiaj przyjdziesz.

Molly Weasley, znana ze swoich uczt jak czarodziejska Brytania długa i szeroka, szykowała właśnie kolejną imponującą potrawę. Najwyraźniej nie przeszło jej przez myśl, że dla dwóch osób może to być nieco za dużo.

Uśmiech, którym Ginny olśniewała otoczenie przez ostatnich kilka dni, nieco przygasł. Ta rozmowa nie będzie prosta. Lepiej przygotować nieco grunt.

- Wiem – odpowiedziała, siadając na brzegu krzesła i szybko chwytając ostatniego tosta z masłem. – Harry prowadzi dzisiaj poranne zajęcia, a ja nie musiałam iść do pracy.

- Świetnie – ucieszyła się Molly. – Może uda nam się popchnąć do przodu planowanie wesela.

Ginny starała się nie drgnąć. Najwyraźniej będzie musiała walić prosto z mostu.

- Właściwie takie miałam plany – powiedziała.

- Och, cudownie – Molly uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Tak się cieszę, że mogę planować kolejne wesele. Od kiedy Fleur wzięła ślub nie miałam takiej okazji. Mama Hermiony, biedaczka, czuła, że zupełnie nie przystaje do tego świata, więc pozwoliłam jej wszystko zaplanować.

Ginny przygryzła wargi, by nie parsknąć śmiechem. Pamiętała, jak jej mama „pozwoliła" planować. Obie starsze kobiety z reguły dogadywały się świetnie, ale ślubne przygotowania mocno nadwyrężyły tę znajomość. Niejednokrotnie Molly wracała do domu wściekła z powodu odrzucenia jakiegoś magicznego zwyczaju na rzecz mugolskiej tradycji. Artur uspokajał ją i pocieszał, ale w głębi duszy był cały szczęśliwy, że będzie miał okazję przywdziać mugolski garnitur czy spróbować mugolskiego tortu weselnego.

- Chcę, żebyś pomagała mi w planowaniu – zapewniła Ginny, patrząc jak jej mama rzuca zaklęcie konserwujące na ostatni talerz z jedzeniem, a następnie odsyła go do spiżarni.

- W takim razie... - Molly opadła na siedzenie obok córki i przywołała potężny zwój pergaminu. Ginny wytrzeszczyła oczy, widząc jak wiele zostało już zaplanowane. Szybko przejrzała dokument, mając nadzieję, że większość uda się dopasować do wcześniejszej daty.

- Rozmawiałam z człowiekiem, który rozstawia te piękne namioty, wiesz, tak jak ten na weselu Billa i Fleur – Ginny mogła tylko kiwać głową, zaskoczona energią promieniującą z jej mamy. – Ma czas w trzeci weekend maja, a nie w ostatni. Wiem, że rozmawiałyśmy o ostatnim weekendzie, ale ty i Harry na pewno nie będziecie mieli nic przeciwko przesunięciu wesela o tydzień...

Widząc swoją szansę, Ginny szybko jej przerwała:

- Ani trochę. W zasadzie... Mamo, ile jest już zrobione? – spytała, jednocześnie podziwiając ilość pracy, jaką jej mama włożyła w planowanie wesela swojej córki i Harry'ego. Molly przez chwilę wyglądała na zaskoczoną i potrzebowała chwili do namysłu.

- No całkiem sporo – odpowiedziała. – Zarezerwowałam namiot i muzyków... rozmawiałam też z Madame Malkin.

- W porządku – stwierdziła Ginny. – Tak sobie myśleliśmy... - zawahała się, mając nadzieję, że nie zrujnuje wszystkich planów swojej mamy. To było... słodkie. Naprawdę. Ale ten monumentalizm kompletnie nie pasował do Harry'ego i Ginny. – Nie odwołuj rezerwacji.

Molly zmrużyła oczy, a jej córka niespokojnie przełknęła ślinę.

- Młoda damo. Co ty mi właściwie usiłujesz powiedzieć?

Ginny westchnęła.

- Chcieliśmy cię prosić o przyspieszenie wesela – powiedziała Ginny, starając się wytrzymać intensywne spojrzenie Molly.

- Ale dlaczego chcecie utrzymać rezerwację namiotu?

- Głównie ze względu na prasę – przyznała Ginny. Obawiali się tego oboje. Jak na razie udało im się uniknąć bycia obiektem zainteresowania mediów. Ale prasa zaczęła robić się podejrzliwa. Za często widywano ich razem. Gdy tylko informacje o dużym weselu wydostaną się na zewnątrz wszyscy natychmiast skojarzą fakty i w mgnieniu oka pojawi się specjalna edycja „Tygodnika Czarownicy".

- Nie chcemy, żeby to wszystko zmieniło się w jakiś... kocioł napędzany przez media.

Molly przygryzła kącik ust, w taki sam sposób, jak w chwilach namysłu robiła to Ginny. W końcu skinęła głową.

- Rozumiem, dlaczego chcecie tego uniknąć. Ale na pewno ktoś się zorientuje, jeśli będziemy organizować to wszystko w dwóch oddzielnych dniach.

- To prawda – zgodziła się Ginny. – Ale tylko, jeśli będziemy planować coś tak wielkiego.

Jej palce pogładziły przez chwilę pergamin.

- Mamo, jestem wdzięczna za to, co dla nas robisz. Harry i ja wiemy ile czasu włożyłaś w to wszystko...

- Robiłam to dla was obojga – zaoponowała Molly, patrząc z żalem na notatki.

- Wiemy – zapewniła ją Ginny, poklepując delikatnie po ręce. – Ale takie wielkie wesele... Wiesz dobrze, że nie pasuje to do żadnego z nas. Coś znacznie mniejszego... tutaj, w Norze. Takiego wesela chcemy.

Miała nadzieję, że jej uspokajający ton, zmieszany z odrobiną błagalnego, poradzi sobie z oporami mamy. Molly zamyśliła się, więc wyglądało na to, że faktycznie tak będzie.

- W porządku, może faktycznie trochę przesadziłam. Ale chciałam wam pokazać jak bardzo kochamy was oboje. I jak jesteśmy szczęśliwi, ja i twój ojciec, że postanowiliście spędzić resztę życia wspólnie.

- Wiemy, mamo – zapewniła ją Ginny, po czym mocno ją uściskała, powodując, że Molly pisnęła z zaskoczenia. – Jestem wam bardzo wdzięczna, że tak akceptujecie Harry'ego.

- Kochamy go – zauważyła Molly. Ginny przytuliła ją mocniej.

- On to wie – stwierdziła Ginny, kiedy już puściła mamę. – Po prostu nie za bardzo umie to okazać. Ale żadne z nas nie potrzebuje tego efektownego wesela, żeby się o tym przekonać.

Molly skinęła głową, sięgając po pergamin.

- Popracuję, żeby wszystko było skromniejsze.

- W porządku – Ginny czuła, że wygrała pierwsze starcie. Nie czuła się najlepiej, gdy musiała używać Harry'ego jako karty przetargowej, ale bycie najmłodszą w rodzinie Weasley'ów, do tego jedyną dziewczyną, nauczyło ją korzystać z każdego dostępnego środka do zapewnienia sobie przewagi.

- Zapewne można wykreślić sporo rzeczy – stwierdziła Molly.

- Właśnie.

- No dobrze – Molly skinęła głową, akceptując prośbę córki. – To na kiedy chcecie przesunąć wesele?

Ginny przygryzła wargi i poruszyła niespokojnie na krześle.

- Dwa tygodnie.

Molly zamrugała i szeroko się uśmiechnęła.

- Och Ginny, dwa tygodnie wcześniej to żaden problem. Po co robisz o to tyle szumu? Dwa tygodnie to żaden...

- Mamo – przerwała jej Ginny z westchnięciem. – Dwa tygodnie. Chcemy się pobrać za dwa tygodnie. Od dziś.

Molly zająknęła się, wydała kilka nieartykułowanych dźwięków, nie będąc w stanie złożyć pełnych wyrazów. W końcu opadła ciężko, patrząc na cała swoją ciężką pracę.

- Ginny, nie rozumiem...

- Mamo, mamy swoje powody – zaprotestowała delikatnie Ginny.

- Ale.. ale ja nie dam rady... coś takiego... zorganizować wesele w dwa tygodnie.

- Jasne, że dasz – uśmiechnęła się Ginny. – A poza tym chcemy, żeby była z nami tylko rodzina.

- Ginevro, mamy dużą rodzinę – upomniała ją Molly. policzki zaczynały jej czerwienieć i Ginny była pewna, że wkrótce jej mama zacznie na nią krzyczeć.

- Tylko moi bracia i kilku bliskich przyjaciół – odparła Ginny zdecydowanie. – Kingsley już się zgodził udzielić nam ślubu.

Molly zacisnęła zęby i chwyciła się mocno krawędzi stołu. To, że jej mama powstrzymywała wybuch złości to najlepszy dowód na to, że udało jej się dotrzeć do jej serca.

- Mamo – Ginny sięgnęła przez stół, delikatnie ujmując Molly za rękę. – To jest dla nas bardzo ważne. Harry i ja chcemy pobrać się jak najszybciej. Nie podoba nam się czekanie kolejnych czterech miesięcy, żeby mieć jakąś ekstrawagancką imprezę, na której nie będziemy znali połowy gości.

- Jeśli chodzi tylko o rozmach...

- Nie tylko – wyjaśniła Ginny. – Po prostu potrzebujemy, i chcemy, wziąć ślub już teraz.

Poczuła jak się czerwieni pod intensywnym spojrzeniem matki, ale Molly o dziwo skinęła głową.

- Chyba... chyba rozumiem.

Ginny musiała mieć bardzo zaskoczoną minę, bo jej mama z uśmiechem pogłaskała ją po policzku.

- Ja i twój tato czuliśmy coś podobnego. Dzień naszego ślubu nie mógł nadejść wystarczająco szybko. Jednak nie byliśmy w tej samej sytuacji co ty i Harry – zauważyła czerwieniejąc. Ginny wiedziała, że jej mama w ten sposób daje jej do zrozumienia, że nie pochwala ich wspólnego mieszkania. Najprawdopodobniej tylko wcześniejsze przeżycia Harry'ego i jej słabość do czarnowłosego chłopaka sprawiały, że jakoś się z tym godziła.

Ginny otworzyła usta, po czym szybko je zamknęła, niepewna co mogłaby powiedzieć. Przyszła, by wyszarpać to, czego chce. Ale to, jak łatwo to osiągnęła, zbiło ją z tropu.

- I nie mogę was winić, że chcecie uniknąć prasy – dodała Molly, po czym spojrzała ostro na córkę, która odwzajemniła spojrzenie. – Chyba, że jest coś jeszcze, o czym mi nie chcesz powiedzieć.

Ginny wywróciła oczami.

- Mamo, nie jestem w ciąży. Naprawdę. Mamy konkretny powód, dla którego chcemy przesunąć datę – przyznała. – Ale nie chcemy o tym jeszcze rozmawiać. Mamo, proszę. Zaufaj mi.

Molly wpatrywała się w nią przez chwilę, po czym sztywno skinęła głową.

- W porządku. Ginny, chcę żebyś wiedziała, że godzę się na to wszystko tak łatwo, bo wiem, że jeśli się nie zgodzę to wyjedziecie i następnego dnia wrócicie po ślubie. Twój ojciec chce cię odprowadzić do ołtarza, a ja chcę być na waszym ślubie.

- Mamo, nie chcemy się pobierać w tajemnicy – zaprotestowała Ginny.

- Ale zrobilibyście to – Molly uniosła brwi, a Ginny się zaczerwieniła. Faktycznie dobrze znała swoje dzieci.

- Zrobilibyśmy – przyznała Ginny.

Molly znowu spojrzała na nią uważnie.

- I obiecujesz, że nie skoczy się to wszystko nowym wnukiem?

Ginny przygryzła wargi.

- Mamo, nie jestem w ciąży. Słowo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro