Rozdział XXII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie było zasięgu przez co Eve nie mogła skontaktować się z przyjaciółmi i przekazać im tego co wiedziała. Jeśli rzeczywiście to Luke ukradł książkę i przyzwał Krampus'a, to muszą mu ją odebrać, a może dzięki temu znajdą sposób jak odegnać złego brata Świętego Mikołaja.

Eve i Theo ubrali się ciepło. Na szczęście auto czarnowłosej odpaliło więc nie musieli iść na piechotę do domu Luke. Całą drogę przesiedzieli w ciszy, która była napięta, ale żadne z nich nie chciało się odezwać. Jones wiedziała gdzie blondyn mieszka ponieważ raz odwoziła go do domu po tym jak pomagał jej z matematyką. Teraz dziwne zachowanie Randy'ego, który ostrzegał ją by trzymała się z dala od Luke nabierało sens. Randy coś wiedział. Plotki o tym że Luke trafił do Eichen ponieważ składał w ogródku ofiary z zwierząt, też nie mogło być przypadkowe. Blondyn wyjaśnił jej że to jego sąsiadka puściła tą plotkę bo zakopał w ogródku swojego zmarłego psa i zrobił mu krótki pogrzeb. Jego wyjaśnienia miały sens, a Randy mógł być po prostu zwykłym dupkiem. Luke Campbell, dziwny ale spokojny chłopak. Kto mógłby się spodziewać że taki zwykły dzieciak może kryć w sobie mrok. Eve zaufała mu bo mieli podobne zainteresowania i dzielił ich ból utraty bliskiej osoby. Oboje byli tymi dziwnymi dzieciakami, z którymi inni woleli nie gadać. Jednak w przeciwieństwie do Luke, Eve ruszyła ku światłu, spróbowała zyskać przyjaciół i otworzyć się przed światem, a nie pozostać w mroku z swoim bólem i smutkiem oraz cierpiąc samotnie.

Dziewczyna patrzyła uważnie na drogę ponieważ pogoda była kiepska. Mimo że jeszcze było jasno to padający śnieg i tak utrudniał widoczność. Domy które mijali skąpane były w ciemnościach. Żadne ozdoby świąteczne na podwórkach nie paliły się. Gdzieniegdzie stały pozostawione na drodze samochody. Wyglądało to tak jakby ludzie uciekli z nich w popłochu. Eve musiała wyminąć pług śnieżny, który stał po środku drogi. Zwolniła by ostrożnie przejechać bokiem. Pług był bardzo duży przez co z trudem go wyminęła, prawie wjeżdżając przy tym w zaspę. Domy były pokryte grubymi warstwami śniegu, tak jak drzewa, które nie miału już na sobie ani jednego zielonego listka. Sople, lód i szron pokrywało wszystko co się dało. Gdzieniegdzie stały ulepione bałwany, ale z jakiegoś powodu nie wyglądały ani odrobine przyjaźnie.

Theo nerwowo co jakiś czas zerkał na czarnowłosą. Teraz tym bardziej chciał powiedzieć jej o swoich uczuciach. Prawdopodobnie zginą więc drugiej okazji nie będzie miał. Jednak wciąż się wahał. Siedział jak na szpilkach.

– Eve...

– Wiem.

Przez to jedno słowo serce Theo zabiło mocniej. Spojrzał na dziewczynę rozszerzając oczy w zaskoczeniu. Czuł jak nagle zrobiło się duszno i ciężej mu było oddychać. Czy wiedziała?

– Zawaliłam. Możesz śmiało wytknąć mi to w twarz. Szydź, drwij ile chcesz. Na prawdę go lubiłam. Najpierw ty mnie oszukałeś i wykorzystałeś, a teraz on. To jakieś przekleństwo. Nawet w chłopakach mam pecha. Jeśli wszyscy zginą, to będzie moja wina. Nie poradzę sobie z tym. Jestem do bani. Nic dziwnego że Derek mnie nienawidzi, a Scott nie pozwala chodzić na misję. Jestem tylko ciężarem, który przyciąga kłopoty. Nienawidzę siebie. Lepiej byłoby dla wszystkich gdybym zniknęła. Wtedy nikt by się mną już nie rozczarował, nikogo więcej bym nie zawiodła. Jestem życiową porażką.– wyrzuciła z siebie słowa tak szybko że nie była pewna czy Theo w ogóle coś zrozumiał. Łzy zebrały się w jej oczach. Szybko wytarła je rękawem kurtki by nie utrudniały jej widoczności. Tak szczera nie była nawet z szkolną psycholog, choć chodziła tam by chociaż trochę uporać się z swoimi traumami i problemami. Wiele negatywnych uczuć ciążyło jej od dłuższego czasu. Nienawidziła tego jak bardzo pechową jest osobą. Nienawidziła siebie za to że ściągała swój pech na innych. Była słabym ogniwem, które każdy może wykorzystać. Nie była silna, ani odważna, ani mądra, ani sprytna czy interesująca. Dziwiła się że w ogóle ktoś ją lubi, choć może to też nie było prawdziwe. Bo czemu miałoby im na niej zależeć? Była nieudacznikiem, życiową porażką. Nic dziwnego że matka jej nie kochała, a Theo nie odwzajemnił jej uczuć.

Raeken nie wiedział co powiedzieć. Położył swoją dłoń na jednej z dłoni, którą czarnowłosa trzymała na kierownicy. Cierpiała dlatego zielonooki zdecydował zabrać jej ból. Czarne żyłki pojawiły się na jego skórze. Skrzywił się lekko czując nieprzyjemne mrowienie pod skórą. Jednak gdy zobaczył ulgę na twarzy dziewczyny, był pewny że jeśli będzie trzeba zrobi to ponownie by choć trochę jej ulżyć. Zabrał rękę i odwrócił wzrok. Nie widział jak Eve posłała mu mały wdzięczny uśmiech, a jej oczy zabłyszczały głębokim uczuciem, którym go darzyła.

Zielonooki milczał zastanawiając się jak dobrać słowa, a gdy spojrzał na czarnowłosą zamierzając się odezwać, Eve zatrzymała samochód pod posesją Luke.

– To tutaj.– mruknęła po czym wysiadła z pojazdu. Theo poszedł w jej ślady. Eve stanęła na chodniku wpatrując się w dom Luke. W środku nie paliło się światło, a drzwi wejściowe były otwarte. Zielonooki stanął obok niej. Przyglądał się jej twarzy. Policzki miała lekko zarumienione, a oczy lekko błyszczały od zbierających się łez. Sięgnął ręką do jej dłoni chcąc spleść ich palce by jakoś ją pocieszyć, ale dziewczyna ruszyła przed siebie.– Miejmy to już za sobą.

Jones zamierzała jako pierwsza wejść do środka, ale Raeken ją uprzedził. W środku było ciemno, ale nie potrzebne im były latarki by dobrze widzieć. Mieli swoje nadludzkie zdolności. Theo zerknął na Eve, która w tym samym czasie spojrzała na niego. Jego oczy świeciły się na żółto, a jej na zielono. Szli przez długi, korytarz. Gdzieniegdzie leżały kupki śniegu, a gdzieindziej pokruszone kawałki ludzikowych pierników. Jeden z nich był przybity nożem do ściany.

– Co do cholery?– odezwał się ściszonym tonem zielonooki gdy razem z Eve przyglądali się przebitemu ostrzem ciasteczkowemu ludzikowi.

Cichy trzask ognia przykuł ich uwagę. Przeszli do salonu gdzie w kominku palił się mały ogień. Kanapa była wywrócona, a na dywanie i podłodze były plamy krwi. Choinka była spalona, a pudełka z prezentami porozrywane. Na jednej z ścian były głębokie i długie rysy po pazurach.

– Nie.– Eve dostrzegła w płomieniach ognia palącą się księgę Vogt'a. Podbiegła do kominka i chwyciła za pogrzebacz przy kominku. Wyciągnęła książkę z ognia. Tupała po niej nogą aby ugasić płomienie, ale to było na nic. Twórca tego dzieła rzekomo rzucił urok, dzięki któremu książka nie mogła się zniszczyć i przez ponad trzysta lat była w idealnym stanie. Teraz księga prawie doszczętnie spłonęła.

Cichy jęk bólu oraz zapach krwi przyciągnęły uwagę Eve. Spojrzała w bok gdzie za przewróconą kanapą zobaczyła siedzącego Luke. Blondyn trzymał się za brzuch gdzie miał głęboką ranę. Mocno krwawił.

Theo po chwili pojawił się obok czarnowłosej. Warknął na widok Luke. Wysunął pazury po czym ruszył do przodu zamierzając dobić nastolatka, ale Eve położyła dłoń na klatce piersiowej zielonookiego, tym samym powstrzymując go. Dziewczyna zbliżyła się do blondyna po czym uklęknęła przed nim. Luke ani na moment nie odrywał od niej wzroku. Blask ognia oświetlał pół jego bladej twarzy, po policzkach spływały łzy, a z ust spływała stróżka krwi.

– Dlaczego?– zapytała z żalem Eve. Widziała smutek w oczach nastolatka.

– Chciałem się na nich wszystkich zemścić.– mruknął słabym głosem Luke. Jego twarz wykrzywiła się w bólu. Czarnowłosa wzięła go za rękę.

– Nie zasłużył na to.– odezwał się Theo gdy Eve zabierała ból blondyna.

– Może i tak, ale nie potrafię patrzeć obojętnie na czyjeś cierpienie. Nawet jeśli ten ktoś mnie zranił.– zerknęła przez ramię na zielonookiego. Luke ścisnął mocniej jej dłoń chcąc przykuć jej uwagę. Dziewczyna spojrzała na niego.

– Nie potrafiłem przeboleć że osoby odpowiedzialne za śmierć mojego brata nie zostały ukarane, a rodzice wzięli pieniądze by milczeć.

Cindy namówiła Eric'a by wziął narkotyki. Chłopak nigdy nie brał takich rzeczy. Jednak pod wpływem zauroczenia ją, zgodził się. Wziął za dużo, co doprowadziło do zgonu. Umierał w męczarniach przez kilka minut, a jego przyjaciel, Randy, oraz Cindy patrzyli na to. Nie zadzwonili na karetkę bo bali się że policja ich zaaresztuje za posiadanie narkotyków. Pozwolili mu umrzeć. Randy któregoś razu upił się i przez przypadek wygadał się Luke'owi. Nastolatek powiedział o tym rodzicom, ci poszli z tym na policje. Jeden z funkcjonariuszy był bliskim przyjacielem rodziców Cindy. To on przyjął zgłoszenie, zadzwonił do Cooper'ów, zanim wpisał zgłoszenie do systemu. Cooper'owie szybko uciszyli sprawę. Zapłacili bardzo dużą sumę by rodzice Luke nie wnieśli zarzutów. Luke na własną rękę próbował coś z tym zrobić. Jednak nikt mu nie wierzył albo byli przekupieni przez Cooper'ów. Świat był niesprawiedliwy dlatego szukał sposobu by się zemścić. Na ofiary do wykonania rytuału przyzwania Krampus'a wybrał Randy'ego i Cindy. Gorge został wybrany jako trzeci ponieważ był złym człowiekiem. Był ich sąsiadem. Jedyną rzeczą, która pozostała po śmierci Eric'a, był jego pies. Zwierzak dawał promyk nadziei Luke'owi. Dzięki psu wciąż potrafił się uśmiechać i nie popadł w całkowitym żalu. Gorge któregoś razu wracał do domu samochodem pijany. Luke był wtedy z psem przed domem. Gorge przysnął za kierownicą i wjechał na posesję domu. Przejechał psa. Zabił jedyną namiastkę szczęścia w życiu Luke. Najgorsze było to że rodzice nic z tym nie zrobili, a Gorge drwił z niego przez kolejne dni. Wtedy całkiem się załamał i zaczął szukać pomocy w magii i zaklęciach. Składał ofiary z zwierząt w ogródku przez co trafił do Eichen. To miejsce wcale mu nie pomogło. Któregoś razu przyśnił mu się sen. Widział w nim księgę Vogt'a. Coś szeptało mu że musi znaleźć tą księgę, że ona mu pomoże. Nie miał jednak pojęcia że Eve ma ją u siebie w domu. Polubił ją zanim dowiedział się że ma to czego potrzebuje. Źle się czuł wykorzystując ją, ale nie potrafił się powstrzymać. Chciał by wszyscy zapłacili. Nie przewidział jednak tego że Krampus go przechytrzy. Demon nie chciał tylko kilku osób, pragnął całego miasta, w którym nie brakowało cierpienia, przemocy, brutalności czy zła. Luke zamierzał go powstrzymać, ale Krampus złamał urok chroniący księgę. Wrzucił ją do ognia, a jeden z jego sługusów zranił Luke gdy ten próbował wydostać księgę z płomieni.

– Przepraszam.– odkaszlnął, a z jego ust wydobyło się więcej krwi.– Musisz opuścić miasto. Miał cię nie skrzywdzić, ale nie wiem czy nasza umowa wciąż jest aktualna.– łzy spływały po jego coraz bledszej twarzy.

Eve ponownie odebrała mu ból. Teraz nabrało sensu dlaczego Lydia przeczuła że czarnowłosa jako jedyna ocaleje, to był jeden warunków Luke gdy zawierał umowę z Krampus'em.

Luke wpatrywał się w czarnowłosą uparcie jakby do ostatnich chwil chciał patrzyć tylko na nią. Parę chwil później jego wzrok zmętniał, a później stał się pusty, całkowicie pozbawiony życia.

Eve puściła jego chłodną dłoń. Wstała i cofnęła się. Obróciła się po czym przytuliła do Theo. Chłopak objął ją pozwalając by wtuliła się w jego klatkę piersiową. Delikatnie pogładził ją gdy załkała.

– To nie była twoja wina.– wziął jej twarz w swoje dłonie i zmusił by na niego spojrzała.– Tak czy inaczej, zdobyłby tą księgę albo inną i przyzwał tego demona. Nie twoja wina że był szalony. Nie płacz z jego powodu.– otarł kciukiem łzę spływającą po jej policzku.

– Książka przepadła.– mruknęła nerwowo łapiąc oddech.– To już koniec.

– Nie. Jakoś z tego wybrniemy. Chodźmy lepiej stąd.– wyminął czarnowłosą i ruszył ku wyjściu z salonu. Dziewczyna spojrzała na ogień, który nagle zgasł. Usłyszeli huk na zewnątrz. Eve zbliżyła się do okna, a wtedy zobaczyła że jej samochód był zniszczony. Auto było niemalże całkiem spłaszczone i paliło się. Wyglądało to tak jakby coś ogromnego na nie upadło. Jednak niczego na zewnątrz nie było widać.

– Eve.

Czarnowłosa obróciła się i spojrzała na Theo, który stał w progu wejścia do salonu. Zielonooki patrzył w górę, na coś co znajdowało się nad nią.

– Podejdź powoli.– powiedział półszeptem i machnął do niej ręką by ruszyła ku niemu.

Eve spojrzała na swoje ramię gdy poczuła jak coś lepkiego na nią kamie. Ślina zmieszana z krwią spłynęła po jej ramieniu. Uniosła wzrok ku górze. Rozszerzyła oczy w szoku gdy zobaczyła przez sporą dziurę w suficie dużą kukłę klauna. Miał zamknięte oczy. Jego biała twarz pokryta była krwią, z ust gdzie miał kilka rządków ostrych jak brzytwa zębów spływała ślina. Jego karykaturalne ciało było długie i grube. Przypominał spasionego gigantycznego robala. Wisiał sobie na suficie jakby odpoczywał po obfitej kolacji.

Eve zrobiła krok w kierunku Theo. Podłoga pod jej butem nagle zaskrzypiała. Dziewczyna spanikowana spojrzała do góry. Klaun otworzył oczy. Zobaczył ją, a chwilę później ryknął. Czarnowłosa biegiem ruszyła ku zielonookiemu. Theo złapał ją za rękę po czym oboje wybiegli z domu. Słyszeli za sobą trzask i donośny ryk. Wybiegli na drogę. Klaun przebił się przez dach domu po czym wskoczył w śnieg.

Gdy biegli po ulicy, Eve zerknęła w bok. Warstwa śniegu unosiła się w błyskawicznym tępię. Coś pod spodem poruszało się bardzo szybko i przedostawało z jednej posesji na drugą. Poruszało się w tym samym tempie co oni, a nawet wyprzedziło ich. Eve zaczęła hamować gdy potwór skręcił w bok pędząc w ich kierunku. Theo trzymał ją wciąż za rękę przez co oboje przewrócili się. Klaun wyskoczył na ulicę tuż przed nimi. Gdyby czarnowłosa nie zdecydowała się zatrzymać, to potwór skoczyłby na nich. Klaun zaryczał i zaczął wić się w ich kierunku.

Ulicę pokrywał lód przez co z trudem się podnieśli. Klaun zgiął się przygotowując się do skoku na nich. Theo zasłonił swoim ciałem czarnowłosą. Potwór chciał się na nich rzucić, ale nagle został mocno pociągnięty do tyłu. Peter złapał go za ogon po czym pazurami rozpruł jego cielsko wzdłuż ogona, aż po pysk. Krew, śluz oraz kawałki ludzkich kończyn, flaków i organów, których jeszcze nie stawił wypłynęło z niego na śnieg. Widok był wyjątkowo obrzydliwy, a smród wywoływał mdłości.

Eve nie dała rady powstrzymać zawartości żołądka, która podeszła jej do gardła. Zwymiotowała na ulicę.

– Co ten pieprzony klaun jadł?– Peter skrzywił się zdegustowany. Potrząsnął dłonią próbując strząsnąć z niej krew zmieszaną z śluzem. Lepka mazia nie schodziła więc wytarł dłoń w śnieg.

– Chyba rodziców Luke.– powiedział Theo. Niebieskooki spojrzał na nastolatka, a później na czarnowłosą, która za nim była.

– Może przytrzymaj jej włosy.– zaproponował Peter. Raeken obrócił się po czym przykucnął przy czarnowłosej, która klęczała na ziemi. Dziewczyna otarła usta rękawem kurtki. Spojrzała na zielonookiego, który założył kosmyk jej włosów za ucho. Chłopak pomógł jej wstać. Wciąż ją trochę mdliło.

– Nie patrz.– szybko zakrył jej oczy swoją dłonią. Objął ją ramieniem po czym przeprowadził aby nie musiała ponownie patrzyć na truchło potwora. Gdy cielsko klauna było za nimi, zabrał dłoń z jej twarzy.

We trójkę ruszyli w kierunku domu czarnowłosej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro