Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry otworzył oczy i ujrzał rozmazany, jasny pokój. Jego żołądek wywrócił się na drugą stronę, więc szybko zatrzasnął powieki. Nie był pewien gdzie jest, ani jak długo tam się znajduje. Podejrzewał, że powinien się tym martwić. Jego trening aurora wyrobił w nim nawyk ciągłej czujności, ale słodkie otępienie snu witało go tak serdecznie, że ciężko było mu się od niego uwolnić.

Jego sny wciąż się zmieniały. Ginny pojawiała się w nich i znikała z częstotliwością, która byłaby alarmująca, gdyby się nad tym zastanowił. Ciężko pracował, by wypchnąć to do swojej przeszłości, choć wiedział, że walczy o beznadziejną sprawę.

Te sny, w których Ginny się nie pojawiała, były zadziwiająco dokładnym odtworzeniem jego polowania na Horkruksy, bitwy o Little Hangleton, w Departamencie Tajemnic i wielu misji z jego kariery aurora. Czasami był to miszmasz różnych zdarzeń, nie mających większego sensu, poza budzeniem w nim przerażenia.

W pokoju było gorąco i Harry szarpał się z kocami, więżącymi jego talię i nogi. Słabość jego kończyn była frustrująca i Harry warknął z wściekłości, wiedząc, że poruszanie się w tym stanie jest praktycznie bezcelowe. Wysiłek wyczerpał go jeszcze bardziej i ponownie zapadł w ciemność.

Następne, z czego zdał sobie sprawę, to fakt, że było znacznie cieplej, a pościel przesiąknięta jego potem. Jęknął i spróbował odtoczyć się od lepkości, by zorientować się, że jest jeszcze słabszy niż przedtem. Uchylił oczy, słysząc, że ktoś do niego mówi. Pokój był dość ciemny, a dźwięki przytłumione. Jasność pochodząca z końca różdżki zmusiła go do przymrużenia oczu i uczyniła rozróżnianie kształtów jeszcze trudniejszym.

Chwilę przed tym, zanim ciemność ponownie go ogarnęła, ujrzał czerwone włosy otaczające jasną twarz.

- Em... li... - westchnął i odpłynął.

----------------------------------------------------

Klimat Ameryki Południowej przytłaczał upałem, a wilgoć sprawiała, że ubiór Harry'ego przyklejał się do ciała od momentu nałożenia. W swoim mieszkaniu chodził w samych bokserkach, a czasami zupełnie nago. Ale nie mógł sobie na to pozwolić teraz, na służbie.

Był tutaj od sześciu tygodni i pokazał już swoim zwierzchnikom, że jest człowiekiem czynu, który umie poradzić sobie w sytuacji kryzysowej. W efekcie zmieniono mu przydział i właśnie oczekiwał na efekt tej zmiany.

Wąska uliczka była zatłoczona i Harry wymamrotał kilka powitań w łamanym portugalskim do mężczyzny, którego spotykał codziennie w sklepach i kafejkach pod otwartym niebem. Odkopnął na pół sflaczałą futbolówkę gromadce brudnych, ciemnoskórych dzieci, które zapewne powinny być właśnie gdzieś w szkole i patrzył jak pędzą na kawałek wolnej przestrzeni między dwoma walącymi się budynkami. Innego dnia zapewne dołączyłby do nich i pozwoliłby sobie pośmiać się raz albo drugi z ich żartów dotyczących jego słabej kondycji. Ale dziś był umówiony.

Punk aportacyjny znajdował się tylko dwie przecznice od jego mieszkania. Przyszedł za wcześnie, więc zaczął się przyglądać miejscowym, załatwiającym swoje codzienne sprawy. Wyluzowana atmosfera sprzyjała relaksowi i Harry, nie po raz pierwszy, zaczął zastanawiać się nad permanentną przeprowadzką w to miejsce. Nie żeby miał za czym tęsknić w domu, pomyślał gorzko. Będzie musiał zobaczyć, jak rozwinie się nowa misja, zanim definitywnie zdecyduje.

Zmiana nieco zdenerwowała Harry'ego. Zrobił duże postępy w sprawie zaginionego czarodziejskiego oficjela, kiedy odwołano go i przydzielono do asysty uzdrowicielom. Uzdrowiciele z całego świata zgłaszali się, by w ramach wolontariatu jeździć do krajów rozwijających się i leczyć tam chorych i rannych. Jednak ten kraj nie był bezpieczny, nawet dla grup Czerwonego Krzyża. Czasami uzdrowiciele byli napadani i rabowani z wszystkich eliksirów, zanim zdążyli pomóc choć jednej osobie.

Nowa grupa miała przybyć za dziesięć minut, więc Harry usiadł na rozchwianym krześle przy końcu poznaczonego smugami brudy budynku. Gdyby odchylił się nieco do tyłu znalazłby się w cieniu, przynajmniej jego głowa. Sześć tygodni na półkuli południowej spowodowało znaczne ściemnienie jego skóry, ale czerń jego włosów często przyciągała więcej słońca niż mógł znieść, jeśli nie trzymał się w cieniu.

Choć Harry wyglądał na zrelaksowanego, naprawdę był bardzo czujny. Nowa grupa uzdrowicieli przybywała z Wielkiej Brytanii i Ameryki z dużym zapasem leczniczych eliksirów, które byłyby warte tysiące galeonów na czarnym rynku, jeśli kiedykolwiek by tam trafiły.

Spojrzał na zegarek przez przybrudzone szkła okularów i zobaczył, że świstoklik może przybyć w każdej chwili. Duży huk, którego oczekiwał, był opóźniony tylko o trzydzieści sekund, co zrobiło na nim wrażenie. Międzynarodowe biura świstoklików były znane z licznych spóźnień.

Operator świstokliku o bladej, łysiejącej głowie, już ocierał pot z brwi i wołał kilkunastu uzdrowicieli w różnym stadium nieporządku. Bagaże leżały wszędzie i Harry uśmiechnął się do siebie, patrząc jak bladolicy przybysze szukają swoich własności.

Wysoka, chuda kobieta, z siwiejącymi włosami zebranymi w dość ciasny koński ogon, spojrzała na niego i Harry wstał ze spokojem, bez pośpiechu, co nie było jego normalnym zachowaniem. Najprawdopodobniej podchwycił to od miejscowych.

- Pan Potter?

- Tak – potwierdził Harry, wyciągając do kobiety dłoń na powitanie. – Pani uzdrowiciel McKitron?

- Proszę mówić mi Sharon – odparła. Jej mocny uścisk przypominał Harry'emu profesor McGonagall. Wydawała się lustrować go przez moment, zanim skinęła lekko głową. – Proszę dać nam chwilkę albo dwie, żebyśmy się ogarnęli i możemy ruszać.

Harry skinął głową, patrząc na zamieszanie wokół.

- Nigdzie nie musimy się spieszyć, poza tym wasz hotel jest tylko kilka przecznic stąd.

- Bardzo dobrze – odpowiedziała kobieta i wróciła do pracy, komenderując uzdrowicielami wspólnie z operatorem świstokliku.

Uzdrowiciele wydawali się bardzo młodzi, najwyżej kilka lat starsi od Harry'ego. Dawało się jednak dojrzeć kilka starszych twarzy. Większość była ubrana zdecydowanie za ciepło, jak na ten klimat i wachlowała się energicznie, niektórzy nawet zdejmowali wierzchnie koszule.

Uśmiechnął się pod nosem, gdy młoda para męczyła się z zestawem nowiutkich walizek, wyglądającym na dość drogi. Mężczyzna chciał wziąć je wszystkie pod jedno ramię, a kobieta zaprotestowała. Uśmiechnął się, widząc błyszczące obrączki na ich palcach. Protesty kobiety zdawały się odnosić skutek, albo bagażu było po prostu za dużo dla jednego człowieka, bo mężczyzna pozwolił swojej nowej żonie wziąć dwie walizki. Harry opuścił głowę, by ukryć śmiech.

W następnej chwili zaparło mu dech w piersiach, gdy para odsunęła się i ujrzał drobną kobietę, stojącą za nimi. Stała tyłem do niego, ale wszędzie poznałby te kształty. Marzył o nich od lat. Jej włosy w kolorze żywej czerwieni były związane, ale pojedyncze kosmyki wymykały się i przyklejały do spoconej szyi i twarzy. Nigdy nie myślał o tym, że część uzdrowicieli będzie z Wielkiej Brytanii. Nigdy nie spodziewał się, że spotka tu ją.

Poczuł się, jakby otrzymał cios w splot słoneczny. Dławiący upał stał się bardziej nie do zniesienia niż kiedykolwiek, gdy usłyszał jak śmieje się z czegoś, co powiedziała do niej inna kobieta. Nawet nie zauważył, jak zrobił kilka sztywnych kroków w jej kierunku i stanął koło niej.

- Ginny? – wyszeptał. Nie obróciła się, więc powtórzył to głośniej.

Rudowłosa odwróciła się i pod Harrym ugięły się kolana. Kryształowo błękitne oczy otaksowały go z góry na dół.

To nie była ona. To nie była Ginny.

- Emilly Watson.

Harry patrzył tępo na wyciągniętą do niego rękę, zanim wreszcie złapał i lekko potrząsnął.

- Przepraszam, pomyliłem cię z kimś innym.

- To znaczy, że jest ktoś jeszcze przeklęty takimi włosami? – spytała ze śmiechem, a jej koleżanki wokół zachichotały. Harry poczuł, jak rumieni się ze wstydu.

- Harry Potter – wydukał. Zaskoczenie na jej twarzy było ewidentne, ale stwierdził, że zgrabnie to zamaskowała.

- Miło cię poznać – jej amerykański akcent był wyraźny i Harry'emu wydawało się, że wyczuwa tam nutkę południowego brzmienia.

------------------------------

Ginny patrzyła, jak Harry rzuca się w łóżku, a następnie ponownie przetarła jego czoło wilgotną szmatką. Gorączka skoczyła niebezpiecznie wysoko i Ginny była kilka chwil od wezwania pogotowia, żeby przewieźć go do Świętego Munga, kiedy wreszcie temperatura spadła. Pościel była przesiąknięta potem Harry'ego i niemal zrzucona z łóżka przez jego ruchy.

Modliła się, żeby jego stan się ustabilizował i pozwolił jej na pozyskanie wspomnień. Jedynym sposobem na sensowne leczenie było dowiedzenie się, jak Harry się zaraził. Smoczą grypę z reguły powodował wirus, przenoszony przez normalny kontakt.

Jednak bakteryjna smocza grypa była znacznie trudniejsza do wyleczenia. Zwykle dochodziło do zakażenia przy wymianie płynów ustrojowych. Nawet w pocie znajdowały się małe ilości drobnoustrojów. A niektórzy ludzie byli nosicielami, nie zapadając na chorobę. Być może w trakcie ostatniej misji Harry w jakiś sposób wszedł w kontakt z zarazkami. Jednak Ginny nie mogła być pewna, bez przejrzenia jego wspomnień. A to nie mogło nastąpić, póki Harry nie będzie choć trochę bardziej przytomny.

Harry westchnął głęboko i wydawał się nieco uspokajać. Ginny poruszyła zesztywniałymi ramionami. Trzy dni samotnej opieki nad Harrym wykończyły ją.

Wytarła ponownie pot z jego brwi i z zaskoczeniem zobaczyła, że przeszywające, choć nieco zamglone zielone oczy wpatrują się w nią.

- Harry – wyszeptała i uśmiechnęła się lekko, kiedy przesunął się w jej stronę. Wiedziała, że założenie mu okularów pogłębi zawroty głowy, więc powstrzymała się przed tym. Mrugnął kilka razy i leniwie uśmiechnął się do niej. Ginny zwalczyła ochotę na roześmianie się na widok głupiego wyrazu jego twarzy. Wiedziała, że wciąż jest w malignie, ale fakt, że w ogóle ją widział, był pozytywnym znakiem.

- Harry, potrzebuję twojej pomocy – zaczęła. Nie odpowiedział, ale tego się spodziewała. Szybko przysunęła myśloodsiewnię na skraj łóżka i podniosła różdżkę. – Chcę, żebyś przypomniał sobie, kiedy zacząłeś chorować. Zrobisz to dla mnie?

W odpowiedzi uzyskała tylko kolejny głupawy uśmiech przez półprzymknięte oczy. Wywróciła oczami, mając nadzieję, że nie śni znowu o „Emli", kimkolwiek by nie była. Jego wcześniejsze słowa wstrząsnęły nią mocno, choć wiedziała, że Harry spotykał się z innymi czarodziejkami. Ron upewnił się, że cała rodzina wie, że Harry spotyka się z kilkoma czarodziejkami i wyrobił sobie niezłą reputację, choć Ginny wątpiła w większość tych pogłosek. Niemal wszystko, co napisała Rita Skeeter, można było sklasyfikować jako kłamstwa.

- Pomyśl o czasie, zanim zacząłeś chorować, dzień albo dwa wcześniej – podpowiedziała delikatnie Ginny. – Przejrzę twoje wspomnienia, żeby dowiedzieć się, jak zachorowałeś, dobrze?

Harry zamknął powoli oczy, ale jego oddech się nie pogłębił. Ginny modliła się, żeby kiedyś jej wybaczył, gdy przykładała różdżkę do jego skroni i wyciągała jedną srebrzystą nitkę za drugą. Myśli spłynęły i zawirowały w kamiennej misie. Wydobyła pół tuzina wspomnień, mając nadzieję, że Harry jest wystarczająco przytomny, by naprowadzić ją na te właściwe i nie ujawniać za wiele prywatnych informacji.

Kiedy skończyła, Harry wydawał się wśliznąć z powrotem do krainy snu, a Ginny westchnęła, patrząc na rozmazane twarze, wirujące w płynnej substancji.

- Niech to szlag – zaklęła. Stwierdziła, że po prysznicu będzie odważniejsza, więc delikatnie przeniosła pełną myśloodsiewnię do kuchni i poszła do malutkiej łazienki.

Odkładała przejrzenie wspomnień, robiąc miskę zupy jarzynowej i krojąc kromkę chleba. Wiedziała, że tchórzy, ale nie mogła nic na to poradzić. Oglądanie fragmentów życia Harry'ego nie mogło być proste. Nigdy nie miał łatwego życia i była niemal przerażona tym, co może zobaczyć. Może będzie mogła szybo przelecieć przez wspomnienia, które nie będą jej potrzebne. Przynajmniej nie musiała odczuwać powiązanych z wydarzeniami emocji Harry'ego. Pamiętała, jak w szkole jedna z kandydatek na uzdrowiciela bardzo źle reagowała na szkolenie z myśloodsiewnią, bo miała niewielkie zdolności empatyczne.

Kiedy zjadła i posprzątała, sprawdziła jak czuje się Harry i ustawiła zaklęcie monitorujące, które poinformuje ją, jeśli wskaźniki życiowe Harry'ego nagle by się zmieniły. Nie mogła już tego dłużej odkładać.

Usiadła przy stole z piórem i pergaminem, po czym wzięła głęboki oddech i zanurkowała twarzą w płynną substancję.

Spadła do ciemnego pomieszczenia i wylądowała na czymś miękkim i gąbczastym. Rozejrzała się wokół i rozluźniła się, gdy zauważyła, że jest w łóżku w Wieży Gryffindora. Ginny skrzywiła się, czując zapach nastoletnich chłopaków wiszący w powietrzu – pot i brudne skarpetki.

Przynajmniej była w znajomym otoczeniu, choć wspomnienie było bezużyteczne, bo Harry na pewno nie zachorował tak dawno. Ciekawość przytrzymała ją w miejscu, gdy usłyszała innych chłopców poruszających się przy niej. Nagle zorientowała się, że jest w łóżku Harry'ego, a on musi być tym kształtem skulonym przy drugim końcu łóżka. Zasłony na górze były nieco rozchylone, wpuszczając odrobinę światła do mrocznego, ciemnego wnętrza. Harry przesunął się w stronę hałasu i nieco światła podało na jego twarz. Jedno oko zabłysnęło zielenią w ciemnościach.

- Co jest ostatnio z Potterem?

Ginny rozpoznała cichy głos Seamusa i zaczęła się zastanawiać co się dzieje.

- Nie wiem – to Dean.

- Chyba przez ostatnie dwa tygodnie nie odzywał się do nikogo.

- Nawet do Granger i Weasley'a – zgodził się Dean. – Dziwne. Myślisz, że się pokłócili, albo coś?

Nie dosłyszał odpowiedzi.

- To jak daleko zaszedłeś z Ginny? – lubieżny ton Seamusa sprawił, że Ginny poczuła wściekłość.

Wzdrygnęła się, gdy zobaczyła jak emocjonalny mur, z którego znany był Harry, ściąga jego twarz. Odsunął się nieco od światła, ale wcześniej zdążyła zobaczyć łzę, spływającą po jego policzku.

Wspomnienie zawirowało wokół niej i nagle stanęła w jasnym pomieszczeniu treningowym obok Harry'ego. Kingsley Shacklebolt chodził przed nimi w nienagannie wyczyszczonych i wyprasowanych jaskrawoczerwonych szatach aurora.

- Udało ci się coś, czego przed tobą dokonało tylko dwóch studentów tej akademii, Potter – stwierdził swoim głębokim głosem.

Ginny spojrzała na Harry'ego i była zaskoczona, że na jego twarzy nie widać żadnych emocji. Stał w idealnej postawie, jego oczy wpatrywały się w jakiś odległy punkt.

- Harry – głos Kingsley'a zmiękł i Harry spojrzał na zwierzchnika. – Tylko Alastor Moody i Frank Longbottom skończyli szybciej. I niemal udało ci się pobić rekord Franka.

Harry sztywno skinął głową, a Ginny wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi ustami. Wiedziała, że Harry skończył swoje szkolenie wcześniej, ale nie miała pojęcia o ile wcześniej.

- Powinniśmy urządzić jakąś ceremonię...

- Nie! – warknął ostro Harry, zaskakując zarówno Kinglsey'a, jak i Ginny. Harry zarumienił się, zawstydzony swoim tonem i spojrzał w dół na swoje buty wypolerowane na wysoki połysk. – Proszę pana, nie chcę żadnego wyróżnienia. Nie zasługuję na nie.

Kingsley uśmiechnął się i potrząsnął głową.

- Nie zgadzam się, Harry. Pracowałeś bardzo ciężko, ciężej niż ktokolwiek mógł od ciebie wymagać. Niektórzy z oficerów robili zakłady, kiedy padniesz z wyczerpania. Ale nigdy tak się nie stało.

Potrząsnął głową z zadumą i patrzył na chłopaka przed sobą. Ginny oceniła, ze Harry nie ma w tym czasie więcej niż dziewiętnaście lat.

- Bardzo pana proszę – odezwał się cicho Harry. – Proszę nikomu nic nie mówić. Chciałbym dalej brać udział w moich misjach. Chcę ukończyć akademię z moim rocznikiem.

Kingsley zdawał się go oceniać przez moment, wreszcie jednocześnie wzruszył ramionami i skinął głową.

- Wyznaczam Tonks na twojego dowódcę i partnera. Będziesz z nią pracował dwanaście miesięcy, aż powie mi, że dasz sobie radę sam. Jej misje będą twoimi, będziesz się z nami porozumiewał przez nią.

Harry skinął głową, choć przybrał zmieszany wyraz twarzy. Ginny zawsze zastanawiała się, co stało się między Harrym i Tonks. Podczas jej szóstego roku, gdy Harry, Ron i Hermiona zniknęli, a Voldemort opanował Ministerstwo, Tonks i Remus Lupin pobrali się w tajemnicy. Coś koło miesiąca później, na weselu Billa, Tonks przyznała się Ginny, że jest w ciąży. Remus wydawał się nieco zły, ale do Bożego Narodzenia, gdy Ginny wróciła do domu, wydawał się pogodzić z ideą ojcostwa. Tonks powiedziała Ginny, że Remus chce zrobić Harry'ego ojcem chrzestnym dziecka, a Ginny uważała to za świetny pomysł.

Harry odepchnął od siebie niemal wszystkich, mimo że on, Ron i Hermiona wciąż wspólnie polowali na Voldemorta. Posiadanie chrześniaka będzie dla niego dobre.

I wówczas usłyszała o tym po raz ostatni. Remus zginął w Ostatniej Bitwie, a Tonks zbliżyła się do śmierci na tyle, by wymagać intensywnej opieki medycznej w Świętym Mungu i miesięcy rehabilitacji. Ich syn, Teddy Lupin, został przeniesiony do Andromedy, matki Tonks, a ranna Auror wkrótce zamieszkała z nimi.

Ginny spytała raz, kilka miesięcy później, o ceremonię dla Harry'ego i Teddy'ego, ale Tonks zbladła i potrząsnęła głową. Hermiona szybko wyszeptała coś o Harrym, który odrzucił ten tytuł i że nie jest to dobry temat.

Nie miała czasu na zastanowienie, bo wspomnienia ponownie zawirowały i znalazła się w słabo oświetlonym pomieszczeniu, w którym nie była nigdy w życiu. Upał był przytłaczający i mogła wyczuć wilgoć w powietrzu. Zarumieniła się, gdy tylko usłyszała dźwięki. Dwójka ludzi leżała na łóżku, mocno spleciona. Poruszali się razem. Łóżko jęczało razem z parą.

Kiedy jej oczy przystosowały się do ciemności, dostrzegła jasną skórę, biel prześcieradeł, jedną głowę pokrytą czarnymi włosami i jedną pokrytą włosami niemal identycznymi jak jej.

Ginny zatrzasnęła oczy i zatkała uszy, starając się ze wszelkich sił wyrwać z tego wspomnienia. Kiedy poczuła, że jej się to udaje, rozluźniła się, by usłyszeć, jak kobieta wykrzykuje imię Harry'ego.

Pojawiło się następne wspomnienie, a Ginny wciąż starała się dojść do ładu z tym, co zobaczyła i usłyszała. Kobieta w łóżku z Harrym też miała rude włosy. Nie chciała przyjąć tego do wiadomości i zepchnęła to na skraj umysłu, skupiając się na wściekłej Tonks, która chodziła tam i z powrotem przed Harrym, który stał w idealnej postawie zasadniczej, mimo głębokiej rany nad brwią i krwi ściekającej po twarzy.

- ... jesteś bezmyślny, Potter, i przez to narażasz całą misję. Gówno mnie obchodzi, czy twój instynkt uznał to za właściwe zachowanie. Któregoś dnia zabijesz nas oboje.

Zdawała się nieco uspokoić i przetarła dłonią twarz.

- Co się dzieje, Harry? – spytała łagodnie. Ginny dostrzegła, że Harry momentalnie wzniósł swój emocjonalny mur, a w powietrzu trzaskała magiczna energia. Tonks zadrżała. – Dajesz z siebie więcej niż ktokolwiek inny. Jesteś w pracy godziny przed rozpoczęciem twojej zmiany i godziny po jej zakończeniu. Ron i Hermiona muszą ode mnie dowiadywać się co robisz. Od kilku tygodni nie byłeś na kolacji Weasley'ów i, co gorsza, nie byłeś u Teddy'ego jeszcze dawniej.

Oczy Harry'ego pociemniały.

- To ty uznałaś, że się do tego nie nadaję – warknął, a Ginny ujrzała błysk gniewu i miała nadzieję, że Harry wyrzuci to z siebie. Przynajmniej okazałby jakieś emocje. Tonks wyraźnie miała taką samą nadzieję, ale utrzymała swój wyraz twarzy w ryzach.

- Byłam zła – odparła cicho. – I zmieniłam zdanie, zanim przydzielili nas razem. Ale teraz jesteś jeszcze gorszy. Teddy stracił jednego rodzica – przełknęła ciężko i zamrugała podejrzanie oczami, a następnie odchrząknęła. – Nie pozwolę ci zabrać mnie od niego, bo uwziąłeś się, żeby udowodnić coś całemu światu.

Magia w powietrzu ponownie trzasnęła, ale potem Harry sztywno skinął głową i ponownie wbił wzrok w buty.

- Daję ci tydzień, Potter – warknęła Tonks, głosem dowódcy. – A jeśli się nie uspokoisz, zostaniesz zawieszony.

Harry skinął ponownie i wzdrygnął się, gdy Tonks położyła mu rękę na ramieniu. Ginny była zdumiona jego awersją na dotyk.

- Zwolnij, Harry. Nie musisz nic nikomu udowadniać, a życie jest zbyt cenne, żeby tracić je na coś takiego jak dzisiaj.

Harry zrzucił jej rękę z ramienia i wściekle spojrzał na kobietę, która była jego wzrostu.

- Dla ciebie – wyrzucił z siebie. – Masz kogo... coś, dla czego warto żyć.

Z gardła Ginny wyrwał się szloch, gdy usłyszała brak nadziei w jego głosie. Obie kobiety patrzyły, jak Harry wypada z pomieszczenia, zatrzaskując drzwi za sobą.

Wokół niej zmaterializowała się kuchnia w Norze i Ginny westchnęła, zadowolona ze znajomej sytuacji. To na pewno będzie wesołe wspomnienie. Pamiętała, jak usłyszała kiedyś Harry'ego, mówiącego do Rona, że większość jego najlepszych wspomnień związana jest z Norą.

Jej matka pracowała przy kuchence i śmiała się, gdy ojciec Ginny usiłował ukraść kawałek befsztyka z półmiska. Bill i Fleur siedzieli przytuleni przy stole i Bill głaskał lekko wyraźnie zaokrąglony brzuch Fleur. Charlie i Percy przedstawiali sobie nawzajem swoje towarzyszki i Ginny rozpoznała okazję. To było najwyżej pięć albo sześć miesięcy temu. Tego wieczoru przy kolacji George i Angelina ogłosili, że są zaręczeni. Wszyscy byli razem i był to naprawdę wspaniały wieczór.

Giny rozluźniła się, pewna, że tym razem to szczęśliwe wspomnienie. To był też pierwszy raz, kiedy przyprowadziła Deana na obiad, odkąd ponownie się zeszli. Postanowiła, że będzie obserwować reakcje Harry'ego na wszystko, co działo się tego wieczoru. Kiedy usiłowała sobie przypomnieć tę kolację, nie mogła wyraźnie przypomnieć sobie obecności Harry'ego, ale była wówczas zajęta innymi sprawami.

Harry siedział koło ożywionych Rona i Hermiony. Ginny przesunęła się w miejsce, gdzie nie stała nikomu na drodze, ale mogła wciąż obserwować twarz Harry'ego. Cała trójka siedziała na swoich tradycyjnych miejscach i rozmawiała uprzejmie z Billem i Fleur. Przynajmniej Ron i Hermiona rozmawiali. Harry, jak dostrzegła Ginny, odzywał się tylko, gdy został zagadnięty i w ogóle wydawał się jakiś przybity, zawsze odpowiadając krótko i cichym głosem.

Jej przybycie z Deanem przyciągnęło jej uwagę i natychmiast zbeształa się, wracając wzrokiem do twarzy Harry'ego, by zostać zupełnie zaskoczoną przez jego minę. Jego twarz skurczyła się na krótką chwilę, pełna bólu i desperacji, zanim szybko się opanował i przełknął mocno ślinę. Ginny poczuła jak trzęsą się jej kolana, gdy patrzyła jak Harry wstaje, by uścisnąć rękę Deanowi i pocałować jej policzek na powitanie.

Nigdy nie widziała takiego wyrazu na jego twarzy. Przez chwilę mogłaby przysiąc, że Harry coś do niej czuje.

Obserwowała dalej wieczór, jej uwaga była skupiona w całości na Harrym. Coraz bardziej niechętnie brał udział w rozmowach, wciąż zerkając w miejsce, gdzie ona siedziała z Deanem, kompletnie nie zdając sobie sprawy z całej sytuacji. To jak wisiała nad Deanem, śmiejąc się i żartując, szukając wciąż fizycznego kontaktu, sprawiało, że było jej niedobrze, bo widziała, jaki efekt ma to na Harrym. Jak mogła to wtedy przegapić?

Pod koniec posiłku George i Angelina ogłosili swoje zaręczyny i Harry uśmiechnął się smutno, jego oczy prześliznęły się po rozmaitych parach zgromadzonych w pokoju. Właśnie wtedy Ginny coś sobie uświadomiła: Harry był jedynym singlem tego wieczoru. Wszyscy, nawet sztywny Percy i wycofany Charlie, byli w poważnych związkach. Ciężkie brzemię samotności przygniatało jego barki i gdy Weasley'owie pospieszyli z gratulacjami, Harry przesunął się pod ścianę pokoju.

Ze łzami w oczach Ginny patrzyła, jak Harry obserwuje tych, którzy zawsze byli dla niego jak rodzina. Wydawało się, że osiadło na nim wrażenie całkowitej desperacji i wyglądał na znacznie więcej niż swoje 21 lat. Harry rzucił ostatnie tęskne spojrzenie na Ginny, która obejmowała Deana, a następnie deportował się.

Ginny załkała, pamiętając jak tego wieczoru myślał, że Harry był jakiś nie w sosie. Zlekceważyła sprawę, zwalając wszystko na jego ekscentryczne tendencje i nie wspominając słowa Ronowi czy Hermionie.

Gnijący zapach Grimmuald Place zaatakował jej nos. Przełknęła łzy i stłumiła odruch wymiotny. Korytarz, w którym stała, był zupełnie cichy i Ginny zastanawiała się, dokąd zabierze ją to wspomnienie. Drgnęła zaskoczona, gdy usłyszała głośne pukanie do drzwi. To było wspomnienie Harry'ego, więc musiał gdzieś tutaj być. Walenie do drzwi trwało nadal i Ginny ruszyła, by dowiedzieć się, czemu Harry jest zbyt zajęty, żeby otworzyć. Modliła się, żeby powodem nie była kobieta, jak na jednym z poprzednich wspomnień.

Zdecydowała, że skoro wspomnienie zabrało ją na piętro, to zapewne Harry jest gdzieś tam, więc zignorowała walenie do drzwi na dole i weszła do pokoju, który przed laty dzielili Harry z Ronem.

Kurz wciskał jej się do nosa. Musiała odgarnąć pajęczynę, by w ogóle dostać się do środka. Na pewno nie było go tutaj. Cofnęła się i poszła dalej. Pokój, w którym niegdyś mieszkała z Hermioną był tak samo pusty, więc ruszyła na wyższe piętro, kaszląc i odgarniając kolejne pajęczyny.

Drzwi na końcu korytarza były uchylone. Ginny pamiętała jak przez mgłę, że był to pokój Syriusza. Zużyta plakietka z jego imieniem, przyczepiona do muru koło drzwi, potwierdziła przypuszczenia. Przejechała po niej palcami, a potem zanurkowała w ciemność.

Intensywny, ciepły zapach zaatakował jej zmysły i Ginny miotała się w ciemnościach, usiłując go zidentyfikować. Wiedziała na pewno, że już kilkakrotnie wcześniej go czuła, ale nie mogła sobie teraz przypomnieć. Przypominało jej to szpital i zmartwiła się, że Harry leży chory w łóżku. Przestąpiła kupkę ubrań na podłodze, rozpoznając sweter, w którym Harry był we wcześniejszym wspomnieniu w Norze. Zastanowiła się przez moment czy to ta sama noc, czy jakaś zupełnie inna.

Podeszła bliżej ciemnego łóżka, zerkając na osobę, której zarys mogła już dojrzeć.

Harry leżał na plecach z ramionami przy ciele, niczym nie przykryty. Wydawał się spać w samych bokserkach. Ginny dostrzegła, jak bardzo jest chudy, widziała świetnie jego żebra, nawet w tak słabym świetle. Ale coś było nie tak z łóżkiem. Koc, który rozpoznała jako stary, wytarty przedmiot, wzięty gdzieś ze strychu Nory, był dziwnie ciemny. Wzory zdawały się rozpływać w ciemności, w centrum której leżał Harry.

Kiedy nachyliła się bliżej, prawda uderzyła ją jak tłuczek w żołądek. Krew. Harry leżał w kałuży swojej krwi. To był ten zapach, który powinna od razu rozpoznać. Czepiał się jej ubrań po Ostatniej Bitwie i atakował jej zmysły podczas zmian na oddziale urazowym Świętego Munga.

Krzyknęła przeraźliwie i złapała go, tylko po to, by sobie przypomnieć, że tak naprawdę jej tam nie ma. To tylko wspomnienie. Łomot narastał, ale Ginny nie wiedziała już, czy to na dole czy tylko w jej głowie. Jej kolana dały w końcu za wygraną i Ginny padła na podłogę, nie spuszczając oczu z powiększającej się plamy czerni, która wysączała się z Harry'ego.

- Drogi Merlinie!

Obróciła się gwałtownie, gdy Kingsley Shacklebolt wpadł przez otwarte drzwi.

- Harry – jęknął, przypadając do jego boku. – Och, dzieciaku...

Przerażona Ginny uniosła dłoni do twarzy, gdy Kingsley rozświetlił różdżkę. Przegrała walkę z samą sobą i zwymiotowała, gdy Kingsley uniósł ramię Harry'ego, a na przedramieniu dojrzała dwudziestocentymetrowe cięcie. Jej oczy powędrowały w dół i dostrzegła różdżkę Harry'ego wystającą z ciemności pod łóżkiem.

- NIE! NIE! – krzyczał Kingsley. Jego różdżka poruszała się błyskawicznie, lecząc ranę, a następnie klękną w swoich formalnych szatach na zalanym krwią łóżku i przycisnął do siebie Harry'go, kołysząc się w przód i w tył. – Nie daj się, mały! Nie daj im wygrać. Walcz, Harry! WALCZ, NIECH CIĘ SZLAG!!!

Chwilę później srebrny ryś wystrzelił z jego różdżki i zniknął w ciemnościach.

Ginny naparła z całej siły, by opuścić wspomnienie, mając nadzieję, że uda jej się wyjść w ogóle z myśloodsiewni. Ostatnie wspomnienie to było więcej, niż mogła znieść.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro