#25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rzuciła mężczyznę na ziemię, spoglądając na swoje dzieło.

Na polanie leżał stos trópów, a z daleka przyglądał jej się tłum ludzi. Policja chowała się między nimi i za drzewami, szykując się do ostrzału.

Nic się to jednak nie zda. Spotkała już kogoś kto mógł korzystać z niewidocznej dla oka tarczy zorłożonej wokół swojego ciała. Skorzystała z okazji i przejęła jego moc.

Żaden pocisk nie był w stanie jej dosięgnąć, miała przewagę nad snajperami.

- Ile mam jeszcze czekać na tych cholernych... - szepnęła, wycierając krew z twarzy o rękaw.

Rozglądała się po ludziach, nasłuchując wszystkiego uważnie.

Pojawili się.

Byli na tej samej polanie, kilka kroków za nią.

Odwróciła się i spojrzała na przybyłych.

Liam, Leo, Yuki i Wilk.

Uśmiechnęła się nieznacznie pod nosem. Zbieg okoliczności? Nie, może przeznaczenie? Przynajmiej zginie z rąk kogoś, kogo zna. Tyle dobrego, prawda?
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął Leo - Odbija ci już do reszty?!

Odwróciła się w ich stronę. Spojrzała na nich wszystkich po kolei. To było dla niej trudne, ale musiała. Odezwała się.

- Kim wy jesteście? - starała się zachować normalny ton głosu. Udało jej się, bo na twarzach wszystkich widoczny był szok - Nie mam czasu się z wami bawić.

- To żart, prawda? - Leo zaczął się nerwowo śmiać.

- Nie mam pojęcia kim jesteście, ale przeszkadzacie mi w posiłku - spojrzała na stos trópów wokół siebie.

To było trudne, bardzo trudne. Spotykasz swoich przyjaciół i udajesz, że ich nie znasz, tylko dlatego, żeby nie mieli wyżutów, że cię zabili.

- Jeśli sobie nie pójdziecie, skończycie jak oni.

Włożyła ręce do kieszeni, ustawiając się przodem do grupki.

- Co ty pieprzysz do cholery?! Myślisz, że od tak można o nas zapomnieć?! Byliśmy przyjaciółmi! Byliśmy rodziną!

- Gdyby naprawdę tak było, nie stalibyśmy na przeciw siebie z zamiarem wzajemnego morderstwa.

Jego słowa naprawdę ją zabolały, ale nie można tego inaczej zakończyć. Została mordercą i musi zginąć, dopóki jeszcze nad sobą panuje.

- Ostrzegałam was - powiedziała, patrząc na nich zmęczonym wzrokiem.

Była szybka, bardzo szybka. Znalazła się za "przyjaciółmi", po czym zamachnęła się ręką, brubując skrócić wilka o głowę.

Nie udało jej się to w pełni, ale zraniła go dosyć poważnie w prawe ramię. Zdążyli odskoczć w ostatnim momencie.

- Straciliście szansę - powiedziała, szykując się do następnego ataku.

Złożyła przystkie palce obok siebie, tworząc z nich ostrze. Dodatkowo otochyła je swoją czarną młgą.

Skoczyła znowu, szybko pojawiając się przy wilku. Był zraniony, więc jeśli zabije go pierwszego, zmniejszy ich przewagę.

Ten jednak znowu zdołał odskoczyć, zamachyjąc się dłonią.

Trafił dziewczynę w brzuch, co spowodowało lekkie odrzucenie jej w tył.

Zachowała równowagę, ruszając na przeciwnika.

Przed nią pojawiła się Yuki. Na jej dłoniach pojawiły się łuski, parując atak brązowowłosej.

Spojrzała w bok, na ludzi. Wszyscy zaczęli odchodzić w swoje strony. Robiło się ciemno, więc zaraz pojawią się cienie. Przewaga jej dawnych przyjaciół zniknie niczym śnieg na wiosnę.

Wystarczy, że wytrzyma jeszcze parę minut.

Wreszcie!

Na jej twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech. Uniosła dłonie do góry, jej oczy świeciły krwistą czerwienią, a z ziemi i różnych zakamarków zaczęły pojawiać się cienie.

Były większe, silniejsze. Po ich zachowaniu można było stwierdzić, że zmieniła się też ich psychika.

Nie atakowały od razu, jak bezmyślne bestie. Obserwowały wszystko w spokoju i czekały na rozkaz.

Dziewczyna spojrzała na obecnych. Opuściła dłonie, dając cieniom sygnał do ataku.

Ruszyły. Tratowały wszystko na swojej drodze, nie zważając na martwe ciała pod swoimi łapami.
Dostały rozkaz, zabić.

Każdy z nich chciał wykonać rozkaz swojego przywódcy. Nie mogły pozwolić na to, by przeżyła chodź jedna osoba.

Było ich dużo, cała masa. Wszystkie potwory z okolicy zjawiły się na polu bitwy.

Amy w tym czasie spoglądała ze spokojem na swoje dzieło.

Wilk, zarówno jak Yuki dawali z siebie wszystko. Liam zaginał przestrzeń swoim sztyletem, sprawiając, że cienie zostawały wysłane... Tak naprawdę nie wiadomo gdzie.

Jedynie Leo zniknął jej z pola widzenia. Nie musiała czekać na niego zbyt długo.

Obok niej pojawiła się ściana ognia. Uniknęła poparzenia jedynie dzięki wyskowowi w górę.

Stał tam, cały w płomieniach. Patrzył na nią z przerażeniem wymalowanym na twarzy.

- Nie chce tego robić! - krzyknął - naprawdę, jesteście dla mnie jak rodzina. To, co dzieje się z tobą... Poradzimy sobie wszyscy razem. Poprostu zakończmy tę bezsensowną walkę. Wróćmy do domu... Razem.

- Przykro mi. Nie jestem niczyją rodziną. Nawet was nie znam, a zabicie was ułatwi mi życie na tym chorym świecie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro