Rozdział XII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Theo leżał na rozłożonych tylnych siedzeniach w swoim samochodzie. Wpatrywał się w ekran telefonu gdzie widniał numer do Eve. Chciał zadzwonić, ale za każdym razem gdy zamierzał, ostatecznie tego nie robił. Popełnił błąd. Kolejny w swoim życiu. Spotykały go jedynie porażki. Może dlatego że sam był porażką. Nie był ani wilkołakiem ani kojotołakiem. Mieszaniec. Chimera. Coś co nie powinno istnieć w naturze. Nic nie mogło mu pomóc to zmienić. A przynajmniej książka, którą ukradł nie dała mu odpowiedzi jak stać się prawdziwym wilkołakiem. Miał ochotę zaśmiać się sobie w twarz. Jak głupi był. Tak łatwo dał się zwieść Magnusowi, a później schrzanił dobrą okazję i zamiast zostać w Beacon Hills, uciekł niczym żałosny szczur. Zastanawiał się nad tym co będzie z nim dalej. Czuł pustkę. Był zagubiony i nie wiedział co powinien zrobić dalej. Podświadomość podsuwała mu by zaryzykował i wrócił do Beacon Hills, oddał książkę i przeprosił. Jednak to nie było możliwe z jednego istotnego powodu. Stracił tą książkę. Ktoś go okradł gdy akurat nie było go w samochodzie. Miał wrażenie że los go każde, że to karma. Może i tak było. Wiedział że zasłużył na karę dlatego nie walczył z tym. Pogodził się z losem nieudacznika. Nie miał nikogo i nie znaczył nic.

Theo westchnął ciężko gdy usłyszał silnik samochodu. Ktoś zajechał na parking gdzie od pewnego czasu się ukrywał. Nikt tu nie zajeżdżał, a przynajmniej do tej pory. Zapewne ktoś nasłał radiowóz policyjny by sprawdzili okolicę. Zielonooki podniósł się do siadu. Już kilkukrotnie był przepędzany albo próbowali nakłonić go by z nimi pojechał. Raz zgodził się zanocować w noclegowni dla bezdomnych. Nie wytrwał całej nocy. To miejsce było okropne. Wszyscy ci nędzni ludzie, ich emocji, zapachy. To za bardzo go przytłoczyło. Nie chciał tak skończyć.

Zielonooki nie śpiesząc się wysiadł z auta. Był wieczór, a w okolicy nie było żadnej latarni, która oświetliła by parking. Reflektory drugiego samochodu oślepiały go przez co nie mógł rozpoznać sylwetki, która szła w jego kierunku. Jednak po znajomym zapachu zdał sobie sprawę że to nie jest żaden stróż prawa.

– Cholera.– jęknął gdy jego plecy boleśnie zetknęły się z jego samochodem. Zielone świecące oczy wpatrywały się w niego gniewnie. Eve trzymała go za kurtkę i przyciskała do auta.– Ktoś tu nabrał siły.– stwierdził z małym uśmieszkiem na ustach.

– A żebyś wiedział.– oznajmiła Eve. Mocniej docisnęła go do samochodu. Widziała jak wykrzywił twarz w bólu gdy wbiła pazury w jego ramie. Jednak kąciki jego ust po chwili drgnęły do góry jakby sprawiało mu radość to że go krzywdzi.– Na prawdę jesteś masochistą.– mruknęła i puściła go. Cofnęła się o krok. Theo rozmasował lekko ramie po czym spojrzał na czarnowłosą. Eve miała wrażenie że dostrzegła w jego oczach iskierki radości jakby cieszył się na jej widok, ale jego wyraz twarzy szybko stał się obojętny z nutą wyniosłości.

– Śmiało, uderz mnie. Miejmy już to za sobą.– powiedział beznamiętnie.

– Nie przyjechałam tu by cię stłuc, choć ta perspektywa jest ciekawa.

– Więc czego chcesz?

– Żebyś wsiadł do mojego auta.

Theo prychnął.

– Dlaczego myślisz że gdziekolwiek z tobą pojadę?– skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i uniósł brew.

– Bo cię o to proszę.– oznajmiła jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie.– Nie bój się. Nie zabiorę cię do Beacon Hills.

– Nie boję się.

– Więc wsiadaj.

– A co z moim samochodem?

– Później cię odwiozę.

Theo milczał chwilę. Cisnął mu się uśmiech na twarz. Nie sądził że mógłby za czymś albo za kimś tęsknić, ale gdy zobaczył te znajome szare oczy, poczuł się jakby właśnie tego mu brakowało. Brakowało mu jej. Tej pechowej dziewczyny, której nie potrafił odmówić, nawet jeśli zapierał się jak mógł, ostatecznie i tak poddawał się jej woli. Tak jak teraz.

– Dobra.

Theo miał wrażenie że ciężej mu się oddycha gdy usta Eve rozciągnęły się w uśmiechu. Przez umysł przeszła mu myśl jak smakują jej usta. Jednak opamiętał się. Dostrzegł na twarzy czarnowłosej lekkie zmieszanie. Zastanawiał się czy może zrobił coś dziwnego ponieważ przez moment się zawiesił.

– Może już jedźmy.– mruknęła z zawstydzeniem Eve. Zielonooki wyczuł jej zdenerwowanie. Zdecydowanie zrobił coś. Tylko nie był pewny co.

Eve miała wrażenie że serce zaraz wyskoczy jej z klatki piersiowej. Szybkim krokiem ruszyła ku samochodowi. To w jaki sposób Theo na nią spojrzał, jak oblizał wargę i jak wpatrywał się w jej usta. To sprawiło że nagle zrobiło jej się gorąco. Nie miała pojęcia jak zareagować. I o czym w ogóle zielonooki myślał. Ciekawiło ją to.

Eve zawiozła Theo do najbliższej knajpki. Sprawdziła opinię tego miejsca na internecie. Oceny były różne, ale przeważały te pozytywne. Miejsce nie było jakoś nadzwyczaj zadbane, ale nie było też tragedii. Chciała wybrać inne miejsce, ale w okolicy nie było niczego lepszego.

Oboje weszli do budynku po czym zajęli stolik przy oknie. W lokalu prawie nikogo nie było, jedynie dwoje ludzi siedziało w kącie i w ciszy spożywali posiłek.

Eve wzięła menu i zaczęła przeglądać dania. Czuła na sobie spojrzenie Theo. Wyczekiwał że mu wyjaśni po co tu przyjechali.

Theo irytowało zachowanie Eve. Dziewczyna zachowywała się jakby między nimi nic złego się nie wydarzyło. Nie odzywała się w samochodzie. Była lekko poddenerwowana, ale nic więcej nie wyczuwał. Spodziewał się że będzie zła, że wykrzyczy mu w twarz jak bardzo ją zranił. Liczył na jakąś karę. Na to że go uderzy, że powie jak okropną osobą jest. Jej spokój był nie do zniesienia.

– Podobno mają tu przepyszną szarlotkę.– odezwała się Eve. Dziewczyna zerknęła znad menu na zielonookiego i lekko się uśmiechnęła.

– Co ty robisz?– zapytał zirytowany.

– Decyduje co zjeść.– wzruszyła ramionami i wróciła do przeglądania menu. Usłyszała jak nerwowo zielonooki wciągnął powietrze. Uśmiechnęła się pod nosem, ale menu zakrywało jej twarz więcej chłopak nie zobaczył je uśmieszku. Chciała go trochę pomęczyć. Niech poczuje się niekomfortowo. I jak na razie dobrze jej szło. Czuła że zielonooki siedzi jak na szpilkach, że jest zdenerwowany, może nawet obawiał się że zaraz Scott i pozostali pojawią się aby go dopaść.

– Przestań ze mną pogrywać.– stwierdził z złością. Oparł łokcie o blat i pochylił się lekko do przodu.

Do ich stolika podeszła kelnerka.

– Co podać?

– Sałatka z kurczakiem. Burger z podwójnym mięsem i dużymi frytkami. Dwa razy krążki cebulowe. Dwie dietetyczne cole z kostkami lodu. Dwie porcje szarlotki. Jedną porcję gofrów z owocami. I może... – czarnowłosa zamilkła na chwilę szybko przeglądając menu.– Duży koktajl waniliowy. To wszystko.– dodała Eve gdy zauważyła jak kelnerka zerknęła znad notatnika na Theo. Kobieta uśmiechnęła się do nich po czym odeszła.

– Masz apetyt.

– Raczej ty. Kiedy ostatnio jadłeś jakiś solidny posiłek?– zapytała patrząc Theo prosto w oczy. Przysłuchiwała się jego pulsowi. Jak zwykle był świetny w ukrywaniu emocji czy kontrolowaniu swojego tętna. Jednak przez krótką chwilę jego serce zabiło szybciej.– Daruj sobie kłamstwa. Wiem że sypiasz w aucie bo nie masz gdzie się podziać.

– Jak długo mnie śledzisz?

– Z dwa tygodnie.

Tym razem Theo nie krył swojego zdziwienia. Tyle czasu nie zdawał sobie sprawy że był obserwowany. Ktokolwiek nauczył Eve tuszować zapach, wykonał kawał dobrej roboty.

– Jestem pod wrażeniem.– stwierdził zielonooki, a kącik jego ust drgnął do góry.

– Peter mnie tego nauczył.

– Hale?– dopytał zdziwiony.

Eve przytaknęła głową. Sama nie spodziewała się czemu starszy Hale ją lubi i jej pomógł. Mogła jedynie zastanawiać się kiedy czegoś od niej zażąda.

– Chyba sporo się u ciebie zmieniło. Zdobyłaś nawet prawko.

– Owszem. Wiedziałbyś gdybyś nie uciekł.

– Chodzi ci o książkę?– zmienił temat. Poczuł się nie swojo gdy Eve wspomniała o jego ucieczce.

Eve zajrzała do torby, którą miała przy sobie i wyciągnęła książkę. Tą samą, którą Theo jej ukradł. Zielonooki rozchylił lekko wargi zaskoczony że dziewczyna miała tą książkę. Po chwili cicho prychnął gdy zdał sobie sprawę że go przechytrzyła.

Eve z powrotem schowała książkę do torby.

– Udało ci się osiągnąć cel?– zapytała ostrzej niż zamierzała.

– Nie. Nie ma sposobu by zmienić mnie w prawdziwego wilkołaka.– przyznał z uczuciem klęski. Spuścił wzrok na blat. Nie chciał spojrzeć jej w oczy.

– Jesteś idiotą.– stwierdziła z nutą żalu. Mogła mu pomóc. Wystarczyło że poprosiłby.– Czemu nie poprosiłeś o pomoc?

– Nie potrzebuję twojej litości.

– To nie byłaby litość Theo... Pewnie czujesz jakbyś nigdzie nie pasował, nie miał swojego miejsca w tym świecie. Rozumiem to i to bardzo dobrze. Dopiero w Beacon Hills poczułam się jakbym znalazła się w właściwym miejscu z właściwymi ludźmi. I gdybyś mi zaufał, pomogłabym ci. Dlatego tu jestem. Chcę ci coś zaproponować.– Eve wyciągnęła z torby papierową paczkę i położyła ją na stole.– To dwadzieścia tysięcy dolarów.– oznajmiła, na co zielonooki spojrzał na nią z niedowierzaniem.– Możesz sprawdzić.

Gdy poprosiła matkę o tak dużą kwotę pieniędzy, sądziła że rodzicielka wyśmieje ją. Jednak Rosy posłała jej jedynie dziwne spojrzenie i zgodziła się dać jej tą kwotę. Bez zbędnych pytań. Z jednej strony ułatwiało to sprawę, ale z drugiej Eve poczuła się źle. Jej matce najwyraźniej nie zależało by chociaż spytać po co jej tyle pieniędzy. By choć odrobinę zainteresować się co się dzieje w życiu jej dziecka. Jej obojętność raniła czarnowłosą, choć nastolatka starała się tego nie pokazać.

– Możesz wziąć te pieniądze i wyjechać gdzie chcesz, zrobić co chcesz. Zacząć życie od nowa. Albo wrócić ze mną do Beacon Hills, wrócić do szkoły, pomogłabym ci finansowo, a nawet mógłbyś zamieszkać u mnie.

– Gdzie haczyk?

– Nie ma haczyka. Jeśli wybierzesz pierwszą opcję, to będzie ostania rzecz w jakiej ci pomogę i nigdy więcej się nie zobaczymy. Nie będę cię szukać, zapomnę o tobie. Wymarzę cię z swojego życia jakbyś nigdy nie istniał. Ale jeśli wybierzesz drugą opcję... dostaniesz drugą szansę, pomogę ci i... wybaczę ci to co zrobiłeś.

Zapanowała między nimi cisza. Oboje przez moment patrzyli sobie w oczy, ale Eve pierwsza odwróciła wzrok. Miała nadzieje że zielonooki wybierze drugą opcję. Chciała by wrócił, była gotowa dać mu drugą szansę. Jednak obawa że nie zrobi tego rosła z każdą chwilą gdy milczał. Czego mogła się po nim spodziewać?

Kelnerka przyniosła część zamówienia. Rozstawiła jedzenie i napoje na stole. Powiedziała że resztę niebawem przyniesie po czym odeszła od ich stolika.

Eve przysunęła sobie talerz z sałatką z kurczakiem, a talerz z burgerem przesunęła ku zielonookiemu. Atmosfera zrobiła się niezręczna. W lokalu było dość cicho. Przy innym stoliku siedziało jedynie dwoje ludzi, nie prowadzili żadnej rozmowy ponieważ skupieni byli na jedzeniu posiłku. Czarnowłosa zaczęła jeść. Po chwili w jej ślad poszedł zielonooki.

Kelnerka po paru minutach przyniosła resztę zamówienia.

Eve włożyła dwie słomki do dużego kubka z waniliowym koktajlem.

– To sugeruje randkę.– odezwał się nagle Theo i skinął głową na koktajl. Eve zachłystnęła się napojem. Musiała mocno odkaszlnąć. Zielonooki pokręcił lekko głową, a kąciki jego ust drgnęły do góry. Dziewczyna zarumieniła się, co wydało mu się urocze. Lubił się z nią droczyć.

– Nie sądziłam że koktajl będzie taki duży. Sama go nie wypije. Dlatego włożyłam dwie słomki.– wyjaśniła szybko czarnowłosa. Zerknęła na zielonookiego, na którego twarzy gościło zadowolenie i cwany uśmieszek. Robił jej na złość. Moment był nieodpowiedni, choć wizja randki z nim była bardzo ciekawa. Czarnowłosa uśmiechnęła się, mimo że jego zachowanie działało jej na nerwy. Oboje wrócili po chwili do jedzenia.

W trakcie Eve dostała wiadomość od Stiles'a. Napisał jej że omówili już plan działania jak pokonać vetala i spróbować uratować pozostałych ludzi, których te istoty porwały. Mieli nadzieje że zdążą uratować kogokolwiek. Następnego dnia po szkole mieli pójść do rezerwatu i spróbować odnaleźć kryjówkę vetali.

– Stiles stęsknił się?– zapytał zaczepnie Theo. Dostrzegł na ekranie telefonu Eve że dostała wiadomość od Stilinski'ego. Czarnowłosa wpatrywała się w urządzenie i odpisywała przyjacielowi. Nie przejęła się zbytnio zaczepką zielonookiego.

– Ominęło mnie spotkanie watahy. W mieście znowu coś grasuje. Stiles wysłał mi plan, który uzgodnili.– wyjaśniła ogólnikowo. Czarnowłosa spojrzała na zielonookiego znad ekranu telefonu. Zanim zdążyła zareagować Theo zabrał jej telefon.– Hej! Oddawaj.– próbowała sięgnąć ręką by odebrać mu urządzenie, ale Raeken odsunął się jak najdalej do tyłu. Przeczytał wiadomości od Stiles'a.

– Po pierwsze, czym są vetala? Po drugie, wasz plan jest beznadziejny. I po trzecie, czemu nie będziesz brała udziału w ich planie? Nie należysz do watahy Scott'a?– gdy przeczytał wiadomości oddał telefon czarnowłosej. Dziewczyna posłała mu niezadowolone spojrzenie, z którego nic sobie nie zrobił. Posłał jej żądające odpowiedzi spojrzenie.

– Należę, ale jest pewien powód. Vetala to wężokształtna istota, która żywi się krwią. A plan jest dobry mądralo.– odpowiedziała zdawkowo. Schowała telefon do torby by zielonooki nie mógł go ponownie zabrać.

– Jaki to powód?– dopytał. Wyczuł że czarnowłosa zdenerwowała się gdy postanowił drążyć temat. Oparł się łokciami o blat i lekko pochylił nad stołem, na co dziewczyna odchyliła się bardziej do tyłu jakby próbowała zachować dystans między nimi.

– Nie chcę o tym gadać.– mruknęła.

– Więc sobie pójdę.– oznajmił, a po chwili wstał od stołu.

– Poczekaj.– powiedziała szybko czarnowłosa. Na twarzy Theo pojawił się zadowolony uśmieszek, ale Eve nie mogła go zobaczyć ponieważ nastolatek stał do niej tyłem. Gdy dziewczyna westchnęła poddańczo, nie śpiesząc się wrócił na swoje miejsce.– To z powodu Derek'a, a raczej tego że uważa że jest zbyt słaba. Scott ceni jego opinię. Dlatego dla dobra watahy nie pozwalają mi chodzić na misje. Scott twierdzi że to tylko na razie. Czuje się zbędna bo mimo tego że jestem panterołakiem, to traktują mnie jak bezbronnego człowieka.

– Więc czemu się nie postawisz?

– Bo nie chcę być problemem i kłócić się z przyjaciółmi. Na razie zostanę przy książkach.

– Przynajmniej nie ryzykujesz głupio dla jakiś obcych ludzi.– wzruszył ramionami.

– To nie jest głupie.

– Chcesz bawić się w bohaterkę? Powodzenia. Zginiesz. A ich to nie będzie obchodziło bo znajdą kolejną naiwną osobę, która będzie dla nich ryzykować własne życie.

– Mówisz tak tylko dlatego że jesteś zazdrosny.

– A niby o co miałbym być zazdrosny?

– Przyjaźń polega na wzajemnym pomaganiu sobie. Nie zrozumiesz tego bo jesteś egoistą. Nie masz watahy, ani przyjaciół. Dla nikogo byś się nie poświęcił. Dbasz tylko o siebie.

– Skoro tak o mnie myślisz, to co tu robisz?

– Bo w przeciwieństwie do ciebie, mi zależy, nawet na tobie.– wyznała z lekką złością.

Po jej wyznaniu zapanowała cisza. Eve czując skrępowanie wróciła do jedzenia swojego posiłku aby nie musieć kontynuować rozmowy. Theo również nic więcej nie powiedział.

Gdy skończyli jeść Eve odwiozła zielonookiego na parking gdzie stał jego samochód. Czarnowłosa wyjęła z bagażnika kanister z benzyną. Postawiła przedmiot obok auta Theo, przy którym chłopak stał.

– Zdecydowałeś?– zapytała czarnowłosa przerywając napiętą ciszę.

– Tak. Wybieram pierwszą opcję.

Eve poczuła jak jej serce rozpadło się na kawałki. Na prawdę miała nikłą nadzieje, że zdecyduje się wrócić z nią do Beacon Hills. Ale najwyraźniej wolał pozostać sam niż chociażby przebywać z nią w tym samym mieście.

– Okay.– mruknęła przytakując głową. Starała się nie pokazać swojego smutku. Wyciągnęła z torby papierową torbę gdzie były pieniądze. Położyła paczkę na jego aucie.

Eve spojrzała w oczy Theo. Liczyła że dostrzeże w nich cokolwiek za wyjątkiem obojętności.

– Skoro to nasze ostatnie spotkanie... – zaczęła niepewnie. Słowa z trudem jej przychodziły.– Mimo tego co się zdarzyło, miło było cię poznać.– zbliżyła się do zielonookiego. Widząc że nie próbuje zachować dystansu, czarnowłosa ustała na palcach by dosięgnąć jego twarzy i złożyła krótki pocałunek na jego policzku.– Żegnaj Theo.

Eve odwróciła się po czym ruszyła ku swojemu samochodowi. Robiła głębsze wdechy i wydechy aby zapanować nad emocjami. Szybko wsiadła do auta i odpaliła silnik. Ruszyła. Z całych sił starała się nie zerknąć w lusterko, w którym mogłaby zobaczyć jego sylwetkę. Gdy wyjechała z parkingu pozwoliła sobie na uronienie łez. Była głupia. Zależało jej na kimś kto tego nie odwzajemniał, a nawet nie chciał jej przyjaźni.

Czarnowłosa otarła rękawem kurtki łzy. Mocno zacisnęła dłonie na kierownicy. Musiała się uspokoić. Nie jest wart moich łez, powtarzała sobie w głowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro