Rozdział 5: Za blisko

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Evelyn widziała z taksówki jak na placu było zebranych trochę ludzi. Światła karetki i wozów policyjnych migały przyciągając tym uwagę gapiów. Taksówka podjechała jak najbliżej, ale i tak zielonooka musiała trochę podjeść. W czasie jazdy deszcz przestał padać więc nie musiała się martwić że zmoknie.

Willson pierwszy ją zauważył. Podszedł do niej i poprowadził ją na tył karetki gdzie sanitariusze sprawdzali stan obrażeń trzech mężczyzn, którzy protestowali. Próbowali również zbadać Reed'a, ale ten wyklinał i odpychał każdego kto próbował się zbliżyć.

- Co go wkurzyło?

- Tamci trzej nie chcieli się rozejść. Jeden z nich nazwał Reed'a psem i kazał mu spieprzać. Gavin mu przywalił, a kumple tamtego rzucili się na pomoc koledze.

Reed z jakiegoś powodu wpadł w furię znacznie większą niż zwykle. Sam dał radę bić się z trzema facetami. Jeszcze przy tym wychodząc na mniej pobitego niż ci trzej. Evelyn nie miała pojęcia czemu jej partner tak się zachował, było gorzej niż zwykle.

Willson został przy karetce, a ona poszła dalej.

- Ogarnij go.- powiedział do niej Chris gdy mijała sanitariuszy, demonstrantów i dwóch funkcjonariuszy, w tym Chrisa, aby dostać się do Reed'a. Zielonooka mruknęła że spróbuje.

Reed siedział pochylony do przodu na ławce oddalony o kilka kroków od zgromadzenia. Wierzch dłoni przyciskał do nosa, który krwawił. Miał również rozciętą brew oraz popękaną skórę i krew na kostkach prawej dłoni. Evelyn usiadła obok niego na ławce. Mężczyzna ukradkiem zerknął na nią. Zapanowała cisza, która była jedynie niezręczna dla Gavin'a. Wyczekiwał przysłowiowego opierdolu za swojego naganne zachowanie. Jednak minęło parę chwil, a Evelyn się nie odzywała. Zielonooka spojrzała na partnera, wyciągnęła dłoń i położyła ją na ramieniu mężczyzny. Reed wzdrygnął się czując jej delikatny dotyk.

- Opierdol i tak nic nie da bo puścisz go mimo uszu. Daj się opatrzeć sanitariuszowi.- powiedziała spokojnie.

- Nie.- zabrzmiał przy tym jak warczący pies. Evelyn powoli zabrała rękę i wstała.

- Jak wolisz.- ruszyła ku karetce.

Gavin podniósł wzrok zaskoczony. Spodziewał się że spróbuje go przekonać, ale zachowała się jakby ją to nie obchodziło. Odpuściła. Teraz wiedział że zapewne Evelyn przyjmie propozycję Fowler'a. Prychnął z złością, która szybko ustąpiła miejsce rozczarowaniu. No tak, niby czemu miał ją obchodzić, pomyślał sobie Gavin. Nie dał jej żadnego powodu do tego, choć myślał że ich przekomarzania nie są tylko wygłupami i dokuczaniem sobie na wzajem.

Evelyn rozmawiała chwilę z Wilsonem. Funkcjonariusz poszedł na ugodę z demonstrantami, którą zaproponowała Evelyn. Oni mieli nie wnieść pozwu o nadużycie siły przez policjanta, a w zamian nie zostaną zatrzymani za napaść na funkcjonariusza. W ten sposób Fowler nie dowie się o tym że Reed znowu pobił cywila, a raczej trzech. Uniknie dzięki temu kolejnej nagany.

- I po co go tak chronisz?- zapytał Wilson. To nie był pierwszy raz gdy Evelyn załatwiła sprawę "po cichu" by Reed'owi nie oberwało się za jego karygodne zachowanie.

Zielonooka wzruszyła jedynie ramionami. Miała swój powód, ale nie oznaczało to że zamierzała się nim podzielić. Tak jak Lucas kiedyś, teraz ona, chroni swojego partnera przed utonięciem w szambie kłopotów, które sam na siebie ściąga.

Po rozmowie Anderson poprosiła jednego z sanitariuszy o zestaw pomocy. Skoro Reed nie pozwalał im się opatrzeć, to postanowiła sama spróbować to zrobić.

Evelyn wróciła do swojego partnera. Położyła torbę na ziemi stając na przeciwko mężczyzny po czym klęknęła przed nim.

Gavin uniósł głowę. Jego oczy rozszerzyły się w szoku, którego nie próbował ukryć.

- Jesteś jak rozwydrzone dziecko.- stwierdziła zielonooka wyciągając w tym czasie potrzebne rzeczy z torby. Nie widziała przez to spojrzenia jakie dał jej Gavin. Wdzięczne i potrzebujące. Nie miał tendencji do okazywania przed nikim słabości, ale przy Evelyn czuł się inaczej.

Zielonooka zaczęła od przemywania brwi Gavin'a. Jedną dłonią delikatnie przytrzymała jego twarz za podbródek, a drugą przyłożyła biały materiał nasączony odkażającym środkiem do rozcięcia. Mężczyzna syknął, ale nie cofnął się. Pozwolił by go opatrzyła. Śledził przy tym każdy jej ruch. Skóra mrowiła go w miejscach gdzie go dotykała. Było to przyjemne uczucie.

Evelyn czuła się speszona z powodu bliskości i jego wzroku, który ani na moment się od niej nie odrywał. Starała się jednak tego nie pokazać. Było chłodno więc powiew jesiennego wiatru chłodził jej rozgrzane policzki. Z tak bliska mogła przyjrzeć się dokładnie jego bliźnie na nosie. Biegła ona ukośnie przez nos od prawej do lewej strony. Reed lubił opowiadać historyjki chwaląc się przy tym czego to on nie zrobił i komu to on nie przywalił. Jednak nie słyszała jeszcze historii o tym jak nabawił się tej blizny. Czy unikał tego specjalnie? Może było to coś wstydliwego albo mało hardkorowego jak na osobę za którą się uważał.

Odkaziła wszystkie jego rany, wytarła krew, nakleiła paski do zamykania ran na brwi oraz owinęła bandażem jego dłoń. Po skończeniu przyjrzała się jego twarzy by sprawdzić czy coś ominęła. Wtedy ich spojrzenia zetknęły się. Evelyn nie potrafiła przerwać kontaktu wzrokowego. Czuła się jak otumaniona. Miał piękne szare oczy. Nawet nie zauważyła gdy zaczęli zbliżać się ku sobie. Jednak tą chwilę przerwał Wilson informując że sanitariusze chcą już odjechać, ale potrzebują z powrotem torby, którą pożyczyła Evelyn. Zielonooka podniosła się szybko oznajmiając że odniesie przedmiot właścicielom.

Co to miało być? Chyba oszalała. Cieszyła się że Wilson im przerwał, choć cząstka niej była innego zdania, ale odrzuciła ją. Nie miała czasu na romans. Tym bardziej nie w pracy i nie z swoim partnerem, który był typem osoby, z którą wolała się nie wiązać. Miała nadzieje że Reed nie będzie tego wypominać i drwić z niej. Jeśli to zrobi, to chyba zdecyduje się na zmianę partnera, którą Fowler jej proponował.

***

Evelyn szła między alejkami supermarketu. W lewej ręce trzymała koszyk z zakupami. Wyciągnęła z kieszeni listę produktów, które zamierzała kupić do przyrządzenia kolacji na wieczór z wujkiem. Przejrzała listę by upewnić się czy wzięła już wszystkie składniki.

Nagle czuła jak na kogoś wpada. Osoba ta była trochę niższa od niej. Zielonooka zachwiała się lekko prawie upuszczając przy tym koszyk, ale zdążyła złapać równowagę. Szybko schowała kartkę do kieszeni by pomóc osobie, na którą wpadła bo była zapatrzona w kawałek papieru i nie zwróciła uwagi na otoczenie.

Okazało się że to była androidka o delikatnej kobiecej posturze i urodzie. Evelyn nie zdążyła się odezwać gdy podeszła do nich kobieta, właścicielka androidki. Z wściekłością chwyciła androidkę za ramię i szarpnęła do góry.

- Ślepa jesteś!- wykrzyknęła na androidkę, a później z przepraszającym spojrzeniem zwróciła się ku Evelyn: Najmocniej Panią za nią przepraszam. Mam nadzieje że nic się Pani nie stało.

- Wszystko jest w porządku.

- Może z łaski swojej przeproś tą Panią.- szarpnęła androidkę na co ta się wzdrygnęła.

- Przepraszam Panią.- mruknęła androidka niepewnym głosem. Evelyn miała wrażenie że dostrzegła zbierające się łzy w oczach rzekomo kawałka plastiku, który wyglądał na wystraszonego.

- Jesteś żałosną kupą plastiku.- kobieta warknęła ściszając głos gdy pociągnęła brutalnie androidkę za sobą.- Powinnam cię wymienić.

Evelyn stała pośrodku alejki zdumiona zajściem. Gdyby takie podłe traktowanie dotyczyło człowieka, to ktoś by na to zareagował. Ale w przypadku androida, ludzie albo nie zwracali uwagi albo po prostu gapili się tępo. Jakby byli niewzruszeni. I kto tu był maszyną bez uczuć, czy aby na pewno androidy?

Anderson otrząsnęła się i ruszyła ku kasom. Przed oczami przeleciała jej twarz tamtej androidki. Mogła się odezwać i zwrócić uwagę tamtej kobiecie, ale czy to cokolwiek by dało? Nie zmieniłaby nagle nastawienia, co najwyżej udawałaby skruchę, ale później gdy nikt by nie patrzył znowu mogłaby zacząć traktować androidkę jak śmiecia.

Po skończonych zakupach Evelyn pojechała do domu wujka. Zaparkowała samochód na podjeździe. Wzięła torbę z zakupami po czym wysiadła i zamknęła samochód. W jednej ręce trzymała torbę, a drugą wyjęła z kieszeni płaszcza zapasowe klucze, które dał jej Hank. Czasami gdy wuj nie mógł, Evelyn przyjeżdżała by wyprowadzić Sumo. Otworzyła drzwi po czym weszła do domu.

- Wujku już jestem!

Położyła torbę na szafce z butami i zdjęła płaszcz. Była po pracy więc jej ubiór był dość diametralny do tego, który na co dzień nosi do pracy. W miarę elegancji, choć nadal z lekkim luzem. Prosta koszula w jednolitym kolorze, a do tego jeansy, przeważnie czarne lub ciemnogranatowe. A teraz miała na sobie zwykłą czarną bluzkę oraz w tym samym kolorze dresowe spodnie z kilkoma kieszeniami. W pracy zawsze miała jakoś związane włosy, teraz swoje czekoladowe lekko falowane włosy miała rozpuszczone i sięgały jej do łopatek.

Na przywitanie przybył Sumo. Evelyn ukucnęła i przytuliła zwierzaka. Czule pogłaskała psa i dała mu się trochę polizać po rękach. Wstała, zabrała torbę i ruszyła ku kuchni, z której dochodziły hałasy. Sumo poszedł za nią po drodze zostając w salonie gdzie położył się na swoim posłaniu.

Hank pośpiesznie sprzątał w kuchni.

- Myślałem że przyjdziesz trochę później.- mężczyzna podrapał się po karku czując się niezręcznie. Głupio mu było przyjmować ją w bałaganie. Mieszkał sam więc nie przejmował się czy jest czystko czy nie. - Nie zdążyłem posprzątać.

Evelyn uśmiechnęła się pobłażliwie. Nie przeszkadzał jej bałagan i tym bardziej nie oceniała za to wuja. Po stracie syna bardzo się zmienił. Zaczął pić i zaniedbał siebie. Urwał prawcie cały kontakt z krewnymi. Zielonookiej było żal go, cierpiał i nie potrafił przeboleć śmierci dziecka.

- Nie szkodzi i tak zaraz byłby bałagan.- wzruszyła ramionami z lekkością. Hank nieznacznie się uśmiechnął.

Evelyn postawiła torbę z zakupami na blacie i zaczęła rozpakowywać produkty.

- Pomóc ci?

- Jeśli chcesz możesz umyć warzywa i pokroić je w kostkę.

Evelyn wskazała na kilka warzyw na co Hank skinął głową. Jednak zanim mu dane było zabrać się za swoją część gotowania, zielonooka wyciągnęła z szuflady dwa białe fartuchy i rzuciła mu jeden z nich. Hank z westchnieniem złapał przedmiot. Niechętnie założył go wiedząc że jego bratanica i tak by go do tego zmusiła więc tym razem nie protestował.

- Umyj ręce.- poinstruowała wuja.

- Oczywiście szefowo.

Evelyn również założyła fartuch, na którym napisane było "I love cook", a Hank miał z napisem "I love the cook".

W międzyczasie gdy Evelyn przygotowywała posiłek, Hank włączył radio puszczając jedną z swoich ulubionych piosenek, a po skończeniu krojenia warzyw wyszedł z Sumo na spacer. Evelyn wtedy na spokojnie mogła przygotować kolację. Zrobiła dwie wersje, z mięsem i bez. Nie chciała zmuszać wuja do wegetarianizmu, a szczególnie że lubił jeść mięso.

Evelyn rozstawiła talerze, sztućce oraz szklanki na stole i nałożyła wujowi oraz sobie jedzenie.

Sumo położył się pod stołem gdy jedli.

- Bardzo dobre te jedzenie.- odezwał się Hank.

- Dziękuje.- zielonooka sięgnęła po szklankę i napiła się soku.- Więc... jak pracowało ci się dziś z Connor'em?

- Mieliśmy kolejne zgłoszenie z defektem gdy pojechałaś. Chcieliśmy go przesłuchać, ale gnojek nam uciekł...

W czasie pościgu gdy Hank próbował zatrzymać defekta, ten popchnął go przez co prawie spadł z dachu. Złapał się za murek, ale gdyby nie Connor, to możliwe że spadł by i zginął. Connor stanął przed wyborem, mógł złapać defekta albo pomóc partnerowi. Niby twierdził że przeznaczona mu misja jest dla niego najważniejsza, a jednak zrezygnował z dopadnięcia defekta. Zrobił coś wbrew temu do czego został stworzony.

- Nie jest taki zły.- stwierdził Hank. Początkowa niechęć do Connora zaczęła przeradzać się w sympatię.

- To fakt.

Po skończonej kolacji trzeba było posprzątać. Evelyn zajęła się tym, w tym czasie Hank poszedł wciąć szybki prysznic.

Ktoś nagle zapukał do drzwi. Evelyn oderwała się od zmywania i poszła to sprawdzić.

Gdy otworzyła drzwi zobaczyła Connora, który był trochę zdziwiony jej widokiem.

- Tylko nie mów, że jest kolejne zgłoszenie w sprawie defektów.- odezwała się zielonooka.

- Nie. Przyszedłem sprawdzić jak czuje się porucznik. Jednak chyba już pójdę...

- Poczekaj. W końcu po coś tu przyszedłeś. Wejdź.- ustąpiła miejsca w drzwiach zapraszając tym go by wszedł do środka. Dioda na jego czole mignęła na żółto, a później na czerwono i znowu żółto, by po chwili wrócić do błękitu.

Jednak Connor nie wszedł. Cofnął się i życząc udanego wieczoru poszedł sobie.

- Kogo przygnało o takiej porze?!

Hank wyszedł z łazienki z ręcznikiem wycierając mokre włosy. Evelyn zamknęła drzwi.

- Connor przyszedł sprawdzić jak się czujesz.

- I gdzie on?

- Poszedł sobie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro