Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ginny spojrzała po kolei na każdego z braci Weasley'ów. Wszyscy siedzieli przy stole w Norze wyglądając na nieco zaalarmowanych, a może nawet mających poczucie winy? „Hmm, będę się musiała temu przyjrzeć" pomyślała Ginny. Postawiła zmrożone kremowe piwa na stole i uśmiechnęła się, gdy jej bracia z wdzięcznością wzięli po jednym.

Spędziła kilka godzin, pracując nad listami-zaproszeniami, skierowanymi do każdego z jej żyjących braci. Każde sformułowanie musiało być idealne i nie dawać najmniejszej wskazówki co do tematu, na który naprawdę chciała z nim porozmawiać.

Każdy z nich, pojawiając się w Norze, był zaskoczony obecnością pozostałych. Listy od Giny były zaadresowane do każdego z osobna i mówiły, że potrzebowała drobnej rady i chciałaby porozmawiać z każdym z nich.

- O co chodzi Ginny-Minnie? – sptał Charlie z uśmiechem. – Myślałem, że chcesz omówić ze mną swoją karierę. Przynajmniej to było w moim liście.

- W moim też – dodał Bill.

- I w moim – wtrącił się Percy. George i Ron skinęli głowami, przyglądając się swojej siostrze.

Ginny uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.

- Nie. Było tam napisane, że chcę porozmawiać o mojej przyszłości.

- Myślisz o zmianie zawodu, maluszku? – spytał Bill.

- Nie – odparła zagadkowo Ginny i rozsiadła się na krześle u szczytu stołu, z reguły używanym przez ich ojca. Chodzi o to, że kogoś poznałam.

- I tylko o to chodzi? – burknął Ron. – Wszyscy wiemy, że jesteś z Deanem.

- Cicho, Ron – odezwał się Percy i pochylił się nieco. – Ginny, to brzmi, jakby to było coś poważnego.

- Bo jest – skinęła głową. – I uznałam, że ponieważ każdy z was jest żonaty lub w stałym związku – spojrzała na nich niewinnie – będziecie mogli udzielić mi dobrej rady.

Wymienili spojrzenia, wreszcie Bill pochylił się w jej stronę.

- Odnośnie czego, maluszku?

- Na przykład, jak długo zajęło ci, zanim zorientowałeś się, że Fleur jest tą jedyną? – spytała Ginny z niewinną ciekawością wypisaną na twarzy. – I skąd wiedziałeś na pewno? To było tylko uczucie?

Reszta wydawała się zadowolona, że to Bill ma mówić. Ginny widziała, po tym jak się wiercą, że żaden z nich nie jest zbyt uradowany perspektywą jej poważnego związku z mężczyzną. Wiedzieli, że Ginny chodziła na sporo randek, domyślali się, że nie jest już tak niewinna jak kiedyś, ale rzadko mówili coś ponad to, czy aprobują jakiegoś gościa czy nie. Przynajmniej w jej obecności, o czym niedawno boleśnie się przekonała. Zastanawiała się ilu chłopaków odstraszyli w przeszłości. Czy Harry był jedynym? Ale nie miało to już znaczenia.

- Jeśli o mnie chodzi, to starczyło to, co do niej czułem. Kiedy na nią patrzyłem, nie mogłem sobie wyobrazić mojego życia bez niej. Nigdy nie chciałem nawet patrzeć na inną kobietę.

George parsknął.

- Jakbyś mógł, chodząc z cholerną Wilą.

Bill rzucił mu mordercze spojrzenie i kontynuował.

- Ale powiedziałbym, że powinnaś znać tego gościa bardzo dobrze.

- I wiedzieć czy ten młody dżentelmen potrafi cię utrzymać – wtrącił się Percy, poparty akceptującymi skinieniami głowy pozostałych braci. – Czy ma stałą pracę, potrafi zadbać o rodzinę?

- A jak cię traktuje? – spytał Ron. – Musi cię traktować jak księżniczkę.

Na twarz Giny wpłynęła rozmarzona mina, gdy pomyślała o wszystkim, co Harry dla niej robił. Na pewno miał dobrą pracę z „bezpieczną" perspektywą. I traktował ją jak królową. Jednak jej bracia na pewno nie dawaliby jej takich rad, gdyby wiedzieli kogo ma na myśli zadając te pytania.

- Ma dobrą pracę – skinęła głową. – I jest bardzo dobrym i niezwykłym mężczyzną.

- Czy pochodzi z szanowanej rodziny? – spytał Charlie. – W końcu gdy go poślubisz, wejdziesz także do tej rodziny.

Giny skinęła głową, na znak, że rozumie.

- Nie miałam okazji poznać jego rodziców, ale wszyscy mówią o nich bardzo dobrze.

- A co do niego czujesz? – spytał George. – Bo wszystko to, o czym mówisz jest wspaniałe, ale jeśli nie sprawia, że twoje serce wyskakuje z piersi... ja bym szukał dalej.

- Tak jest – potwierdziła Ginny. – Kiedy jesteśmy razem, nie obchodzi mnie nic innego na świecie. I nie ma znaczenia, czy jemy obiad, gramy w szachy czy cokolwiek innego... Po prostu chcę być z nim.

- No cóż – Bill zmierzwił sobie włosy z tyłu głowy. – Niezależnie od tego, jak mi się to nie podoba, chyba znalazłaś kogoś na zawsze. Przyprowadziłaś go do domu, żeby poznał mamę i tatę? Wiedzą, jak poważny jest wasz związek?

Ginny skinęła głową.

- Mama i tata go kochają – odparła wprost.

- Jasne – wtrącił się Ron. – Dean był tu już kilka razy. Jest dobry gościem, z głową na karku. Co prawda nigdy nie wiedziałem, co ty w nim widzisz... ale co kto lubi, co nie? – uniósł butelkę piwa kremowego i wszyscy spełnili toast pijąc do dna.

- Cieszę się, że nie macie nic przeciwko – powiedziała Giny, wstając i zbierając puste butelki. – Bo gdybym się dowiedziała, że nie ufacie mi na tyle, by pozwolić mi na własne wybory w życiu, złamałoby mi to serce.

Musiała stłumić uśmiech, gdy zobaczyła, że Bill opadł nieco niżej na krześle. Charlie zmrużył oczy i spojrzał za okno. Ron opuścił wzrok i zaczął bębnić palcami po blacie. Percy i George musieli wyczuć, że ich siostra coś planuje, bo wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- Jasne, że ufamy, Ginny – Bill odchrząknął. Wiercił się przez chwilę, po czym spróbował wstać, by odkryć, że jest przyklejony do krzesła, które było przyczepione do podłoża. – Co do...

- Ginny? – odezwał się Charlie, który odkrył, że nie może wykonać innego ruchu niż przechylenie się na krześle.

- To twój pomysł na dowcip? – warknął Ron. – Pośmiałaś się, teraz nas wypuść.

Ginny podniosła się i wyciągnęła różdżkę, przyjmując klasyczną pozę Molly Weasley.

- Więc uważacie, że powinnam kontynuować mój związek? – spytała i niemal roześmiała się z niebotycznie zdumionych spojrzeń, jakimi ją obdarzyli.

- Gin, już ci powiedzieliśmy...

- Cieszę się – przerwała im, po czym uśmiechnęła się triumfalnie. – Harry będzie bardzo zadowolony, że nie macie nic przeciwko jego związkowi z waszą malutką siostrą.

Pandemonium to jedyne słowo, które mogło opisać ich reakcję. Próbowali podskakiwać na krześle, warczeli na nią, a nawet klęli. Wina zagęszczała powietrze. Ginny spojrzała po kolei na każdego z nich.

- Harry?! – pisnął Ron. – A co się stało z Deanem? Myślałem, że...

- W tym problem, Ron. Nie myślałeś – rzuciła. – Niemal wszystko zniszczyliście, skurwiele.

Zmrużyła oczy i patrzyła na każdego z nich. W końcu Percy się złamał.

- Chcieliśmy tylko pomóc.

Pozostali jęknęli. Mogła przysiąc, że Bill próbował kopnąć Percy'ego pod stołem.

- Co ty nie powiesz? – rzuciła Ginny, uderzając różdżką o otwartą dłoń.

- Percy, zamknij dziób – warknął Charlie. – Nie wiesz o czym mówisz.

Percy spojrzał w jej oczy i zapadł się na siedzeniu.

- Powiedzieliśmy Harry'emu, że ma się trzymać od ciebie z daleka.

Pozostali głośno jęknęli i zaczęli na niego krzyczeć, aż Ginny uciszyła ich kilkoma celnymi zaklęciami.

- Kontynuuj – powiedziała chłodno Ginny.

Percy przełknął ślinę i spojrzał w dół na swoje dłonie.

- Ron powiedział, że zauważył, jak Harry przygląda się tobie po jego piątym roku. A Harry przyznał się mu, że się w tobie podkochuje. Oczywiście nie było mnie tam wtedy, ale pozostali uznali, że będzie lepiej, jeśli Harry skieruje swoją uwagę w inną stronę. Powiedzieli mu, że będziesz bezpieczniejsza z dala od niego, a poza tym i tak już dawno z niego zrezygnowałaś.

- Rozumiem – powiedziała Ginny, patrząc zmrużonymi oczami na nagle zamilkłych braci, którzy unikali jej spojrzenia. – A co po Ostatniej Bitwie?

Ron poderwał głowę, patrząc na nią podejrzliwie.

Percy zapadł się jeszcze bardziej. Jego nos niemal dotykał blatu stołu.

- Charlie powiedział, że Harry spróbuje ponownie – zaczął cichym głosem, zmuszając Ginny do pochylenia się w jego stronę. – Uznali z Billem, że wciąż jest zbyt niebezpiecznie i trzeba mu to przypomnieć.

Ginny westchnęła i pomasowała skronie, czując zbliżający się ból głowy.

- I jak zareagował? – spytała. Ron wiercił się, udało mu się nieco przesunąć krzesło po podłodze. Giny spojrzała na jego czerwoną twarz i szeroko otwarte oczy. Na pewno chciał mieć szansę obrony.

- On... - zaczął Percy, spoglądając na Charliego, który przypominał gotującego się raka i trząsł się z wściekłością. – Charlie powiedział, że Harry się zgodził i powiedział, że kocha cię na tyle mocno, żeby trzymać się z daleka.

- A to nie poruszyło czegoś w waszych zawszonych, malutkich, niedorozwiniętych móżdżkach? – ryknęła Ginny. – Wy skurwiele! Wy skończone debile! Chłopak powiedział ci, że mnie KOCHA! – rzuciła w twarz Charliemu, a z jej różdżki wyleciały czerwone iskry. Charlie wzdrygnął się, gdy iskry wylądowały na skórze jego ramienia i twarzy.

- On mnie kochał! – krzyknęła, czując, że krucha kontrola nad jej magią wymyka jej się z rąk. – A wy wszyscy wiedzieliście, że ja kocham jego.

Ron energicznie potrząsał głową, ale zignorowała go. Percy w końcu podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. W jego spojrzeniu widziała żal i smutek.

- Wiedzieliście, co do niego czułam – wyszeptała. – I pozwoliliście mu odejść ode mnie. I odtąd oboje żyliśmy w piekle.

- Ginny – westchnął Percy. – Myśleliśmy...

- Wiem – odparła, unosząc ręce. – Bez wątpienia myśleliście, że robicie słuszną rzecz.

Okręciła się i spojrzała wściekle na Billa, a następnie wycelowała różdżkę w jego głowę. Najstarszy z braci zamknął oczy w oczekiwaniu na najgorsze.

- Masz jedną szansę, by się wytłumaczyć – syknęła, a Bill uchylił jedno oko.

- Ja... – wypuścił oddech przez nos. – Zrobiliśmy to, co słuszne – bronił się, wciąż patrząc jej w oczy. – On by cię tylko zranił, Ginny. Byłabyś z nim nieszczęśliwa. A co gorsza, stałabyś się głównym celem dla śmierciożerców.

- Wiedziałeś, co do niego czułam? – spytała Ginny zaskakująco spokojnym głosem.

Bill wiercił się na siedzeniu i nieco pochylił głowę.

- Co powiedziałeś? - spytała Ginny, przykładając dłoń do ucha. – Nie dosłyszałam.

- Wiedziałem, że ciągle się w nim bujasz.

- Krótka piłka, Bill. Kochałam go. K-O-C-H-A-Ł-A-M. Byłam w nim zakochana po uszy.

Najstarszy Weasley otworzył usta, ale spomiędzy jego warg wyrwało się jedynie „iiiii-ooooooo". Gwałtownie sięgnął ręką do głowy, gdzie miejsce jego własnych małżowin zajęły szarobrązowe ośle uszy.

- Matko Merlina – jęknął Percy i opuścił czoło na stół. Wyglądało jakby George był zadowolony z rozwoju wydarzeń, bo uśmiechnął się szeroko do Ginny i pokazał jej uniesiony w górę kciuk.

Rozbrzmiało kolejne gwałtowne „iiiii-ooooooo" i Bill chwycił się za zadek, z którego z odgłosem rozdzieranych spodni wystrzelił ogon.

Ginny skinęła głową z satysfakcją i obróciła się do swojego drugiego najstarszego brata. Charlie wyglądał, jakby bolało go samo obserwowanie transformacji swojego brata, który stał się osłem ubranym w koszulkę Szalonych Jędz i czarne skórzane spodnie z dziurą na siedzeniu.

- Ty... jak mogłeś! Niemal zupełnie go złamałeś. Zaraz po tym, jak dokonał najbardziej niesamowitej rzeczy, podeptałeś jego serce i oznajmiłeś mu, że nie jest mnie godny – Ginny machnęła różdżką w jego stronę. Charlie wzdrygnął się, chwytając za gardło.

- Ginny, my...

- Charlie – uniosła ręce. – Usłyszałam od ciebie wystarczająco wiele. Nie mam na tyle samokontroli, żeby teraz z tobą gadać.

- To nie fair! Mam praaaaa-ooooooooo...

- Masz prawo do czego, Charlie? – spytała Ginny z zadowolonym uśmieszkiem, podczas gdy Charlie przechodził tę samą transformację co wcześniej jego starszy brat. – Masz prawo decydować, kogo mogę pokochać i kto może pokochać mnie? Masz prawo do podejmowania decyzji, które dotykają dwójkę ludzi tak dogłębnie, że spędzają sześć lat żyjąc w ciągłym cierpieniu? Nikt nie ma takiego prawa, Charlie.

Patrzyła, aż przemiana ostatecznie się dokonała, by skinąć z satysfakcją głową i obrócić się ku pozostałej trójce. George śmiał się cicho, jego ramiona drgały gwałtownie. Ron wydawał się nieco zielony i Ginny zaczęła się zastanawiać czy jej najmłodszy brat nie zwróci obiadu przed końcem kolacji.

- Percy.

Wysoki rudzielec uniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Następnie skinął i wyprostował się na swoim krześle.

- Zasłużyłem sobie, Ginny – powiedział.

Najmłodszej z klanu Weasley'ów niemal zrobiło się go żal, ale zaklęcia już zostały uruchomione i para uszu wystrzeliła w górę. Percy zatrząsł się, gdy ogon wystrzelił z jego rozerwanych spodni. Ale na tym zmiany się zakończyły.

- Ty! – wykrzyknęła Ginny, zdejmując zaklęcie uciszające z George'a, który natychmiast spoważniał. – Wiem, że to nie do końca w porządku, ale odcierpisz też działkę Freda.

George otworzył usta, by zaprotestować, ale ostateczni skinął głową z rezygnacją.

- Czy Harry skłonił cię do tego? – spytał słabo.

- Nie – odparła Ginny prosto z mostu. – W zasadzie jestem pewna, że byłby przerażony, gdyby wiedział, co z wami robię. Jest na mieście z Nevillem i Kingsley'em. A zanim zaczniecie winić Harry'ego – warknęła, spoglądając na trójkę, która już przeszła transformację – wiedzcie, że nie powiedział mi o tym ani słowa. Dowiedziałam się przypadkiem, mniejsza o to jak. I chcę, żebyście zdawali sobie sprawę, że kiedy zaczęliśmy być parą, Harry był przerażony, że to zniszczy naszą rodzinę. Oto jak bardzo mnie kocha i jakim darzy was szacunkiem, Merlin jeden wie czemu. Był gotów być absolutnie nieszczęśliwy, byle byście byli zadowoleni.

Obróciła się z powrotem do George'a.

- Masz coś do powiedzenia?

- Rewelacja – szepnął, gdy jego twarz zaczęła się wykrzywiać, a uszy wydłużać.

- A co do ciebie... - Ginny przesunęła się, by stanąć przed Ronem, którego oczy przekroczyły już rozmiary talerzy obiadowych. – Właściwie nie sądzę, żebym mogła teraz z tobą rozmawiać. Boję się, że permanentnie cię uszkodzę. W zamian powiem po prostu co o tobie myślę. Jesteś największym tchórzem na świecie, Ronaldzie Weasley. nigdy nie powinieneś trafić do Gryffindora. O nie, ty jesteś Ślizgonem do głębi duszy – warknęła, a on się wzdrygnął. Zaczął się zmieniać. Jego głowa powiększyła się dwukrotnie i zakołysała na szyi. – I nie będę miała Harry'emu za złe, jeśli już nigdy się do ciebie nie odezwie. Wiem, bo sama nie mam na to ochoty. Wiesz Ron, ta zmiana naprawdę ci pasuje. W końcu pokazałeś, że jesteś największym osłem z nich wszystkich, gdy zdradziłeś swojego najlepszego przyjaciela.

Gdy wszyscy jej bracia ostatecznie zmienili postać, Ginny przesunęła się w miejsce, skąd wszyscy mogli ją dojrzeć.

- Nie myślcie sobie, że wasza kara już się skończyła – uśmiechnęła się złośliwie, widząc panikę na ich oślich pyskach. – Możecie już wejść – zawołała, a wydłużone łby odwróciły się gwałtownie w stronę drzwi, przez które wmaszerowały cztery bardzo wkurzone kobiety zwijające Uszy Dalekiego Zasięgu, a za nimi wściekli Artur i Molly Weasley.

- Moje panie, oni należą do was. Róbcie z nimi co wam się żywnie podoba, pod warunkiem, że ja nie będę miała nic z tym wspólnego – oznajmiła Ginny. Podeszła do rodziców i pocałowała ich w policzki. – Dziękuję za gościnę, bawiłam się świetnie – powiedziała przesłodzonym tonem.

Molly delikatnie pogładziła jej policzek.

- Pozdrów od nas Harry'ego. I nie martw się o tych tam – obrzuciła ponurym spojrzeniem swoich synów, którzy zdawali się kurczyć pod jej wzrokiem – upewnimy się, że nie będą włazić ci w paradę.

- Dziękuję, mamo – odparła i uściskała ojca. Następnie wyjęła różdżkę i deportowała się.

--------------------------------------------------------------------------

- Silencio – wyszeptał Ron, wślizgując się do małego domku, który dzielili z Hermioną. Nie wyszło by mu na dobre obudzenie jej w środku nocy. Całe szczęście, że nie była w Norze.

Głowa mu pękała – efekt uboczny eliksiru, którym zaprawiła ich Ginny, a mięśnie szyi zupełnie zdrętwiały od podtrzymywania tak długo powiększonej głowy. A co gorsza w uszach wciąż mu dzwoniło od wrzasków jego mamy.

Po opuszczeniu Nory Ron spędził trochę czasu wędrując uliczkami Ottery St. Catchpole, usiłując zebrać myśli i oswoić się z Harrym i Ginny jako parą.

Zupełnie tego nie widział. Przecież Ginny zrezygnowała. W szkole i potem zmieniała facetów jak rękawiczki. Czy nie powiedziałaby czegoś, gdyby naprawdę była taka nieszczęśliwa?

Ron w ogóle nie brał pod uwagę, że ich uczucia mogą być tak głębokie. Przecież to nie mogła być miłość, na pewno nie w przypadku Harry'ego. Przecież on dopiero zaczął zwracać na nią uwagę. A Ginny kilka miesięcy wcześniej z niego zrezygnowała. Czy Hermiona nie mówiła o tym Harry'emu?

Tak więc pomysł, że oboje mogli być nieszczęśliwi przez ostatnie sześć lat nie przyszedł mu do głowy, póki Ginny nie rzuciła im tego brutalnie w twarz. Charlie nigdy nie powtórzył mu słów Harry'ego po Ostatniej Bitwie. Ron zdawał sobie sprawę, że Harry nie jest tak naprawdę szczęśliwy, ale zawsze zakładał, że taka po prostu natura Harry'ego.

Na początku szóstego roku zupełnie się nie układało między nim i jego najlepszym kumplem. Przez pierwszych kilka tygodni szkoły Harry nie powiedział do niego więcej niż kilka słów. Ron zawsze przypuszczał, że humory Harry'ego spowodowane są jego zabujaniem w Ginny. Ale gdzieś w okolicy świąt wszystko między dwoma przyjaciółmi zaczęło wracać do normy. Harry doprowadzał przyjaciół do szału swoją obsesją na punkcie Draco Malfoya, ale przynajmniej znowu gadał z Ronem.

A potem, w czasie całego bajzlu z Lavander i Hermioną, Harry siedział i cierpliwie wysłuchiwał, jak Ron wylewa przed nim swoje żale. W sumie Harry miał rację twierdząc, że nie ma pojęcia o dziewczynach. Ale nie miało to znaczenia, bo Ron jakoś dał sobie radę. I teraz miał Hermionę.

Przy odrobinie szczęścia może uda mu się jakoś załagodzić sytuację, zanim Hermiona dowie się o jego dawnej decyzji i przysporzy mu jeszcze więcej bólu.

Wszedł do domu i otoczyła go ciemność. Hermiona najwyraźniej poszła już do łóżka. Ron westchnął z ulgą i zaczął się powoli skradać w stronę sypialni.

- Nawet nie myśl, że będziesz spał w tym łóżku, Ronaldzie Weasley.

Szlag.

Ron zamarł w ciemnym korytarzu, nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku, który da mu pojęcie o przeprawie, która go czeka. Głos Hermiony brzmiał spokojnie, ale w zalegających w pokoju ciemnościach nie mógł dojrzeć jej twarzy. W sumie nie brzmiało to, jakby była zła. Może po prostu trochę rozdrażniona.

- Przepraszam za spóźnienie, kochanie – zaczął. W sumie zrzucenie wszystkiego na braci było niezłą wymówką. W pewnym sensie byli w to wszystko zaangażowani, więc nie skłamałby tak zupeł...

- I nie wymyślaj żadnych wymówek, i tak się nie wymigasz od kłopotów.

Acha. Rozpoznał ten ton. Używała go, gdy przekroczyła wszelkie poziomy wściekłości. Po trzech latach małżeństwa Ronowi wydawało się, że zna wszystkie jej humory. Bywała rozdrażniona, zła, wkurzona... i wreszcie spokojnie, cicho i śmiertelnie rozwścieczona.

Ron uchylił drzwi do pokoju palcem stopy, wkładając głowę nieco za próg. Widział Hermionę, przyczajoną dokładnie na środku ich łóżka. Jedynym źródłem światła była pojedyncza świeczka, rzucająca na ścianę wydłużone, drgające cienie. Uśmiechnął się przepraszająco i wziął oddech, by rozpocząć wyjaśnienia.

- Ginny wysłała mi dzisiaj list.

Całe powietrze uciekło mu z płuc. Zacisnął powieki i wymamrotał w myślach każde wulgarne słowo, które znał. Jego mała siostrzyczka naskarżyła jego żonie.

Hermiona przekręciła się nieco na łóżku, wciąż na niego nie patrząc, choć w tym świetle ciężko było powiedzieć na pewno.

- A z twoją mamą rozmawiałam przez Fiuu.

Serce Rona zamarło. Wolałby już, żeby się wydzierała, tak jak jego matka. Hermiona w tym swoim nastroju była dużo straszniejsza. Z krzyczeniem dałby radę. Ale nie z tą wściekłą, pełną rozczarowania ciszą.

- Chciałam nalegać, żebyś przeniósł się na trochę do Nory – kontynuowała Hermiona - ale twoja mama martwi się o dziecko.

- Hermiona...

- Jeszcze nie skończyłam, Ronald.

Usta Rona zamknęły się z głośnym trzaskiem, a on zamarł w bezruchu.

- Zastanawiałam się czy nie wyprowadzić się do rodziców, ale nie chciałam robić zamieszania, bo nie mogę się teleportować.

Ron wbił spojrzenie w lekko wytarty dywan, zupełnie skołowany. Jak jedna decyzja sprzed tak wielu lat, i to decyzja podjęta w najlepszej wierze, mogła go doprowadzić w to miejsce?

- Tak więc sugeruję, żebyś rozgościł się na kanapie.

- Że co!?

No, teraz to przesadziła. To był w końcu jego dom! Miał pełne prawo spać we własnym łóżku, niezależnie od kłopotów wywołanych przez jego siostrę.

- Nie tym tonem, Ronaldzie Weasley – z ciemności wyłoniły się zmrużone oczy Hermiony. – Zanim poukładasz sobie wszystko w tym swoim zakutym łbie, zostajesz na kanapie.

Ron, doprowadzony na skraj wybuchu, otworzył usta by odpowiedzieć, ale zatkał go stos pościeli, który Hermiona posłała prosto w niego.

- Poza tym...

Ron wywrócił oczami. Coś jeszcze?!

-... będziesz spędzał swój wolny czas w Norze. Twoja mama ma dla ciebie robotę.

Zanim zdążył odpowiedzieć, drzwi od sypialni wypchnęły go na korytarz, by po chwili zatrzasnąć się zupełnie.

Ron wpatrywał się w drewno, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Ginny zagrała absolutnie każdą kartę, którą miała do dyspozycji. I wszystkie okazały się asami.

--------------------------------------------------------------------

Harry wrócił do mieszkania w dobrym nastroju. Poprzednie trzy godziny spędził z Kingsley'em i Nevillem w mugolskim pubie przy piwku i darcie, co pomogło mu się zrelaksować.

- Cześć, kochanie – zawołał wchodząc do kuchni, jednak stanął jak wryty na progu. Ginny stała w t-shircie i dżinsowych szortach, jej włosy, ciasno związane na karku, przytrzymywała różdżka. Przód jej koszulki był zachlapany wodą, a w ręku ze złością mięła gąbkę do zmywania.

- Eee, Ginny... Zrobiłem coś nie tak?

Oderwała wzrok od lśniącej kuchni i spojrzała na niego, odgarniając z czoła niesforny kosmyk włosów.

- Nie, Harry. Nie zrobiłeś nic złego.

Uniósł sceptycznie brew, widząc jak Ginny z furią zabiera się do ponownego skrobania blatu kuchennego. Po kilku tygodniach wspólnego mieszkania zdawał sobie sprawę, że pod przykrywką ciężkiej pracy jego dziewczyna tak naprawdę kipi ze złości. Ginny nie przepadała za sprzątaniem, a kiedy już się za to brała, to najczęściej po to, by rozładować stres albo złość.

- Jesteś pewna? - spytał bardzo ostrożnie. Jeśli zrobił coś, co ją wkurzyło, to najlepiej było przyjąć to na klatę i stawić czoła jej złości.

- To nie ty – westchnęła i cisnęła gąbkę do zlewu, wycierając ręce o ścierkę kuchenną. – To te palanty, które kiedyś były ze mną spokrewnione.

Poczuł przypływ strachu. Miał swoje podejrzenia, kiedy Ginny tak naciskała, by przyjął zaproszenie na piwo. Ale przecież obiecała mu, że pójdzie do Nory i spędzi trochę czasu z rodzicami. Czy coś się stało z jej braćmi? Czy dowiedzieli się o ich związku i narobili więcej problemów?

Jego zamartwianie przerwały ramiona Ginny otaczające jego pierś.

- Nie martw się tym, Harry – zganiła go delikatnie.

- Co się stało?

- Nic, naprawdę – zapewniła go, popychając go delikatnie, tak że krok za krokiem podążał tyłem w stronę kanapy w salonie. – Za dużo się martwisz – delikatne pocałunki wzdłuż szczęki i po policzkach nie zmniejszyły jego niepokoju.

- Ginny – zaprotestował, starając się być stanowczym. – Co się stało? – odsunął się nieco, ale nie zerwał fizycznego kontaktu.

Westchnęła i popchnęła go ponownie, sprawiając, że usiadł na kanapie. Wtuliła się w niego.

- Po prostu dzisiaj miałam z nimi rozmowę.

Harry odsunął się od jej palców, które gładziły skórę jego szyi.

- I?

Ginny ponownie westchnęła.

- Harry, powinieneś już wiedzieć, że do pięt mi nie dorastają.

Harry jęknął głośno i oparł tył głowy na oparciu kanapy, krzywiąc się w stronę sufitu.

- Permanentne uszkodzenia?

Usłyszał zadowolony chichot, który nie uspokoił go ani odrobinę.

- Ginny – jęknął. Wtuliła się w jego szyję.

- Och, nie martw się tak – parsknęła lekko. – W ogóle to nie wiem czemu się wstawiasz za tymi kretynami.

- Nie wstawiam się... po prostu... - Harry zająknął się, niepewny jak ubrać swoje uczucia w słowa. Po prostu nie chciał, by jego decyzja rozdarła rodzinę Weasley'ów.

Ginny ujęła jego twarz w dłonie i pocałowała go delikatnie kilka razy, mówiąc:

- Harry, oni zasłużyli na wszystko, co ich spotkało.

Jednak on cały czas siedział zachmurzony, a przez jego głowę przepływały kolejne wizje rudzielców, usiłujących zmusić do posłuszeństwa swoje uszkodzone ciała.

- Poza tym ja tylko dodałam coś do ich drinków.

Harry nie był pewien czy śmieć się czy wzdrygnąć na to wyznanie prosto z mostu.

- Eeee...

- Taki mały eliksir. Recepturę znalazłam w książce. Fred i George nigdy się nie zorientowali, że zniknęła z ich pokoju. Buchnęłam ją jak miałam dwanaście lat.

Wizja Giny skradającej się nocą po Norze przeważyła szalę – musiał się roześmiać.

- Chcę wiedzieć, co ten eliksir im zrobił?

Giny uśmiechnęła się do niego szeroko, w oczach nie było już śladu poprzedniego gniewu. Zamiast tego błyskały psotne iskierki.

- No cóż, zaczęłam od napisania każdemu z nich listu, w którym zawiadomiłam ich, że chcę ich poprosić o radę. Ale żaden z nich nie wiedział, że zapraszam ich wszystkich – zachichotała ponownie, gdy Harry spojrzał na nią zmrużonymi oczami. – Potem poczęstowałam ich piwem kremowym. Zapytali co tu robią, a ja odpowiedziałam, że potrzebuję ich rady, bo... kogoś poznałam.

Harry skrzywił się i już miał coś powiedzieć, ale Ginny położyła mu palec na ustach i kontynuowała:

- Zaczęli mnie wypytywać o moje uczucia w stosunku do tego kogoś i jego uczucia w stosunku do mnie.

- I co powiedziałaś? – spytał Harry zachrypniętym głosem.

Ginny tylko potrząsnęła głową i zaczęła go całować.

- Że jest niesamowity – całus – że go kocham – całus – a on kocha mnie –całus, całus.

Kącik usta Harry'ego uniósł się w górę, mimo że strach wywoływał nieprzyjemne sensacje żołądkowe. Spojrzał szybko w stronę kominka, zastanawiając się, kiedy może się spodziewać inwazji wściekłych Weasley'ów.

- I co?

- I – kontynuowała Ginny – zgodzili się, że może wreszcie znalazłam tego jedynego.

Harry poczuł, jak coś ściska go w gardle. Był niemal pewien, że nie ma to nic wspólnego z jej palcem, który zataczał kręgi po jego klatce piersiowej. Uśmiechnęła się do niego z błyskiem w oczach.

- Na to ja, że cieszę się, że tak uważają i ty też na pewno będziesz zadowolony.

Harry skrzywił się, wyobrażając sobie wybuch, który musiał nastąpić.

- Oczywiście byli zaskoczeni, że cały czas mówiłam o tobie – mówiła dalej ze śmiechem, zmuszając go, by na nią patrzył. – Więc powiedziałam im, że wiem co zrobili.

- A oni... tylko stali i nic nie zrobili?! – nie dowierzał Harry.

Ginny zmarszczyła brwi, poklepując się palcem wskazującym po policzku w namyśle.

- Czyżbym zapomniała ci powiedzieć, że wcześniej zastosowałam zaklęcie przylepca na wszystkich ich krzesłach?

Harry złapał jej boki i zaczął ją łaskotać, Ginny zapiszczała.

- Tak, zapomniałaś mi powiedzieć.

- Już, starczy – wydyszała, siadając okrakiem na jego kolanach i trzymając ręce z dala od siebie. – Więc rzuciłam na nich zaklęcie uciszające i zaczęłam na nich krzyczeć, aż eliksir zrobił swoje – zachichotała.

Harry się wzdrygnął.

- Jakie straty w ludziach i sprzęcie?

Nic co by nie przeszło po kilku godzinach – zaprotestowała. – Po prostu sprawiłam, że ich postacie nieco bardziej komponowały się z ich zachowaniem.

Harry uniósł brew, czekając na dalszy ciąg.

- Zachowywali się jak osły.

- Ty... ty...

- Zamieniłam ich w osły – potwierdziła z dumą.

- Na Merlina, Gin – jęknął i położył głowę na jej ramieniu. Jednak po chwili zaczął chichotać razem z nią. W końcu zamienili się w śmiejący się na całe gardło kłębek kończyn na kanapie.

Harry nie mógł zaprzeczyć, że to co zrobili Weasley'owie było... okropne. Ale wciąż czuł się źle, będąc powodem takiego rozłamu między nimi i ich siostrą. Przestał się śmiać, gdy pomyślał o konsekwencjach sytuacji, w jakiej się znaleźli. Jasne, był szczęśliwszy niż kiedykolwiek wcześniej, ale stracił na zawsze swojego najlepszego kumpla, nie mówiąc już o jedynych mężczyznach, których kiedykolwiek uważał za braci.

- Harry, znam tę minę – ostrzegła Ginny, wygładzając wywołane zmartwieniem zmarszczki na jego twarzy. – To nie twoja wina.

- Moja – zaprzeczył. – Oni chcieli cię chronić, Gin. Nie mogę ich za to winić.

- To nie jest ochrona, jeśli kosztuje szczęście nas obojga – odparła, opierając się na łokciu i patrząc na niego z góry. – Nikt nie ma do tego prawa. Tak nie działają rodziny.

- Ale...

- Poza tym – przerwała, nie dając mu szans na powiedzenie czegokolwiek – jeśli kiedykolwiek jeszcze dowiem się, że słuchasz jakiegoś kretyna, zamiast robić to, co uważasz za słuszne, sam zobaczysz jak się spędza dzień jako osioł – zakończyła, pukając go mocno w klatkę piersiową wskazującym palcem.

Gorąca fala miłości i pożądania zalała Harry'ego. Nieważne, że przy okazji mu groziła. Zrobiła to wszystko, najprawdopodobniej odcięła się od swoich braci, dla niego. Nikt, poza jego matką, nie poświęcił dla niego tak wiele, a to sprawiło, że ścisnęło mu się serce.

Ginny pisnęła, kiedy przyciągnął ją mocno do siebie i przycisnął swoje usta do jej warg w gwałtownym pocałunku.

- Kocham cię, wiesz? – spytał, przytulając ją z całej siły. – I zawsze będę.

----------------------------------------------------------

Ulica Pokątna była zatłoczona ludźmi, którzy tego wczesnego popołudnia postanowili się wybrać na zakupy. Harry naciągnął mocniej kapelusz na oczy, ale pozwolił Ginny pociągnąć się wzdłuż sklepowych wystaw.

- Jesteś pewna, że powiedział ci, że chce to zrobić tutaj? – wymamrotał do Ginny, gdy dotarli do Czarodziejskich Dowcipów Weasley'ów.

- Tak – potwierdziła Ginny, mrugając do niego. – W jego liście było wyraźnie napisane, że tutaj.

Harry skinął głową i nerwowo poprawił kołnierz koszuli.

- A co dokładnie tam napisał?

- Harry – zganiła go Ginny żartobliwie. Obróciła się przodem do niego i zaczęła iść tyłem, ciągnąc swojego chłopaka za sobą. – Za bardzo się martwisz. Napisał po prostu, że chciałby, żebyśmy tu coś podpisali.

- Odnośnie interesów?

Ginny ponownie westchnęła, wywróciła oczami i odwróciła się do drzwi, do których w międzyczasie zdążyli dojść. Gdy pchnęła drzwi, po Ulicy Pokątnej poniósł się dźwięk syreny okrętowej.

- Dzień dobry, Verity - odezwała się Ginny w stronę dziewczyny, która układała cukierki-wymiotki w beczce przy ladzie.

- Dzień dobry, Ginny. Dzień dobry, panie Potter.

- Mów do niego po imieniu, Verity - skarciła ją Ginny z uśmiechem. - W przeciwnym wypadku jego policzki stają się całe różowe - zachichotała i wyciągnęła rękę, by uszczypnąć Harry'ego w policzki, które zalewało ciepło. Jeśli wcześniej nie rozświetlały one sklepu, to teraz na pewno zaczęły.

Verity również zachichotała, sprawiając, że Harry zaczął się nerwowo wiercić.

- George jest w swoim biurze. Czeka na was.

- Dzięki - Harry skinął głową i oparł dłoń na plecach Ginny, by skłonić ją do przemieszczenia się w głąb sklepu. Z ulgą zauważył, że Verity wróciła do pracy. - Miejmy to już za sobą - mruknął, czując jak wzbiera w nim groza.

- Harry, spokojnie - powiedziała Ginny, odwracając się i splatając ręce na jego szyi. - George nie zaprosił nas tu, by zacząć ciskać zaklęciami.

Najwyraźniej nie wyglądał na przekonanego, bo westchnęła ciężko i przycisnęła wargi do jego ust.

- Daję ci na to słowo.

- Nie możesz być tego pewna - odparł Harry, czując jednak, jak jego niepewność zaczyna się rozwiewać w obliczu jej niezachwianego przekonania. - Może potrzebuje tylko naszych podpisów, którymi potwierdzimy, że nie pozwiemy go, gdy rozpocznie testowanie na nas swoich nowych produktów?

- Ty i twój pesymizm - warknęła Ginny, po czym obróciła się na pięcie i nie trudząc się pukaniem z rozmachem otworzyła drzwi.

George zerwał się zaskoczony z krzesła, obijając sobie kolana o biurko.

- Ginny! Przecież mogłem tu siedzieć nagi! - zawołał z uśmiechem.

- No cóż, kiedyś może szok by mi przeszedł - odparowała sucho Ginny, po czym rozsiadła się wygodnie na skórzanym krześle. Harry stał w drzwiach, niepewnie obserwując przekomarzanie rodzeństwa. Ginny rzuciła mu znaczące spojrzenie, więc przełknął niepokój i usiadł na sąsiednim, identycznym krześle. Od oślego incydentu minęło zaledwie kilka dni i Harry nie był pewien jak głęboko tkwią zadry wbite tego dnia.

George przywołał pojedynczą teczkę, która wylądowała pośrodku jego zadziwiająco uporządkowanego biurka, a następnie położył na niej dłonie w geście, który niezwykle przypominał Percy'ego.

- Harry. Ginny - zaczął. - Postanowiliśmy z moim wspólnikiem...

- Przepraszam - wtrącił się Harry. - Wspólnikiem? - spojrzał na Ginny, na której twarzy dostrzegł identyczny wyraz zaskoczenia.

- Tak - odparł George, wskazując ponad ich ramionami na ścianę po drugiej stronie pokoju. - Ze wspólnikiem.

Harry okręcił się na swoim siedzeniu i wytrzeszczył oczy widząc portret Freda naturalnej wielkości, wiszący na ścianie. Nigdy wcześniej nie wchodził do biurowej części sklepu, więc nie był przygotowany na ujrzenie szczęśliwej twarzy tego mężczyzny, który dawno opuścił ten świat. Spojrzał na Ginny, obawiając się jej reakcji na obraz. Przyglądała mu się uważnie, ale nie wyglądała na zbyt wstrząśniętą. Harry uznał, że musiała go widzieć wcześniej. Zanotował w pamięci, by później ją o to zapytać.

- Zleciliśmy zrobienie ich na rok przed... - George urwał, wciąż patrząc na portret. - Nigdy nie chciało nam się ich ożywić - oderwał wzrok i spojrzał na Harry'ego. - Byłoby teraz warte każdego wydanego galeona, ale pewnie nie udałoby mi się go skłonić, by zamknął się choć na chwilę.

- George...

- W porządku - machnął ręką na widok zatroskanej miny jego siostry. - Naprawdę - odchrząknął i powrócił do dziwnego, formalnego tonu.

- Chciałbym zrobić coś, co pozwoli wam zrozumieć jak bardzo żałuję, że w ogóle wzięliśmy udział w tej... głupocie - George skrzywił się, słysząc jak głupio to zabrzmiało, ale i tak otworzył leżącą przed nim teczkę. - Biorąc pod uwagę, że i tak jesteś właścicielem jednej trzeciej udziałów w sklepie...

Hary uniósł rękę, żeby zaprotestować. Nigdy nie chciał, żeby Fred i George odstępowali mu cokolwiek za pomoc w otwarciu sklepu. Nie zapracował na pieniądze, które im dał i nie chciał mieć nic wspólnego z jego prowadzeniem.

- ... zdecydowałem, po konsultacji z moim wspólnikiem, że to będzie lepszy pomysł.

Z rozmachem zaprezentował Harry'emu pergaminy, a ten zamrugał kilka razy, usiłując się skupić na literach. Przeczytał raz, potem drugi, a następnie odrzucił na biurko.

- Nie podpiszę tego - spojrzał George'owi prosto w oczy, jednak ten nie odwrócił wzroku. „To musi być jakiś żart", tłukło się Harry'emu z tyłu głowy.

Ginny wyprostowała się gwałtownie, sięgając po dokumenty.

- Jasna cholera, George - syknęła. - Ty... ty...

- Oddaję prawo do dysponowania moją duszę - George skinął spokojnie głową, nie odwracając ani na chwilę twardego spojrzenia. - Jeśli kiedykolwiek zrobię wam jeszcze coś tak idiotycznego.

Harry to rozumiał, ale i tak potrząsnął głową. Nie było mowy, żeby podpisał coś takiego. Wyglądało to dla niego jak w pełni zgodny z prawem, a do tego magicznie wiążący, kontrakt.

- Nie podpiszę.

- Harry - powiedziała cicho Ginny, kładąc mu rękę na ramieniu.

- Nie - zaprotestował, obracając się w jej stronę.

- Wiem - potwierdziła delikatnie. - Myślę, że liczy się przede wszystkim gest.

Harry ponownie spojrzał na pergamin.

- Ginny, to jest wiążące.

- To prawda - potwierdził George.

Ginny żachnęła się.

- George, nie możesz oczekiwać, że...

- Mogę - George wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem. - Chcę, żebyście oboje podpisali ten pieprzony pergamin. Tylko tyle mi zostało - potrząsnął smutno głową. W oczach jaśniały łzy. - Nie widzicie tego? Przeprosiny nigdy nie wystarczą. Oddałbym wam moje pierworodne dziecko, ale Angelina by mnie zabiła - uśmiechnął się ponuro i wyciągnął rękę, chcąc ich skłonić do przypieczętowania umowy.

Harry podniósł się z ponurą miną.

- To nie był twój pomysł - potrząsnął głową, wspominając jak George wiercił się niespokojnie na krześle gdzieś na tyłach szopy jego ojca.

- Ale wziąłem udział - odparł George.

Ginny stanęła obok Harry'ego, kładąc mu rękę na ramieniu.

- George, nie możemy tego zaakceptować.

- Więcej nie mam - George wzruszył ramionami, by po chwili zerwać się jak oparzony, gdy Harry wyciągnął do niego rękę. Mrugnął kilka razy zaskoczony, jednak uścisnął dłoń młodszego mężczyzny.

- Jesteśmy kwita - zapewnił go Harry. Zerknął na Ginny i zobaczył, że jego dziewczyna szczerzy się od ucha do ucha. Po chwili zarzuciła bratu ręce na szyję i zaczęła szeptać do ucha.

Harry patrzył i czuł, że z serca ubyło mu nieco ciężaru. Wciąż był oszołomiony uczynkiem George'a, ale w jakiś sposób to, co zrobił, pasowało do jego osobowości. Co oczywiście nie oznaczało, ze Harry miał zamiar zaakceptować podobnie kretyński pomysł.

Wyciągnął rękę i podniósł kontrakt z biurka.

- Gdybym tylko wiedziała, że to tu jest - zaczęła Ginny, wskazując na portret Freda - poprosiłaby Hermionę, żeby znalazła sposób, by i z niego zrobić osła.

George roześmiał się, odchylając głowę i klepnął siostrę w plecy.

- To byłoby super.

Harry uśmiechnął się pod nosem, po czym wyciągnął różdżkę i podpalił pergamin. George i Ginny drgnęli, gdy płomienie pochłaniały litery, zaczerniając dokument.

- Wiesz co - stwierdził George, gdy z pergaminu pozostały już tylko popioły. - W zasadzie chciałem pogadać z tobą o tym eliksirze. To prawdziwe dzieło sztuki, bezwonny, bez smaku...

- Pogadaj z mamą - Ginny wzruszyła ramionami. - To był jej pomysł. Ja tylko znalazłam receptę w książce, ona zrobiła resztę.

Obaj mężczyźni wytrzeszczyli oczy.

- Mama?

Ginny parsknęła śmiechem.

- Po kimś to musisz mieć, nie sądzisz?

George z trzaskiem podniósł szczękę i przybrał zamyślony wyraz twarzy.

- W sumie, Ginnuś, to możesz mieć rację.

-------------------------------------------------------------

Bill i Charlie siedzieli na tylnych schodach do Nory i zdejmowali liście z kolb kukurydzy. Czas spędzony z dala od rodzin dał im dużo czasu na refleksję.

Od chwili gdy weszli do Nory z minami zbitych psów, zaraz po tym, jak zostali wykopani z własnych domów, zdali sobie sprawę, że miejsce ich dzieciństwa nie będzie schronieniem, którego szukali.

Onieśmielająca Molly Weasley nie była osobą, z którą można zadzierać. Obaj wiedzieli to od wczesnego dzieciństwa. Jej wyczyny podczas Ostatniej Bitwy, gdy broniła swoich dzieci jak rozszalała tygrysica, utwierdziły ich tylko w tym przekonaniu.

-... moje własne dzieci... - z jej mamrotania można było wyłowić tylko pojedyncze frazy, ale wyraźnie zrozumieli co mają robić, gdy wskazała im na stół, na którym leżały warzywa i narzędzia do ich krojenia.

Mężczyźni spojrzeli tylko na siebie, a następnie opuścili swoje rzeczy na ziemię i zasiedli do pracy, którą wykonywali wiele lat wcześniej.

- ... żadnego szacunku... I nie liczcie na to, że wasze żony pozwoliły wam się łatwo wymigać...

Charlie wywrócił oczami w stronę Billa i złapał za kolejną marchewkę. Żaden z nich nie chciał przypominać zirytowanej matce, że jest już grubo po dziewiątej wieczór. Kolacja była już kilka godzin temu, jednak obaj mężczyźni chcieli dożyć kolejnego posiłku, w którego przygotowaniu asystowali.

-... tak... - Molly roześmiała się, ale na ten dźwięk nóż w ręku Billa ześliznął się po marchewce. W tym śmiechu nie było radości. -... dać im coś do roboty...

-... jak ten biedny Hary w ogóle przeżył... - obaj mężczyźni podskoczyli, gdy Molly obróciła się gwałtownie w ich stronę, grożąc trzymaną w ręku drewnianą łyżką. - Dobrze by było, gdybyście pamiętali co ten chłopak dla nas zrobił!

- Mamo...

- Nie próbuj mnie uspokajać, młody człowieku.

Bill uniósł ręce, by ochronić się przed oskarżeniami matki oraz pryskającym po całej kuchni gęstym sosem do mięsa.

- On umarł za nas!

- Wiemy, mamo - odparł Charlie, odkładając nóż i warzywa.

- I jak mogliście?

Bill i Charlie opadli na krzesła, nie chcąc spojrzeć jej w oczy. Po chwili ciszy wyprostowała się i odwróciła z powrotem do kuchenki.

- Mam listę waszych prac na rano.

- Prac? - Charlie uniósł brwi tak wysoko, że niemal zniknęły pod włosami. Obaj mieli na tyle instynktu samozachowawczego, że nie wspomnieli, że żaden z nich od lat nie mieszka w Norze.

- Tak, Charlie, prac - warknęła jego mama. - Jeśli macie zamiar tu być, musicie się do czegoś przydawać.

- Zgadzam się.

Obaj mężczyźni obrócili się, by ujrzeć, jak do kuchni wchodzi ich ojciec ze ściągniętą twarzą. Jego rozczarowana mina - ta sama, której starali się za wszelką cenę unikać, gdy dorastali - wystarczyła by usadzić ich obu.

- Molly, mam kilka rzeczy, które chciałbym dodać do tej listy.

- W porządku, Arturze.

- Stek pachnie cudownie.

- Dziękuję - odparła Molly, uśmiechając się ponad ramieniem do męża. Uśmiech jednak zniknął z jej twarzy, gdy Percy i George wpadli przez tylne drzwi.

- Dobrze, że jesteście, możecie pomóc - skinęła głową i wróciła do przygotowywania posiłku, jednak jej synowie słyszeli jak dalej mruczy pod nosem.

- Łapcie - Bill wyczarował dwa noże i popchnął deskę do krojenia z selerem w stronę młodszych braci. Żaden nie powiedział słowa, zabrali się tylko do roboty. Kurnik, szopa i Nora były pomalowane, płot naprawiony, grządki wypielone, a brzeg stawu oczyszczony, więc mogli zabrać się za prace wewnątrz domu.

- Myślisz, że kiedyś będziemy mogli pójść do domu? - spytał Charlie, wrzucając garść liści kukurydzy do kubła na śmieci.

- Nie wiem - Bill wzruszył ramionami. - George wprowadził się do siebie z powrotem.

- Tylko dlatego, że nie jest jeszcze żonaty tak długo jak ty, a Katarina zna mnie wystarczająco długo, by wiedzieć, że jeszcze nie może mnie wpuścić.

Bill wzruszył ramionami.

- George twierdzi, że to dlatego, że przeprosił Harry'ego.

- Percy też - westchnął Charlie. - Chociaż myślę, że Ginny była mniej na niego cięta, bo nie był bezpośrednio zaangażowany. Pamiętasz, że nie zmienił się do końca.

- Być może - westchnął Bill, sięgając po kolejną kolbę kukurydzy. - Myślisz, że zrobiliśmy dobrze?

- Nie wiem. Wtedy byłem przekonany, że mamy rację.

Bill skinął głową zamyślony.

- Ja też.

Obaj zamilkli i siedzieli w milczeniu, mimo że kukurydza była już skończona. Słońce zachodziło i rozświetliło niebo, nadając mu piękne różowo-pomarańczowe barwy. Bracia patrzyli na nie ponad ogrodem, a potem spojrzeli w dół, gdy usłyszeli, jak ktoś śmieje się w pobliżu stawu.

Na małe wzniesienie wchodził Harry, niosąc Ginny na barana. Oboje się śmiali, a Ginny usiłowała uniknąć palców Harry'ego, które łaskotały ją w stopę, unieruchomioną pod jego ramieniem.

- Nigdy nie widziałem, żeby uśmiechał się w ten sposób - zauważył Charlie. Bill mruknął potwierdzająco i obaj obserwowali parę, która uspokoiła się i oglądała zachód słońca, nieświadoma widowni. Ginny wtulała się w bok Harry'ego, a on ją obejmował, gdy oglądali świetlne efekty w ciszy.

Bill poczuł skurcz serca, gdy patrzył jak Harry obraca się w stronę Ginny, a następnie delikatnie unosi jej policzek, by ją pocałować. Rozpoznał pełen oddania wzrok Harry'ego. Widział go codziennie, gdy patrzył w lustro myśląc o Fleur.

- Myliliśmy się Charlie - zdołał powiedzieć zdławionym głosem.

- Tak - skinął głową Charlie. - Wydaje się szczęśliwa.

- Przeszczęśliwa - potwierdził Bill. Spojrzeli na siebie i zaczęli zbierać kukurydzę, nieco zdziwieni, że ich mama nie przyszła sprawdzić jak pracują. Odeszli szybko, obawiając się gniewu siostry.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro