Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jakkolwiek jego sny o Emily były bardzo miłe, ten był nawet lepszy i to mimo faktu, że zdawał sobie sprawę, że to tylko sen, a nie wspomnienie. Zamknął mocniej oczy, pragnąc, by stał się jeszcze wyrazistszy.

Była tam Giny, leżąca obok niego w łóżku. Ich łóżku. W ich domu. Byli razem i Harry wreszcie miał wszystko, czego kiedykolwiek pragnął. Pamiętał, jak wczoraj mówiła mu, że go kocha. Pewnie na chwilę przed tym, zanim odpłynęli w krainę snu. A może po tym jak skończyli się kochać?

Gdzieś w głębi wiedział, że wkrótce zaczną rodzinę, dodając kolejne elementy do wspaniałego życia, które dotąd wspólnie zbudowali. Uniósł ciężkie powieki i uśmiechnął się, zadowolony z wizji, którą miał przed oczami.

Jej włosy były zmierzwione od snu, a jedna ręka uniesiona nad głowę spoczywała na poduszce. Bladożółty top, który ubrała wczoraj wieczorem do łóżka, zsunął się z jednego ramienia, odsłaniając pas bladej skóry pokrytej piegami, na której spoczęły jego oczy.

Uśmiechnął się szerzej, gdy zamruczała przez sen i wyciągnęła drugą rękę w poszukiwaniu jego ciała, uspokajając się dopiero, gdy jej palce natrafiły na jego ciepło. Nie mógł się już powstrzymać, musiał ją dotknąć.

Wydawała się zaskoczona, gdy jego usta spoczęły na jej wargach, ale opierała się tylko sekundę, zanim otworzyła je szerzej i wsunęła dłonie w jego włosy.

- Ginny – jęknął, przyciskając usta do skóry na jej szyi i czując, jak jej ciało wygina się, przyciśnięte jego masą. Część skóry, którą studiował wcześniej, wciąż go przyciągała i nie mógł się powstrzymać przed jej całowaniem i lizaniem, co powodowało dreszcze rozkoszy u leżącej pod nim Ginny.

Pociągnęła go za włosy, przyciągając jego usta z powrotem do swoich. Zamknął oczy, pławiąc się w raju, do którego dotarł dzięki niej. Jego ręka znalazła koniec jej bluzki i dłoń wśliznęła się pod materiał, szukając kolejnego miejsca, którego po prostu musiał dotknąć. Jęknęła, jej usta przy jego, gdy palce Harry'ego przesunęły się po jej skórze.

Harry uśmiechnął się i jeszcze raz wyszeptał jej imię, gdy otarła się o niego, powodując, że sztywniał z podniecenia.

I wtedy, tak nagle, jak wszystko się zaczęło, zniknęła i Harry leżał sam w łóżku. Zamrugał kilkakrotnie, usiłując przyzwyczaić się do niezwykle nagle jasnego pomieszczenia i przytłaczającego gorąca.

To był sen. Wspaniały, erotyczny sen, który sprawił, że pragnął jeszcze więcej. Westchnął rozczarowany i poświęcił chwilę na rozejrzenie się po pokoju. Otaczały go ściany w kolorze jasnej magnolii. Po drugiej stronie pokoju znajdował się prawdziwy miks barw, ale potrzebował okularów, by stwierdzić co to może być.

Znalazł je na małej szafce przy łóżku, zaraz obok fotografii machających do niego Weasley'ów, oprawionej w ramkę. Podrapał się w głowę i podniósł wzrok, by ujrzeć kobiety z Harpii z Holyhead wpatrujące się w niego z plakatu umieszczonego nad zagraconym biurkiem. Zaczerwienił się, a szybkie spojrzenie w dół ujawniło mu, że jest odziany tylko w bokserki i T-shirta. Złapał poduszkę i położył ją na kolanach, by ukryć dowody swojego podniecenia, usiłując jednocześnie ignorować domyślne uśmieszki posyłane mu przez kobiety na plakacie.

Harpie z Holyhead... to by znaczyło, że jest u Ginny. Zarumienił się, gdy przypomniał sobie o swoim śnie, a następnie wysilił umysł, usiłując dojść, co robi u niej w domu, w jej łóżku, ubrany w nie swoje ubrania.

Na szczęście w pokoju znalazł pewne wskazówki. Na biurku leżały zużyte butelki po eliksirach i częściowo pełny kociołek. Dwie puste, ale brudne miski stały na podłodze przy krześle. Na biurku leżał stos medycznych książek, jedna z nich była założona kawałkiem pergaminu, więc Harry otworzył ją na tej stronie, by sprawdzić, gdzie Ginny ją zaznaczyła.

„... jedynymi znanymi lekarstwami na smoczą grypę są..." przeczytał Harry i poczuł, jak się rumieni. Smocza grypa. Zaraził się nią na Tajwanie i przywlókł ze sobą do domu.

Dlaczego nie został wysłany do Świętego Munga? I dlaczego właściwie był tutaj, w mieszkaniu Ginny? Wiedział, że Ginny jest znakomitą uzdrowicielką, ale i tak był skonfudowany. Potarł delikatnie twarz i zamknął książkę.

Mocna presja na pęcherzu moczowym, zwłaszcza teraz, gdy ustały wszelkie problemy z krążeniem w tamtym rejonie ciała, sprawiła, że postanowił zaryzykować wycieczkę do małego kibelka po drugiej stronie korytarza. Po powrocie szybko założył biały, frotowy szlafrok, który znalazł na wewnętrznej stronie drzwi i powoli ruszył w stronę pokoju dziennego. Tak naprawdę był tu tylko raz, ale i tak pamiętał rozkład mieszkania.

Ginny klęczała przed kominkiem, wyraźnie zła. Harry zerknął w płomienie i ujrzał wściekłą twarz Deana Thomasa, który coś mówił. Brak dźwięku bardzo go zdziwił, póki nie zrobił dwóch kroków w przód, mijając coś, co ewidentnie było jakimś rodzajem zaklęcia dźwiękoszczelnego.

-... a na domiar złego straciłaś pracę w Świętym Mungu!

Harry niemal zatoczył się, słysząc te słowa. Ginny zajmowała się nim, a teraz była przez to bezrobotna. Przytłoczyło go poczucie winy i odwrócił się, by nie podsłuchiwać prywatnej rozmowy, ale odpowiedź Ginny zatrzymała go w miejscu. Powoli obrócił się z powrotem, wsłuchując w jej słowa.

- Dean, dziękuję za troskę o moją pracę, ale nie musisz się o to martwić. Nie prosiłam cię, żebyś pilnował dla mnie czegokolwiek.

- Nie prosiłaś mnie o nic od dwóch tygodni – wyburczał Dean, a ramiona Ginny opadły. Harry czekał na tradycyjną eksplozję Ginny i był bardzo zaskoczony, gdy ta nie nastąpiła.

- Masz rację, Dean. Po naszej ostatniej rozmowie zrozumiałam, że nie mam powodów prosić cię o cokolwiek.

- Zrywasz... Zrywasz ze mną?

Ginny westchnęła, a Harry patrzył, jak jej policzki nabiegają krwią, choć nie był pewien czy z gniewu czy z frustracji.

- Już to zrobiłam. Nie pamiętasz, jak dałeś mi ostatnią szansę? Skorzystałam z tej szansy, szansy by zakończyć coś, co i tak nie funkcjonowało. Oboje to wiemy. Nie funkcjonowało wtedy i cholernie nie funkcjonowało teraz.

- Ginny...

- Dean, nie utrudniaj.

Harry patrzył z cienia, jak twarz Deana przybiera zrezygnowany wyraz.

- Ginny, mam nadzieję, że ułożysz sobie wszystko, tak jak chciałaś. I niech to szlag, mam nadzieję, że Potter wie, co mu się trafiło, bo byłby pieprzonym idiotą, gdyby to przeoczył.

- Dean, przestań... - zaprotestowała Ginny.

- Co mam przestać? Przestać mówić na głos, co i tak wszyscy wokół wiedzą? Wszyscy poza Harrym i nie mam pojęcia, dlaczego on jest taki głupi. Kochasz go. Kochasz go od lat. Dlatego nasz związek nigdy nie miał szans, dlatego nie dopuściłaś nikogo za ten mur, który wzniosłaś wokół serca, tego samego serca, które Harry Potter podeptał tak dawno temu.

- Dean...

- Zaprzeczysz? - Harry był zaskoczony spokojnym tonem Deana. Spodziewałby się raczej, że mężczyzna będzie wściekły.

- Ja...

- Nie możesz – kontynuował Dean. – Nie możesz zaprzeczyć, bo to prawda.

- Prawda – wyszeptane przez Ginny potwierdzenie zaskoczyło Harry'ego tak bardzo, że oparł się ciężko o stolik przy ścianie, zrzucając kwiatka w doniczce, który potoczył się po panelach podłogowych. Ginny podskoczyła i oboje patrzyli, jak toczy się, by wreszcie zatrzymać się przy kanapie. Powoli ich spojrzenia się spotkały i twarz Ginny zapłonęła najgłębszą czerwienią, jaką Harry widział od lat.

- Muszę kończyć, Dean.

Połączenie natychmiast się zakończyło i Ginny wypadła do kuchni, gdzie, jak słyszał Harry, załamała się zupełnie. Szczęka Harry'ego opadła, gdy zorientował się nagle, że kobieta ma na sobie jasnożółty top.

--------------------------------------------------------------

Ginny przeklęła łzy, które zalewały jej twarz. Przez ostatnie dwa tygodnie płakała więcej, niż przez ostatnie kilka lat. Potem przeklęła Deana i jego wielką gębę. A potem Harry'ego i jego wyczucie czasu. I jeszcze raz Harry'ego, bo ten palant stał tam i nie przyszedł sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Nigdy nie radził sobie za dobrze z płaczącymi kobietami.

Wiedziała, że wciąż tam jest. Słyszała, jak szura nogami, a po skrzypieniu kanapy domyśliła się, że musiał usiąść. Właściwie był zaskoczona, że w ogóle był w stanie podnieść się i poruszać.

Przez cały ranek była kłębkiem nerwów, rozdrażniona i podskakująca przy każdym dźwięku. I zmieszana jak diabli. Obudził ją natarczywy pocałunek Harry'ego, a ona niemal natychmiast poddała się namiętności. Jego usta, wreszcie spoczywające na jej wargach, jego ciało, przygniatające ją, to wszystko było oszołamiające. Czuła jego pożądanie, a wszystko co robił z jej ciałem sprawiało, że pragnęła, żeby kontynuował. Kiedy wymamrotał jej imię, niemal roześmiała się z ulgi.

Ale potem uderzyła w nią refleksja. Harry był w malignie. Nieważne, że wypowiedział jej imię, tak naprawdę się nie kontrolował. Mogła wciąż rozkoszować się jego dotykiem, ale wtedy to ona byłaby winna. To ona wykorzystałaby jego. A to powiodłoby ich do nikąd.

Odepchnęła go wówczas lekko, a następnie uciekła z pokoju, tak jak przed chwilą. Ginny leżała na kanapie, zwinięta w kulkę i próbująca dojść do ładu z własnymi uczuciami, gdy Dean odezwał się przez Fiuu. I wszystko się zmieniło. Świat przewalił się na bok, a ona nie miała pojęcia, gdzie się znajduje. Sekret, który taiła przez lata, wydał się, a Harry w ogóle nie zareagował.

Sekundy zmieniały się w minuty, a te zaraz mogły stać się godzinami. Ginny otarła łzy wierzchem dłoni i wstała chwiejnie. Mieszkanie nie było za duże, więc musieli dojść z tym do ładu, albo zapomnieć o całym wydarzeniu. Przyrzekła sobie, że nie wspomni o tych chwilach w łóżku, przyznanie, że to się wydarzyło, niczego nie rozwiąże.

Zajęła się robieniem herbaty i przyszykowała jedzenie, które jej zdaniem Harry da radę strawić – tosty i jajecznicę.

Gdy weszła z tacą, siedział w jej szlafroku na kanapie, wpatrując się w zamierające płomienie.

- Założę się, że jesteś głodny – powiedziała, modląc się, by jej głos był normalny, a nie roztrzęsiony. Harry otrząsnął się i spojrzał na nią z wdzięcznością.

- Jak wilk – odparł, chrypiąc strasznie wyschniętym gardłem. Ginny uśmiechnęła się i postawiła tacę, siadając po turecku na kanapie tak daleko od niego jak tylko mogła i patrząc jak przygotowuje herbatę, by następnie przełknąć ją niemal jednym haustem. Siedzieli w ciszy, gdy Harry pożarł jajka i tosty, a następnie spojrzał żałośnie na talerz. Ginny zaśmiała się i poszła przygotować więcej.

- Przepraszam – powiedział cicho, gdy wróciła. – Z reguły mam lepsze maniery. Po prostu czuję się, jakbym nie jadł od...

- Dwóch tygodni? – wtrąciła Ginny z domyślnym uśmiechem.

Widelec zamarł w połowie drogi do ust Harry'ego, który spojrzał na nią ze zdumieniem.

- Dwa tygodnie? – wyszeptał, opuszczając powoli rękę. Giny patrzyła, jak kręci się wyraźnie zmieszany i patrzy w dal, czerwieniejąc.

- Dwa tygodnie – potwierdziła. – Używałam eliksirów odżywczych, ale... - umilkła, a Harry skinął głową zamyślony.

- Przepraszam – powiedział Harry, odpychając talerz od siebie.

- W porządku – odparła Ginny. – To tylko jajka.

Harry potrząsnął głową, nie podnosząc wzroku.

- Nie chodzi o jajka. Przepraszam, że zostałaś wciągnięta w opiekę nade mną, po tym jak zrobiłem głupi błąd. A teraz płacisz za to swoją pracą i... i Deanem.

- Harry – zaczęła Ginny miękko, czekając, aż na nią spojrzy. – To ja podjęłam decyzję, by cię tu przetransportować. Ja zdecydowałam, że zrobię to wszystko, że zaopiekują się tobą sama. I nie straciłam nic, co byłoby warte zachowania.

- Ale twoja praca... - zaczął Harry, ale Ginny uśmiechnęła się i potrząsnęła głową nad jego szlachetnością.

- Są inne prace. A godziny były zabójcze – powiedziała. Nie wyglądał na przekonanego i uśmiechnęła się do niego, zbierając jego brudne naczynia i stawiając na tacy koło swoich. – Naprawdę, dwunastogodzinne zmiany, pięć albo sześć dni w tygodniu? Komu to potrzebne?</p><p>Harry parsknął śmiechem. Tych słów często używała pani Weasley, wypominając mu godziny, w jakich pracował jako auror. Przyjrzał się uważnie jej twarzy przez chwilę, wreszcie skinął głową.

- A tak w ogóle, to jak się czujesz? – spytała Ginny. – Jestem zaskoczona, że wyszedłeś z łóżka, a co dopiero tym, że już jesz i przechadzasz się.

Harry ponownie się zarumienił i Ginny stłumiła śmiech.

- Musiałem skorzystać z toalety.

- Acha – skinęła głową ze zrozumieniem. – Chyba faktycznie zapomniałam dzisiaj rano o zaklęciu wypróżniającym.

Choć wydawało się to niemożliwe, pociemniał jeszcze bardziej i tym razem Ginny się roześmiała.

- A jak myślisz, co działo się przez ostatnie dwa tygodnie?

- Znaczy... - Harry zająknął się i spojrzał na nią spode łba.

Ginny uśmiechnęła się złośliwie.

- Wiesz, to były najwspanialsze dwa tygodnie mojego życia. Ale powiem ci, że przemywanie twojego ciała gąbką było chyba najlepsze.

- Ty... ty... - wskazał palcem na siebie, a następnie wywrócił oczami, gdy Ginny wpadła w nową serię chichotów. W końcu parsknął i rzucił w nią poduszką. Złapała ją i przycisnęła do piersi.

- Łatwo cię zdenerwować – westchnęła. Skinął ponuro głową, nie patrząc jej w oczy.

- Kąpiele gąbką? -spytał cicho, jego ton zdradzał zawstydzenie.

- Dwa razy w tygodniu – odparła Ginny unosząc kilka razy brwi. Pożałowała tych żartów, gdy zmarkotniał, a poczucie winy osadziło się na jego postawie jak ciężki koc.

- Ginny...

- Harry, żartuję. To część mojej pracy.

- Ale nie musiałaś tego robić.

- Musiałam – przysunęła się do niego, kładąc mu rękę na ramieniu. Ku jej zaskoczeniu, nie odsunął się. – Opiekowałam się chorym przyjacielem. Zrobiłabym wszystko, co niezbędne.

Harry spojrzał na nią i zamarł, widząc jak są blisko. Już od wielu lat nie znaleźli się świadomie tak blisko. Zamknął i otworzył usta kilka razy, zanim wreszcie pogodził się z faktem, ze brak mu słów.

- Dziękuję by wystarczyło – powiedział Ginny miękko. Kąciki ust Harry'ego drgnęły i wywrócił oczami.

- Dziękuję – powiedział. Ku jej zaskoczeniu, jego dłoń powędrowała do jego policzka i delikatnie musnęła jej skórę. To było bardzo nietypowe dla Harry'ego. Wyprowadziło ją z równowagi i przypomniało im obojgu o temacie, którego próbowali unikać.

- Chyba powinniśmy pogadać, co?

- Też tak myślę – westchnęła, wpatrując się w jego jasnozielone oczy. – Jeśli musimy – uśmiechnęła się i spojrzała w inną stronę.

- Ginny... - wydawał się nie wiedzieć co powiedzieć i Ginny zdawała sobie sprawę, że to ona będzie musiała być odważniejsza w tej sprawie.

- Harry, słyszałeś co Dean powiedział.

- To prawda? – spytał nieśmiało, patrząc w dół na złożone na kolanach ręce, którymi nerwowo obracał. – Czujesz... coś... do mnie?

Giny westchnęła i wywróciła oczami. Tylko Harry Potter, najwyraźniej bardziej tępy niż większość facetów, mógłby zadać takie pytanie po tym, co właśnie usłyszał.

- Nie Harry, nie czuję „czegoś" do ciebie – jego głowa wystrzeliła do góry, dokładnie tak, jak przewidywała. – Kocham cię. I to od dawna.

Harry wydawał się zmieszany i skinął sztywno głową, wpatrując się w ogień.

- Harry, muszę ci wyznać coś jeszcze – kontynuowała, gdy on nie reagował. – Mogę to równie dobrze wyrzucić z siebie teraz. Bo jak to usłyszysz, nie będzie miało znaczenia, co do ciebie czuję, bo pewnie nigdy mi nie wybaczysz i... - umilkła, gdy zorientowała się, że gada trochę nieskładnie. Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy.

- Jednym ze sposobów radzenia sobie z chorobami, których źródeł nie znamy, jest pozyskanie wspomnień. Używamy myśloodsiewni do przejrzenia wspomnień, po tym jak zachęcamy pacjenta do skupienia się na tym, jak zachorował – jej głos stawał się coraz cichszy, gdy Harry odwracał od niej wzrok. – Musiałam wiedzieć, jak zachorowałeś.

Harry odwrócił się do niej z przerażoną miną.

- Ty... przejrzałaś moje... - gniew, którego oczekiwała, tlił się tam i Ginny po raz pierwszy zwątpiła, czy mówienie mu tego było najlepszym pomysłem.

- Musiałam wiedzieć, Harry. To powoduje różnicę w terapii.

Patrzył na nią, twardym, niewybaczającym spojrzeniem, wreszcie wycofał się nieco.

- I znalazłaś, czego szukałaś? – wyszeptał.

- Tak sądzę – odparła. – Sierociniec na Tajwanie?

Spojrzał na nią wściekle i wstał, by oprzeć się o półkę nad kominkiem.

- Nikt o tym nie wie – powiedział po prostu.

- Nie mogę ujawnić nikomu tego co wiedziałam. To się nazywa tajemnica uzdrowicielska.

- Wiem – skinął głową i potarł mocno twarz. – Podejrzewam, że widziałaś też inne... wspomnienia – nie odpowiedziała, ale wziął to za potwierdzenie. – W takim razie chyba będziesz chciała, żebym wyjaśnił...

- Harry – przerwała mu. Podniosła się, by stanąć koło niego. Tym razem wzdrygnął się, gdy wyciągnęła do niego rękę, a ona cofnęła się, zraniona tą zmianą w jego nastawieniu. – Nic nie musisz wyjaśniać. To były twoje osobiste wspomnienia i nie miałam prawa ich oglądać. Przepraszam, ale nie mogę powiedzieć, że nie zrobiłabym tego jeszcze raz. Gdybyś sam zobaczył, w jakim byłeś stanie... - poczuła łzy pod powiekami i zamrugała, by je odpędzić.

Odsunęła się od niego i objęła się rękami, siadając na kanapie i kuląc się. Miała nadzieję, że kiedy się obudzi, będzie mogła porozmawiać z nim o tych wspomnieniach, a następnie przezwyciężą przeszłość i będą razem, żyjąc długo i szczęśliwie, tak jak zawsze o tym marzyła.

Poczuła na sobie jego spojrzenie, ale zignorowała je, udając, że jest sama w swoim smutku. Drugi koniec kanapy obniżył się i wiedziała, że Harry z powrotem usiadł. Ponownie cisza zdawała się nie mieć końca, gdy siedzieli, niemal ignorując się nawzajem.

- Co jeszcze widziałaś?

Jego pytanie zaskoczyło Ginny i wiedziała, że musi być ostrożna w doborze słów, choć nie zamierzała go okłamywać.

- Jedno w Wieży Gryfindora – odpowiedziała, kładąc głowę na oparciu kanapy. – To było gdzieś na początku twojego szóstego roku. Słyszałeś rozmowę między Deanem i Seamusem.

Harry westchnął.

- To był...

- Kiepski rok dla ciebie, wiem – wyszeptała Ginny.

- Jeden z najgorszych – potwierdził.

- Zrobiłeś takie postępy tego lata i wszyscy myśleliśmy, że będziesz w porządku. A potem odsunąłeś się od wszystkich – myśląc, że powiedziała za dużo, Ginny spojrzała na jego twarz i dostrzegła, że ponuro się uśmiecha.

- Też tak myślałem – zaczął. – Ale potem wszystko diabli wzięli i czułem... jakbym nie miał już nikogo.

Ginny wyprostowała się i zmarszczyła brwi.

- Harry, wszyscy byliśmy dla ciebie – widząc jego niedowierzające spojrzenie kontynuowała: - Ron i Hermiona...

- Byli zbyt zajęci kłóceniem się i całowaniem wszystkiego, co się rusza – warknął i przejechał palcami po włosach.

Ginny otworzyła usta, by zaprotestować, ale zamiast tego parsknęła śmiechem.

- Dobra, pewnie masz rację. Ale, Harry, ja...

- Byłaś z Deanem – odrzekł po prostu. – I to był rok twoich SUM-ów.

Była pewna, że czegoś jej nie mówi, a to coś to fakt, że jej bracia odstraszyli go od niej.

- I rzuciłabym to wszystko, gdybyś poprosił – odparła miękko. – Oddałabym ci wszystko.

Ich oczy spotkały się na chwilę, a on uśmiechnął się smutno.

- Kolejny powód, bym tego nie robił.

Westchnęła, myśląc, że najwyższy czas wyjaśnić swoje zachowanie, gdy już wiedział, że kochała go od tak dawna.

- Harry, Dean i ja... Dean był kimś, z kim byłam, by nie myśleć o tobie. Ten związek, jeśli można tak go nazwać, skończył się, zanim się zaczął. I nie chcę powiedzieć, że czuję się, jakbym go wykorzystała. Naprawdę go lubiłam i próbowałam ze wszystkich swoich sił. Ale w głębi duszy oboje wiedzieliśmy, że to nie wypali.

Skinął głową, ale Ginny nie była pewna, czy naprawdę rozumie.

- Następne wspomnienie to twoja rozmowa z Kingsley'em po zakończeniu twojego treningu na aurora – kontynuowała, gdy Harry się nie odzywał. – nie zdawałam sobie sprawy, że zaliczyłeś go tak szybko.

Harry uśmiechnął się, nawet szczerze, choć Ginny wiedziała, że to nie jest szczęśliwe wspomnienie.

- To nie takie trudne, gdy poświęca się na to osiemnaście do dwudziestu godzin dziennie, siedem dni w tygodniu.

- Po co pracowałeś tak ciężko? – spytała.

Spojrzenie, które jej rzucił, zmroziło go do kości.

- Nie miałem nic innego. Co wieczór wracałem do pustego domu. Każdy do czegoś dochodził, wracał do normalnego życia. Ale ja nie miałem do czego wrócić.

- A Ron i Hermiona byli nieco zajęci – dorzuciła Ginny. Harry uśmiechnął się smutno i skinął głową. – A ja byłam w Hogwarcie.

- I chodziłaś z jakimś Krukonem. Ron wspominał, że jesteś szczęśliwa.

- Mattem Hammondem – potwierdziła. – Kolejny biedny Krukon, rzucony na stos nieudanych związków. A szczęśliwa, to dość względne pojęcie. Ukrywałam się, tak samo jak ty. Zdobyłam trzynaście Owutemów – uśmiechnęła się z dumą, widząc jego zdumione spojrzenie. – I od razu po skończeniu szkoły zapisałam się na szkolenie uzdrowicieli.

- Nigdy nie widziałem cię jako uzdrowicielki – wtrącił Harry. – Cholernie mnie zaskoczyło, gdy o tym usłyszałem.

- To jest nas dwoje – zaśmiała się. – Nie wiem – wzruszyła ramionami. – Wtedy wydawało się to dobrym pomysłem..

- Nie lubisz tego?

- Lubię – zaprotestowała. – Ale zawsze wolałam trochę więcej akcji, a mniej reakcji, jeśli wiesz co mam na myśli.

Skinął głową i wiedziała, że świetnie ją rozumie. Byli w tym bardzo podobni.

- Właściwie zawsze wyobrażałam sobie siebie, robiącą coś innego.

- Co?

Spojrzała na jego zaciekawioną twarz i potrzasnęła głową.

- Nie, to głupie.

- Nie no, powiedz mi, proszę.

Widząc, że naprawdę jest zainteresowany, wzruszyła ramionami.

- Zawsze myślałam, że spróbuję grać w quidditcha.

- Profesjonalnie?

- Tak, mówiłam ci, że to głupie...

- Nieprawda, Ginny – zaprotestował. – Jesteś rewelacyjna w powietrzu. Zawsze myślałem, że któregoś dnia zobaczę cię w barwach Harpii.

Roześmiała się, a potem zamilkła, gdy pewna myśl przyszła jej do głowy. Jak wyglądałoby jej życie, gdyby ona i Harry dostali szansę bycia razem? Harry poparłby jej marzenie o grze w quidditcha, zamiast odradzać jej to, jak jej rodzina i przyjaciele. Stał by przy niej, podczas gdy ona realizowałaby swój sen.

- Zawsze zostają gierki dwa na dwa w Norze, co? – powiedziała ze smutnym uśmiechem. Rozpoznała żal na jego twarzy i wiedziała, ze on też poświęcił marzenia.

- To wszystko co widziałaś?

Następne wspomnienia były bardzo bolesne dla nich obojga i Ginny nie bardzo chciała o nich mówić. Chciałaby zignorować dwa, może trzy.

- Wiem, ze to nie mogło być wszystko – powiedział Harry cicho. – Powiedz co jeszcze widziałaś, a ja... postaram się ci wyjaśnić.

- Nie musisz...

- Muszę – przerwał jej. – I to chyba dla nas obojga.

Westchnęła i przetarła twarz...

- Było jedno z Tonks. Chyba wróciłeś z jakiejś złej misji i krzyczała na ciebie.

Harry westchnął sfrustrowany i drgnął z poczuciem winy.

- To daje sporo możliwości. Krzyczała na mnie dość często i miała do tego mnóstwo powodów.

Giny smutno skinęła głową.

- Co się stało między wami dwojgiem? – spytała. – Tak długo wydawaliście się świetnie dogadywać, a potem... - podniosła ręce w geście kapitulacji. – Słyszałem, że poprosiła cię, żebyś został chrzestnym Tedyy'ego.

Harry potrząsnął głową.

- To Remus tego chciał – wyjaśnił cicho. – Chyba Tonks zgodziła się na początku, ale... - wzruszył bezradnie ramionami. – Po wszystkim byłem totalnie zniszczony. Poszedłem się z nimi zobaczyć i ona to widziała. Oskarżyła... - przełknął ślinę – oskarżyła mnie, że jestem za bardzo jak Syriusz, rzucający się głową naprzód w każde niebezpieczeństwo. Powiedziała, że nie chce, by Teddy przechodził ze mną przez to, co ja z Syriuszem. Poprosiła Rona i Hermionę, by zostali chrzestnymi zamiast mnie.

Ginny zmrużyła oczy, coraz bardziej zła na młodszego brata i jego żonę. Ani jedno ani drugie nigdy o tym nie wspomniało. Tak naprawdę celowo wprowadzili ją w błąd.

- To musiało boleć – powiedziała cicho.

- Byli lepszym wyborem – wzruszył ramionami. – Oboje byli ustabilizowani. Mieli dobrą pracę i byli... dojrzali. A tymczasem ja ćwiczyłem na jedną z najniebezpieczniejszych posad na świecie.

- Harry, to nie jest wytłumaczenie. Syriusz cię kochał. Zrobił co tylko mógł i na ile mógł. Nie sądzisz, że wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby miał szansę cię wychować?

Harry wydawał się zignorować to pytanie.

- Ona miała rację, Ginny. Nie mogę nawet przychodzić regularnie do Teddy'ego, bez myślenia o tym, jaką jestem porażką.

- Ciągle do niego chodzisz?

- Kiedy tylko mogę – wzruszył ramionami. – Ale nie jest to łatwe. Tonks nie akceptuje wszystkich moich życiowych wyborów i chyba myśli, że zepsuję Teddy'ego. Wysyłam mu różne rzeczy, zabawki i inne pierdoły, kiedy jestem za granicą. Staram się pisać mu listy, o tym gdzie byłem i co zrobiłem.

- Na pewno to docenia.

Harry wzruszył ramionami.

- Nie wiem czy to mu robi różnicę. Poza tym ma Rona i Hermionę.

Ginny zastanowiła się, czy powiedzenie mu, jak wygląda sprawa, będzie najlepszym wyjściem.

- Harry, nie miałam pojęcia, że Ron i Hermiona są jego chrzestnymi. O ile wiem, nie powiedzieli nikomu. A może tylko mi – dodała po chwili pod nosem. – Jak mogą być dla niego najlepsi, skoro ich przy nim nie ma? Ty do niego piszesz, myślisz o nim.

- Cały czas – potwierdził cicho.

- Harry, Tonks się pomyliła.

- Dzięki – odpowiedział po paru chwilach. – Co jeszcze?

Ginny wierciła się niespokojnie.

- Harry, nie jesteś mi winien wyjaśnień, ani nic...

- Emily – potwierdził sucho. – Widziałaś mnie z Emily.

- Widziałam cię z kimś – odparła. – Z kobietą z czerwonymi włosami.

Westchnął i zdjął okulary, by mocno potrzeć oczy.

- Emily – powtórzył.

- Harry, nigdy nie byliśmy razem. nie możesz myśleć, że byłeś... niewierny... - urwała, nie wiedząc, co tak naprawdę kryło się za tym związkiem.

- Nie – zaprotestował. – To znaczy tak. Czułem się tak trochę, ale... - urwał i założył okulary. – Emily była uzdrowicielką ze Stanów. Byłem kilka tygodni w Brazylii i dostałem zadanie ochrony grupy uzdrowicieli, którzy przybyli do tego kraju.

- Ron mi powiedział, w zasadzie rzucił mi w twarz, że mieszkasz z kimś za granicą. Nie musisz wyja...

- Muszę, Ginny – warknął, a potem odpuścił. – Przepraszam, ale myślę, że powinienem wyjaśnić. Podejrzewam, że to co zobaczyłaś było raczej...

- Intymne – potwierdziła zaczerwieniona Ginny.

- Na Merlina – jęknął i odchylił się do tyłu, zamykając oczy. – Któregoś dnia zaczęliśmy gadać i...

- Jedno po drugim... - skinęła głową ze zrozumieniem.

Harry spojrzał na nią i wstrząsnął nią smutek na jego twarzy. Zaczęła się zastanawiać, czy Emily zginęła pod jego ochroną. Poczucie winy, które w nim wirowało, było niemal namacalne.

- Ginny, ona była mężatką.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro