Rozdział IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Eve nie znalazła naszyjnika. Poszukiwania za dnia nic nie dały. Za to by wyładować emocje ćwiczyła strzelanie. Jak na ironie, wskazówki Theo pomogły jej polepszyć celność. Nadal szło jej to niezbyt dobrze, ale bez pomocy zielonookiego byłoby znacznie gorzej. Co do wyjawienia prawdy o zielonookim, to po namyśle, znowu pojawiły się niepewności. Miała nagranie więc nawet jeśli nie uwierzyliby jej na słowo, to mogłaby im pokazać film. A jednak obawy o własne życie znowu sprawiły że stała się bierna w tej sprawie.

Przez kolejne dni unikała Theo. Było to bardzo łatwe ponieważ zielonooki w ogóle się nią nie interesował, zachowywał się jakby wcale nie istniała.

Eve stukała rytmicznie długopisem o zeszyt. Siedziała w szkolnej bibliotece. Było już późno, ale ona nie zwracała uwagi na godzinę. Pochłonięta była pracą domową oraz natłokiem myśli o tym jak rozwiązać swoje problemy. Miała na uszach słuchawki i bardzo głośno słuchała "Shape of you" Ed'a Sheeran'a, przez co nie usłyszała wycia wilka poza szkołą.

– Cholerna matma.– mruknęła i mocniej zaczęła naciskać długopis. Z przyzwyczajenia chciała dotknąć wisiorka. Jednak przypomniała sobie że go już nie ma, przez co skrzywiła się. Nagle jej uwagę przykuła wiadomość od matki. Rosy zapytała w sms'ie, o której zamierza wrócić do domu ponieważ ona jedzie na spotkanie służbowe i nie może odebrać jej z szkoły. Czarnowłosa prychnęła myśląc o tym jej rzekomym biznesowym spotkaniu. Zapewne szła na randkę, ale ukrywała to przed córką. To że Rosy po śmierci męża chciała się z kimś umawiać, wcale nie było złe, Eve rozumiała że matka ma prawo być szczęśliwa, ale nastolatkę wkurzało że Rosy usilnie próbuje ukryć przed nią że z kimś się spotyka. Zachowywała się jakby sądziła że Eve jeszcze bardziej ją za to znienawidzi, a było wręcz przeciwnie. Przynajmniej Rosy miała siłę by ruszyć dalej i przejść żałobę do końca. Eve miała wrażenie że utknęła w martwym punkcie, z którego nie potrafiła się wydostać.

Czarnowłosa odpisała matce, że nie musi się przejmować odebraniem jej ze szkoły. Dopiero przy pisaniu sms'a zwróciła uwagę na godzinę. Dochodziła dwudziesta. Aż dziwne było że woźny nie wygonił jej z szkoły. Po przeprowadzce wolała więcej czasu spędzać poza domem. Po zajęciach szła do biblioteki, odrabiała tu lekcje i uczyła się. Później włóczyła się trochę po mieście albo chodziła postrzelać trochę do lasu. Czasami Lydia zapraszała ją na wspólne wypady z jej przyjaciółmi. Theo za każdym razem nie było z nimi.

Eve zebrała książki i spakowała je do torby. W końcu zdjęła słuchawki, które włożyła z telefonem do kieszeni dżinsowej kurtki. Wyszła z biblioteki po czym ruszyła korytarzem w kierunku wyjścia z szkoły. Gdy szła usłyszała dźwięk tarcia gumowych podeszw do podłogę. Brzmiało to tak jakby ktoś biegł w trampkach po korytarzu i zbliżał się w jej kierunku.

Nagle ktoś wpadł na czarnowłosą prawie ją przy tym przewracając, gdy dziewczyna wychodziła zza zakrętu.

– Stiles?– zapytała zaskoczona jego widokiem.– Wystraszyłeś mnie.– westchnęła z ulgą. Już zaczynała myśleć, że to jakiś potwór albo morderca. Piwnooki nabrał powietrza w płuca. Miał zadyszkę.

– Nie powinno cię tu być.– złapał ją za ramiona i nerwowo rozejrzał się dookoła jakby upewniał się że są tu sami. Widać było po nim że jest mocno zdenerwowany, a nawet przestraszony.– Co ty w ogóle tutaj robisz?– zapytał dość ostro jakby miał do niej pretensje.

– Odrabiałam pracę domową. Stało się coś? Zrobiłeś się blady.– zaczynała odczuwać poważny niepokój, a zachowanie Stiles'a było bardzo dziwne.

– Wiesz co, podrzucę cię do domu. To bardzo dobry pomysł.– nagle złapał Eve za prawy nadgarstek po czym pociągnął ją za sobą.

– Ale wyjście z szkoły jest tam.– obejrzała się za ramię. Szli w przeciwnym kierunku niż główne wyjście z szkoły.

– Wyjdziemy inną drogą.– oznajmił. Wciąż rozglądał się dookoła. Gwałtownie zatrzymał się gdy mieli przejść przez skrzyżowanie korytarzy. Schował się za ścianę przyciągając Eve do siebie.

– Stil...

Zatkał jej usta dłonią.

– Musisz być cicho. Na mój znak pobiegniemy bardzo szybko. Dobrze?– powiedział szeptem. Eve przytaknęła głową, a Stiles zabrał rękę.

Eve była już pewna że coś złego się dzieje. Stiles wyjrzał zza ściany. A Eve w tym samym czasie spojrzała w drugi bok zauważając kątem oka ruch na końcu korytarza. Rozszerzyła oczy w szoku widząc coś w rodzaju połączenia zwierzęcia i człowieka. Bestia chodziła na czterech łapach, ale wyglądały one trochę jak wychudzone ludzkie kończyny pokryte sierścią. Łeb również nie przypominał głowy wilka, a jak zdeformowaną twarz człowieka z sierścią, ostrymi kłami, szpiczastymi uszami i świecącymi się na żółto oczami. Ciało było dość szczupłe i karykaturalne, pokryte rzadką jakby przetłuszczoną sierścią.

– Stiles... – szepnęła Eve. Piwnooki odwrócił wzrok, a wtedy zobaczył to co ona.

– Biegniemy już.– oznajmił chłopak.

Oboje ruszyli biegiem, a bestia podążyła za nimi. Nie mieli szans przed nią uciec więc wbiegli do jednej z sal lekcyjnych. Stiles przekręcił zamek w drzwiach, choć to w żaden sposób nie powstrzymałoby potwora. Oboje cofnęli się jak najdalej od drzwi. Głośny ryk rozniósł się zza drzwi, a po nim kolejny, ale był inny. Na korytarzu słychać było dźwięki jakby ktoś szamotał się oraz uderzał czymś ciężkim o szkolne szafki.

Eve wyciągnęła broń z torby. Teraz gdy zobaczyła tą przerażającą bestię, noszenie pistoletu do szkoły już nie było tak nieodpowiedzialne i miało jakiś sens. Czarnowłosa zrobiła krok do przody i wycelowała w drzwi gotowa w każdej chwili oddać strzał.

– Nosisz do szkoły broń?– zapytał z nie małym szokiem Stiles. Piwnooki stał obok czarnowłosej.

– Dziwisz mi się? W tym mieście ciągle ktoś umiera.– zerknęła na chłopaka, a po chwili jej wzrok znów był skupiony na drzwiach. Znowu słyszeli ryk, ale był on trochę stłumiony jakby pochodził z poza szkoły.

– Umiesz w ogóle strzelać?

– Od niedawna się uczę.

– Nie zabrzmiało to obiecująco. Strzelając dziesięć razy, ile miałabyś celnych trafień?

– Gdyby to była stojąca butelka, to... – chwilę się zamyśliła. Wciąż nie miała zbyt dobrego cela strzelając w stojące w jednym miejscu przedmioty, a co innego gdyby miała trafić ruchomy cel.– Cztery na dziesięć trafień.

– Że co? Daj mi tą broń.

– Nie.

– Mój tata jest szeryfem. Mam wrodzone umiejętności strzeleckie.

– Tego trzeba się nauczyć, a nie odziedziczyć.

– Po prostu mi to daj.

– Nie.

Stiles próbował zabrać pistolet Eve. Zaczęli się szamotać przez co nie zwrócili uwagi, że na korytarzu zapanowała cisza. Czarnowłosa trzymała broń starając się jednocześnie odepchnąć piwnookiego od siebie, ale Stiles nie dawał za wygraną. Gdy wciąż się spierali, drzwi od sali zostały gwałtownie otwarte, zamek nie wytrzymał mocnego pchnięcia. W tym samym czasie broń, o którą się kłócili została skierowana w wejście do sali. Padł strzał. Eve i Stiles zamarli w miejscu i spojrzeli w kierunku otwartych drzwi. Nabój trafił w ścianę kilka centymetrów od głowy Scott'a.

– To ona strzeliła.– oznajmił Stiles wskazując na Eve palcem po czym cofnął się o krok od niej. Eve spojrzała na niego zła bo to przez niego pociągnęła spust. Próbując zabrać jej broń ścisnął dłonią jej rękę.

Eve spojrzała na Scott'a, który był w lekkim szoku ponieważ o mały włos został by postrzelony. Jego oczy świeciły się na czerwono, a twarz pokrywała sierść. Czarnowłosa zerknęła na jego dłonie, miał szpony.

– Eve?– odezwał się Scott. Jego twarz wróciła do normy, a pazury zniknęły. Uniósł dłonie lekko do góry jakby w ten sposób chciał pokazać że nie zamierza zrobić jej krzywdy.– Możesz opuścić broń?

Eve przytaknęła głową. Była zaskoczona, choć trochę się tego spodziewała. Scott nie był człowiekiem. Nie wywoływało to w niej niepokoju. Nie to co fakt że parę chwil temu jakiś potwór próbował ją zabić. Opuściła broń, zabezpieczyła ją po czym schowała do torby. Stiles podbiegł do Scott'a. Szeptem zaczęli coś do siebie mówić.

– Ile widziała?– zapytał Scott.

– Za dużo by wmówić jej że to atak dzikiego zwierzęcia.– oznajmił Stiles zerkając razem z przyjacielem na Eve.

Do sali wbiegła Malia, a za nią Lydia i Theo.

– Wszystkie gdzieś uciekły.– oznajmiła Malia, nie zauważyła że w sali był nieproszony gość.

– Nie uciekły, tylko ktoś je przywołał.– poprawiła ją Lydia. Rudowłosa pierwsza zauważyła Eve, Theo chwilę później.

– Co ona tu robi?– Theo wyprzedził Lydie zanim ta miała okazję zapytać o to samo. Zielonooki podszedł do Stiles'a i z złością pchnął go.

– Odczep się.– piwnooki spróbował pchnąć Theo w odpowiedzi na jego agresję, ale ten nawet nie drgnął. Jedynie gniewnie wpatrywał się w Stiles'a.– Była w szkole gdy te stwory się zjawiły. A co miałem zostawić ją na korytarzu by ją pożarły?

Theo zamierzał odpowiedzieć, ale Scott wtrącił się wchodząc między nich.

– Hej. Nie czas na kłótnie. Musimy jakoś rozwiązać nowy problem.– oznajmił McCall. Po jego słowach, wszyscy jednocześnie spojrzeli na Eve. Czarnowłosa zerknęła za siebie, ale po chwili zrozumiała że to o nią chodzi, przez co poczuła się niepewnie. Scott wystąpił przed swoją grupę i zbliżył się o parę kroków do Eve.– To co widziałaś... – mówił spokojnie. Nie chciał by dziewczyny bardziej się zestresowała.

– Nie było ani człowiekiem ani zwierzęciem. Nie wmówicie mi że to był niedźwiedź albo puma. Albo że wcale nie miałeś pazurów i świecących się oczu. Czym wy jesteście?– spojrzała na każdego z nich przyglądając im się chwilę. Na końcu jej wzrok zatrzymał się na Theo.

Scott zdecydował że powinni choć trochę wyjaśnić Eve co zaszło w szkole, zwłaszcza że dziewczyna żądała od nich wyjaśnień. Czarnowłosa dowiedziała się że Scott to wilkołak alfa, Malia to kojotołak, Lydia to banshee, a Stiles to po prostu człowiek. O Theo wiedziała już wcześniej, ale starała się udawać zaskoczenie. Nie było to trudne bo cała sytuacja była nie łatwa do przyjęcia. Zaginięcia nastolatków były związane z trzema potworami, które pojawiły się w szkole. Scott i jego paczka nie wiedzieli dokładnie jaki ma to ze sobą związek, ale byli pewni że pojawienie się tych potworów w mieście i zaginięcia ludzi to nie przypadek. W Beacon Hills mieszka sporo nadprzyrodzonych istot, a sytuacje podobne do tej aktualnej, zdarzały się dość często. Nie wszystkie te informacje były dla Eve nowością, ale mimo to dziewczyna miała wrażenie że zaraz zemdleje.

– W porządku?– zapytał z troską Scott.

– Nie. Właśnie... dowiedziałam się... że... – ciężko jej było oddychać przez co nie potrafiła dokończyć zdania. Oparła się o jedną z ławek by utrzymać się na nogach. Było jej słabo, a to wszystko za bardzo ją przytłoczyło.

Theo sam nie wiedział czemu zdecydował się podejść do Eve. Po prostu to zrobił, nie zastanawiając się nad tym. Stanął przed nią i położył dłoń na jej ramieniu by przykuć jej uwagę. Spojrzał w jej oczy, w których widział obawę. Łagodnie powiedział by skupiła się na oddechu i by razem z nim zrobiła kilka głębokich wdechów i wydechów. Przez moment zapomniał że pozostali im się przyglądali. Gdy tylko Eve uspokoiła się, Theo odsunął się od niej. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej przybierając jak najbardziej chłodną postawę. Nie miał pojęcia co go nakłoniło by jej pomóc albo czemu był zły gdy zobaczył ją w szkole. Mógł zwalić na to że obawiał się o swój sekret, ale to nie była jego pierwsza myśl.

Sam Stiles był zaskoczony widokiem łagodniejszej strony Theo. Nie sądził że zielonooki w ogóle może okazać jakąkolwiek troskę o kogoś albo wykazać chęć bezinteresownej pomocy. Stiles czuł gdy Theo udaje bycie miłym, tym razem nie dostrzegł w jego zachowaniu sztuczności. To był pierwszy raz gdy dostrzegł w nim odrobinę dobra.

***

Theo nerwowo stukał palcami o kierownicę. Zerknął na Eve, która wpatrywała się w obraz za szybą. Ktoś musiał ją odwieść. Nie zgłosił się na ochotnika, ale Scott stwierdził że to on powinien ją odwieść. Niezbyt chętnie się na to przystał, choć jakaś jego cząstka tego chciała. Sam siebie nie rozumiał.

– Jesteś cała?– zapytał bez większego zainteresowania. Chciał jedynie przerwać ciszę, która była nieprzyjemnie napięta.

– Tak, nie licząc załamania nerwowego. A ty?– spojrzała na niego. W tym samym czasie Theo zerknął na nią. Nie spodziewał się takiego pytania, a tym bardziej że odpowie spokojnie na jego niemiły ton. Szczerze to nikt nie interesował się jego samopoczuciem. Scott troszczył się o wszystkich, ale pytanie Eve mimo że było krótkie, wydawało mu się wypowiedziane z szczerą troską skierowaną w jego stronę, a nie zwykłą uprzejmością jaka spotykała go z strony Scott'a.

– Nic mi nie jest.– powiedział po krótkiej chwili ciszy.

– Dzięki.– mruknęła czarnowłosa. Przeniosła wzrok na obraz za szybą.

– Za co?

– Za uspokojenie mnie. Gdyby nie ty, pewnie bym zemdlała.

– Nie musiałbym tego robić gdybyś nie została w szkole do późna.– stwierdził z pretensją w głosie.

– Myślisz że specjalnie pcham się w kłopoty?– zapytała z oburzeniem i spojrzała na zielonookiego. Pretensje Theo zdenerwowały ją. Nie jej wina że ma pecha. Gdyby mogła omijałaby wszelkie niebezpieczeństwa szerokim łukiem.

– No nie wiem. Pojawiasz się tam gdzie cię nie powinno być. Trochę to dziwne jak na zbieg okoliczności.

– Dlatego czasami mam wrażenie że jestem przeklęta.– westchnęła ciężko. Zachowała spokój ponieważ nie miała ochoty się kłócić. To było bezsensowne i nic dobrego by z tego nie wyszło.

Theo zamilkł. Poniosły go trochę emocje, co było samo w sobie denerwujące ponieważ zwykle potrafił nad sobą panować. Jednak w obecności Eve nie był spokojny. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Nie powinno mu było zależeć, a jednak wyczuwając jej smutek czuł się nieswojo. Mimo to nie zdecydował się odezwać. Resztę drogi do jej domu spędzili w ciszy.

***

Eve siedziała na trybunach w towarzystwie Lydii oraz Malii. Scott i Stiles mieli trening lacrossa. Czarnowłosa trzymała na kolanach książkę o mitologii irlandzkiej, z kolekcji swojego taty. Spojrzała na Lydie, która siedziała obok niej. Pokazała rudowłosej ilustrację przedstawiającą banshee.

– Nie wyglądasz tak jak przedstawiają to książki.– stwierdziła Eve. Po przyswojeniu informacji, strach, szybko zastąpiła ciekawość. Miała mnóstwo pytań. Zastanawiało ją ile informacji z książek ma pokrycie w rzeczywistości. Z jakiegoś powodu fascynowało ją to. Przez większość życia słyszała jedynie bajki o niezwykłych istotach. Czasami zastanawiała się czy takie stworzenia istnieją. Teraz znała prawdę.

Lydia uśmiechnęła się z nutą pobłażliwości. Ciekawość czarnowłosej była urocza, choć trochę zaskakująca ponieważ rudowłosa spodziewała się, że Eve będzie ich unikać po tym czego była świadkiem i czego się dowiedziała. Było to miłe zaskoczenie, ale również miało swój minus. Lydia nie chciała wciągać w kłopoty niewinną osobę.

– Chyba że możesz zmieniać swoją postać. Umiesz to? Jesteś zwiastunem śmierci, prawda? Wiesz kiedy ktoś umrze?

– Nie, tak, czasami. Jeszcze nie umiem panować w pełni nad swoimi zdolnościami. Znajduje ciała, mam przeczucia gdy coś złego ma się stać, wyczuwam gdy ktoś może za moment umrzeć. A swoim krzykiem mogę kogoś zabić.

– Wow.– mruknęła z podziwem Eve.– Brzmi czadowo.

– Dzięki.– na twarzy Lydii pojawił się mały uśmiech. Miło było zobaczyć czyjś podziw jej zdolnościami, a nie przerażenie czy wstręt. – Masz jeszcze jakieś pytania?

– Na razie nie. Malia?– czarnowłosa spojrzała w bok gdzie po jej lewej siedziała szatynka. Malia oderwała wzrok od grających na boisku chłopaków i spojrzała na Eve pytająco.

– Co?

– Kojotołaki bardzo różnią się od wilkołaków?

– W sumie to niezbyt.– szatynka wzruszyła ramionami.

– Umiesz przybierać postać kojota, tak jak Theo?

– Tak.– odpowiedziała krótko.

Eve szykowała w głowie kolejne pytania, ale zanim się odezwała, Lydia się wtrąciła.

– A właśnie. Scena w sali lekcyjnej między Theo, a tobą była całkiem urocza.– powiedziała z uśmieszkiem rudowłosa.

– Urocza?– Eve prychnęła z lekką paniką.– Nie, no co ty. Było raczej dziwnie i strasznie. W sumie to nie wiem co to było.– czarnowłosa spuściła wzrok na książkę udając, że znalazła tam coś ciekawego. Pochylając się nad lekturą przysłoniła włosami swoje zarumienione policzki.

Lydia wymieniła się porozumiewawczym spojrzeniem z Malia.

– Więc czemu tak szybko bije ci serce?– zapytała szatynka.

Eve w myślach przeklęła nadprzyrodzone zdolności Malii. To było niesprawiedliwe że wilkołaki i inne istoty miały tak dużą przewagę nad ludźmi. Nic nie można było przed nimi ukryć.

– Bo mam tendencję do denerwowania się nawet najdrobniejszymi rzeczami?– nie do końca była to prawda, ale czasami bywała przewrażliwiona.– Nie ma o czym mówić.

– Skoro tak uważasz.– powiedziała Lydia.– W sobotę mam urodziny. Mam chce bym zrobiła większą imprezę dla znajomych. Uważa że powinnam się trochę rozerwać. Więc... czuj się zaproszona.

– Dzięki, choć nie wiem czy przyjdę. Tłumy pijanych i hałasujących nastolatków mnie przerażają.

– Bardziej niż siedzenie obok kojotołaka i banshee?– zapytała Malia.– Nie mówiąc o bestiach, które widziałaś w szkole? Albo o tym że potwory na prawdę istnieją, a w Beacon Hills jest ich pełno?

Lydia wymownie spojrzała na przyjaciółkę, ale szatynka tylko wzruszyła ramionami nie rozumiejąc o co chodzi rudowłosej. Dopiero po chwili Malia zdała sobie sprawę że nie powinna była tego mówić. Eve od niedawna wiedziała o nadprzyrodzonym świecie, nie trzeba było jej jeszcze bardziej stresować.

– Staraj się o tym nie myśleć.– Lydia zwróciła się do Eve.

– To nie możliwe.– mruknęła czarnowłosa. Wróciła do czytania książki. Próbowała skupić się na tekście, ale jej myśli krążyły wokół pewnego zielonookiego problemu, którego wciąż nie rozwiązała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro