#24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zbliżyła się do niego, kładąc dłonie na jego dłoni. Na twarzy zdążyły pojawić się pierwsze rumieńce, a wzrok błądził po pokoju.

- Jesteś pewny? - zapytała, zmuszając się, aby spojrzeć mu w oczy.

Spojrzał na nią, uśmiechając się nieznacznie. Kiwnął na znak zgody, po czym przeciął nożem skórę na lewej dłoni. Krew powoli wylewała się z jego ciała, brudząc przy tym podłogę i kawałek jego koszuli oraz jej dłonie.

Rozszerzyła powoli usta, po czym przysunęła je do rany chłopaka. Po chwili, poczuła przyjemne i znane jej ciepło, rozchodzące się w jej wnętrzu. Krew płynąca przej jej przełyk dawała dziwne poczucie bezpieczeństwa i spokoju, dodając jej dziwnej siły, która nie pozwalała jej pogrążyć się w swoich myślach. To było dla niej teraz najbardziej niebezpiecze.

Jednak to, że jej tropem podążają pewnie jedni z lepszych łowców, wcale nie ułatwia jej swoich polowań. Wiedzą jak wygląda i w którym obecnie jest mieście. Na pewno zdążyli znaleźć jej trop.

Jakoś musi zaopatrzać się w krew. Tak o to pojawiły się pierwsze korzyści z posiadania sojusznika. Do tego wniósł do jej zaopatrzenia nową umiejętność. Co prawda nie wyrosły jej skrzydła, ale czuła w sobie tę zmianę, która pojawia się za każdym razem, gdy przyjmowała moc innych, pijąc ich krew.

Kiedy skończyła, chłopak zawiązał ranę jakimś materiałem, po czym wstał ze swojego siedziska. Powoli podszedł do okna, odsłaniając delikatnie roletę.

Ukrywali się obecnie w jednym z tanich moteli, zajmując ostatni pokój na trzecim piętrze. Nikt nie mógł zobaczyć, że tutaj są, a oni widzieli cały teren dokoła. Nie było możliwości na zaskoczenie ich w jaki kolejek sposób.

- Niedługo nas znajdą, prawda? - odezwała się.

- Możliwe. Co zamierzasz zrobić? - odwrócił się, podchodząc do okna.

- Spotkać się z nimi. Jeśli zaczniemy walczyć, to przynajmiej ich trochę pomęczę - zaśmiała się krótko.

- A co jeśli przegrasz?

- Nic. Jedna dusza mniej na tym paskudnym świecie.

Więcej się nie odzywali. Pokój wypełniony był idealną ciszą, do póki nie rozległ się w nim hałas pukania do drzwi.

Haru od razu podszedł do drzwi, stając tak, by te, gdy się otworzął, zakrywały go dokładnie.

Przyłożył dłoń do klamki, po czym powoli je otworzył.

Do pokoju weszła niska kobieta, ubrana w stary już, czarny strój z białymi elementami. W ręku trzymała pościel i ręczniki.

- Przyniosłam wam świeże z recepcji - powiedziała, zmęczonym już głosem, położyła wszystko na szafę, po czym wyszła z pokoju.

- Aż mi się gorąco zrobiło - odetchnęła Amy, gdy kobieta opuściła pomieszczenie.

- Gdyby to był ktoś z łowców, wyczułabyś ich.

- Tak, masz rację.

Mimo tego, dziewczyna była niespokojna cały ten czas, gdy ukrywali się w różnych miejscach, gdy zmieniali swoją lokalizację.

Czuła, że podążają za nią i, że niedługo staną przed nią, żeby ją zlikwidować. Mimo to, niepoddawała się i ruszała dalej, zostawiając wszystko za sobą.

############################

- Kompletnie ci już odbiło?! - białowłosy uderzył pięścią w stół.

- Przecież i tak mnie znajdą. Nie chcę mi się uciekać - odpowiedziała, spokojnie popijając swoją herbatę.

- I dlatego chcesz im się podłożyć?! Nic ci nie da ten sposób.

- No i co z tego? To może życie i ja będę o nim decydować. A to, czy umrę teraz czy później nic nie znaczy.

- A właśnie, że znaczy. Dla mnie - Haru opuścił głowę, pozwalając by włosy zakryły mu twarz.

- Jak to? - spojrzała na niego, udstawiając kubek z napojem.

- Tak to. Jesteś dla mnie ważna i nie chce żebyś ginęła - spojrzał jej prosto w oczy.

Między dwójką zapadła cisza, przerywana tylko miarowym tykaniem zegarka, wiszącego na ścianie.

Dziewczyna wstała, po czym odwróciła się w stronę drzwi. Zrobiła parę kroków przed siebie, chwytając za klamkę.

- Nawet nie próbuj mnie ratować - powiedziała, po czym wyszła z pomieszczenia.

Szybkim krokiem znalazła się na dworze, oddychając głęboko. Myślała nad różnymi scenariuszami walki. Nie wie w końcu kto ruszył za nią w pościg.

Miała jednak cichą nadzieję, że nie będzie to nikt z jej dawnych przyjaciół. W końcu nie jest już tą samą osobą. Walczyłaby z nimi i najpewniej nie zginęła by bez zabicia kogokolwiek.

Może najlepiej byłoby udawać, że wspomnienia nie wróciły? Walczyć z nimi z zimną krwią?

Założyła na głowę kaptur, skręcając w boczną uliczkę.

Co z tego, że zginie ktoś taki jak ja? Zabiłam ludzi, pewnie osierociłam dzieci. Ktoś stracił bliskich, a ja idę dalej i zabijam kolejnych - pomyślała.

Opuściła głowę jeszcze niżej, szykując się na najważniejszą bitwę w jej życiu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro