Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Harry zapukał do drzwi pokrytych nienaruszoną warstwą czarnej farby i czekał, aż ktoś mu otworzy. Przygotował się wewnętrznie na dysonans, jaki miał zawsze, gdy to Andromeda Tonks stawała w drzwiach. Była tak uderzająco podobna do Ballatrix Lastrange, że ciężko było przebywać w jej obecności, mimo że zachowywała się zupełnie inaczej niż jej psychopatyczna siostra. Z drugiej strony w jej ruchach Harry łatwo mógł dostrzec szlacheckie nawyki rodu Blacków.

- Dobry wieczór, panie Potter.

Harry zmusił się do uśmiechu i ukłonił się starszej kobiecie.

- Dzień dobry, pani Tonks.

Otworzyła szerzej drzwi, wpuszczając go do środka i skinęła głową w stronę salonu, który był zagracony mieszaniną czarodziejskich mebli i rozmaitych mugolskich sprzętów RTV i AGD.

- Nimfadora i Teddy są z tyłu domu. Czekają na ciebie.

- Dziękuję – wymamrotał i ruszył przez dom do mocno zarośniętego ogródka na tyłach, gdzie Tonks bujała syna na huśtawce, którą chyba sama wyczarowała.

- Wujek Harry! – włosy Teddy'ego Lupina błyskawicznie zmieniły się z jaskrawoniebieskich na kruczoczarne, gdy tylko ujrzał Harry'ego, który oparł się o małe drzewko na skraju ogrodu.

- Hej, Harry! – uśmiechnęła się do niego Tonks i pomachała mu.

- Cześć – odparł Harry i zbliżył się do nich dwojga, skrywając ręce głęboko w kieszeniach.

- Mieliśmy zrobić sobie piknik – poinformowała go Tonks, wskazując w cień, gdzie leżał niestarannie rozłożony koc, a na nim spoczywał nieotwarty kosz piknikowy. – Dołączysz do nas?

Harry poczuł presję starego nawyku, który kazał mu odmawiać wszystkiego, co mogłoby sprawić, że zbliżyłby się do kogoś, ale odepchnął to uczucie.

- Z chęcią – skinął głową i uśmiechnął się na widok zdumionej twarzy Tonks.

- Tak! – zawołał Teddy i wyskoczył z huśtawki w chwili, gdy ta osiągnęła najwyższy punkt wznoszenia. Tonks mocno wciągnęła powietrze, gdy chłopak uderzył w ziemię, podwinął ręce, by przetoczyć się trawie, a następnie nie tracąc równowagi popędził w stronę koszyka.

Harry roześmiał się, widząc podziw na twarzy Tonks.

- Tego po tobie nie odziedziczył – zażartował i odskoczył, gdy starsza auror chciała uderzyć go w ramię.

- Nie, w tych sprawach jest zupełnie jak Remus – odparła, wzruszając ramionami. Powoli podeszli do miejsca, gdzie Teddy rozpakowywał koszyk. Zdążył już dobrać się do czekoladowych herbatników, które zapakowała jego babcia.

- Jak się czujesz, Harry? Kinglsey powiedział nam o smoczej grypie. Dostaliśmy też twój list.

Harry wzruszył ramionami.

- Czuję się już dużo lepiej .

- Czyżby miało to coś wspólnego z pewną rudowłosą osobą z klanu Weasley'ów? Tą, której dobrze w sukience?

Na początkowym etapie ich współpracy Tonks domyśliła się uczuć Harry'ego, ale ten przekonał ją, by trzymała to w tajemnicy.

- Być może – wzruszył ramionami i odwrócił się, by jego rozmówczyni nie zauważyła, jak policzki mu czerwienieją. – Co tam masz, młody? – spytał, siadając na kocu koło podnieconego dziecka.

- Nic – zabrzmiała odpowiedź. – Babcia zapakowała tylko zdrowe rzeczy – westchnął z rozczarowaniem. Harry uśmiechnął się. Kiedy spojrzał na Tonks, zobaczył, że ta skrywa dłonią swój uśmiech.

- A co z tymi herbatnikami, które właśnie spałaszowałeś? – spytała, mierzwiąc jego czarne włosy.

- No tak – przyznał Teddy. – Ale włożyła tam też sel-ela, i jabłko, i marchewkę. Przecież wie, że tego nie lubię.

Harry musiał odwrócić wzrok od pełnej obrzydzenia miny na małej twarzy w kształcie serca.

- Ale wiesz – odpowiedziała Tonks, przekopując koszyk – musimy jeść nasze warzywka, albo nie urośniemy tacy duzi i silni jak ten tu wujek Harry. Wygląda na to, że Harry zjadł ostatnio ekstra porcję warzywek. Widzisz jak zdrowo wygląda? – uśmiechnęła się złośliwie w stronę Harry'ego, podczas gdy Teddy oglądał go dokładnie.

- No, chyba tak – przyznał Teddy, po czym uśmiechnął się szeroko. – Nie jest też takim chudzielcem jak kiedyś.

- Chudzielcem?! – zaprotestował Harry i rzucił kawałkiem selera w chłopczyka, który śmiał się tak, że padł na ziemię.

- Masz rację, Teddy – wyszczerzyła się Tonks. – Zdecydowanie wygląda, jakby ktoś o niego dobrze zadbał. Popatrz na jego ręce. Kiedyś wyglądały, jak dwa patyki...

- Ej – jęknął Harry. – Starczy już.

Nie mógł powstrzymać się od śmiechu, nie wierząc, że to dzieje się naprawdę. Był szczęśliwy, siedząc tu, śmiejąc się i żartując z przyjaciółmi.

Śmiali się i gadali przez cały lunch. Teddy zjadł nawet kilka kęsów warzyw, zanim odbiegł, by pobawić się dziecinną miotłą, którą dostał od Harry'ego na pierwsze urodziny. Tonks nie chciała wtedy przyjąć tego prezentu, ale Harry błagał ją, mówiąc, że Syriusz dał Harry'emu jego pierwszą zabawkową miotłę, a choć Harry nie był chrzestnym Teddy'ego... no cóż, to wydawało się właściwe. W końcu poddała się i pozwoliła chłopcu mieć miotłę. To była jego ulubiona zabawka.

- Jak ciężka była smocza grypa? – spytała Tonks, leżąc na brzuchu, podpierając głowę rękami i patrząc jak jej syn śmiga wokół ogródka pół metra nad ziemią.

- Nie było za miło – odparł Harry, sięgając po to, co zostało z kanapek z kurczakiem. – Ale nie pamiętam za wiele, a to co pamiętam jest dość niewyraźne i bezsensowne. Ale na pewno następnym razem Ginny będzie miała do opowiedzenia mnóstwo historii, jakim to świrem jest Harry Potter.

Tonks uśmiechnęła się i patrzyła na niego przez chwilę.

- Ale wszyscy już to wiemy.

Harry parsknął i skinął głową.

- Muszę się z tym zgodzić.

- Mogę zapytać gdzie złapałeś tę grypę? – spytała z krzywym uśmiechem. – Chyba nie z jakiegoś przybytku o podejrzanej reputacji? – wybuchnęła perlistym śmiechem na widok zdumionej miny Harry'ego. – Kiedyś jeden auror... wrócił do kraju z fatalnym przypadkiem magicznej wysypki... - zaczęła śmiać się jeszcze bardziej, gdy Harry zarumienił się i potrząsnął głową.

- Nie o to... Nie! – potrząsnął głową. – Wiesz, że nie interesują mnie takie rzeczy.

Tonks uspokoiła się i skinęła głową.

- To gdzie się zaraziłeś?

Harry zamyślił się na chwilę, przygryzając dolną wargę. Jedyną osobą poza nim, która wiedziała o wizytach w sierocińcu, była Ginny, a Harry nie był pewny, czy chce, by ktoś inny o tym wiedział. Ale Tonks była tam na samym początku tej historii, więc uznał, że należy jej się trochę wyjaśnień.

- Pamiętasz tego dzieciaka, którego złapaliśmy w Taipei?

Tonks przyglądała mu się przez moment, po czym skinęła głową.

- Johnny'ego? – spytała.

Harry skinął głową. Dwa lata temu dostali rutynowe zadanie zatrzymania przemytu nielegalnych eliksirów. To była jedna z ostatnich misji, w których Harry miał pracować ze swoją partnerką i Tonks pozwoliła mu poprowadzić śledztwo, które zaprowadziło ich na drugi koniec świata. Gdy wreszcie odnaleźli kryjówkę przemytników, aresztowali pięciu czarodziejów, w tym jednego czternastolatka, którego magiczne umiejętności były w najlepszym razie słabiutkie. Chłopak nie miał nawet różdżki, przywoływał jedynie słabe błyski magii opartej na emocjach. Harry był tak poruszony historią małego ulicznika, że został na Tajwanie tydzień dłużej, by zeznawać w jego sprawie, co pozwoliło zmniejszyć jego wyrok.

- Tak – odpowiedział Harry. – Johnny'ego.

Oczywiście nie było to imię chłopaka. Było to jednak jedyne imię, na które reagował. Zasłużył sobie na nie na ulicach Taipei, bo potrafił zrozumiale mówić po angielsku.

- Wróciłem, by się z nim zobaczyć kilka miesięcy po rozpoczęciu jego odsiadki – Harry przeczesał włosy palcami i zerknął na Tonks, która słuchała go z niesłabnącą uwagą. – Był w fatalnym stanie. I nie mam tu na myśli więzienia, zajmowali się nim uczciwie. W końcu udało mi się porozmawiać z nim sam na sam i wyznał mi, że wszystko co zarobił na ulicach, kradnąc czy wykonując różne dziwne prace, oddawał swojej siostrze.

Tonks wyprostowała się i wbiła w niego spojrzenie.

- Dlaczego nie powiedział nikomu, że ma siostrę?

- Nie wiem – wzruszył ramionami Harry. – Podejrzewam, że siedział cicho z przyzwyczajenia. Gdyby ktoś o niej wiedział, mógłby zmusić ją, by dołączyła do niego na ulicy.

Tonks skinęła głową, akceptując jego teorię, a Harry kontynuował.

- Powiedział mi, że się martwi, bo sierociniec, w którym ona mieszka, nie dostawał dużych funduszy, a ostatnim razem, kiedy widział siostrę, była chora.

- Szlag – wymamrotała Tonks i podniosła głowę, by spojrzeć na Teddy'ego który rzucał gnomami z ogródka ponad płotem w stronę stawu. – Nic dziwnego, że chłopak tak mocno walczył, gdy staraliśmy się go złapać.

- Tak – odparł Harry, nieświadomie masując ramię, w miejscu, gdzie Johnny niegdyś go ugryzł. – Tak czy inaczej, obiecałem mu, że zajrzę do jego siostry zanim wyjadę.

Tonks zmrużyła oczy.

- Harry, to było ponad rok temu. Na pewno nie zaraziłeś się wtedy smoczą grypą.

- Dasz mi skończyć? – spytał Harry unosząc brew. Tonks wywróciła oczami, ale skinęła głową.

- Poszedłem w miejsce, o którym opowiedział mi Johnny – westchnął i wyciągnął rękę, by wyrwać źdźbło trawy. – Było naprawdę fatalne. Żyła tam jedna stara kobieta, która opiekowała się dzieciakami w zapuszczonym miejscu. Nie dostawali za dużo pieniędzy od rządu, a skoro brała magiczne dzieci, lokalny kościół odmówił pomocy. Oni tam nie lubią magii... uważają, że jest przeciwko naturalnemu porządkowi czy inne takie bzdury.

- Szlag – zaklęła ponownie Tonks, po czym potrząsnęła głową. – A co z tą dziewczynką?

Harry spojrzał w dal, oczy nieco mu się zaszkliły.

- Zmarła dwa miesiące wcześniej – odparł. – Miała tylko osiem lat.

Tonks westchnęła ciężko i potrząsnęła głową.

- Nie możesz się za to winić, Harry. Nie mieliśmy pojęcia...

- Nie winię – odparł młody auror, potrząsając głową. – Żałuję, że Johnny nie powiedział czegoś, co sprawiłoby, że coś byśmy zrobili... Nie wiem co, ale cokolwiek – odrzucił zmięte źdźbło. – Nie mogłem pozwolić, by spotkało to jeszcze kogoś – potrząsnął głową. – Zawsze, gdy miałem trochę wolnego czasu, jechałem tam i brałem różne zapasy. Pó Pó, czyli babcia, tak nazywają tą starą kobietę, jest wszystkim co mają. Dałem jej trochę książek z podstawowymi wiadomościami na temat magii. Mieszka tam też Sun, młoda dziewczyna, która pomaga w prowadzeniu sierocińca. Uczą też dzieci angielskiego. Byłem tam kilka tygodni temu i kilkoro dzieci miało smoczą grypę. Myślałem, że nic mi nie będzie, miałem eliksiry uodparniające z Ministerstwa.

- Harry... - Tonks zaczęła mówić, ale przerwała, jakby nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Harry miał ochotę ukryć się przed jej wzrokiem, ale zmusił się, by patrzeć, jak parę wściekłych gnomów ściga Teddy'ego. Chwilę później został zaskoczony jej gwałtownym ruchem. Podniosła się i pomaszerowała szybko w stronę domu, a Harry spoglądał w ślad za nią bezbrzeżnie zdumiony. Tonks wróciła po niespełna dwóch minutach i usiadła koło niego.

- To niezbyt dużo, ale tyle mogę dać.

Harry nie rozumiał o czym mówi, póki nie spojrzał w dół i nie zobaczył pełnej garści złotych monet.

- Tonks... nie, nie mogę! Te pieniądze są dla ciebie i Teddy'ego!

Tonks spróbowała włożyć mu je do ręki, ale odsunął się.

- Weź to, uparty ośle! Zarabiam więcej niż ty i nic nam nie brakuje.

- Tonks – zaprotestował Harry i wskazał na Teddy'ego, który znów zajął się swoją miotłą i ścigał coś, co wyglądało na dwa gnomy. – Nie mogę tego wziąć, wiedząc, że mogłabyś za te pieniądze kupić coś Teddy'emu.

- Harry – Tonks westchnęła i opuściła rękę, wbijając spojrzenie w złote monety. – To ze względu na Teddy'ego musisz to wziąć. Popatrz na niego! Jest szczęśliwy. Jest zdrowy. Ma więcej zabawek, wszystko przez ciebie i moją mamę, niż jest w stanie ogarnąć. Może brakować mu jednego z rodziców... ale ma mnie, a to całkiem sporo, jak na początek.

Roześmiała się, widząc jak Teddy łapie jednego gnoma i frunie nad płot, by go wyrzucić.

- Te dzieciaki nie mają nic – westchnęła i złapała go za nie stawiającą oporu rękę, by wepchnąć mu w nie monety. – Jeśli tego nie weźmiesz, za każdym razem jak spojrzę na Teddy'ego, będę myślała, że zmarnowałam okazję, by zapewnić tym dzieciakom eliksiry, książki i tego typu rzeczy.

- Weź! – poleciła, gdy Harry ponownie się zawahał. W końcu skinął głową ze zrozumieniem i schował monety do kieszeni.

- Tonks, mogłabyś... to znaczy, nie mów nikomu, co? – Harry poczuł jak krew napływa mu do twarzy i odwrócił głowę, bawiąc się kolejnym źdźbłem trawy.

Tonks westchnęła ciężko.

- Dlaczego tak strasznie starasz się ukryć, że potrafisz być porządnym gościem? – ale w końcu wzruszyła ramionami i skinęła głową. – No dobra, to teraz opowiedz mi o twojej Pannie Uzdrowiciel. Coś nowego w tej kwestii?

Twarz Harry'ego rozgrzała się jeszcze bardziej i cisnął w Tonks trawą.

- Acha! – wykrzyknęła triumfalnie. – Zbyt łatwo cię rozszyfrować, Potter. Wziąłeś ją na stary dobry syndrom Nightingale'a, co?

- Co?! – zakrztusił się Harry.

- Ona jest uzdrowicielką, ty pacjentem. Ona zakochuje się w tobie, kiedy leżysz na łożu śmierci i wyznaje ci swoją dozgonną miłość... i oboje żyjecie długo i szczęśliwie. Mam fioła na punkcie romantycznych historii.

Harry ponownie się zakrztusił, ale nie mógł zaprzeczyć, że w tym co mówiła jest sporo prawdy.

- To co, dobrałeś jej się już do majtek? – spytała Tonks, zniżając głos i nachylając się do niego.

- Tonks – warknął. – Nie myślisz o niczym innym?

- Muszę żyć cudzym życiem, skarbie – wzruszyła ramionami, po czym roześmiała się. – Ale dalej nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

- Które? – spytał Harry, mierzwiąc sobie włosy.

- Jedno i drugie.

- Ginny i ja jesteśmy parą – powiedział cicho. Musiał się roześmiać, kiedy Tonks głośno zapiszczała i padła na koc chichocząc.

- Wiedziałam, że któregoś dnia tak będzie. Jej rodzina pewnie przeszczęśliwa, co?

- Chciałbym, żeby to było takie proste – westchnął Harry. – Nikomu jeszcze nie powiedzieliśmy.

Tonks wyczuła powagę w jego głosie i ponownie usiadła.

- Wszystko się ułoży, Harry.

- Mam nadzieję, że się nie mylisz.

- Ja się nigdy nie mylę, jeszcze się nie nauczyłeś? – delikatnie trąciła go w ramię i zawołała Teddy'ego, by do nich dołączył. – Kiedy wracasz do pracy?

Harry zaparł się, by nie paść na ziemię, kiedy Teddy w biegu zderzył się z nim i objął za kolana.

- Na razie do instruktażu. Jeszcze nie jestem gotów iść w teren.

- W takim razie poskładaj się do kupy – wyszczerzyła się Tonks. – Mam dość odwalania twojej roboty. A temu młodemu człowiekowi brakuje czwartków z Wujkiem Harrym.

Harry roześmiał się i posadził małego chłopca na ramionach, gdy ruszyli w stronę domu.

--------------------------------------------------------------

Odnośnie zbliżającego się obiadu w Norze, Harry czuł się mocno niepewnie. Kiedy Ginny skończyła ustalać szczegóły ze swoją mamą i cofnęła się od kominka, przechadzał się nerwowo tam i z powrotem.

- Harry – skarciła go delikatnie, biorąc za ręce i prowadząc do kanapy, gdzie usiadła na jego kolanach. – To nie jest coś, czym masz się martwić. Powiedziałam mamie, że jest coś o czym chcielibyśmy porozmawiać z nią i z tatą. Nikogo innego nie będzie.

Zrobiło mu się nieco lżej na sercu, ale wciąż się martwił.

- Gin, co oni powiedzą?

Uśmiechnęła się do niego z uczuciem i pocałowała w czubek nosa.

- Stwierdzą, że to najwyższy czas. Oni cię kochają, Harry. Pewnie bardziej niż mnie – przekomarzała się, szturchając go pod żebro. – Jestem pewna, że nie ma osoby, którą chcieliby przy mnie widzieć bardziej niż ciebie.

Harry skinął zamyślony, pozwalając swoim palcom wędrować po jej włosach. Nabrał takiego nawyku w ciągu tych kilku wspólnych tygodni. Na początku żartowała sobie z tego, ale wyjaśnił jej, że zawsze fascynowały go jej włosy i zastanawiał się, jakie są w dotyku.

- A jeśli tak nie uważają, no to cóż... chrzanić ich – zażartowała, całując go z czułością. – Harry, minął czas na decyzje. Mam cię i nie zamierzam cię wypuszczać. Za długo na to czekałam.

Harry przyciągnął ją do siebie i przytulił.

- Chyba nie będę chciał powiedzieć im wszystkiego – wymamrotał w jej ramię.

Ginny milczała przez chwilę, po czym skinęła głową.

- W porządku, może powiemy im tylko niektóre rzeczy? Wezmę cię za rękę i jeśli będziesz się czuł niezręcznie to ściśniesz mnie dwa razy.

- Co ja, pięciolatek? – burknął Harry. Roześmiała się i zwichrzyła mu czuprynę. – W porządku. Ale nie jestem do końca przekonany – stwierdził.

- Rozumiem.

- A twoi bracia?

- Zostaw ich mnie.

Jej zagadkowy ton zaniepokoił go i przesunął się nieco.

- Co jest? – spytała, odchylając się nieco. Potem uśmiechnęła się. – Wiesz, że najlepiej nadaję się do tej roboty. ty byłbyś dla nich za miękki.

Harry tylko potrząsnął głową i oparł swoje czoło o jej.

----------------------------

Harry zaklął pod nosem, gdy jego ręka ponownie uderzyła w szklankę. Zdarzyło mu się to już trzeci raz, nie mógł opanować nerwów. Na szczęście Pan i Pani Weasley, którzy zdążyli mu już przypomnieć, że ma do nich mówić po imieniu, albo nie zauważyli, albo tak dobrze udawali.

- Spokojnie – wyszeptała bezgłośnie Ginny. Harry wziął głęboki wdech, chcąc zwolnić galopadę swojego serca do jakiegoś rozsądnego poziomu. Skinął głową i wziął do ust kolejny kawałek pasztecików mięsnych, które Pani Wea... Molly przygotowała na obiad.

- Przepyszne – rzucił, czując jak jego twarz płonie pod wpływem promiennego uśmiechu gospodyni.

- No dobrze – Artur odchrząknął. – Mówiliście, że jest coś, co chcielibyście nam powiedzieć.

Harry rzucił spanikowane spojrzenie w stronę Ginny, ale ta tylko do niego mrugnęła.

- Zgadza się.

Poczuł ulgę, że Ginny przejmuje pałeczkę. Nie chodziło o to, że wstydził się swojego związku z Ginny, wręcz przeciwnie. Ale aprobata jej rodziny tyle dla niej znaczyła, dla niego też, jeśli miał być szczery, że to po prostu musiało się udać.

- Chcieliśmy, żebyście byli pierwszymi osobami w rodzinie, które dowiedzą się, że Harry i ja jesteśmy parą – dłoń Ginny odszukała dłoń Harry'ego pod stołem i spletli palce. Oboje obdarzyli się szerokimi uśmiechami.

Harry niepewnie spojrzał na jej rodziców, by z ulgą ujrzeć, że oboje się uśmiechają. Miał nawet wrażenie, że widzi łzy w oczach Molly.

- Acha – skinął głową Artur. – Tak podejrzewaliśmy.

- Nie... nie jesteście źli? – Harry ku własnemu zaskoczeniu wyraził głośno obawę, która dręczyła go odkąd on i Ginny postanowili być razem.

Starsi Weasley'owie wyglądali na zaskoczonych i Harry żałował, że nie może cofnąć czasu, by jeszcze raz przemyśleć te słowa.

- Dlaczego mielibyśmy być? – spytała Molly, przechylając głowę na jedną stronę. Harry miał denerwujące przeczucie, że kobieta widzi więcej niż daje po sobie poznać.

- Właściwie nie ma powodu – zająknął się. – Po prostu... mam niebezpieczną pracę.

Nawet dla niego zabrzmiało to nieprzekonująco. Jego żołądek wywrócił się na drugą stronę. Miał nadzieję, że będą mogli przejść do porządku dziennego nad sprawą jego przeszłości i nie robić z tego wielkiego rabanu. Ginny spojrzała mu w oczy, a on skinął głową, by upewnić ją, że wszystko w porządku.

Gdyby trzymał ją za rękę być może mógłby przekonać sam siebie, tak jak czynił to ostatnio bardzo często, że nie jest to jakiś wspaniały sen, z którego lada moment się obudzi. Artur i Molly zdawali się być szczęśliwi. Ale mógł się mylić. Nie byłby to pierwszy raz, gdy niewłaściwie ocenił sytuację.

W głębi duszy Harry czuł ten sam lęk, co przez ostatnie lata. Co jeśli zgodzą się ze swoimi synami? Co jeśli nie chcą go w pobliżu tak bardzo, jak on tego pragnie? To by go zniszczyło.

Gdyby nigdy nie pokazał im, kim jest w głębi serca – wrażliwą istotą, która desperacko pragnęła miłości – nie mogliby go w pełni odrzucić. A Harry mógłby powtarzać sobie, że wszystko w porządku, bo nie znali go takim, jaki był naprawdę. Wcześniej, kiedy nie pozwalał sobie, by być z nimi blisko, mógł po prostu udawać, że nie mają pojęcia o jego cierpieniu. Ale otworzyć się, rzucić całego siebie na szalę, oznaczałoby, że odrzucą go w całości, o ile oczywiście go odrzucą.

Ale może, gdy dłoń Ginny spoczywała w jego, może miał na tyle odwagi, by spróbować. Ginny skinęła głową i uśmiechnęła się szeroko, by następnie obrócić się do rodziców.

- Harry i ja byliśmy w sobie zakochani od dawna... właściwie całe lata.

Molly otworzyła usta, zapewne by o coś spytać, ale Artur położył jej dłoń na ramieniu powstrzymując potok słów.

- Ale uznałem, że bycie ze mną jest dla niej zbyt niebezpieczne – odezwał się Harry, biorąc całą winę na siebie. Oczy Ginny rozbłysły, ale Harry tylko spojrzał na nią znacząco.

- Ale teraz jesteśmy razem – potwierdziła skinieniem głowy.

- A my nie moglibyśmy być szczęśliwsi – Artur wstał, Harry chwilę po nim. Uścisnęli sobie mocno ręce, a Harry czuł, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi. Nie był może aż tak szczęśliwy, jak wtedy, gdy on i Ginny zdecydowali się być razem, ale było blisko.

- Moja mała dziewczynka – szlochał Molly na ramieniu córki, która rzuciła Harry'emu radosne spojrzenie ponad ściskającą ją gwałtownie matką.

Czuł, że jego twarz zaraz pęknie, jeśli uśmiechnie się szerzej. Było blisko, kiedy Ginny spojrzała na niego za plecami matki i przekazała ruchem warg „a nie mówiłam?"

-----------------------------

Leżeli razem w łóżku. Ginny delikatnie przeciągnęła palcami po włosach Harry'ego.

- Przecież ci mówiłam, prawda?

Harry westchnął.

- Mówiłaś – ciężko było mu nie okazywać rozbawienia, bo czuł, że Ginny go podjudza.

- A oni cię kochają, tak jak mówiłam.

- Zauważyłem, że nie powiedziałaś im, że mieszkamy razem – Harry zdecydował się odegrać.

Ginny roześmiała się i pociągnęła go lekko za włosy, co wywołało jego protest.

- Tak, to by na pewno się dobrze skończyło.

Harry odsunął się nieco od niej i oparł się na łokciu, by móc spoglądać na nią w dół.

- Pewnie wyrzuciliby mnie z domu.

Jego palce odnalazły jej włosy i pogrążył je głęboko w miedzianych splotach, delikatnie masując skórę głowy.

- Mało prawdopodobne – stwierdziła Ginny ze śmiechem. – Raczej ja bym wyleciał na zbity łeb.

Harry wybuchnął śmiechem i nachylił się, by ją pocałować.

- Przesadzasz.

- Masz rację. Musielibyśmy tylko siedzieć pod słynnym spojrzeniem mojego ojca i wysłuchać dwugodzinnego monologu mojej mamy na temat właściwego zachowania młodych dam.

- Niech nas Merlin broni – wyszeptał Harry i pochylił się jeszcze bardziej, obdarzając ją kolejnym pocałunkiem.

- Miałam już do czynienia z obydwoma. Uwierz mi, Harry, to nie jest coś, czego chciałbyś doświadczyć.

- Wierzę – roześmiał się Harry. – Ale jak już wspominałaś, oni mnie kochają.

- Zgadza się – potwierdziła Ginny. – A to się bardzo dobrze składa, bo ja też cię kocham.

-----------------------

Powiedzieć, że Ginny była zestresowana, to jak nic nie powiedzieć. Nie martwiła się o powiedzenie rodzicom, że ona i Harry są parą, tak jak jej chłopak. Jej rodzice zawsze kochali Harry'ego i czuli się głęboko zranieni, gdy wraz z upływem lat młody mężczyzna odsuwał się od nich coraz dalej.

Ale wybaczyli to wszystko, a nawet zapomnieli o tym teraz, gdy Harry był z Ginny. I to jej pasowało. Przez te kilka dni po obiedzie w Norze Ginny widziała, jak nieco ciężaru spada z serca Harry'ego. Uśmiechał się nieco więcej, rzadziej pokazywał ponurą twarz. Robił jej śniadanie do łóżka i zwariowane drobiazgi w mieszkaniu, żeby tylko zobaczyć jej uśmiech.

Ale wciąż pozostawała kwestia jej braci. A Ginny, mimo pozorów spokoju i twardości, które pokazywała Harry'emu, czuła się mocno zraniona ich zdradą. I choć jakaś jej cząstka pragnęła rozerwać ich na strzępy za to, co zrobili Harry'emu, to ta druga cząstka ją powstrzymywała. Wiedziała, że ich celem było chronienie siostry, ale krzywda jaką zrobili, nie tylko jej i Harry'emu, ale tak wielu innym ludziom, no cóż, to było niewybaczalne.

Zdecydowanie czuła wściekłość. A to mogło tylko pomóc w zemście. Nie była jednak pewna, jak to rozegrać. W myślach tworzyła i odrzucała kolejne scenariusze. Nie chciała przeginać, w końcu obiecała to Harry'emu. Ale bracia Weasley'owie musieli uświadomić sobie ogrom zła, które wyrządzili i jakie miało ono konsekwencje.

W końcu zdecydowała, że potrzebuje pomocy w zaplanowaniu i wykonaniu wszystkich pomysłów. A najlepszym miejscem do uzyskania pomocy była Nora. W końcu Fred i George nie wzięli swojej psotnej natury z powietrza.

Giny celowo odczekała do nieco późniejszej pory dnia, wiedząc, że jej ojciec będzie w pracy, a mama siedzi o tej porze przy filiżance herbaty. Idealny moment na poruszenie tak drażliwej kwestii, jeśli w ogóle można o takim mówić w tej sprawie.

- Jak ci się układa z Harrym, skarbie? – spytała Molly, szykując dla swojej córki drugą filiżankę.

Ginny z wdzięcznością wzięła herbatę i świeżo upieczony placek.

- Wspaniale. On po prostu... on jest wspaniałym mężczyzną.

Molly uśmiechnęła się ciepło i pociągnęła łyk herbaty.

- Tak naprawdę nie jestem zaskoczona, że jesteście razem. Dziwi mnie tylko, że zajęło wam to tyle czasu. Muszę powiedzieć, że jeśli Harry faktycznie podkochiwał się w tobie tak długo jak twierdzisz, to dobrze to ukrył.

Być może podjęcie tego tematu nie będzie tak trudne jak wydawało się Ginny.

- Znasz Harry'ego, mamo. Jak tylko stwierdził, że będzie dla mnie zagrożeniem, jeśli dowiem się co on do mnie czuje, nic nie mogło go przekonać do zmiany zdania.

Molly skinęła głową ze zrozumieniem.

- Jest czasami strasznie uparty, prawda? Ale zawsze taki był. Chyba wyniósł to ze swojego dzieciństwa, gdy nie miał nikogo na kim mógłby polegać.

- Pewnie masz rację – przytaknęła Ginny, dosypując nieco cukru do swojej herbaty. – Ale do tego wniosku nie doszedł sam.

Podniosła wzrok i patrzyła, jak przez twarz jej matki przebiega pełen wachlarz emocji. Najpierw zmieszanie słowami Ginny, potem przebłysk zrozumienia, a następnie narastający gniew.

- Który z nich? – jej ton był cichy, ale groźny. Ginny tylko raz słyszała ten głos, za którym czaił się mord. Słysząc, że skierowany jest w stronę jej braci, o których pytała mama, a nie jakiegoś śmierciożercy, Ginny mimowolnie zadrżała.

- Mamo?

- Który z moich synów przekonał Harry'ego, że jest zbyt dużym zagrożeniem, by przebywać w pobliżu?

- Wszyscy - odpowiedziała szybko Ginny, czując się jak sześciolatka skarżąca na swoich braci.

Molly otworzyła i zamknęła usta, jej twarz przybrała głębszy odcień czerwieni.

- Oni... jak to... WSZYSCY?

Filiżanki na stole zakołysały się i Ginny szybko podniosła swoją, by herbata nie wylała się na stół.

- Mamo – nakryła trzęsące się dłonie Molly własnymi. – Wiem, że jesteś zła, ale naprawdę potrzebuję twojej pomocy, żeby wiedzieć, jak sobie z tym poradzić.

Tak jak podejrzewała, jej apel o pomoc trafił do matczynych instynktów Molly, która uspokoiła się i zaczęła zastanawiać. Nie było jednak wątpliwości, że wciąż jest wściekła. Policzki miała pokryte szkarłatem, a oczy rzucały iskry.

Ginny powoli opowiedziała mamie, co udało jej się wydobyć z Harry'ego – od pierwszej konfrontacji, aż po słowa Charliego w Wielkiej Sali. Molly cichła coraz bardziej, w miarę jak rozwijała się historia. Ginny zaczęła się obawiać, że niedługo zostanie jedynaczką.

- Zawsze zastanawiałam się co stało się z Harrym tamtego lata – przyznała cicho, potrząsając ze smutkiem głową. – Wydawał się taki szczęśliwy. A potem... nagle wszystko się zmieniło. Myślałam, że pokłócili się z Ronem, bo nie rozmawiali, gdy odwoziliśmy was do Ekspresu Hogwartu.

Ginny skinęła głową.

- Harry nie rozmawiał z nim przez kilka tygodni. Też wtedy myślałam, że się pokłócili.

- Nic dziwnego, że Harry poczuł się odrzucony przez naszą rodzinę.

- To prawda – przyznała Ginny, ale zaraz się uśmiechnęła. – Ale jesteśmy na najlepszej drodze do odkręcenia tego.

Molly skinęła zamyślona.

- To prawda. Ale dalej pozostaje kwestia twoich braci.

- Tak – zgodziła się Ginny. – Harry strasznie się martwi, że nasz związek rozerwie naszą rodzinę. Ale zapewniłam go, że nie zamierzam ich zabić...

- Możesz nie zamierzać – wtrąciła się Molly. – Ale to nie oznacza, że ja...

- Mamo! – Ginny wywróciła oczami. – Proszę, spróbuj na to spojrzeć z punktu widzenia Harry'ego. On kocha tą rodzinę, mimo tego wszystkiego, do czego te palanty zmusiły go przed laty. A twoja wściekłość spowoduje jedynie, że on poczuje się winny – uniosła brew, mając nadzieję, że jej mama zrozumie.

Molly przez moment się boczyła, wreszcie opuściła ramiona w geście rezygnacji.

- Rozumiem twoją złość. Uwierz mi, gdybyśmy nie byli pod kwarantanną, gdy się dowiedziałam, nic nie powstrzymałoby mnie przed powiedzeniem im co ja dokładnie o tym myślę – Ginny westchnęła. – Ale rzucenie na nich kilku klątw naprawdę nie da tego efektu, o jaki mi chodzi.

- A o jaki ci chodzi? – Molly wydawała się znacznie starsza, jakby czyny jej synów gwałtownie dodały jej lat. I tak zapewne było. Dowiedzenie się, że mężczyzna, którego kochała jak siódmego syna, został w taki sposób odrzucony przez resztę jej synów, musiało złamać jej serce.

- Chcę, żeby zrozumieli, jak skrzywdzili mnie i Harry'ego. Chcę, żeby poczuli, jak bardzo go zdradzili. I chcę, żeby zrozumieli, że wtedy byłam i dalej jestem zdolna do podejmowania życiowych decyzji samodzielnie.

Z determinowaną miną Molly skinęła głową.

- Zgoda.

- Więc chcę zrobić tak... - zaczęła Ginny z chytrym uśmiechem.



>>>>>.<<<<<


Przepraszam, że przez dwa dni nie dodawałam nowych rozdziałów ale kompletnie nie miałam czasu przez weekend, który był bardziej koncertowy niż książkowy, ale od dziś planuję dodawać jeden rozdział dziennie, przynajmniej się postaram bo również chcę napisać nowy rozdział o Huncwotach. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro