[2]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zbliżało się Święto Lasu. We wszystkich Czterech Królestwach trwały radosne przygotowania. Również w Królestwie Północnym. A ja musiałem wszystkiego dopilnować. 

Jednak gorączkowe krzątanie się, lekki rozgardiasz i atmosfera radości, jedynie maskowały prawdziwe odczucia wszystkich elfów. Groziła nam wojna. Na granicy Zachodniego Królestwa już toczyły się bitwy. Kto nas atakował? Nasi bracia, krasnoludy. I to było najsmutniejsze. 

W południe, w okolicy Dworu zrobiło się nieco puściej. Mogłem w końcu przysiąść i pomyśleć chwilę nad tym, co nas czeka. Mogliśmy uniknąć wojny. Sojusz z ludźmi... Z nimi krasnoludy nie odważyłyby się zadrzeć. Handlowali z nimi nieustannie. Wypowiadając nam wojnę, wypowiedzieliby ją także i ludziom, a to oznaczałoby dla nich szybkie i nieodwracalne bankructwo. 

Siedziałem zamyślony, kiedy nagle poczułem na sobie czyjś wzrok. Uniosłem czujnie głowę, pamiętając o sztylecie, który zawsze nosiłem przy sobie. Czasy nie były bezpieczne. Mięśnie miałem napięte, kiedy sprawdzałem, kto mnie obserwuje. 

Stała na środku ścieżki. Lekko przekrzywiona głowa, zmrużone oczy, jakby usiłowała sobie coś przypomnieć. Jednocześnie również była spięta, jakby gotowa do walki. Delikatny wiatr rozwiewał kasztanowe włosy. Piękna kobieta. Wciąż młoda, lecz już dawno nie dziewczyna. 

Ale... Była człowiekiem, co tu robiła? Ludzie nie wkraczali tak po prostu do królestwa elfów. Byli mile widziani, ale... Ale nie pojawiali się tu nagle, znikąd. 

Już miałem zapytać kim jest, kiedy na jej twarzy pojawił się radosny uśmiech, a niebieskie oczy zalśniły jakimś wewnętrznym blaskiem. I wtedy ją zobaczyłem. Tę wewnętrzną małą dziewczynkę. Wtedy ją poznałem. 

- Randil! – wykrzyknęła radośnie, rzucając mi się na szyję. Choć była już dorosłą kobietą, wydawała się w tym momencie taka jak dawniej. Mała, niewinna i ufna. 

- Lileea – szepnąłem, zaskoczony, machinalnie głaszcząc ją po lśniących włosach. – Lileea... 

- Zastanawiałam się, czy mnie poznasz... - Uśmiechnęła się po chwili, kiedy już mnie puściła. – Bałam się, że nie. W końcu się zmieniłam w przeciwieństwie do ciebie. 

Na te słowa moją radość na jej widok, przerwał ostrzegawczy dzwonek. 

„Ona jest człowiekiem." 

Lileea chyba jednak tego nie zauważyła, bo nadal radośnie o czymś mówiła. Nie zwracałem na to zbytniej uwagi, wciąż oszołomiony jej niespodziewaną wizytą. 

- Jak się tu dostałaś? – zapytałem, kiedy przerwała na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Mówiła dużo i szybko, a oczy jej lśniły. Czyżby się za mną stęskniła? – Przecież dookoła terenu Dworu są wystawione straże i wokół granic również... Musiałaś minąć co najmniej trzech strażników! 

- Czterech – poprawiła mnie. – Nie martw się, godnie sprawują swoją służbę. Pierwszego, co prawda ominęłam, ale nie zapominaj, że sam uczyłeś mnie sztuki cichego skradania się. 

Uśmiechnęła się do mnie promiennie, a ja musiałem przyznać jej rację. W tej dziedzinie nie miała sobie równych. Wśród ludzi, oczywiście. 

- ...a w dodatku Eruthielowi udało się mnie przyłapać. Jednak nie poinformował cię o moim przybyciu, bo... - Spuściła wzrok lekko zawstydzona. – Bo chciałam ci zrobić niespodziankę. 

- I ci się udało – zawołałem, a Lileea uśmiechnęła się z ulgą, widząc, że się nie gniewam. Eruthiel nie wykonał rozkazu i powinienem go ukarać. Mogłoby się okazać, że dziewczyna jest szpiegiem albo... 

- Wybacz, Randilu, zupełnie zapomniałam! – zawołała nagle zmieszana i odsunęła się ode mnie na odległość kilku kroków. – Nie widziałam cię tak długo, że zapomniałam, że obowiązuje mnie ceremoniał... - mruknęła i zginając się w lekkim pokłonie wyrecytowała grzecznościową formułkę w starożytnym języku elfów. 

Musiałem przyznać, że sam również o tym zapomniałem. Dopełniłem drugą część ceremoniału i podałem jej rękę na znak, że jest mile widziana w moim królestwie. Lileea była już teraz opanowana i skupiona. Wydawała się taka dojrzała... Jakby dzieliła nas teraz jakaś bariera. 

- Wybacz mi raz jeszcze, Randilu. Nie przybyłam tu tylko po to, by cię odwiedzić. Przybywam z poselstwem od króla Amrona i rozkazami Króla Elfów. Ludzie odpowiedzieli na warunki sojuszu i wysłali mnie do Króla z poselstwem. 

- Co mówi Król? – zapytałem, wskazując jej miejsce na ławce pod młodą brzozą. 

Usiadła i odpowiedziała: 

- Amron odnowił sojusz i zgodził się na nowe warunki wystosowane przez Pana Heliriona. Jego również martwi wyjątkowa agresja krasnoludów i żałuje, że musi przeciwko nim wystąpić. Rozumie jednak, że elfowie zostali zaatakowani i muszą się bronić. Zasugerował, że to ktoś inny podburzył krasnoludy przeciw innym rozumnym nacjom. Innego wyjaśnienia nie ma. Przecież przez długie wieki wszyscy żyliśmy w zgodzie. Od Wieku Wojen minęło przeszło pięć tysięcy lat! 

- Cóż, dla nas to wcale nie tak dużo – westchnąłem. - Mniej niż dwa pokolenia. 

- Mimo to, nie widać żadnego powodu, dla którego krasnoludy miałyby atakować elfów z dnia na dzień. 

- Twierdzą, że nadszedł czas zapłaty za krzywdy wyrządzone wiele wieków temu, kiedy elfowie, nie znając ich jeszcze, biorąc ich za rasę prymitywną i brutalną, traktowali jak zwierzęta i usiłowali wytępić – mruknąłem. Taka była smutna prawda. Nawet elfowie nie są nieomylni. – Nie wydaje mi się jednak, by był to powód bezpośredni. Przez wieki przecież twierdzili, że krzywdy zostały już wyrównane i nie mają nam za złe tego, co stało się tysiące lat temu.

 - Dlatego Amron uważa, że to jakaś inna siła skłoniła krasnoludy do walki. Na jego dwór przybył posłaniec, który zachowywał się wyjątkowo agresywnie i... Nie wiem, nie potrafię tego określić. Miałam wrażenie, że emanuje od niego jakiś zły czar. Wyjątkowo potężny czar. – Pokręciła głową ze smutkiem. – W każdym razie przekazałam to wszystko Helirionowi, a on polecił mi ogłosić we wszystkich czterech królestwach gotowość do walki. Ostatniego dnia jesieni, wszyscy wojownicy mają stawić się gotowi do boju na jego dworze wraz ze swym Panem. – Spojrzała na mnie. W jej wzroku było coś smutnego. – Wkrótce wyruszysz na wojnę. 

Skinąłem głową. 

- Czy to całe poselstwo? – zapytałem. 

- Z grubsza. Dokładne instrukcje są na tym zwoju. – Podała mi gruby rulon, który schowałem za połę płaszcza. – Odwiedziłam już pozostałe trzy królestwa. Mogę się tu zatrzymać nieco dłużej, Randilu? Muszę odpocząć od tego zgiełku. Amron odesłał mnie, bym przygotowała się do wojny. Myślę, że... - zamyśliła się nagle, wbijając wzrok w jakiś punkt za moimi plecami. Nie odwracałem się. Ona po prostu myślała. Poznałem to po przygryzaniu dolnej wargi i zmrużonych oczach. Tak dobrze ją znałem... 

- Myślę, że zostanę tu parę tygodni – powiedziała w końcu cicho. Coś ją trapiło, wyraźnie to widziałem. Jednak nie pytałem. Jeszcze nie teraz. – Potem nie będę ci więcej przeszkadzać. 

- Służysz Amronowi? – zapytałem, nawiązując do tego, co mówiła wcześniej. 

- Nie. - Pokręciła głową, wciąż lekko zamyślona. – Król po prostu dał mi schronienie i warunki do pracy. Los czarodzieja to ciągła nauka. Tak niewiele jeszcze odkryliśmy... Król pozwolił mi osiąść w swoim zamku i pracować. Odwdzięczam mu się, nosząc jego poselstwa lub pomagając mu w ten czy inny sposób. 

- A Artus? – zapytałem. Wzruszyła ramionami. - Od lat go nie widziałam. Chadza własnymi ścieżkami. W każdym razie nie obowiązuje mnie udział w wojnie, jeśli o to pytałeś.

Zmieszałem się. Nie chciałem, by widziała, że się o nią martwię. 

- Ja też cię bardzo dobrze znam, Randilu – dodała, jakby czytając mi w myślach. – Jednak mimo to, chyba wezmę w niej udział. Nie potrafię siedzieć bezczynnie. 

- Co robiłaś do tej pory? Nie widzieliśmy się tyle lat...! - Westchnąłem. 

- Cóż to dla ciebie! – Uśmiechnęła się lekko. 

„Jest człowiekiem i zdaje sobie z tego sprawę. Czas najwyższy byś i ty to w końcu zrozumiał, Randilu." 

-... na praktyce u Artusa byłam dziesięć lat. Potem podróżowałam z nim trochę, ale w końcu poszłam własną drogą, a ta zawiodła mnie na dwór Amrona. Było mi tam dobrze, ceniono moje rady, byłam niemalże królewskim doradcą... 

Usiłowałem nie dać po sobie poznać, jak bardzo jestem z niej dumny. Wiedziałem, że to uczucie powinno mi być obce, elfowie nie mogą się przywiązywać do istot śmiertelnych. W każdym razie nie aż tak. Lileea była tylko człowiekiem. Jej życie jest dla mnie tylko mgnieniem. Po co przywiązywać od niego taką wagę? 

- Randilu...? – przywołała mnie w końcu do rzeczywistości. – Znajdzie się dla mnie jakiś wolny kąt?

- Oczywiście, twój dawny pokój nadal jest wolny. Nikt w nim dotąd nie mieszkał. – „Nikomu na to nie pozwoliłem". 

- Obawiam się jednak, że łóżko będzie nieco za małe... - Roześmiała się. 

- Dlatego zaraz każę wstawić tam nowe. – Uśmiechnąłem się, wstając. 

Wstała również, śmiejąc się radośnie i znów mnie objęła. 

- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię znów widzę! 

Nie wiedziałem. Ale wiedziałem, że ja cieszę się o wiele bardziej, niż powinienem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro