Rozdział XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nadszedł dwudziesty trzeci grudnia.

Eve stała przy wciąż nie udekorowanym drzewku. Zaglądała do dużego pudła wyciągając z niego zapakowane w papier ozdoby. Dwa dni przybierała się do udekorowania choinki. Odwlekała to w czasie. Zawsze ozdabiała drzewko razem z tatą. Przywoływało to radosne wspomnienia, które jeszcze bardziej ją raniły. Evan co roku przywoził z wyjazdów różne przedmioty, które wieszali na choinkę. Dzięki temu drzewko miało na sobie poniekąd historię z różnych zakątków świata. Przedmioty pochodziły z różnych kultur, gdzie święta miała całkiem inne albo podobne znaczenie, do typowo amerykańskiego postrzegania okresu świątecznego.

W tle leciał audiobook o historii świąt Bożego Narodzenia, w wykonaniu taty Eve. Włączyła to tylko dlatego by ponownie usłyszeć jego głos. Był spokojny, ale żywy i interesujący. Czuć było w jego głosie że każde słowo mówi z zamiłowaniem do historii. Kochał swoją pracę choć dla wielu mogła się ona wydawać nudna i żmudna.

Na stole leżało kilka książek. Czarnowłosa przeglądała kolekcję taty próbując znaleźć coś co mogłoby pomóc im zmierzyć się z zagrożeniem.

Eve wyjęła zapakowany w papier prostokątny płaski przedmiot. Ściągnęła papier, a jej oczom ukazało się zdjęcie z ręcznie robioną ramką z patyczków i muszelek. Na fotografii widniała ona razem z rodzicami. Miała wtedy dziesięć lat. Cała trójka uśmiechała się radośnie. Byli szczęśliwą i kochającą się rodziną. Czarnowłosa uśmiechnęła się i pogładziła kciukiem zdjęcie. Tak bardzo chciała by święta były takie jak kiedyś. Gdy Evan nadal żył, gdy Rosy nie była tak chłodna i trudna, a pech nie prześladował Eve na każdym kroku.

Samotna łza spłynęła po jej policzku gdy w jej sercu rozpalił się gniew zmieszany z goryczą. Rodzice ją zostawili. Evan nie musiał wtedy lecieć, a Rosy nie musiała wyjeżdżać. Osoba którą kochała złamała jej serce, a nowy przyjaciel odwrócił się od niej.

Eve przełamała ramkę po czym wrzuciła ją razem z zdjęciem do palącego się w kominku ognia. Czarnowłosa miała łzy w oczach, ale jej spojrzenie wydawało się być puste gdy wpatrywała się w ogień. Płomień pochłonął fotografię pozostawiając po niej jedynie unoszące się drobinki popiołu. Dziewczyna poczuła jak razem ze zniknięciem zdjęcia, gaśnie ostatni promyk nadziei, wiara zostaje zapomniana, a duch świąt umiera. Podeszła do stolika gdzie stał odtwarzacz i wyłączyła urządzenie. Czuła się dziwnie pusta jakby wszelkie pozytywne odczucia zniknęły.

Pukanie do drzwi przykuło jej uwagę. Wyszła na korytarz po czym stanęła przed drzwiami i wyciągnęła dłoń ku klamce. Zatrzymała dłoń gdy wyczuła znajomy zapach po drugiej stronie. Serce mocniej jej zabiło, a wtedy poczuła jak nikły płomień rozpala się w jej sercu. Otworzyła drzwi, a jej szare tęczówki skrzyżowały się z zielonymi. Czarnowłosa rozchyliła wargi chcąc coś powiedzieć, ale zabrakowało jej słów. Wiatr powiał mocniej przez co na korytarz wpadły płatki śniegu, który nieustannie sypał od dwóch dni. Eve przesunęła się w bok robiąc miejsce by niespodziewany gość mógł wejść.

Theo wszedł do środka. Odetchnął z lekką ulgą gdy wnętrze przywitało go ciepłem.

Oboje przeszli do salonu, a wtedy czarnowłosa dokładniej przyjrzała się chłopakowi. Mimo grubego okrycia lekko dygotał. Zauważyła na jego skroni zaschniętą krew. Ściągnął kurtkę, która była pokryte śniegiem i szronem, podobnie jak jego włosy. Wyglądał jakby przyszedł do niej na piechotę przemierzając szalejącą na zewnątrz śnieżycę. Rzucił odzież tuż przy kanapie po czym podszedł do kominka. Wystawił przed siebie dłonie chcąc je ogrzać.

– Co ci się stało?– zapytała z zmartwieniem gdy zauważyła rozdarcie na jego koszulce i zaschniętą plamę krwi.

– Przez śnieżycę drzewo obwaliło się na moją przyczepę.– oznajmił wpatrując się w ogień. Na jego nieszczęście był w środku. Uderzył się w głowę, a jedna z gałęzi raniła go w brzuch. Miał szczęście że potrafił się uzdrawiać.– Nie odbierałaś, a samochód nie odpalił więc przyszedłem pieszo.

Czarnowłosa podeszła do stolika gdzie leżał jej telefon. Sprawdziła urządzenie, ale nie miała żadnych nieodebranych połączeń. Zauważyła że nie było żadnej kreski zasięgu. Śnieżyca musiała uszkodzić wieżę telefonii komórkowej.

– Nie ma zasięgu. Zaraz. Mieszkasz w kamperze?– spojrzała na Raeken'a.– Gdzie?

– Ta. Niedaleko.– mruknął. Mimo krótkiego spaceru czuł jakby prawie odmroził sobie kończyny. Po chwili doszło do niego że przyznał się że przez cały ten czas mieszkał blisko. Mimo swojego skomplikowanego zachowania, nie potrafił trzymać się od niej z dala. Uparcie wpatrywał się w ogień czując na sobie spojrzenie dziewczyny. Słyszał jak czarnowłosa nagle wyszła z salonu. Zerknął na wejście do pomieszczenia gdzie zniknęła. Przemierzając zaspy oraz śnieżyce myślał tylko o jednym. O niej. Wciąż nie chciał dopuścić myśli że był zakochany. Zrozumiał to gdy próbował się do niej dodzwonić. Bał się o nią dlatego nie wahając się ruszył ją znaleźć. Poczuł ogromną ulgę gdy otworzyła mu drzwi. Miała na sobie przyduży szary sweter oraz jasne dżinsy z przetarciami. Jej czarne włosy uplecione były w warkocz. Przez myśl przeszło mu że wygląda uroczo w tym outficie. Była cała, a co najważniejsza bezpieczna w ciepłym i dużym domu. W pierwszej chwili pomyślał że go przegoni. Jej wzrok był pusty, ale po chwili dostrzegł w nich błysk, a wtedy był pewny że nie pozwoli mu wrócić na ten mróz. Zielonooki poczuł jak coś miękkiego opada na jego ramiona wyrywając go z chwilowego zamyślenia. Spojrzał w bok. Eve przyniosła mu koc. Wzięła go za rękę po czym pociągnęła ku kanapie. Lekko go pchnęła nakazując mu usiąść po czym przeszła do kuchni. Chwilę się tam krzątała. Włączyła czajnik by zaparzyć herbaty. Wyjęła z szafki szmatkę i wzięła szklankę wody. Wróciła z dwoma przedmiotami po czym usiadła obok zielonookiego na kanapie.

– Skąd ta nagła troska?– zapytał gdy dziewczyna namoczyła lekko szmatkę i uniosła dłoń chcąc przemyć jego skroń.

– Przymknij się i przyjmij moją pomoc.– dotknęła wilgotnym brzegiem jego skórę. Rana była zagojona więc nie trzeba było przemywać jej wodą utlenioną.

Theo w ciszy przyglądał się jej ruchom, co peszyło czarnowłosą. Uśmiech cisnął mu się na usta, choć starał się nad tym zapanować. Eve zabrała dłoń gdy starła z jego skroni krew. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Napięcie między nimi rosło z każdą chwilą. Oboje oddychali niespokojnie. Czarnowłosa cofnęła się gdy zielonooki lekko pochylił się ku niej. Dziewczyna szybko wstała i zabrała szmatkę oraz szklankę po czym poszła do kuchni. Miała dość tego zamieszania. Raz ją odrzucał, a później chciał całować. I tak w kółko. Zalała zagotowaną wodą szklankę z torebeczką herbaty po czym zaniosła ją chłopakowi. Postawiła szklankę na stoliku kawowym przed kanapą po czym podeszła do choinki. Musiała w końcu ozdobić to drzewko. Przykucnęła przy pudle i sięgnęła do jego wnętrza.

Raeken napił się herbaty. Czuł jak napój przyjemnie rozgrzewa go od środka. Zabolało go gdy czarnowłosa odsunęła się od niego, ale nie dziwił jej się. Zranił ją i to nie raz. Mogła go nienawidzić, sam siebie nienawidził. Jednak nie potrafił znieść myśli że czarnowłosa sądziła że bawi się jej uczuciami. Nie planował się do niej zbliżyć, ani zranić w taki sposób. Sam nie przewidział że się zakocha. To było dla niego nowe. Nigdy przedtem nie zakochał się, nie czuł niczego podobnego do nikogo. Uważał miłość za coś zbędnego, a nawet osłabiającego. Zaczął zmieniać zdanie gdy zaczął odczuwać to do Eve. Nadal uważał że to go osłabia ponieważ nie dbał już tylko o swoje dobro. Zaczął narażać życie dla kogoś innego. Zmienił się. Może dzięki temu jego życie się zmieni. Lekki uśmiech zagościł na jego twarzy gdy przyglądał się Eve. Dziewczyna siedziała przy choince i ozdabiała drzewko.

To co działo się w Beacon Hills skłoniło go do przemyślenia czy powinien nadal dusić w sobie uczucia. Być może jutro nie nadejdzie, a wtedy będzie żałował że chociaż nie spróbował. Zielonooki odłożył szklankę. Pozostawił koc na kanapie po czym ruszył ku Eve. Stanął na przeciw niej po czym przykucnął. Dziewczyna rozpakowywała z szarego papieru coś okrągłego. Zamierzał z nią porozmawiać. Czuł jak wali mu serce gdy zbierał w sobie odwagę aby odezwać się. Nie sądził że ktokolwiek sprawi że poczuje się tak niepewnie, że będzie peszyć się w czyjejś obecności. Musiał przyznać że ta dziewczyna zmiękczyła jego serce.

– Eve...

– O Boże.– mruknęła gdy nagle ją olśniło. Wpatrywała się w miedziany średniej wielkości dzwoneczek, przez co nie zwróciła uwagi że Theo chciał coś powiedzieć. Na przedmiocie było napisane "Gruss vom Krampus". Jej oczy rozszerzyły się w domieszce szoku i przerażenia. Spojrzała na zielonookiego upuszczając przedmiot na podłogę. Po pomieszczeniu rozniósł się krótki dźwięk dzwoneczka. Czarnowłosa wstała gwałtownie i podbiegła do stołu gdzie leżały książki. Na szybko przeglądała tytuły, a gdy znalazła książkę o germańskich wierzeniach zaczęła ją kartkować.

Theo lekko zdezorientowany podszedł do niej. Domyślał się że dziewczyna na coś wpadła.

– Wiedziałam że skądś kojarzę ten tekst.– oznajmiła wciąż kartkując książkę. Dziewczyna sięgnęła po kartkę, która leżała przy książkach gdzie napisane było tłumaczenie z tamtych trzech materiał, które zostały znalezione w ustach każdej z ofiar. Podała kartkę zielonookiemu.– Każda z ofiar miała przy sobie fragment tego wiersza.– oznajmiła zerkając na chłopaka. W końcu znalazła odpowiednią stronę. Przysunęła się z książką bliżej Raeken'a by ten mógł spojrzeć na tekst. Na stronie widniał ten sam wiersz, ale w angielskiej wersji.– Wszystko nabrało sensu. To Krampus nadchodzi.

– Czym jest Krampus?– zapytał choć tak na prawdę czuł nie chce poznać odpowiedzi. Przez to jak wystraszona była czarnowłosa, wiedział że to coś bardzo złego.

– Demonem, złym bratem Świętego Mikołaja.

Krampus przedstawiany był jako postać pół kozła pół demona. Jego włochate, pomarszczone i karykaturalne cielsko krył pod czerwonym płaszczem skąpanym we krwi grzeszników, do którego przyczepione były dzwoneczki oraz łańcuchy. Poruszał się na dwóch kopytach. Miał dwa długie kręte rogi u głowy, ciemnoszarą długą brodę, pomarszczoną i wysuszoną twarz, białka jego oczu były czarne, a tęczówki żółto-czerwone. Był przeciwieństwem Świętego Mikołaja. Przychodził by karać każdego kto był niegrzeczny. Towarzyszyli mu jego słudzy, demony i inne mroczne istoty. Krampus potrafił ożywiać przedmioty. Mógł sprawić że niewinna zabawka przemieni się w żadnego krwi potwora. Sam nie potrafił bezpośrednio przedostać się do świata żywych. Potrzebował kogoś kto odprawi rytuał i pomoże mu opuścić Piekło. Głupcy którzy tego próbowali wierzyli że mogą posłużyć się Krampus'em, że ten zemści się na ludziach, których nienawidzą. Jednak on nie był niczyją marionetką, nie był mścicielem. Był katem. W niektórych tekstach uważano go za sprawiedliwego bo nie robił krzywdy dobrym, a jedynie chciał by źli ludzie zostali ukarani. Krampus wysyłał swoich sługusów by pomogli człowiekowi dokonać rytuału, a sam spokojnie czekał. Miasto do którego próbowano go przyzwać, powoli spowijało się w mroku i chaosie. Z ludzi wychodziło ich prawdziwe oblicze, te zepsute, które próbowali ukrywać pod maską dobroci. Ogień palący się w kominku symbolicznie odpędzał Krampus'a przez co nie mógł wejść do danego domu. Wysyłał wtedy swoich sługusów by podstępem odwrócili uwagę domowników i by zgasili ogień. Polował na wszystkich aż do dwudziestego czwartego grudnia. O północy gdy nadchodził kolejny dzień odchodził. Zostawiał tylko jedną osobę przy życiu, by ta mogła przekazać historię dalej. Opowiedzieć co się dzieje gdy nadzieja zgaśnie, wiara zostaje zapomniana, a duch świąt umiera.

– Czyli... to coś przyjdzie po nas wszystkich?– odezwał się zielonooki gdy Eve skończyła mu pokrótce opowiadać to co pisało o Krampus'ie w książce. Ominęła rozległą genezę, która była w większości nudna i nie miała większego znaczenia. W tej książce opisane było pochodzenie Krampus'a, czym był i co robił. Opisane również były przesądy, wiersze o nim oraz kilka ciekawostek z innych kultur.

– Na to wygląda.– mruknęła słabym głosem. Tak bardzo chciała by to był tylko zły sen. Tata opowiadał jej o tym demonie. Nie jednokrotnie wspominał go gdy zbliżały się święta jakby chciał ją przestrzec by była grzeczna. W tym roku nie była grzeczna.

Eve zamyśliła się. Skoro wszystko wskazywało że to Krampus nadchodzi, to musiała istnieć szansa by go powstrzymać. Czarnowłosa ruszyła ku wyjściu z salonu. Theo zainteresowany co dziewczyna zamierza, poszedł za nią. Jones poszła do piwnicy. W kolekcji jej taty była wyjątkowa książka, którą Evan'owi pozwolono zatrzymać mimo że była bardzo cenna, zwłaszcza dla historii okultyzmu germańskiego. Czarnowłosa podeszła do regału. Ukucnęła po czym wyjęła pudło. Postawiła je na stoliku. Wyjęła z pudła przedmiot zawinięty w materiał, a gdy położyła go na stole i odsłoniła, zastygła na moment.

– Co jest?– zapytała samą siebie gdy zamiast księgi Heinrich'a Vogt'a "Wiedza przeklęta", jej oczom ukazała się jakaś książka z baśniami dla dzieci.

– Wow, jaka fajna książka. Na pewno nam pomoże.– odezwał się Theo. Drwiący uśmieszek zagościł na jego twarzy.

– Ktoś ukradł księgę Vogt'a.– z ciężkim westchnieniem usiadła na krzesełku stojącym obok. Nie mogła uwierzyć że drogocenne dzieło, które dla jej taty było niesamowicie cenne, przepadło. Teraz doszło do niej że klucze do domu, które zgubiła na szkolnej potańcówce, nie było przypadkowym zdarzeniem. Ktoś musiał je ukraść i wejść do jej domu aby zabrać książkę. Księga zawierała przeróżną wiedzę niemieckiego okultyzmu. Na pewno był tam opisany rytuał przyzwania Krampus'a. W niepowołanych rękach księga była bardzo niebezpiecznym narzędziem.

– Eve?– Theo uklęknął przed czarnowłosą. Eve zadrżała, jej spojrzenie było rozbiegane, a oddech nierówny. Wziął jej dłonie w swoje aby przykuć jej uwagę.

– To moja wina.– mruknęła rozżalona.– Księga Vogt'a zawierała opis rytuału przyzwania Krampus'a, a teraz jest w niepowołanych rękach. Powinnam była lepiej ją ukryć, ale kto w ogóle wiedział że ją mam?– spojrzała na zmartwią twarz Theo. Chłopak mocniej ścisnął jej dłonie chcąc ją jakoś pocieszyć. Dziewczyna zamyśliła się. Pewna myśl pojawiła się w jej głowie.– Tylko nie on.– mruknęła gdy zdała sobie sprawę że tylko jednej osobie pokazała tą książkę. Nikomu innemu nie wspominała o niej. Tylko jej przyjaciele wiedzieli o kolekcji jej taty, ale nie wiedzieli jakie dokładnie książki się tu znajdują. Nie była zbyt ufna by mówić o tym komuś postronnemu, a jednak raz to zrobiła. Dała się zwieść. Znowu.

– O kim mówisz? Wiesz kto mógł ukraść księgę?

Eve spuściła wzrok czując zbierające się w jej oczach łzy zawodu. Jak zwykle była naiwna, żałośnie naiwna. Myślała że zyskała przyjaciela, a okazało się że była tylko środkiem do osiągnięcia celu.

– To Luke...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro